Ogon#10


Ted

- Na co gapisz się z tak żałosnym wyrazem twarzy?

Sam dźwięk głosu kobiety zniszczył cały mój dobry nastrój. Nie miałem nawet ochoty unosić wzroku. Gdyby to było możliwe, unikałbym Amelii Norpeć, jak śmierdzącego, zgniłego owocu. Nie reprezentowała sobą nic godnego uwagi. Jedyne, co potrafiła to wszczynać kłótnie i podsycać burdy. Samo oddychanie z nią jednym powietrzem wprawiało mnie w obrzydzenie i dyskomfort, nawet bardziej, niż patrzenie na jej brwi, które musiały ważyć z tonę. W dalszym ciągu byłem pod wrażeniem, że kobieta potrafiła chodzić z nimi wyprostowana.

- Ty i kanapki śniadaniowe? To ci nowość – zakpiła siadając na rogu mojego biurka.

- Nie rusz.

Mało delikatnie zdzieliłem jej wyciągniętą dłoń. Amelia z niezadowoleniem zmierzyła mnie wzrokiem. Była ode mnie starsza i wyżej rangą, o czym nigdy nie zapominała wspomnieć w sytuacjach, takich jak ta.

-Bijesz własnego Sierżanta?

- Próbujesz kraść jedzenie swoim podwładnym? – Odbiłem piłeczkę chowając torbę do szafki.

- Jakie znowu kraść? – Prychnęła rozmasowując dłoń – Wyraziłam tylko swoje zaskoczenie.

- Możesz robić to bezdotykowo.

Kobieta zmrużyła oczy, błękitne tęczówki na moment błysnęły groźnie. Niespeszony oparłem się wygodniej na fotelu. Amelia próbowała wszczynać ze mną kłótnię przynajmniej raz dziennie. Mając starszą siostrę, takie sytuacje były dla mnie niczym.

- Już wiem, o co chodzi, – powiedziała z kpiącym uśmieszkiem nachylając się mocniej w moim kierunku – to od tego mieszańca.

- Zważaj na słowa – groźnie wbiłem w nią wzrok nie cofając się.

- Tak mi się wydawało, że poczułam na korytarzu coś nieprzyjemnego. – Wzruszyła ramionami rozbawiona – Ten sam odór trzyma się ciebie od jakiegoś czasu. Mdlący i odrażający. Jak on się nazywał? Ten dzieciak od Saganów. – Udała, że się zastanawiał kątem oka obserwując, jak powoli tracę kontrolę nad swoją mimiką – Olek? Nie, to było coś znacznie bardziej żałosnego...

- Nie przeginaj – przerwałem jej ostro uderzając dłonią o biurko.

- O co te nerwy? Czyżby kamienny Ted miał jednak swoje słabości? – Roześmiała się podnosząc z biurka – Nie mieszam się w życie prywatne innych osób, nawet, jeżeli bratają się z niegodnymi.

Zadowolona, że zniszczyła cały mój dobry nastrój, odeszła zatruwać życie komuś innemu. Słowa Nopeć nie były tak szokujące, zbyt dobrze znałem nastawienie innych w tym temacie. To był jeden z powodów, dla których odszedłem z wioski. Chciałem uwolnić się od starszyzny i ich zacofanych poglądów. Chciałem być wolny, jednak nie było to tak proste. Nikt nie mógł od tak odejść. Byłem daleko, a jakbym nie ruszył się z miejsca. Przez jakiś czas byłem pogodzony z nałożonym na siebie nadzorem, teraz trudno było mi powstrzymać się przed porwaniem Oliwera i ucieczką gdzieś daleko. Gdzieś, gdzie nikt nie będzie miał pojęcia, kim jesteśmy.

Oliwer

W biegu pokonałem całe miasteczko, nie zaszedłem nawet do sklepu, o co miałem do siebie później żal, moja lodówka świeciła pustkami. Zadyszany oparłem się o drzwi i zjechałem na podłogę. Po tym wszystkim wcale nie było mi lepiej. W głowie miałem dziwny natłok myśli i wspomnień, w które nawet nie chciałem wierzyć. Czy to wszystko naprawdę mogło się wydarzyć? Czy te czerwone plamki na mojej skórze wcale nie były spowodowane komarami? A ból w... Nie chciałem w to nawet wierzyć. To musiał być sen, po prostu musiał!

Pukanie do drzwi wyrwało mnie z koszmaru własnych myśli. Z mocno bijącym sercem wahałem się z naciśnięciem klamki. Co jeżeli Ted postanowił sprawdzić, czemu tak szybko uciekłem? Nie chciałem patrzeć mu teraz w oczu. Nie, nie chciałem na niego patrzeć, aż konkretnie nie ułożę własnych myśli. Nie zależnie czy miałoby mi to zająć kilka godzin, dzień czy nawet rok. Nerwowo odsunąłem firankę w oknie obok. Wypuszczając ciężko powietrze otworzyłem drzwi.

- Cześć, Alicja.

Ulga wypełniła mnie od stóp do samej głowy, aż niemal straciłem równowagę. Nie mam pojęcia, co bym zrobił, gdybym zobaczył Teda. Udawałbym, że nikogo nie ma w domu? Dopiero, co starałem się z nim pogodzić, a teraz dałbym wszystko, żeby dalej mnie unikał. To wszystko było dla mnie zbyt niezręczne. Już raz w zespole mieliśmy parę, która przez przypadek skończyła wspólnie w... no i nie skończyło się to najlepiej. Nawet nie chciałem o tym wszystkim myśleć. Najbardziej przerażała mnie myśl, że Alicja mogła o tym wszystkim wiedzieć. Jak blisko była z bratem? Rozmawiali o takich rzeczach? Momentalnie zrobiło mi się słabo.

- Wszystko w porządku? – Zapytała dokładnie mnie oglądając – Wyglądasz, jakby coś cię rozjechało.

- I tak samo się czuję, – wymamrotałem wpuszczając ją do środka – biegłem pierwszy raz od dawna.

- Podziwiam za chęci. – Zaśmiała się zrzucając na kanapę swoją torbę zakupową – Ja ostatni raz biegałam, gdy byłam jeszcze kadetem, ale to też nie było dobrowolnie.

Kadetem? To słowo zabrzmiało dość nietypowo. Nie miałem głowy się teraz nad tym rozwodzić. Może należała do szkoły wojskowej, szczerze, niewiele wiedziałem o tym rodzeństwie.

- Ja... sam nie mam pojęcia, co mnie opętało – odparłem niezręcznie.

- Jestem pewna, że to Teda wina.

- C-co...? – Zaskoczony omal nie upuściłem dzbanka z lemoniadą.

Kobieta wyjęła mi go z dłoni samodzielnie napełniając sobie kubek. Sposób, w jaki na mnie spojrzała był bardzo dziwny. Ten wzrok coś mi przypominał, teraz nie miałem pojęcia, co konkretnie.

- Ted jest opętany przez zdrowy tryb życia, co rano i wieczór wychodzi biegać – zaśmiała się widząc moją zdezorientowaną minę – Tylko mi nie mów, że dosłownie przez niego... coś ci zrobił? Mam iść go zbesztać? Jeżeli powiedział ci, że jesteś gruby, nie bierz tego do siebie, każde ciało jest piękne.

- To nie przez... Jestem gruby?

Mimowolnie przyłożyłem dłoń do brzucha. Może nie był ze mnie atleta, ale bez przesady w drugą stronę. Zażenowany odwróciłem się słysząc śmiech Kocur, kobieta sobie ze mnie żartowała.

- Przepraszam, wyglądałeś tak poważnie, że naprawdę musiałam – z przepraszającym uśmiechem zaczęła grzebać w swojej torbie – Przyniosłam ci ciasto na poprawę humoru.

Nieprzekupiony jej słodkim zachowaniem wbiłem w nią spojrzenie, zbyt dobrze znałem to zagranie.

- Stosujesz na mnie swoją zasadę z łapówkami? – Zapytałem zaczepnie, wyjmując talerzyki.

- Akurat nie – zaśmiała się wchodząc pod moje ramię, sprawnie wyciągnęła sztuczce – Ciężko pracujesz przy naprawach, a nie ma lepszej nagrody za taki wysiłek od dużego kawałka czekoladowego ciacha.

W przeciwieństwie do rodzeństwa Kocur, nie byłem szczególnym fanem czekolady. Miło było od czasu do czasu zjeść sobie coś bardziej kalorycznego i miażdżącego ilością cukru, ale to tylko raz na jakiś czas. Żeby w pełni cieszyć się czymś tak słodkim, należało mieć do tego dobre połączenie.

- Do brownie najlepiej pasuje...

- Kawa albo czarna herbata – dokończyła otwierając szafkę.

Zdezorientowany obserwowałem, jak swobodnie Alicja porusza się po mojej kuchni. Ktokolwiek by ją teraz widział, w życiu nie powiedziałby, że to jej pierwszy raz tutaj. Kocur wcale nie szukała, ona dokładnie wiedziała, co gdzie leży, jakby już wcześniej była w tym domu. Było to dla mnie zdumiewające. Marzyłem o zaproszeniu jej do środka, ale nigdy wcześniej nie było ku temu okazji. Nie wiedziałem też, dlaczego akurat dzisiaj przyszła? Czy o tej godzinie nie zajmowała się schroniskiem? Im dłużej na nią patrzyłem, tym więcej męczących myśli mnie nachodziło. Kobieta znalazła nawet stary imbryk mojej babci, o którym jeszcze nie wiedziałem. Wbiłem wzrok w starą porcelanę w odcieniach zieleni z kilkoma barwnymi motylami.

- Wywiercasz mi dziurę w twarzy – zachichotała stawiając dzbanek na blacie – Wiem, że jestem śliczna, ale przyprawiasz mnie o rumieniec.

- Skąd znasz rozkład mojej kuchni? – Wypaliłem nie mogąc się powstrzymać.

Kobieta zamarła rozsypując liście herbaty po blacie. Jej uśmiech nawet nie drgnął, w bursztynowych oczach na moment pojawił się dziwny cień.

- To takie dziwne? – Zapytała, jakbym to ja był tym nienormalnym w tym miejscu.

Czy to mogło nie być dziwne? Jedyną osobą, która od mojego wprowadzenia się była w tym domu, to Ted. Jak teraz o tym myślałem, policjant też nigdy nie pytał mnie o nic. Doskonale wiedział, gdzie jest toaleta, znajdował naczynia w kuchni i znał skrytki dziadka na narzędzia.

- Nie wyobrażaj sobie niczego dziwnego. – Westchnęła podchodząc w moim kierunku – To mała miejscowość, wszyscy się tu dobrze znali.

- Znałaś moich dziadków?

- Nie tylko ich, – tajemniczo szepnęła ciągnąc za kołnierz mojej koszuli – my też nie jesteśmy sobie obcy.

Nie zdążyłem jej nic odpowiedzieć. Mocne szarpnięcie odciągnęło mnie w tył, czyjeś dłonie objęły moje ciało i zasłoniły oczy. Czy ja się przewidziałem? Musiało tak być. Inaczej będę w wariatkowie opowiadał, że widziałem kobietę z rdzawym ogonem. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top