Kanapki#9
Oliwer
Pomysł Alicji nie dawał mi spokoju pewnie, dlatego stałem teraz przed komisariatem ściskając czarną torbę. Jak długo tak stałem? Wystarczająco, żeby zacząć zwracać na siebie uwagę przechodniów. Podejrzliwe szepty stawały się coraz głośniejsze, musiałem ruszyć się z miejsca. Dość powolnie zbierałem w sobie odwagę. Nie widziałem Teda już jakiś czas, poczucie winy nie dawało mi wytchnienia. Policjant pomógł mi w tak wielu sprawach, jak mógłbym nie przejmować się nagłym obrotem sytuacji? Tak jak nigdy nie obchodziło mnie zdanie otaczających mnie ludzi, to nie chciałem być znienawidzony właśnie przez niego... z bardzo wielu powodów.
Wykonując ostatnie głębokie wdechy na nabranie odwagi, wbiegłem po schodkach. W ostatniej chwili wyhamowałem omal nie zderzając się ze szklanymi, ruchomymi drzwiami. Zamknięte? Zaskoczony przyłożyłem dłoń do drzwi, w środku nikogo nie widziałem. Odskoczyłem w tył, przeraźliwy pisk wydobył się z mechanizmu.
- Mają trochę zwolniony czas reakcji – poinformował głos zza moich pleców.
Mężczyzna ustawił mnie do pionu ratując przed sturlaniem się na dół. Zażenowany uniosłem wzrok łapiąc bursztynowe spojrzenie.
- Zwolniony to mało powiedziane – wymamrotałem wchodząc do środka za Tedem.
Nie oczekiwałem spotkać go tak szybko, nie wiedziałem, co powiedzieć. Policjant nie czekał na mnie, dość obojętnie skierował się na korytarz wypełniony licznymi drzwiami. Komisariat nie był dużym budynkiem, ale za to bardzo zadbanym. Widać było, że ściany były dość niedawno odmalowywane. Paprotki postawione w kątach były już wyższe ode mnie, a ich zieleń była tak cudowna, że gdybym jej nie dotknął, wierzyłbym, że jest sztuczna.
- Zażalenia składa się tam. – Powiedział wskazując na ostatnie drzwi – Musisz najpierw wypełnić ten formularz.
- Formularz?
Jak skończony idiota patrzyłem na dokument wyciągnięty w moim kierunku. Za nic nie potrafiłem teraz zrozumieć, o czym ten facet gada. Zażalenie? Nie miałem nic, o co mógłbym żalić się policji. Mieszkałem w bardzo odizolowanym miejscu, nie mogłem narzekać nawet na głośnych sąsiadów.
- Nie potrzeba tu żadnych konkretnych umiejętności, każdy dobrze wypełnia formularz. W razie błędu, tu masz kolejne.
Otępiały spojrzałem we wskazanym kierunku. Poczułem się nagle urażony. Sposób w jakiś dobrał słowa wcale nie był zbyt życzliwy. Może powinienem złożyć zażalenie na jego postawę?
- Zaszło jakieś nieporozumienie, – wybąkałem zachodząc mu drogę – nie przyszedłem składać żadnego zażalenia.
Kocur długo milczał wpatrując się w moją dłoń na swoim ramieniu. Ciężko przełykając ślinę, puściłem go. Czy to mogło podchodzić pod napaść na funkcjonariusza? Nie zamierzałem sprawdzać tej teorii. Chłodna i nieprzyjazna postawa Teda wcale mi nie ułatwiała tej rozmowy. Zdążyłem zapomnieć, jak jego obecność potrafi peszyć. Coś w jego aurze sprawiało, że chciałem uciekać.
- Nie chcesz zgłosić napaści?
Jego słowa tak mnie zaskoczyły, aż zacząłem się śmiać. On nie żartował, wiedziałem o tym, to po prostu było silniejsze ode mnie. Kto na litość boską mógłby tak pomyśleć? Jeżeli zamierzałbym składać skargę na niego, zrobiłbym to wieki temu. Było już prawie lato i, gdyby nie jego słowa, zapomniałbym o naszym pierwszym spotkaniu.
- Można powiedzieć, że napadłeś mnie w równym stopniu, co ja ciebie – ze śmiechem odłożyłem formularz na stertę.
- No można – przyznał po namyśle obserwując mnie uważnie – Myślałem, że masz mi za złe tamtą noc.
- Nieszczególnie? Myślałem, że jest to dość oczywiste – wzruszyłem ramionami wyciągając w jego kierunku torbę – Przyszedłem, bo ciężko cię ostatnio złapać.
Z wahaniem przyjął mój prezent zaglądając do środka. Uśmiechnąłem się na jego zaskoczoną minę.
- Nie wiedziałem, co lubisz, więc przygotowałem coś neutralnego.
To było tylko ukrycie ładnymi słowami moich mizernych umiejętności kulinarnych, nie musiał znać prawdy. Nie znałem nikogo, kto nie poradziłby sobie z przygotowaniem kilku kanapek i zrobieniu kawy do termosu. Poszedłem nawet krok dalej, dorzuciłem czekoladowego batonika. Na świecie nie było lepszej łapówki od jedzenia.
- To wszystko jest dla mnie?
- Nie szedłbym taki kawał, gdyby było dla mnie – prychnąłem mimowolnie.
- Sam to przygotowałeś?
- W sklepach nie sprzedają tak brzydkich kanapek. Nie chcesz to oddawaj!
- Oczywiście, że chcę – odparł nie dając zabrać sobie torby – Zrobiłeś to z myślą o mnie, dziękuję.
Oniemiałem widząc uśmiech Teda. Jego kamienna mina była przystojna, ale z uśmiechem przypominał telewizyjną gwiazdę. Nie miałem problemu z wyobrażeniem go sobie na okładce jakiegoś magazynu modowego. W tym mundurze na pewno miał wiele fanek. Ukłucie zazdrości było dość bolesne. Nie wiem, jakimi zasługami wygrał ten wygląd w tym życiu, ale chciałbym mieć w sobie, chociaż jedną jego część ciała. Może wtedy nie wyglądałbym, aż tak boleśnie przeciętnie.
- Czyli jesteśmy pogodzeni? – Zapytałem otrząsając się z irracjonalności moich myśli.
- Jeżeli potrzebujesz mojej pomocy...
- Nie o to chodzi – pokręciłem głową nie chcąc nawet, by kończył. Te kilka słów sprawiły, że poczułem się źle. – Nie przyszedłem, żeby wykorzystywać twoją dobroć, wystarczająco mi pomogłeś. Chcę tylko, żebyś mnie nie unikał i czasami pokazywał na oczy. Jak się przywitasz, też będzie mi miło.
- Dalej mogę do ciebie przychodzić?
- Oczywiście, kiedy tylko będziesz miał ochotę – odpowiedziałem zaskoczony tym pytaniem – Przyznam, że nawet mi cię brakuje czasem. W tak dużym domu łatwo poczuć się samotnym.
- Tęsknisz za mną?
Zawahałem się widząc jego roziskrzone oczy. „Tęsknić" to dość mocne słowo, sam w życiu bym go nie użył. Czy ja mogłem tęsknić za Tedem? Nie znałem tu nikogo poza nim i Alicją, więc faktycznie nie mijało się to zbyt mocno z prawdą. Miło było mieć, do kogo otworzyć usta.
- Tak – potwierdziłem z lekkim uśmiechem.
Dopóki nie kłamałem, wszystko było w porządku. Mina, jaką zrobił sprawiła, że zapragnąłem pogłaskać go po tych puszystych loczkach. Przypominał szczeniaczka cieszącego się na widok jego właściciela... co za irracjonalna myśl. Miałem zamiar ją zbyć, gdy coś jeszcze bardziej irracjonalnego stanęło mi przed oczami. Niedowierzające spojrzenie wbiłem w zadowolonego policjanta.
- Coś się stało? – Zapytał zbliżając do mnie swoją twarz – Nagle pobladłeś, źle się czujesz?
Gwałtownie cofnąłem się w tył uderzając plecami w przeciwległą ścianę. Coś mi się przypomniało... Oszołomiony nie mogłem spojrzeć w jego oczy. Nagły gorąc objął moją twarz. Zapragnąłem jak najszybciej uciec z tego miejsca. Obecność Teda zdała mi się przytłaczająca. Byłem boleśnie świadom, każdej cząstki jego ciała.
- Masz gorączkę? – Dopytywał wbrew mojej woli skracając dystans między nami.
- N-nie... - zająknąłem się odpychając jego dłoń – Jestem tylko trochę zmęczony, długo siedziałem malując taras.
- To nie dobrze .– Mruknął zmartwionym tonem – Nie powinieneś tak się przemęczać. Może odwiozę cię do domu?
- Nie, – pokręciłem głową dłonią odpychając go na długość mojego ramienia – jesteś w pracy, dam radę sam wrócić.
Kocur nie skomentował mojego zachowania, jak również nie odsunął się. Zaczynało mi się kręcić w głowie od intensywności jego perfum. Nuty owocowo-kwiatowe z ostrymi kompozycjami przypraw z ambrą... czasem nienawidziłem się za taką wiedzę. Zwracałem uwagę na takie rzeczy przez swój zawód? To było możliwe.
- W takim razie wracaj do domu. Po pracy przywiozę ci jakiś obiad – mruknął widząc, że nie ma, co się ze mną kłócić.
- Nie musisz się kłopotach – odparłem z nerwowym uśmiechem.
- To żaden kłopot. Masz jakieś specjalne życzenia?
- Nie... dziękuję.
Uciekłem z komisariatu, jakby próbowano mnie tam zabić. Piekły mnie potwornie uszy, a mój umysł obrócił się w chaos. Chyba właśnie zrozumiałem, dlaczego bolało mnie tak potwornie ciało.
- To chyba jakiś żart... - wymamrotałem biegiem wracając do domu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top