Prolog


„Mam dość. Mam dość. Mam dość!"

Te myśli krążyły po mojej głowie już od dłuższego czasu. Niczym zapalnik od bomby krążyły wokół nagromadzających się negatywnych emocji. To była kwestia czasu, aż wreszcie wybuchnę. Kiedy ostatni raz spałem dłużej niż trzy godziny? Kiedy ostatni raz robiłem coś poza pracą? Opuchniętymi, poczerwienionymi oczami wpatrywałem się w dokument wciśnięty nagle w moją dłoń. Co to było? Mrużyłem oczy, litery niczym małe robaczki uciekały mi z pola widzenia. Byłem zbyt zmęczony, nie mogłem się skupić na czytaniu jakiś bzdur. Na domknięcie mojego własnego projektu zostało mi zaledwie kilka dni, a teraz stał nade mną poczerwieniały ze złości stary dziad.

- Mówiłem, że ma być to wykonane do południa! Jeszcze w życiu nie miałem w swoim zespole kogoś równie bezużytecznego, aroganckiego...!

Jego wrzaski brzęczały mi w uszach. Brzmiał, jak zepsuty alarm samochodowy, nadawał w kółko to samo bez konkretnego powodu. Patrząc na niego zadawałem sobie pytania męczące mnie od dłuższego czasu: Co ja tu właściwie robię? To miało być spełnieniem moich marzeń? Do tego dążyłem cały ten czas? Spokojnie rozejrzałem się po pomieszczeniu, nikt nie miał zamiaru mi pomóc. Te dokumenty nie miały ze mną kompletnie nic wspólnego, wszyscy milczeli ciesząc się, że to nie na nich padło tym razem. Nie miałem ochoty nawet sprawdzać, kto schrzanił tę część pracy. W tym momencie nie byłem nawet zły, czy wściekły. Coś we mnie pękło. Niemal byłem wstanie to usłyszeć, moje marzenia rozsypały się i zostały zgniecione przez niemilknącego mężczyznę. Odetchnąłem ciężko, a słowa same wydostały się z moich ust.

- Pitol się.

Nie załagodziłem sytuacji... nie żebym planował to w ogóle zrobić. Moja odpowiedź nie przypadła mu do gustu, donośne plaśnięcie rozległo się w pomieszczeniu. Beznamiętnie musnąłem swój pulsujący policzek. Zebrało mi się na śmiech. Tak, pierwszy raz od tych przeklętych pięciu lat zacząłem się śmiać w tej pełnej fałszywych, ścigających się szczurów kompani.

- Uważasz to za zabawne?! Przez tak trywialny błąd...!

- Skoro jest tak trywialny, było samemu go poprawić. - Westchnąłem z cieniem uśmiechu - Ach, nie, ludzie ze stanowiskami uzyskanymi po znajomościach nic nie potrafią i tylko wyładują swoją frustrację na lepszych od siebie. Greg, jesteś bardziej żałosny od tych zakoli na twojej tłustej buźce.

Miałem dość tego miejsca, tych ludzi i wszystkiego powiązanego. Wstałem z krzesła rzucając swoim firmowym fartuchem wprost w oniemiałego krzykacza. Nie potrzebowałem od tej firmy kompletnie nic. Od tej pory nie chciałem mieć z nimi nic do czynienia. Poświęciłem im najlepsze pięć lat mojego życia. Poświęciłem im moje naiwne marzenia... i teraz stałem nie rozumiejąc, na co to wszystko mi było. Chwyciłem swoją czarną torbę i bez słowa, wyminąłem wszystkich.

Co czułem opuszczając firmę w taki sposób? Czy było mi, chociaż odrobinę żal? Nie. Wybiegłem na zewnątrz i nagle wszystko wyglądało całkiem inaczej. Miałem wrażenie, jakbym po raz pierwszy w życiu widział te zatłoczone i brudne uliczki. Jakbym po raz pierwszy w życiu naprawdę spojrzał na swoje otoczenie. Gdy po raz pierwszy przyjechałem do wielkiego miasta wszystko wydawało mi się fascynujące i wspaniałe. Miało to być miejsce pełne nowych możliwości, wspaniałych ludzi czekających, aż ich poznam oraz trampoliną do moich marzeń. Zamiast tego, co dostałem? Betonową kulę do nóg, poniewieranie, obrażanie, wykorzystywanie... i wiele, wiele innych. Teraz dokładnie widziałem, czym te „piękne" widoki są, to tylko brud i zawiść wypływające z ludzi i topiące wszystkich naiwniaków, którzy śmiali mieć jakiekolwiek marzenia.

Wpadłem do swojego malutkiego pokoju wyciągając już zakurzoną walizkę. Nie miałem chwili do stracenia, nie chciałem zostawać tu nawet chwili dłużej. Pakowanie nie zajęło mi zbyt wiele czasu. Ze smutnym uśmiechem zmierzyłem swój bagaż. Ostatnie pięć lat mojego życia zmieściło się do walizki o średnich wymiarach, czy to nie jest dość depresyjne? Nie, depresyjny był fakt, że kończyłem dwadzieścia pięć lat i nie miałem pojęcia, co mam teraz ze sobą zrobić. Miałem dwadzieścia pięć lat i cały mój plan na życie obrócił się w popiół. Miałem dwadzieścia pięć lat... i nie miałem kompletnie nic.

Z dwoma listami w dłoni zamknąłem za sobą drzwi odcinając się od jednego z rozdziałów mojego życia, którego nienawidziłem przez ostatnie pięć lat. Nie spojrzałem za siebie nawet raz.

- Ahoj, przygodo... - wymamrotałem odpalając silnik mojego wiernego, starego peugeota. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top