6. Niezwykłe spotkanie

- Ej. Hej obudź się. Haaalooo. Ej, budź się śpiąca królewno, bo cię pocałuuuuję! - Usłyszałem jakiś głos nad sobą.

Czułem się dziwnie zdezorientowany, a moja głowa była strasznie ciężka. Leżałem na twardej ziemi, nie mając siły ani ochoty się ruszyć. To tak jakbym był odłączony od mojego ciała, a jednocześnie był cały w bólu. Mięśnie mnie bolały jak po treningu w Tarczy, a później po potrąceniu przez Nosorożca z ciężarówką na plecach. Próbowałbym pewnie uruchomić mój mózg i spróbować przypomnieć sobie co doprowadziło mnie do takiej sytuacji, ale chyba tak było mi wygodniej. Czas jakby płynął poza mną, a rzeczywistość do mnie do końca nie docierała. Słyszałem, że ktoś mnie wołał, ale nie byłem w stanie rozróżnić, ani zrozumieć słów więc nie reagowałem.

- Nie reaguje? Zwykle po tym wiali z krzykiem, gdzie pieprz rośnie, krzycząc coś o niewyżytym, zboczonym kutas... Chyba lepiej nie kończyć, ale wracając, nie żyjesz? Proszę, nie mów, że umarłeś! Szlag by to! Znowu muszę wynosić trupa sprzed domu. W dupę! Nie może sobie taki pójść, no nie wiem... pa pa? Nie? Eh! To bierzmy się do roboty.

Poczułem, jak ktoś łapie moje nogi za kostki i ciągnie mnie po ziemi. Z moich ust wyleciał cichy jęk. Sprawca mojego jęczenia usłyszał to i od razu puścił moje nogi, powodując kolejne stęknięcie. Ktokolwiek mnie ciągnął, mógłby być delikatniejszy, ale przynajmniej to strząsnęło ze mnie część oszołomienia. Zacząłem myśleć o sytuacji, w której się znalazłem i nie mogłem wyklinać swojego pajęczego szczęścia.

- O mamo! Jednak żyjesz! - Powiedział ktoś i niespodziewanie się do mnie przytulił.

Ze zdziwienia zesztywniały mi mięśnie przynosząc większy bólu, ale dźwięk zaginął w piskach podekscytowania osoby, która mnie złapała. Bujałem się w tył i w przód z powodu podekscytowanych ruchów obcego. Czując się nie zręcznie w takiej sytuacji w końcu, z wielkim trudem otworzyłem oczy. Przed moją twarzą znajdował się gostek w czerwonej masce z czarnymi obwódkami wokół oczu i białymi szparkami, by móc widzieć. Skądś go kojarzyłem tylko skąd. Jeszcze raz skupiłem na nim wzrok...

- Deadpool? - Zapytałem niepewnie, mój głos był lekko zachrypnięty z powodu suchego gardła.

- Jesteś moim fanem!? - Pisnął przejęty. - Mam fana! Wiesz o mnie wszystko, śledzisz mnie i coś się stało, i dlatego leżysz goły przed moim domem?

Gdy sens jego słów do mnie dotarł, zamrugałem zdziwiony i spojrzałem na niego jak na wariata.

- Goły? - Mój głos zabrzmiał w tym momencie jak pisk małej dziewczynki.

Spojrzałem na swoje ciało. Momentalnie oblałem się rumieńcem. Leżałem nagi, jak mnie stworzono na środku podjazdu, a typek w czerwonym lateksie patrzył na mnie bez skrępowania. Jakby nie to, że byłem już dostatecznie zdezorientowany, jak się to w ogóle znalazłem, to jeszcze gdzieś po drodze zgubiłem ubrania. Mając tego dość, chciałem się po prostu schować. Gdy ta myśl narodziła się w mojej głowie, przez moje ciało przyszedł krótki, zimny dreszcz. Przez pory mojej skóry wyciekła czarna substancja, która natychmiast uformowała się na jej powierzchni w czarne, formie łuski, pokrywające mnie od stóp do szyi. Deadpool natychmiast odskoczył ode mnie na dość dużą odległość.

- Osz kurwa! Jesteś kosmitą, który przyszedł wyssać mi mózg!? U mnie nic nie ma, znajdź kogoś innego! - Przez chwilę panowała cisza i wyglądało, jakby mój rozmówca się zaciął. - A nie czekaj, to ja jestem ten dobry. Teraz odejdziesz albo zakatrupię cię na śmierć. - Powiedział niskim głosem i wskazał w moją stronę czubkiem katany.

Jego ton, ta sytuacja, po prostu wszystko sprawiło, że zacząłem się śmiać. Płuca mnie bolały, a mięśnie protestowały, ale nie potrafiłem przestać. Cały stres i dezorientacja, które nawet nie wiedziałem, że czuję, wylewały się ze mnie falami. Łzy pojawiły się w moich oczach, a lekko histeryczny śmiech zmienił się w coś w rodzaju dziwnej czkawki.

- Ej, ja nie żartuję! Wstawaj i zmierz się ze mną. - Powiedział, wyciągając drugi miecz i celując dwoma ostrzami we mnie.

Jego słowa wywołały tylko kolejną, choć niezwykle krótką chwilę śmiechu. Chwilę zajęło mi uspokojenie się, ale w końcu mi się udało. Myśląc wreszcie jasno, postanowiłem rozwiązać te dziwną sytuację, w której się znalazłem. Jakoś miałem przeczucie, że wpakowałem się w jakieś większe gówno. Ostrożnie podniosłem się do siadu i rozejrzałem się dokoła. Nie byłem w stanie dostrzec żadnego znajomego elementu. Chcąc zacząć od prostych faktów, zapytałem:

- Tak właściwie to gdzie jestem? - Spojrzałem prosto w oczy drugiego mężczyzny.

- Jak to gdzie jesteś? Na Ziemi, to taka fajna planetka, pełna wszelkich cudów. Mamy oceany, lasy, wódkę, taco, kwadratowe arbuzy i jeszcze takie fajne lufy co jak strzelisz w kogoś, to przefarbujesz mu ubranie na czerwono, ale chyba im się to nie podoba, bo zawsze krzyczą. - Powiedział nadąsany.

Po jego odpowiedzi miałem ochotę przybić sobie faceplama. Jak się mam z nim dogadać, skoro to największy świr, jakiego spotkałem i właśnie zostałem uznany za kosmitę? Jak widać, to nie najdziwniejsze co mnie dzisiaj spotkało. Wzdychając, przemyślałem wszystkie swoje opcje. Nie było tego za wiele, a właściwie do głowy przychodziła mi tylko jedna opcja. Miałem dość i chciałem się tylko położyć. Może skorzystam z pierwszej sugestii i po prostu się zabiję. Przynajmniej radość Fury'ego, którą pewnie odczuwał po moim porwaniu będzie prawdziwa. Postawiłem więc na strategię, że zwierzę się obcemu ze swojego życia, a on może mi pomoże.

- Okej, powoli. - Powiedziałem, próbując zebrać myśli. - Na pewno nie jestem kosmitą, jestem z ziemi. Nazywam się Peter Parker i mieszkam w Nowym Yorku. Dobra, więc mamy początek. Dalej, nie wiem, jak się tu znalazłem, ani dlaczego...

W mojej głowie pojawiły się przebłyski. Od ostatnich chwil walki, gdy słyszałem jak przez wodę głos Novy, kapsułę, w której byłem zamknięty, dźwięk zgrzytania metalu, aż w końcu szum krwi w moich uszach. Było prawie tak, jakbym naprawdę to teraz słyszał. Wszystko wracało na swoje miejsce. Nie do końca to rejestrując, zacząłem mówić dalej.

- N-niedawno dostałem się do niewoli. Jeden psychiczny doktorek-ośmiornia postanowił zrobić sobie ze mnie eksperyment. Zamknął mnie w jakiejś kapsule i podał jakąś substancje. Zaczął współpracę z jakąś grupą. Wstrzyknięto mi substancję, która reaguje tylko w ekstremalnych warunkach. Nazywali się Weapon X. Doktorek mówił, że zmieni świat, że nastanie nowa era. Nie jestem do końca pewien, co mi zrobił.

Przestałem całkowicie zwracać uwagę na Deadpoola. Zamiast tego wpatrywałem się w moje ręce, które wydawały się pokryte, jakby czarnymi rękawiczkami. Szturchnąłem materiał, chcąc zobaczyć jakąkolwiek reakcję. Nic się nie stało i nawet gdy próbowałem to ukryć, osłona pozostawała na swoim miejscu. Zacząłem analizować wzór, który widać było po spojrzeniu pod delikatnym kontem. Były to drobne wypustki, w kształcił wielokątów, których nie czułe, gdy przejechałem po nich palcami. Nie chciałem, wiedzieć co takiego mi doktorek ze mną zrobił, ale najwyraźniej musiałem. To coś, co przylgnęło do mojej skóry i nie chciało nigdzie pójść.

- Jesteś pewien, że Weapon X?

Głos drugiego mężczyzny wyrwał mnie z zamyślenia. Spojrzałem na niego z zaciekawieniem. Teraz w tonie głosu nie usłyszałem nawet nuty rozbawienia czy szaleństwa, która była cały czas obecna w czasie tej rozmowy. Było to trochę niepokojące jakby nagła zmiana osobowości z typowego, jeśli nie lekko szurniętego żartownisia do całkowicie poważnej osoby. Nawet przez czerwoną maskę czułem jak jego uważne spojrzenie.

- Tak jestem tego pewien.

Z zapartym tchem czekałem na jakąkolwiek reakcję. Najwyraźniej czerwony coś wiedział. Gdzieś w mojej głowie pojawiły się urywki rozmowy, w której doktorek mówił coś o Deadpoolu, ale to mogły to być po prostu pomieszane urywaki wspomnień z rzeczywistością. Nie byłem nawet do końca pewien czy wszytko co sobie przypominałem, było prawdą. Najwyraźniej musiałem się rozczarować, ponieważ chwilę później najemnik przede mną jakby stracił swoją powagę i wrócił do tej bardziej szalonej wersji. To było prawie fascynujące oglądać tę przemianę. Ciekawiło mnie czy on czuł tę zmianę i czy był w ogóle świadomy, że ma dwie całkowicie odmienne postawy.

- Dobra, jeśli naprawdę nie jesteś kosmitą to fajnie. A teraz ja idę do siebie, bo mam pyszne żarełko. Szkoda, że piecze dwa razy. - Deadpool schował swoje ostrza do pochw na plecach, po czym ruszył w stronę jakiegoś podwórka.

Siedziałem przez chwilę, nie wiedząc co powiedzieć, po czym szybko zerwałem się z ziemi i pobiegłem za mężczyzną. Bądź co bądź bytem w całkowicie obcym miejscu, nie wiedząc do końca, co się ze mną stało. Mimo że kompletnie nie znałem go, potrafiłem cokolwiek o nim powiedzieć. Na przykład, że jest lekko szurnięty. Lepsze to niż nic. W tej chwili mało uwagi poświęcałem myśli, że nieuprzejme jest wejście do czyjegoś domu bez zaproszenia. Jakby oczekując tego, najemnik przywitał mnie w drzwiach.

- Proszę, oto moje królestwo! Czuj się jak u siebie! - Powiedział, otwierając przede mną drzwi.

Niepewnie wszedłem do środka i rozejrzałem się ciekawy. Wszędzie leżały jakieś graty, a po podłodze jeździł automatyczny odkurzacz z przyczepioną tancerką hula. Nie powiem, byłem trochę w szoku. Zacząłem rozglądać się po pokojach. Wszędzie gdzie tylko zajrzałem, znajdowałem jakąś broń. Na szafce, za książkami. Z ciekawości podniosłem jasną z roślin na parapecie. W doniczce ukryta była broń krótkiego kalibru. Zwiedzałem dalej, gdy nagle usłyszałem dźwięk mycia rąk, który dochodził z jedynego pomieszczenia, którego nie sprawdziłem. Nie mógł to być gospodarz, ponieważ on demolował teraz kuchnię w poszukiwaniu - jak sam to określił - papu. Drzwi otworzyły się i wyszła zza nich staruszka o ciemnej karnacji, białych kręconych włosach oraz z okularami przeciwsłonecznymi zasłaniającymi jej oczy. Podpierając się na lasce, ruszyła w stronę kuchni, ignorując mnie zupełnie. Podszedłem za nią sprawdzić, co się stanie.

- Znowu, żeś się szlajał po mieście? - Spytała z wyrzutem.

- Nie, nie szlajałem się. A właśnie, Pety ta uciążliwa staruszka to nikt ważny, możesz ją ignorować. - Powiedział, zwracając się do mnie.

Trochę niezręczne było stanie w drzwiach i obserwowanie rozwijającej się kłótni, ale nie wiedziałem co mam z sobą zrobić.

- Ja ci dam uciążliwa i ingerować, zasrańcu. - Odgrażała się staruszka. - Kto to ten Pety? Znowu sobie jakiegoś chłoptasia do domu?

- Ja go nie przeprowadziłem. Sam się przypałętał. - Powiedział Deadpool wskazując na mnie oskarżycielsko palcem.

Bądź co bądź miał rację. Teoretycznie sam znalazłem się na ty podjeździe i nawet nie dostałem zaproszenia do środka. Nie miałem jednak zamiaru tego mówić. Jakiś instynkt mi podpowiadał, że ta staruszka ma mocny cios.

- Jasne. Zawsze tak mówisz, a później zadaje cię w kuchni, jak kogoś pieprzysz. Robiłbyś to, chociaż u siebie, a nie na blacie.

- Sama się pieprz... albo lepiej nie. Jakby ktoś cię zobaczył, musiałby sobie oczy wydrapać albo popadłby w depresje i z radością popełnił samobójstwo.

- Znalazł się ekspert. - Burknęła staruszka, zaczynając ścierać blat.

- A żebyś wiedziała. - Odpowiedział Deadpool pewnym tonem.

Najwyraźniej to zakończyło tę dziwną rozmowę, ponieważ mężczyzna podszedł do mnie i pociągnął mnie gdzieś. Przechodziłem przez coś w rodzaju salonu i bardzo skurczonej wersji korytarza, aż zostałem wpakowany do jednego z pokoi. Większość pomieszczenia zajmowało łóżko, które widziało już lepsze dni. Dalej była pojedyncza szafa i tablica korkowa, na której czerwoną taśmą było poprzyklejane wiele zdjęć i artykułów z gazet. Robiło się coraz bardziej interesująco. Nie mając za bardzo wyboru, usiadłem na łóżku. Deadpool stał nade mną i patrzył na mnie uważnie, jakby czegoś szukał. Po chwili westchnął i znowu zdawał się wrócić do poważnej osobowości.

- To na co umierałeś? - Zapytał po dłuższej chwili.

Zawiesiłem się chyba na chwilę, ponieważ nie docierał do mnie sens pytania.

- Na co niby miałem umierać? - Zapytałem zdezorientowany.

Najemnik tylko spojrzał na mnie i prychnął kpiąco.

- Weapon X ratuje - tu zrobił rękami w powietrzu cudzysłowie - ludzi umierających. Jesteś umierający na raka, AIDS czy inne gówno i masz pewność, że wykitujesz, to idziesz do nich. Masz dziesięć procent szans, że przeżyjesz terapię. Haczyk polega na tym, że nikt nie wie, na czym będzie ona polegać. Zgaduje, że, gdyby wiedzieli zamiast do nich, ludzie poszliby skoczyć z mostu. Byłoby prościej, no może nie dla miasta, bo mieliby więcej trupów do sprzątnięcia, ale wracając. To, co robili z człowiekiem, żeby wywołać mutacje, nie jest zwykłym znęcaniem, a chorą obsesją. - Zacisnął pięści i spojrzał, jakby przypominał sobie całą terapię.

- Nie musisz mi mówić, mnie ugotowano żywcem. Najwyraźniej łamanie kości i wstrzykiwanie toksyn w ciało na mnie nie wystarczyło. - Powiedziałem, śmiejąc się gorzko po chwili.

Deadpool spojrzał na mnie jakby lekko zamyślony. Najwyraźniej coś z tego, co mu powiedziałem, musiało nie pasować do jego założeń.

- Skoro to wiesz i nie byłeś umierający to, jak trafiłeś na tę grupę? - W głosie nie było słychać oskarżenia, tylko ciekawość.

Westchnąłem lekko sfrustrowany. Nie było to coś, czym chciałem się dzielić, ale w tej sytuacji nie wydawało się to być uczciwe. Udało mi się jakimś cudem trafić na osobę, która przeżyła to samo co ja i przyjęła mnie pod swój dach. Stracenie tego wszystkiego dla zachowania tożsamości Spidermana, który najpewniej jest już uznany za martwego, nie było tego warte.

- Mam wyjątkowe DNA. Jestem, to znaczy już przed eksperymentem byłem czymś, co określa się obecnie nadczłowiekiem. Miałem super moce, a dokładniej potrafiłem chodzić po ścianach. Dorobiłem sobie sieci i tak stałem się Spidermanem. - Kątem oka widziałem jak Deadpool spina, najpewniej przypominając sobie niezbyt dobre poprzednie spotkanie. - Jeden doktorek zabrał moją krew i wyodrębnił z niej czysty jad, esencje moich mocy. Było to o dziwo bardzo podobne do mojego obecnego stroju, ale ten jad był jakby świadomy. Można go nazwać pasożytem. Gdy znalazł ofiarę, przylegał do niej i zwiększał jej siłę, przez co poszkodowany nie odpychał zagrożenia. Gdy pasożyt już się zagnieździł, powoli przejmował ciało i umysł ofiary, osłabiając je. Powoli zmieniał się w samodzielną istotę z bezwładnym magazynem substancji odżywczych w sobie. Substancja ta została nazwana Venom. Po tym osiągnięciu doktorek wpadł na pomysł, że skoro dwóch zdrowych ludzi nie przeżyło mutacji, to może ja ze swoją wyjątkowością przeżyję. Zamknął mnie w jakieś szklanej kapsule i mnie torturował. Wiesz, na czym to polega; łamał kości, odcinał palce, odcinał tlen, gotował żywcem i tym podobne. Trzymał mnie pięć dni. Pod koniec gotowania uznał, że jestem martwy, ale nie byłem. Zwiałem mu, przy okazji mszcząc się i to dosyć wrednie. - Pod koniec skończyłem matowym głosem.

Ostanie momenty mojego pobytu w laboratorium, były dla mnie zagadką, ale jednym czego byłem pewien, było przytłaczające uczucie satysfakcji. Najwyraźniej musiałem zrobić coś, ale mój zamglony mózg nie był w stanie tego zapamiętać z szoku. Mój rozmówca chwilę się zamyślił, ponieważ w pokoju zapadła cisza. Wyjrzał przez okno i zobaczyłem, że powoli nadchodzi wieczór. Ciocia May najpewniej jutro wróci z wakacji. Pewnie już się martwi, bo nie odbieram. Za kilka dni zwoła ekipę poszukiwawczą.

- W takim razie, skoro przeszedłeś mutację, jakie moce otrzymałeś? - Deadpool zapytał, zawracając moje myśli na właściwy temat.

- Moce? - Spytałem, szczerze mówiąc lekko zdezorientowany.

Miałem już... zamrugałem i spojrzałem na swoje dłonie. Teraz gdy do mojej skóry przylegał ten materiał, zastanawiałem się, czy jestem w stanie nadal chodzić po ścianach. A co z pajęczym zmysłem i zwiększoną wytrzymałością. Co, jeśli mutacja zastępowała jeden pakiet zmutowanych genów drugimi? A jeśli miałem nowe moce to czy było to w jakiś sposób zależne od jadu pająku we krwi albo rodzaju śmierci przy mutacji? Może kostium, który mnie w tej chwili okrywa jest jedynym skutkiem. Jeśli nie to, co takiego mogłem otrzymać?

- Ja otrzymałem niesamowitą regenerację, ale przez mutację całe moje ciało pokrywają blizny. Ty oprócz kostiumu mogłeś otrzymać coś jeszcze.

Czekaj... blizny? Spojrzałem znów na moje dłonie. Po prostu musiałem wiedzieć. Skupiałem się na czarnej substancji i kazałem jej odejść. Śledziłem oczami, jak powoli wyłania się moja skóra. Zaczynając od palców, powoli jakby jedną falą obserwowałem gładką skórę. Dłonie, przedramiona, ramiona, cały brzuch i przy lekkiej gimnastyce plecy, udało mi się potwierdzić, że moja skóra była całkowicie uleczona.

- Muszę przyznać, że to niezłe, ale chyba nie chodziło ci o striptiz.

Ignorując mężczyznę, nadal wpatrywałem się w moje ciało. To było nieprawdopodobne, praktycznie niemożliwe.

- Tu były blizny, na całym moim ciele. Nie było większego obszaru bez nich, a teraz nie ma ich wszystkich, jakby dostał nowe życie.

W pomieszczeniu zapadła cisza.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top