#11
Ted
- Czy ty zwariowałaś do reszty?! – Zawołałem dociskając Oliwera do swojej piersi.
- Czy ty go właśnie uśpiłeś? – Zapytała z rozbawieniem przyglądając się wiotczejącemu ciału Sagana. – Strasznie nieczuły z ciebie dupek.
- Jesteś niewiarygodna – pokręciłem z niedowierzaniem głową odsuwając śpiącego chłopaka od irytującej kobiety. – Dlaczego to zrobiłaś?
- Aww~ daj spokój, nie ma nic lepszego od terapii szokowej. Myślisz, że od tak samodzielnie sobie cokolwiek przypomni? Jesteś naiwny, Braciszku.
Nie odpowiedziałem. Uniosłem Oliwera wynosząc z kuchni. Jego bezwładne ciało wygodnie zapadło się w moich ramionach. Zawahałem się przed kanapą, nie chciałem go jeszcze puszczać. Równe, głębokie oddechy koiły moje nerwy. Ciepło jego ciała rozgrzewało przyjemnie moje wnętrzności. Najchętniej tuliłbym go tak godzinami.
- Ty się uśmiechasz, – zauważyła Alicja szturchając mój policzek – to takie obrzydliwe.
- Nie tak bardzo, jak twoja twarz.
- On lubi moją twarz – zakpiła wskazując na Sagana. – Ślini się na mój widok przy każdym spotkaniu.
- Dobrze jest mieć tak wybujałą wyobraźnię.
- Wyparcie to pierwszy stopień godzenia się z prawdą.
- Alicja - warknąłem ostrzegawczo przykrywając kocem chłopaka.
- Gniew to drugi etap.
Odetchnąłem ciężko nie chcąc z nią nawet rozmawiać, działała mi na nerwy. Nie było to szczególną nowością. Alicja wiedziała, gdzie nacisnąć, żeby najbardziej bolało. Sam się o to prosiłem, dałem jej kartę przetargową. Nic nie mogłem na to poradzić, moje uczucia do Oliwera nie chciały w żaden sposób się zatrzymać.
- I mamy ostatni etap, akceptacja. Bardzo szybko progresujesz, Braciszku.
- Co ty w ogóle tutaj robisz? – Zapytałem ignorując jej zaczepki. – Nie taką mieliśmy umowę.
- Przecież go nie tknęłam – wzruszyła ramionami rzucając się na jeden z foteli – i robię dosłownie wszystko, żeby ci pomóc.
- Co tutaj robisz? – Powtórzyłem pytanie nie dając sobie zamydlić oczu.
Alicja wierciła się na siedzeniu unikając mojego wzroku. Coś ukrywała, zbyt dobrze ją znałem. Powinna być teraz w schronisku, jej nagła wizyta była zbyt podejrzana.
- Też się z nim przyjaźnię – mruknęła wymijająco.
- O czym rozmawialiście, że tak się zdenerwowałaś?
- Dlaczego od razu zakładasz, że się zdenerwowałam? Może byłam podekscytowana?
- A byłaś?
Alicja przewróciła oczami, oboje znaliśmy prawdę. Nie była wstanie zamydlić mi oczu tym niewinnym wyglądem, nie byłem kimś obcym i naiwnym. W jej dobre intencje mógłbym uwierzyć, jeszcze jak byłem młody i głupi, teraz byłem zbyt świadomy jej pokrętnych myśli. Zbyt wiele razy przejechałem się na jej „dobrych" intencjach. Wszystko, co robiła miało drugie dno. Cokolwiek próbowała dzisiaj osiągnąć, cieszyłem się, że zdążyłem zjawić się na czas.
Alicja podniosła się z fotela zmęczona moim uporczywym wzorkiem.
- Dużo tutaj wspomnień – powiedziała muskając kryształową osłonkę na lampę. – Nie chciałbyś, żeby już wszystko się ułożyło?
- Nie można od tak po prostu przeskoczyć do szczęśliwego zakończenia, Alicja – westchnąłem czule głaszcząc włosy Oliwera. – Zawsze jest coś pomiędzy i później.
- Potrafiłbyś schrzanić każdą bajkę.
- Naprawdę wierzysz, że jakakolwiek historia kończy się: „I żyli długo i szczęśliwie"? Nie bądź dziecinna, życie się nie zatrzymuje.
- To ty przestań być takim tchórzem – fuknęła stając naprzeciw mnie.
- Co w tym złego, że chcę powoli zdobywać jego sympatię?
Sztywno utrzymałem jej ciężki wzrok. Nie potrafiłem zrozumieć jej intencji. Była przeciwna temu wszystkiemu, tak samo jak pozostali. Co nagle jej się odwidziało? Nie przynosiło mi to żadnych dobrych odczuć.
- Powoli? – Powtórzyła niedowierzająco. – Na pierwszej randce zazwyczaj nie uprawia się seksu, chyba że twoja definicja „powoli" dotyczy wyłącznie ruchów twoich bioder.
- To był błąd, poniosło mnie – przyznałem zniesmaczony jej doborem słów. – Pośpieszyłem się, a on i tak niczego nie pamięta.
- Oj, pamięta, Braciszku.
- Nie pamięta – uparcie się sprzeciwiłem.
Chciałem wierzyć we własne słowa. Mina siostry była drażniąca, wyglądała, jakby wiedziała lepiej ode mnie. Oliwer na pewno niczego jej nie powiedział, tego mogłem być pewny. Choćby pamiętał, nie pisnąłby słowa nikomu. Nie był tego rodzaju osobą.
- Może było to prawdą jeszcze jakiś czas temu i ty też to wiesz, dlatego pognałeś tu w godzinach pracy.
- Przyszedłem z innego powodu.
- Pewnie, - wzruszyła ramionami rozbawiona moim zaprzeczeniem – ale i tak będziesz musiał mu powiedzieć.
- Nie, – pokręciłem głową nie mogąc oderwać wzroku od jego delikatnie zarumienionych policzków – nie ma powodów mu cokolwiek mówić.
- Widział mnie, jak...
- Uzna to za sen. Nie ruszy tematu, nawet jeżeli będzie pamiętał.
Kobieta zmierzyła mnie niedowierzającym spojrzeniem. Doskonale wiedziałem, co chciała mi teraz powiedzieć, cała jej postawa o tym krzyczała. Mogła uważać mnie za tchórza, miałem to gdzieś. Nie miałem zamiaru robić niczego zbyt pochopnie. Nie zamierzałem ryzykować, że Oliwer po raz kolejny ode mnie ucieknie.
- Rób, co chcesz – burknęła odwracając się ode mnie. – Tylko żebyś na koniec nie płakał.
- Nie traktuj mnie, jak dziecka.
- To przestań się, jak takie zachowywać – warknęła kierując się do wyjścia. – Nic a nic się nie zmieniłeś, Matole.
Ścisnąłem Oliwera mocniej, gdy drzwi zatrzasnęły się z donośnym hukiem. Lepiej, żeby Alicja trzymała się od niego, jak najdalej. Ona i wszyscy inni, nigdy nie mogłem mieć pewności, co im strzeli do tych głów. Własnej siostry nie posądziłbym o tak lekkomyślne zachowanie. Czy ona naprawdę chciała pokazać swoją prawdziwą formę przed człowiekiem? Nie chciałem o tym nawet myśleć. Mogłem mieć teraz tylko nadzieję, że Oliwer naprawdę uzna to za sen. Zawahałem się z odłożeniem go do łóżka. Naprawdę tego chciałem? Czy lepiej trzymać go w nieświadomości? Jakaś ciemna strona w mojej głowie wcale tego nie chciała... gdybym nie wtargnął do środka, co by się wydarzyło? Jakby zareagował? Jaką minę zrobił dostrzegając kasztanowy ogon Alicji?
- Tak nie powinno być – upomniałem się okrywając kołdrą śpiącego chłopaka.
Jeżeli Oliwer miałby się o tym wszystkim dowiedzieć, to musiało wyjść ode mnie. Tym bardziej, że Alicja miała rację. Oliwer musiał sobie coś przypomnieć. Nie zamierzałem tracić go po raz drugi. Tym razem zrobię to jak należy. Musiałem tylko zaczekać, aż się obudzi.
Oliwer
Odrobinę znudzony opierałem się o drzewo na tyłach domu. Słońce paliło niemiłosiernie. Schowany w cieniu nie miałem ochoty na nieprzyjemne oparzenia. Podczas letniego okresu rodzice często odsyłali mnie w to miejsce. Podejrzewałem, że nie chcieli mnie oglądać, relacje w naszym domu nie były najlepsze. W roku szkolnym ich nie widywałem, zawsze znajdowali powód żeby być gdzieś indziej. Latem trudniej było im mnie unikać, więc odsyłali mnie na ten koniec świata, gdzie nie było zasięgu, a o Internecie można było zapomnieć. Dziadkowie żyli daleko od głównej miejscowości, nie miałem, jak kogoś poznać, żeby czymś zapełnić te nudne dni. Byłem tylko ja, setki drzew i żyjące wśród nich zwierzęta.
Czując ciężkość powiek odłożyłem na bok ściskaną do tej pory książkę. Małe literki zaczynały mi uciekać, dłużej już nie wiedziałem, o czym czytałem. Zamglonym spojrzeniem wędrowałem po otaczających mnie krzewach, aż wreszcie coś dziwnego zwróciło moją uwagę. Wcale nie byłem sam. Z cienia krzewów dostrzegłem coś, co zjeżyło mi włos na całym ciele.
- Wszystko w porządku?
Ciężko dysząc uderzyłem wyciągniętą w moim kierunku dłoń. Przez moment wciąż mogłem zobaczyć złote ślepia wpatrujące się we mnie z cienia. Oszołomiony omiotłem wzrokiem pomieszczenie, byłem w swojej sypialni.
- P-przepraszam... - wybąkałem zdając sobie sprawę, że wcale nie jestem w lesie.
Na dworze było już ciemno. Nie miałem pojęcia, kiedy zasnąłem, musiałem być naprawdę zmęczony... tylko, czym? Moje wspomnienia były dla mnie odrobinę niejasne. Czy ja nie byłem wcześniej z Alicją? Skąd wziął się tutaj Ted? Nie mogłem połączyć kropek.
- Gdzie jest Alicja? – Zapytałem pocierając pulsujące skronie.
Czułem się, jakby ktoś przywalił mi w głowę czymś naprawdę ciężkim.
- Wróciła do domu – odpowiedział podając mi szklankę wody.
Miało to sens, po co miałaby tu siedzieć, kiedy spałem w najlepsze? Tylko, jak do tego doszło? Pamiętałem, że byliśmy razem w kuchni, a później... później już nic. Czułem się, jakby ostatnie pięć godzin wycięto z mojej pamięci. Kiedy i dlaczego poszedłem spać? I co najważniejsze...
- Co tutaj robisz?
Ted nie odpowiedział od razu, w przyćmionym świetle latarni ulicznej nie mogłem stwierdzić, co konkretnie maluje się na jego twarzy.
- Przyszedłem sprawdzić, jak się czujesz. Rano nie wyglądałeś najlepiej.
- Przepraszam... - wymamrotałem spuszczając wzrok.
- Za co?
- Za to, że tak uciekłem – czując wypieki na twarzy, nie mogłem na niego spojrzeć.
Było mi tak potwornie głupio. Ted się o mnie martwił, kiedy ja próbowałem wierzyć, że moje zboczone sny mogły zdarzyć się w rzeczywistości. Nigdy nie podejrzewałem się o coś podobnego, nie miewałem podobnych myśli o mężczyznach. W gruncie rzeczy nie miałem do tej pory głowy do randkowania, lecz to kobiety przyciągały mój wzrok na ulicy. Ted był przystojny, ale daleko mu było do mojego ideału piękna. Zawsze oglądałem się za kobietami o delikatnej budowie, niezbyt wysokimi i promieniującymi... za kobietami pokroju Alicji. Ted nie pasował do tego opisu pod żadnym względem. Mężczyzna nie uśmiechał się zbyt często, był wyższy i szerszy ode mnie, mówił jeszcze mniej.
- Czyli naprawdę przede mną uciekłeś – westchnął siadając na skraju łóżka. – Miałem nadzieję, że to tylko moja wyobraźnia.
- Przepraszam...
- Nie, – pokręcił głową przerywając mi – to ja przepraszam. Nie powinienem był przychodzić.
- Ted, zaczekaj – chwyciłem za jego ramię, nie chcąc zostawiać tej sprawy w ten sposób. – To wszystko źle zabrzmiało, ja naprawdę cieszę się, że tutaj jesteś.
- Cieszysz się?
- Tak, - przyznałem nie puszczając go – lubię spędzać z tobą czas. Nie chcę żebyś myślał inaczej.
- To, dlaczego uciekłeś?
- T-to... naprawdę głupie... czasem miewam idiotyczne sny, a później... no.
- Sny?
- M-mniejsza z tym – odchrząknąłem lekko się rumieniąc. – Więcej tego nie zrobię.
- Jakiego rodzaju sny o mnie miewasz?
- Zapomnij o tym, proszę. To naprawdę głupie i żenujące.
- Coś w tym rodzaju?
Oniemiały poczułem ciepłe wargi Teda na swoich. Pocałunek był krótki i bardzo delikatny, a przy tym czułem silną falę sprzecznych emocji. Dopiero, gdy musnął palcami mój policzek, zdałem sobie sprawę, w jakiej sytuacji się znalazłem. Małe pomieszczenie było wypełnione zapachem wody kolońskiej policjanta. Zesztywniały nie mogłem się poruszyć pod spojrzeniem czekoladowych tęczówek.
- Coś w tym rodzaju – wymamrotałem otępiały.
Skóra mrowiła mnie w miejscach, gdzie mnie dotknął. Co to miało być? Niedowierzająco osądzałem swoje odczucia. Czy to przez to, że było ciemno? Moje serce zabiło mocniej, gdy wsunął palce w moje włosy. To było przyjemne, musiałem przyznać. Zdezorientowany nie oponowałem, gdy znów mnie pocałował, tym razem mocniej i zachłanniej. Chwyciłem go za koszulkę niepewny czy chcę go odepchnąć czy przyciągnąć do siebie mocniej. Zanim zdecydowałem się na jedną z możliwości, Ted odsunął się ode mnie składając ostatni pocałunek na moim czole.
- Musisz być głodny, przywiozłem ci coś na ząb.
Zostawiony sam sobie nie wiedziałem, co powinienem teraz myśleć.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top