Pierwsza miłość#8

Ted

Ociągałem się z powrotem do domu. Nie mogłem powiedzieć, żebym w taki sposób wyobrażał sobie ten poranek. Czego oczekiwałem? Nie potrafiłem tego ubrać w słowa. To wszystko było zwykłym aktem chwili, wiedziałem o tym. Wiedziałem... a jednak czułem się tak potwornie zraniony. Rozważałem wiele różnych scenariuszy nadchodzącego poranka, w żadnym nie zostałem przeproszony. Oczekiwałem złości, może jakiś pretensji... tak szczerego żalu i poczucia winy dawno nie widziałem. Oliwerowi naprawdę było przykro, co może bardziej zniszczyć ego mężczyzny? Jeżeli po upojnej nocy partner cię przeprasza, to potężny cios w dumę. Nie mogłem się dołować, musiałem patrzeć na pozytywne strony. Jakie niby mogłyby być tu pozytywne strony? Byłem na tyle kiepski, że nie otrzeźwiał podczas całego procesu i dzięki temu niczego nie pamięta? Mimowolnie się zaśmiałem, był to naprawdę żałosny dźwięk.

- Wyglądasz na zadowolonego. – Alicja posłała w moim kierunku kpiący uśmieszek odrywając wzrok od czytanej gazety – Czyżbym była najlepszą siostrą na świecie?

Nawet gdyby nie odezwała się słowem, byłem pewien, że maczała w tym swoje wredne paluchy. Cała jej postawa o tym krzyczała, kipiała wręcz entuzjazmem i wyciekała z niej ciekawość próbująca sięgnąć moich stóp. Nie wspominając, że gazetę trzymała do góry nogami. Ktoś spędził kilka ładnych godzin czekając przy drzwiach na mój powrót. Momentalnie poczułem obrzydzenie, zazwyczaj tak miałem na jej widok. Nie miałem ochoty z nią rozmawiać. Wydałem z siebie kilka niezadowolonych pomruków i skierowałem się do swojego pokoju, musiałem się przebrać, jeżeli zamierzałem zdążyć do pracy.

- No nie bądź taki! – Zawołała zrywając się z kanapy – Dobrze wiesz, że mogłam zatrzymać go dla siebie!

- Aż jestem zdziwiony, że tego nie zrobiłaś – odparłem chłodno.

To właśnie przez takie słowa miałem ochotę czasem skręcić jej kark lub wrzucić do studni. Alicja nie miała żadnych granic, zawsze wprost mówiła, co myśli. Czymkolwiek sobie zawiniłem za taką siostrę, musiałem w poprzednim życiu być prawdziwym draniem.

Chwyciłem za dół swojej koszulki, zawahałem się z jej ściągnięciem. Materiał był przyjemnie nasiąknięty zapachem Oliwera.

- Wciąż mogę to zrobić, – wzruszyła ramionami obserwując, jak się przebieram – polizane nie znaczy zaklepane!

- Alicja – warknąłem podchodząc w jej kierunku.

Spojrzeniem rzucała mi wyzwanie. Doskonale wiedziała, nie mogłem jej nic zrobić. Nawet, jeżeli bardzo bym chciał, nie mogłem jej tknąć. Zazgrzytałem zębami groźnie się nad nią nachylając.

- No już, spokojnie, chowaj te uszy – zakpiła przejeżdżając dłonią po moich włosach – Zobaczył cię w tej formie, dlatego jesteś taki poirytowany? Nazwał cię potworem? Zaczął krzyczeć? Bać się? Nie masz, co się wstydzić, kto cię lepiej zrozumie od własnej siostry?

- Nic nie zobaczył – burknąłem spychając jej dłoń.

- Mam ci w to uwierzyć? Cały jesteś pokryty jego zapachem i chcesz mi powiedzieć, że do niczego nie doszło?

- Nie. – Pokręciłem głową ubierając swój mundur – Chcę ci powiedzieć, że on niczego nie pamięta.

Alicja patrzyła na mnie chwilę zanim wybuchła gromkim śmiechem. Skrzywiłem się pod tym irytującym dźwiękiem. Chociaż jedno z nas dobrze bawiło się w tej chwili. Jak na nieszczęście, tylko ona czerpała radość ze wszystkich sytuacji. W takich momentach żałowałem, że nie byliśmy do siebie bardziej podobni. Poza identycznymi gustami i burzą kręconych włosów, niewiele mieliśmy wspólnego. Nasze charaktery względem siebie można było porównać do dnia i nocy. Alicja była zawsze uśmiechnięta, rozmowna i tryskająca energią. Ludzie do niej lgnęli... o sobie tego powiedzieć nie mogłem.

- Mieliście się kulturalnie napić, nie spić, jak księciunie – wydyszała omal nie dławiąc się własnym śmiechem.

Zignorowałem ją zapinając ostatnie guziki. Nie miałem ochoty tego wszystkiego roztrząsać, na pewno nie przed nią.

- Czekaj! – Zawołała nagle tarasując mi drogę – Czy to znaczy, że wykorzystałeś nieprzytomną osobę?

Wbiłem w nią niedowierzające spojrzenie. Jak mogła mnie posądzić o coś równie obrzydliwego? Mówi się, że rodzina zna cię najlepiej... w naszym przypadku na pewno nie było to prawdą.

- Nie był nieprzytomny – mruknąłem otrząsając się z pierwszego szoku.

- Nie zaprzeczasz. – Powiedziała z trudem powstrzymując śmiech – Tyle lat czekałeś i nie mogłeś zaczekać dłużej? Długo nie wierzyłam, że masz jakieś zwierzęce instynkty, ale proszę bardzo, tylko dobrze się maskowałeś.

- Alicja – warknąłem ostrzegawczo.

Wyminąłem ją mając dość tego całego nonsensu. Rozmowa z nią niczego nie wnosiła, pogarszała tylko mój nastrój.

- Nie masz, co się tak obrażać, Bracie. Wystarczy, że pójdzie do łazienki i będzie wiedział, co z nim zrobiłeś.

- Nie ugryzłem go.

- No widzisz... - urwała wbijając we mnie oniemiałe spojrzenie – Nie ugryzłeś go? – Powtórzyła otępiała chwytając za mój rękaw – Miałeś taką okazję i go nie ugryzłeś?!

- Nie będziemy o tym rozmawiać.

- Właśnie, że będziemy. Ted, skoro posunąłeś się tak daleko to, dlaczego go nie ugryzłeś?

- Bo nie – warknąłem.

Wziąłem kilka głębokich oddechów starając się uspokoić. Przy Alicji zawsze wychodziła moja najgorsza strona, doskonale wiedziała gdzie nacisnąć, żeby zabolało.

- Bo wiem, jacy są ludzie... – burknąłem spychając z siebie jej dłonie – Jakie jest życie. Może i lepiej, że to wszystko zostanie tylko w mojej pamięci... jak sen, z którego rano się budzisz.

- Jesteś żałośny – usłyszałem za sobą zamykając drzwi.


Przestępczość w naszym miasteczku nie była zbyt duża. Swój dzień rozpoczynałem od krótkiego patrolu, przechadzałem się uliczkami centrum. Zazwyczaj byłem sam, braki w kadrze uniemożliwiały dobieranie nas w pary. Tak było lepiej, wygodniej było mi we własnym towarzystwie. Męczyłem się w obecności innych osób. Ciągle trzeba było coś mówić lub udawać, że ich słuchasz. Nie byłem w tym tak dobry, jak Alicja. Zazwyczaj nie wiedziałem, co powiedzieć. Dlatego też czułem się tak dobrze w towarzystwie Oliwera, nie wymagał ode mnie żadnej udawanej rozmowy. Mogliśmy siedzieć w milczeniu i wciąż czułem się swobodnie.

- Ted, - wyrwany z własnych myśli odwróciłem się w kierunku uśmiechniętej staruszki – Ted, Słoneczko, pomógłbyś mi?

Słabe istoty, pomyślałem biorąc stertę zakupów z chodnika. Właśnie tym ludzie byli dla mnie, słabymi istotami wymagającymi ciągłem pomocy. Byli wolniejsi i słabsi ode mnie, prawdziwe kule u nogi. Wiedziałem o tym od zawsze, jeszcze zanim trafiłem do tego miejsca. Wiedziałem, a mimo to wciąż tutaj byłem. Logika niezbyt wiele miała wspólnego z życiem. Niezależnie od pochodzenia, wszyscy kierujemy się emocjami bardziej lub mniej burzliwymi.

- Jakieś widoki na przyszłą żonę? – Zapytała przyjmując moje ramię, jako podporę – Czy w dalszym ciągu roztrząsasz swoją pierwszą miłość?

- Zna Pani odpowiedź – mruknąłem z cieniem uśmiechu na twarzy.

- Och, Ted, ile to już lat? – Zaśmiała się lekko, ściskając za moje ramię mocniej.

Nie musiałem się zastanawiać, od razu znałem odpowiedź. Mógłbym podać z dokładnością do godzin, minut i sekund. Ograniczyłem się do ogółu, wolałbym nie wyjść na kompletnego maniaka.

- Myślę, że z osiemnaście już będzie.

- Ty niepoważny romantyku, wciąż czekasz?

Kobieta mieszkała w jednej z najstarszych kamienic w okolicy. Z zewnątrz nie wyglądała tak ładnie, jak wewnątrz. Wszystkie korytarze były starannie wyremontowane, tak jak lokale. Staruszka zajmowała pierwsze mieszkanie na parterze. Była to pierwsza osoba, którą poznałem w tym wieku i nie miała żadnego kota. Mieszkała całkiem sama, samotnie wśród trzech pomieszczeń. Na szafce tuż przy drzwiach stała stara fotografia, w odcieniach czerni i bieli można było dostrzec uśmiechniętą parę.

- Czekam – skinąłem głową odstawiając zakupy na blat.

Zofia Budzoń była interesującą osobą. Jedyną, z którą wymieniałem więcej niż trzy zdania na krzyż. Jedyną wiedzącą o mojej nieprzerwanej miłości, oczywiście poza Alicją. Niewiele o niej wiedziałem. Na początku określałem ją w głowie, jako zwariowaną staruszkę robiącą zakupy w ilościach, których nie jest wstanie samodzielnie podnieść. Po kilku latach spędzonych na służbie, nie wiedziałem już, co o niej myśleć. Była dość tajemniczą personą. Poza tym, że jej mąż zmarł z dwadzieścia lat temu, a dzieci wyprowadziły się za granicę, nic nie wiedziałem.

- Jeżeli wreszcie ją znajdziesz, to słuchaj mnie uważnie: – powiedziała przyciągając mnie bliżej – nie wolno ci jej wypuścić, choćby się szarpała i uciekała.

Słowa Budzoń mnie rozbawiły. Nie żebym sam o tym wcześniej nie pomyślał. Przez te wszystkie lata uwiązałem się do tego miejsca karmiąc się wyobrażeniami o naszym kolejnym spotkaniu. Wielokrotnie zastanawiałem się, co wtedy powiedzieć... co zrobić. Jakie byłoby to uczucie wziąć tę osobę znów w ramiona? Poczuć jej ciepło? Poczuć słodki zapach świeżo zebranych ziół? Wyobrażałem sobie to każdej nocy, aż wreszcie się znów spotkaliśmy i nie mogłem wydusić z siebie nawet słowa. Wszystkie scenariusze spłonęły, jak tylko ujrzałem te cudowne, zielone oczy.

- Tylko żartowałam, ty zły chłopce. – Zaśmiała się uderzając mnie w bok – Mam tylko nadzieję, że nie zawiedziesz się po tych wszystkich latach czekania.

- Nie zawiodę – oznajmiłem pewnie siebie.

- Tego się trzymaj.

Jak mógłbym się zawieść? Tyle lat czekałem, żeby znów zobaczyć oczy skrzące i piękne niczym najdroższy jadeit. W dalszym ciągu miał fryzurę projektowaną przez łóżko, nie odejmowało to uroku mysim kosmykom. Niczego nie brakowało teraźniejszej wersji, wciąż uśmiechem roztapiał moje serce.

- Tym razem na pewno mi nie ucieknie. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top