Rozdział 1
Jest ciepły, wiosenny poranek.
Jak zwykle obudziłam się o godzinie 4.37. I to nie dlatego że o tej porze atakuje mnie nieprzyjemny dla ucha dźwięk budzika tylko już tak mam.
Promienie słońca padały już na ciemne panele w moim pokoju pomiędzy zasłony, a kamiennej framugi. Spokojnie podniosłam się do pozycji siedzącej, by sięgnąć po sznureczek z rolety. Za odsłoniętego okna przyglądało mi się słoneczko, ślepiąc mnie niemiłosiernie. Aż ciężko jest uwierzyć w to że jest tak wczesna pora.
Spuściłam nogi z łóżka,rozglądając się po małym ale przytulnym pomieszczeniu. Pokój był w szaro-fioletowych barwach. Naprzeciwko mnie znajdowało się stare, wiszące na ścianie lustro. Ze względu na wiek ma już bardzo mgliste zwierciadło, ale nadal spełnia swoją rolę więc nawet mi przez myśl nie przechodzi by się go pozbywać. Po jego lewej stronie są drewniane drzwi, pomalowane białą farbą w dość amatorski sposób. Po mojej lewej stronie znajduje się biurko, o które mogę czasem opierać się przed snem ponieważ stoi na styk z krawędzią łóżka.
Po wyjściu na korytarz moim oczom okazuje się skromna, stara, drewniana klatka schodowa która prowadzi do kuchni w której dziadek prawdopodobnie już robi dla nas śniadanie. Pospiesznie ubrałam się i doprowadziłam do ładu długie, sięgające aż za pas włosy.
- Cześć Dziadku! - powiedziałam wchodząc do pomieszczenia. Dobiegł do mnie zapach parzonej kawy, która stała na stole obok gazety którą dziadek miał przed nosem.
"KOLEJNY SUKCES!" głosi pierwsza strona "W końcu powstała największa na świecie budowla, stworzona jako hołd dla Jezusa Chrystusa. CD. str. 3 "
- Dzień dobry Wiki, a ty jak zwykle ranny ptaszek. - powiedział mężczyzna, rzucając w moją stronę kochający uśmiech.
- Chyba nigdy nie będę taka jak moi koledzy którzy budzą się po 10.00.
Zdjęłam z pułki kubek z logiem partii NPŚ i po wrzuceniu do niego torebki czarnej herbaty, zalałam ją wrzątkiem. Nie lubię słodzić, to zabija jej smak. Dziadek doskonale to rozumie, ponieważ sam nigdy w żaden sposób nie udziwnia porannej kawy.
- O której dziś zaczynasz zajęcia? - zapytał, nakładając naleśnika na już wcześniej przygotowany dla mnie talerzyk.
Godzina 7.00
Już ozdobiona o naturalny makijaż, i wyjściową odzież przemierzam ostatnie metry dzielące mnie od drzwi uczelni. Wszyscy wyglądamy do siebie bardzo podobnie ponieważ tak jest w regulaminie szkoły.
Dziewczęta mają naturalny kolor włosów. Mundurki złożone z białej koszuli na guziczki i czarnej spudniczki potrafią znudzić się po pierwszym dniu przebywania z tyloma osobami ubranymi w ten sposób. Chłopcy zaś są ścieci na krótko i chodzą ubrani w białe koszule i czarne spodnie. Wszyscy tacy sami. No prawie.. Artur, który chodzi ze mną na niektóre lekcje lekko odstaje od reszty, wygalając sobie boki oraz nie przychodząc w mundurku. W najlepszym wypadku kończy się to dla niego wyrzuceniem z sali, lecz zdecydowanie częściej zostaje pobity przez wykładowcę.
Takie mamy reguły, lecz on mimo niezliczonej ilości wpierdolu jaki dostał tak czy owak nie przystosowuje się do całej tej społeczności. Jest inteligentnym chłopakiem, który nie lubi się unosić lecz głośno wyraża swoje poglądy.
Widać że nie jestem tu jedyną osobą której coś nie gra w tym całym systemie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top