Rozdział 3

- A co pan tu, u licha, robi? - zdziwiła się Gruba Dama.

- Otwieraj - warknął Snape do portretu zasłaniającego wejście do wieży Gryffindoru.

- W żadnym wypadku - odparła wyniośle. - Uciekaj stąd, mały Ślizgonie.

- Nie jestem już uczniem, ty durny bohomazie. Jestem opiekunem domu Slytherina oraz szkolnym Mistrzem Eliksirów i chcę rozmawiać z jednym z moich uczniów. Natychmiast otwieraj!

- Ani mi się śni - odmówiła beztrosko.

Snape zmrużył oczy.

- Otwieraj albo...

Co niby Snape miał zamiar zrobić, nigdy nie stało się jasne, ponieważ właśnie w tym momencie obraz otworzył się, a z pokoju wspólnego na korytarz zaczął przechodzić gryfoński trzecioklasista. Spostrzegłszy, że drogę blokuje mu wyniosła postać najmniej przez ogół uczniów lubianego nauczyciela, chłopiec kwiknął z przerażenia i ciężko usiadł na tyłku.

- Wzorcowy Gryfon - zadrwił Snape. - Byerly, przyprowadź mi tu Pottera.

- Ja... ja... tak jest! - wydusił z siebie Byerly, po czym uciekł.

Gruba Dama próbowała na powrót zasłonić wejście, lecz Snape złapał ramę portretu i zatrzymał ją.

Po rekordowo krótkiej chwili przy drzwiach zrobiło się tłoczno, jakby zgromadziła się tam co najmniej połowa Gryffindoru.

- Eee, panie profesorze Snape, co mogę dla pana zrobić? - Oliver Wood, kapitan drużyny quidditcha, najwyraźniej został obrany rzecznikiem zebranych.

- Chcę Pottera - wyjaśnił lakonicznie z groźbą w głosie.

Wood z trudem przełknął ślinę.

- Eee, a co pan od niego chce, panie profesorze? Znaczy - dodał szybko, widząc wyraz twarzy Snape'a - może powinienem sprowadzić profesor McGonagall? Skoro Potter wpadł w tarapaty, ona powinna zostać o tym powiadomiona...

- Nie mówiłem o waszej opiekunce domu, tylko o Potterze - zauważył Snape, goniąc resztkami cierpliwości. - Bądź tak miły i mi go znajdź.

- Zrobi z niego eliksir! - wyszeptał głos z tłumu.

- Co będzie, jeśli wyda go śmierciożercom? - zainteresował się inny.

- Idioto! On jest śmierciożercą! - oświecił towarzystwo kolejny.

- Nie możemy mu wydać Harry'ego!

- Szybko! Ukryjcie go!

- Mówiłem wam, że dla Pottera był jeszcze paskudniejszy.

- Czy ktoś poszedł po McGonagall?

- Zaprowadźcie Harry'ego z powrotem do jego pokoju!

- Eee, czy Harry ma z panem szlaban? - spytał Wood niepewnie.

- Gryffindor traci dziesięć punktów za wścibstwo - warknął Snape. Kątem oka dostrzegł ruch na tyłach zgromadzenia, jakby ktoś próbował się przepchnąć, ale nie przepuszczano go. - I po pięć punktów za każdą osobę, która nie pozwala przejść Potterowi!

Niczym za pomocą czarów, tłum nagle się rozstąpił przed zarumienionym Harrym. Chłopiec jeszcze bardziej poczerwieniał, a następnie podbiegł do nauczyciela.

Snape zauważył, że niektóre zmartwione spojrzenia stały się podejrzliwe, kiedy Harry dobrowolnie przyszedł do niego. Momentalnie złapał więc chłopca za kark i powiedział:

- Gryffindor traci pięć punktów za twoje ociąganie się, Potter!

- Ale panie profesorze, ja wcale...

Protesty Pottera urwały się ze skrzekiem, gdy Snape uniósł rękę, zmuszając Harry'ego do stanięcia na palcach i prawie nie pozwalając mu oddychać. Odwrócił się na pięcie i oddalił się energicznie, ciągnąc chłopca ze sobą. Za plecami, przez skrzypienie zamykającego się obrazu, usłyszał kilka komentarzy, w większości zawierających słowo "dupek". Cóż, przynajmniej nie byli już źli na Pottera.

Gdy tylko skręcili za róg, puścił chłopca. Harry rozprostował sobie kołnierz, patrząc na Snape'a szeroko otwartymi oczyma.

- Nie kłóć się ze mną kiedy odbieram punkty, głupi dzieciaku - zbeształ go Snape. - Jedynym skutkiem będzie utrata większej ich liczby za brak grzeczności.

- Przepraszam, proszę pana. - Harry przełknął z trudem. - Ale wcale nie zamierzałem się ociągać. Naprawdę! Po prostu nie mogłem ich zmusić, żeby się ruszyli.

- I sądzisz, że ja o tym nie wiem? - rzucił Snape, łapiąc Harry'ego za ramię i ciągnąc dalej. - Czyżbym nie miał oczu?

- Ale... ale skoro pan wiedział, to czemu zabrał pan punkty? - zdziwił się Harry.

- Dlatego, że twoi gryfońscy koledzy zaczynali reagować podejrzliwością na posłuszeństwo, z jakim wypełniłeś moje polecenie - odparł Snape. - W obliczu ich niepokoju twoja gotowość została odebrana jako coś dziwnego, a Gryfoni, ze względu na ich małe móżdżki, nie lubią odmienności.

Harry rozważał słowa nauczyciela, truchtając u jego boku. Zrozumiawszy wreszcie znaczenie wypowiedzi, zmarszczył brwi.

- Moim zdaniem Gryfoni wcale nie mają małych móżdżków. Hermiona Granger jest strasznie mądra.

- Hm. Istny Krukon w lwiej skórze - stwierdził Snape sarkastycznie.

Harry przygryzł wargę. Nie potrafił wymyślić, czemu Snape miałby chcieć z nim rozmawiać. Nawet nie miał tego dnia lekcji eliksirów. Ostatnio rozmawiał ze Snape'em rano po szlabanie, kiedy wciąż jeszcze był w skrzydle szpitalnym.

Wtedy zaraz po przybyciu Snape został zaciągnięty do gabinetu madame Pomfrey. Po dłuższym czasie wyszedł stamtąd z dwiema jaskrawymi plamami na policzkach, podczas gdy na twarzy pielęgniarki widniał wyraz ponurego triumfu. Zaprowadziła nauczyciela do łóżka Harry'ego, a następnie zostawiła ich samych, rzucając na pożegnanie:

- I będę cię obserwować, Severusie!

- Potter - warknął Snape.

- Tak, proszę pana?

Harry pozwolił sobie poczuć ostrożny optymizm. Snape złożył mu obietnicę i chłopiec miał ogromną nadzieję, że profesor zamierza ją spełnić. To, że potrafił uderzyć równie mocno jak wuj Vernon, nie oznaczało przecież, że nie dotrzymywał obietnic... prawda?

- Potter. Winien ci jestem przeprosiny - powiedział Snape raczej zduszonym głosem.

Harry przestał oddychać. Przeprosiny? Od dorosłego? Za co? Za co Snape miałby przepraszać jego?

Och, nie! Przepraszał, bo nie mógł dotrzymać obietnicy? Dyrektor mimo wszystko postanowił wyrzucić Harry'ego? To prawda, że miał okropny charakter pisma i nie wiedział tego wszystkiego, co wiedziała Granger, a o świecie czarodziejów nawet nie tyle, co Ron, ale naprawdę bardzo, bardzo się starał. Minęło tylko kilka dni! Na pewno pozwoliliby mu popróbować jeszcze trochę zanim uznaliby, że rzeczywiście był nic nie wartym świrem?

Ale nie, skoro Snape przepraszał, to musiało chodzić o to, że nie był w stanie zrobić tego, co obiecał, czyli nie dopuścić do wyrzucenia Harry'ego ze szkoły albo jego powrotu do Dursleyów.

- W porządku, proszę pana - udało mu się wykrztusić przez wielką, gorącą gulę, która niespodziewanie pojawiła się w jego gardle. - To nie pana wina. - Zamrugał szybko parę razy, aby przegonić łzy. Nikt nie lubił mazgajów.

Miał tylko nadzieję, że wuj Vernon nie będzie bardzo wściekły, kiedy zjawi się z powrotem. Madame Pomfrey dopiero co dała mu obrzydliwe w smaku lekarstwo, które pozbyło się wszystkich pręg i siniaków na jego tyłku, tak samo jak rozcięcia i guza na głowie. Naprawdę nie chciał dostać następnego lania teraz, kiedy wreszcie czuł się lepiej.

- O czym ty mówisz, Potter? - spytał profesor ze złością. Oto przyszedł, osobiście, aby przeprosić ucznia, a ten mały idiota w ogóle go nie słuchał. Jak śmiał twierdzić, że to nie jego wina! Co on sugerował, że Snape'a kontrolował duch Voldemorta?

- W porządku - upierał się Harry, pośpiesznie wycierając oczy, z których wymknęło się kilka zdradzieckich łez. - Wiem, że pan próbował. To moja wina. Powinnem ciężej pracować. - Choć, szczerze mówiąc, nie miał pojęcia jak. Już teraz każdej nocy kładł się bardzo późno, usiłując przeczytać wszystko, co miał zadane, i ćwiczyć charakter pisma, i uczyć się o czarodziejskim społeczeństwie. - Nic się nie stanie. Pewnie nie będą aż tak wściekli. - No bo skoro wuj Vernon powiedział mu na pożegnanie: "Oni nie polubią cię ani trochę bardziej niż my, ty mały świrze!", to chyba będzie zadowolony, kiedy się okaże, że miał rację. To mogło zaoszczędzić Harry'emu bicia przez dzień czy dwa. Może nawet dłużej, jeśli od razu weźmie się do roboty i pomaluje szopę albo coś.

Rozgniewany Snape zgrzytnął zębami. Co on plótł, ten mały bachor? Dlaczego po prostu triumfalnie nie przyjął przeprosin, jak by to zrobił jego ojciec-łajdak, i nie pozwolił mu wrócić do jego lochów? Lecz nie, teraz szlochał i mazał się, zupełnie jakby Snape rzucił na niego piekącą klątwę. Lada chwila wpadnie tu Poppy, która zapewne tym razem spełni swoją groźbę. Snape naprawdę nie chciał się przekonać, co utalentowana uzdrowicielka uważała za "odpowiednią karę dla człowieka znęcającego się nad dzieckiem". Że też ten mały potwór ośmielił się tak udawać, aby tylko sprowadzić na głowę Snape'a jeszcze więcej kłopotów!

- Natychmiast przestań wyć, Potter!

W tym samym momencie część słów bachora przykuła jego uwagę:

- Kto nie będzie wściekły?

Dumbledore i reszta grona pedagogicznego już byli na niego wściekli, a ta mała kreatura musiała o tym znakomicie wiedzieć. Z jakiego innego powodu Poppy miałaby go zaciągnąć do swojego gabinetu, gdy tylko przekroczył próg szpitala? Gdyby nie udało mu się tak szybko rzucić zaklęcia wygłuszającego, jej wrzaski docierałyby aż do pokoju wspólnego Ślizgonów.

- Moi krewni - odparł zaskoczony Harry.

Snape nachmurzył się paskudnie. Czy ten mały drań uważał, że może grozić Snape'owi niezadowoleniem jego mugolskich krewnych? Czy ten jego okropny wuj poczułby się urażony tym, że ktoś inny użył chłopca jako worka treningowego?

- O czym ty mówisz? Co mają z tym wspólnego twoi krewni?

- Jak... jak mnie odeślecie. Myśleli, że zobaczą mnie dopiero w przyszłym roku. Chcę tylko powiedzieć, że...

- Co? Kto cię odsyła do tych mugoli? - krzyknął Snape. - Czy dyrektor stwierdził, że...

Złe posunięcie. Gdy tylko zaczął się na bachora wydzierać, Pomfrey wyleciała ze swojego gabinetu jak harpia.

- Severusie Snapie, ostrzegałam cię! Zobaczysz...

Znacznie bardziej zaniepokojony jej zawziętą miną niż pragnąłby przyznać, Snape pośpiesznie wskazał Pottera.

- On mówi, że Albus odsyła go do mugoli!

To wystarczyło do odwrócenia uwagi Poppy.

- CO? - Była nawet głośniejsza i bardziej rozgniewana od Snape'a. - ŻE CO ON MÓWI?

Spanikowany Harry patrzył to na jednego dorosłego, to na drugiego.

- Nie, nie!

Z jakiegoś powodu wszystko się wszystkim pomieszało, a on miał złe przeczucie, że to była jego wina. Jak zwykle.

- ALBUSIE DUMBLEDORZE, CHCĘ CIĘ TU WIDZIEĆ! - krzyczała Poppy w zielony płomień.

Chwilę później w pomieszczeniu pojawił się dyrektor, którego oczy jak zwykle błyszczały wesoło. Nie spodziewał się chyba, że przyjdzie mu stawić czoła dwóm rozwścieczonym czarodziejom.

- Co miałeś na myśli, mówiąc Harry'emu, że będzie musiał wrócić do swoich krewnych? - spytała Poppy.

Dumbledore mrugnął z konsternacją.

- Co?

Zdenerwowana Poppy odwróciła się do Snape'a.

- Czy nie to właśnie mi powiedziałeś?

Snape odwrócił się, aby wziąć na spytki chłopca, lecz znalazł za sobą jedynie puste łóżko.

- Gdzie jest ten mały potwór? - warknął.

- Ekhm. - Dyrektor pokazał palcem.

Snape i Poppy ukucnęli i zajrzeli pod łóżko. W najdalszym kącie siedział Harry zwinięty w ciasną kulkę; tylko zielone oczy wyglądały znad kolan.

- Przepraszam - szepnął. - Nie gniewajcie się za bardzo, proszę.

- Potter, wyłaź stamtąd! - rozkazał Snape.

Poppy uderzyła go pięścią w ramię. Mocno.

- Zamknij się! - syknęła. - Panie Potter - powiedziała znacznie słodszym tonem - proszę stamtąd wyjść. Nikt pana nie skrzywdzi.

Harry zerknął na Snape'a i Poppy znowu go rąbnęła.

- Uciekaj stąd!

Dotknięty Snape wycofał się, aby zatroszczyć się o swoje bolące ramię.

- No dalej, Harry - zachęcała go. - Nikt ci nie zrobi krzywdy. Chodź do Poppy.

Snape cieszył się w duchu, bo jej zachęty okazały się najzupełniej bezowocne. Po paru minutach pielęgniarka przyznała się do porażki.

- Co mu jest, do licha? Przecież obiecałam, że nie ma się czego bać...

Albus spojrzał na nią z iskierkami w oczach.

- Tak, moja droga, ale on dopiero co widział, jak uderzyłaś Severusa. Dwa razy. Całkiem mocno. Domyślam się, że mógł uznać, iż skoro bijesz jednego z kolegów, to tym bardziej możesz uderzyć ucznia.

Zmartwiona Poppy szeroko otworzyła oczy.

- Och! O tym nie pomyślałam! Albusie, ty spróbuj.

Dyrektor pochylił się.

- Harry, mój chłopcze, czy byłbyś tak miły i wyszedł stamtąd?

Cisza.

- Harry? Proszę?

Nic.

Dumbledore wyprostował się i westchnął.

- Najwyraźniej będę musiał zapracować na jego zaufanie.

Snape uśmiechnął się szyderczo.

- Biorąc pod uwagę, że to panu zawdzięcza warunki, w jakich się wychowywał przez ostatnie dziesięć lat, uważam, że wykazuje godną podziwu ostrożność. - Ignorując zgorszone spojrzenie Poppy, odwrócił się w stronę łóżka. - Potter - powiedział, ukucnąwszy ponownie - zamierzasz stamtąd wyjść?

- Bardzo... bardzo jest pan zły? - Potter przełknął ślinę.

- Będę, jeśli nie wyjdziesz spod łóżka - zapewnił Snape. - Pośpiesz się!

Poppy była wstrząśnięta, kiedy Potter rzeczywiście wyczołgał się spod łóżka. Wstał i na wpół się wzdrygnął - ale nie odsunął - gdy Snape podniósł go i posadził z powrotem na posłaniu.

- Proszę. - Snape nie mógł się powstrzymać i posłał triumfujące spojrzenie zdegustowanej pielęgniarce.

- Harry - powiedziała, podchodząc do niego bardzo wolno i ostrożnie - przyrzekam, że nie zrobię ci krzywdy.

- Tak, psze pani - odparł Harry nerwowo. Zawsze tak twierdzili, no nie? Dobra, poza Snape'em. On nigdy nie dawał takich bzdurnych zapewnień. Dlatego jemu mógł ufać. Kiedy się wściekał, widać to po nim było od razu. Nie kłamał ani nie udawał. Harry był dość zaskoczony, że Snape nie wlał mu od razu po wyjściu spod łóżka. Ale, z drugiej strony, czy on właśnie nie przeprosił za to, że odsyłają go do Dursleyów? Może czuł się z tego powodu na tyle źle, że przez palce patrzył na ucieczkę Harry'ego.

- Dlaczego powiedziałeś wszystkim, że dyrektor zamierza odesłać cię do mugoli? - spytała Poppy łagodnie.

O nie. Tylko nie to - znowu. Najbardziej ze wszystkiego Harry nienawidził pytań, dlaczego powiedział albo zrobił coś, czego wcale nie powiedział ani nie zrobił. Oczywiście miał dość rozumu, aby nie zaprzeczać, ale kary, które z tego powodu dostawał, sprawiały, że był o wiele bardziej rozgniewany. Lecz przecież nie mógł na to nic poradzić. Zmusił się do stłumienia złości, którą poczuł rozmyślając o tym, jak pełne niesprawiedliwości jest jego życie. Wściekanie się czy też pyskowanie zawsze kończyło się znacznie gorzej.

- Praszam, psze pani.

Zacisnął powieki i zgarbił się, czekając na pierwszy cios.

- Potter!

Znów Snape. Harry przełknął z trudem. Wiedział już, jak bardzo potrafiło boleć walnięcie przez tego wysokiego, mrocznego mężczyznę.

- Patrz na mnie!

Nie chciał otwierać oczu, naprawdę nie chciał, miał jednak świadomość tego, że z każdą sekundą są na niego coraz bardziej źli. Wuj Vernon też czasem chciał, żeby Harry patrzył, jak był bity. Zmusił się więc do rozwarcia powiek, po czym ostrożnie zerknął spod grzywki. Nauczyciel patrzył na niego niezbyt zadowolonym wzrokiem, ale ręce miał założone na piersi. Harry zamrugał. Jak on go zamierzał bić w takiej pozycji?

Wtedy zorientował się, że cała trójka dorosłych cofnęła się trochę. Żadne z nich nie miało go w zasięgu ramion. Wyprostował się nieco.

- Potter. - Profesor Snape dziwnie mu się przyglądał. - Kiedy przeprosiłem, stwierdziłeś, że to nie moja wina. - Dyrektor i pielęgniarka spojrzeli na niego ze zdumieniem. - Tak było?

Harry niezwłocznie skinął głową. Ten sposób był znacznie lepszy. Wciąż mógł oberwać, ale tym razem przynajmniej za coś, co rzeczywiście powiedział.

- Co miałeś przez to na myśli?

- T... tylko tyle, że wiem, że się pan starał. Bo powiedział pan, że się postara. Więc pana nie winię.

- Za co? - naciskał Snape. Coś tu było nie w porządku. Na Merlina, o czym ten chłopak mówił?

- Za wyrzucenie mnie ze szkoły.

Teraz oboje, Snape i Pomfrey, wlepili wzrok w Dumbledore'a.

- Wyrzuciłeś go? - szepnęła pielęgniarka.

Nawet Snape był zdumiony. W głosie chłopca nie było cienia fałszu. On naprawdę wierzył, że został wyrzucony, a gdzie niby miałby się tego dowiedzieć, jeśli nie od dyrektora? Tylko dlaczego, do diaska, Albus miałby zrobić coś takiego? Owszem, stary głupiec grał w wyjątkowo zagmatwane gierki, ale żeby wyrzucać chłopaka? Przeganiać go z jednego z niewielu miejsc, w których był względnie bezpieczny?

- Harry.

Dyrektor podszedł o krok i Harry odskoczył do tyłu. No dobra, więc to teraz. Nadal nie był pewny, co takiego zrobił, ale najwyraźniej robił to dalej. Dumbledore wyciągnął rękę, a Harry ze wszystkich sił próbował się nie kulić ze strachu. Oni nienawidzili, kiedy się kuliłeś.

- Cytrynowego dropsa? - zaproponował dyrektor.

Harry ze zdumieniem zorientował się, że starszy pan trzyma w dłoni puszkę cukierków. Patrzył, jak dyrektor bierze jednego z nich i wkłada do ust, uśmiechając się zachęcająco.

Rzucił nerwowo okiem na dyrektora i pozostałych dorosłych. Jaka była prawidłowa odpowiedź? Ale wiekowe oczy błyszczały, patrząc na niego, i chociaż były smutne, wydawały się przyjazne. Harry powoli wyciągnął rękę, a kiedy nikt nie zaczął na niego krzyczeć ani nie pacnął go w dłoń, ostrożnie wziął jednego cukierka.

- Dziękuję panu - powiedział grzecznie. Nawet jeśli chwilę później wyśmialiby go i odebrali dropsa, wiedział, że musiał być uprzejmy, kiedy ktoś go czymś częstował.

Równie pomału przysunął cukierek do ust, czekając na warknięcie lub uderzenie. Nic takiego jednak się nie stało i po chwili pyszny cytrynowy smak rozlał mu się na języku. Nie zdołał powstrzymać uśmiechu; dyrektor odpowiedział w ten sam sposób.

- Posłuchaj, Harry, zastanawiam się, czy nie mógłbyś mi pomóc - odezwał się Albus moment później.

- Postaram się, proszę pana - przytaknął Harry.

Spojrzał na Snape'a. Dobrze robił? Mistrz Eliksirów stał wciąż w tym samym miejscu, patrząc spode łba, ale nie wydawał się bardziej zły niż zwykle, z czego Harry wywnioskował, że najpewniej nie zrobił niczego wyjątkowo głupiego. Jeszcze.

- Zdaje się, że doszło tutaj do małego nieporozumienia - kontynuował dyrektor. - Dlaczego uważasz, że zostałeś wyrzucony?

- Chce pan powiedzieć, że nie zostałem? - zdziwił się Harry.

- Odpowiedz na pytanie dyrektora, Potter! - warknął Snape i Harry podskoczył.

- Tak, proszę pana! - Przełknął z trudem. - Przepraszam, proszę pana!

Rzucił okiem na dyrektora i, chociaż stary czarodziej nie wyglądał na rozgniewanego, odsunął się nieco. Przecież nawet Snape, całkiem duży i przerażający, słuchał dyrektora. To musiało oznaczać, że dyrektor miał jeszcze więcej władzy. I czy to nie on wysłał go do Dursleyów za pierwszym razem? Najwidoczniej nie musiałby się zastanawiać dwa razy, zanim odesłałby go tam znowu.

- Mówiłeś mi właśnie, dlaczego uważasz, że zostałeś wyrzucony - przypomniał Dumbledore łagodnie.

- Bo profesor Snape przeprosił, proszę pana - wyjaśnił Harry.

- A przeprosił, ponieważ...

- Nie mógł dotrzymać obietnicy, proszę pana. Obiecał, że nie zostanę wyrzucony, więc... - Harry zamilkł. Widział, że coś było nie tak, ale nie potrafił się domyśleć, co konkretnie.

- Harry, czy profesor Snape powiedział wyraźnie, że nie mógł dotrzymać tej obietnicy?

- N... nie, proszę pana - przyznał Harry. - Ale za co innego miałby mnie przepraszać?

Poppy wydała z siebie dziwny dźwięk, coś między szlochem a prychnięciem, i raptownie wyszła. Albus przez kilka chwil tylko klepał nogę Harry'ego schowaną pod kocem.

- Rozumiem - powiedział w końcu. I poklepał jeszcze trochę.

Harry przeniósł wzrok z dyrektora na nauczyciela. Snape miał minę, jakby gotowy był wybuchnąć, podczas gdy dyrektor sprawiał wrażenie bardzo starego i smutnego.

- Proszę pana? Przepraszam - zaoferował. Wciąż nie wiedział, co takiego zrobił, ale przeprosiny były zwykle dobrym pomysłem.

- Potter, przestań przepraszać! - warknął profesor Snape.

W porządku, może jednak nie był to najlepszy pomysł.

- Tak, proszę pana, przepraszam, proszę pana - odparł Harry automatycznie, po czym zdał sobie sprawę z tego, co zrobił. - Przepra... - urwał zanim zrobił to znowu.

Dumbledore roześmiał się cicho, choć nie brzmiało to, jakby coś faktycznie go rozbawiło.

- Widzę, że musisz nad tym jeszcze popracować, mój chłopcze. - Wstał, klepnął nogę Harry'ego ostatni raz, a następnie położył na łóżku puszkę cytrynowych dropsów. - Dla ciebie, Harry.

Potem wyszedł, zostawiając Harry'ego znowu sam na sam z profesorem Snape'em.

- Proszę pana? Prze... - Z trudem zdołał się powstrzymać od kolejnych przeprosin. - Eee, co ja złego zrobiłem? - spytał. Wiedział, że nie uniknie dzięki temu kary, ale może jeśli dowie się, co zrobił, zdoła uniknąć tego w przyszłości.

Snape spojrzał na niego, marszcząc brwi.

- Nie ruszaj się, Potter. Po prostu słuchaj.

Harry posłusznie wyprostował się i zwrócił na nauczyciela całą uwagę.

- Nie zostaniesz wyrzucony, Potter. Mówiłem dokładnie to, co miałem na myśli, kiedy twierdziłem, że nie wrócisz do twoich krewnych. Nie będziesz z nimi więcej mieszkał. Nigdy.

W oczach Harry'ego rozbłysła nadzieja i Snape wstrzymał oddech. Lily patrzyła na niego; musiał się bardzo postarać, aby zachować kontrolę nad głosem.

- Zostaniesz tutaj, w Hogwarcie, i nawet gdybyś rzeczywiście zrobił coś tak poważnego, że zostałbyś wydalony - co trudno sobie wyobrazić, biorąc pod uwagę obecnego dyrektora - wtedy również nie wrócisz do tych odrażających mugoli. Czy wyrażam się jasno?

Harry przytaknął. Nie ufał sobie na tyle, żeby się odezwać. Mógł zostać! Mógł zostać!

- Moje przeprosiny dotyczyły obrażeń, które spowodowałem u ciebie wczoraj - ciągnął Snape. - Nie powinienem był uderzyć się w ten sposób i za to przepraszam.

Z jakiego powodu to dziecko teraz patrzyło na niego z takim wyrazem twarzy? To były bardzo przyzwoite przeprosiny - nawet Minerwa byłaby pod wrażeniem.

- Co? - rzucił z rozdrażnieniem.

- Czemu przeprasza pan za to? - spytał osłupiały Harry. Źle się zachowywał na lekcji, brzydko napisał zadane linijki i próbował wcześniej wyjść ze szlabanu. Dlaczego nauczyciel przepraszał, że go ukarał?

Snape wlepił w niego wzrok. Czy chłopiec próbował być zabawny? Lecz nie, i bez legilimencji było oczywiste, że Harry szczerze nie widział niczego złego w tym, jak został potraktowany.

- Przedyskutujemy to później - zagrał na zwłokę. - Chwilowo zwyczajnie przyjmiesz do wiadomości, że było to niewłaściwe.

- Tak, proszę pana - zgodził się Harry posłusznie.

- Kontynuuj rekonwalescencję - polecił Snape głosem, który wrócił do wcześniejszego, oficjalnie chłodnego brzmienia. - Porozmawiamy, gdy poczujesz się lepiej.

- Tak, proszę pana. - Harry skinął głową. - Dziękuję panu.

A teraz Snape wyciągnął go z dormitorium - pewnie żeby przeprowadzić tę odłożoną na później rozmowę? Przynajmniej taką nadzieję miał Harry. Nie sądził, aby miał jakieś kłopoty... Z drugiej strony, wiele razy popełnił błąd, myśląc w ten sposób. Lepiej sprawdzić.

- Proszę pana, czy zrobiłem coś złego? - spytał, starając się nie brzmieć zbyt nerwowo.

- Wiesz o czymś, o czym ja nie wiem, a powinienem? - odpowiedział pytaniem Snape.

- Nie, proszę pana! - zapewnił go Harry, gwałtownie kręcąc głową.

- To dobrze. Wejdź. - Snape otworzył portret wymamrotanym hasłem.

Harry usłuchał i znalazł się w przestronnym salonie. Na niskim stole czekała już herbata i ciasteczka.

- Siadaj, Potter. - Severus wskazał sofę i Harry niepewnie usiadł.

To było trochę dziwne. Dlaczego przebywał w miejscu, które najwyraźniej było prywatnymi komnatami nauczyciela?

W następnym momencie zahuczał kominek i w płomieniach pojawiła się głowa profesor McGonagall.

- Severusie? Czy masz... Ach, panie Potter, jest pan tutaj.

- Tak, psze pani - potwierdził Harry posłusznie.

- Severusie, może mógłbyś mi wyjaśnić, dlaczego połowa mojej wieży przybiegła do mojego gabinetu, informując mnie, że porwałeś pana Pottera i najpewniej jesteś właśnie w trakcie wypruwania z niego wnętrzności?

- Być może dlatego, że twoi podopieczni są bezczelnymi, pozbawionymi grama szacunku idiotami, którzy naczytali się zbyt wielu eposów o bohaterach?

- Severusie Snapie, nie ma potrzeby być tak niegrzecznym!

Poirytowana Minerwa użyła tego samego tonu, którym karciła swoje małe lwy; Severus usłyszał za plecami tłumiony chichot. Posłał bachorowi siedzącemu na kanapie spojrzenie zwiastujące rychłą śmierć i Harry pośpiesznie ukrył się za filiżanką.

- Poszedłem po Pottera, a twoi uczniowie natychmiast uznali, że mam złe zamiary. Czy oni zawsze ulegają skłonnościom do takich paranoicznych wyobrażeń? Miałem wrażenie, że podobny sposób myślenia przynależny jest raczej mojemu domowi.

Spojrzała na niego z uśmieszkiem wyższości.

- Tylko gdy ty w to jesteś zamieszany, Severusie. Zapewnię ich, że panu Potterowi nic się nie stało.

- Lepiej daj im także trochę punktów za ten eufemizm, którym określisz ich bezmyślną brawurę w przebraniu nadopiekuńczości, albo pan Potter może zostać skrytykowany za swój udział w sprowadzeniu mnie do ich progów - dodał Snape niechętnie.

Bolało go - och, jak go bolało! - choćby rozważanie przyznania punktów Gryffindorowi, nie chciał jednak, żeby dzieciak źle zaczął znajomość z kolegami. Aż za dobrze wiedział, jak to jest, spędzić siedem lat w Hogwarcie bez przyjaźni i wsparcia własnego domu.

Minerwa była wyraźnie zaskoczona, lecz wystarczyło, że rzuciła okiem za jego ramię, i jej spojrzenie złagodniało.

- Jesteś dobrym człowiekiem, Severusie Snapie - uznała niespodziewanie. Zanim Severus zdążył skomentować jadowicie ten jej nowy zwyczaj głoszenia błędów formalnych, zwróciła wzrok na niego. - Sądzę, że dwadzieścia punktów za bronienie kolegi będzie odpowiednią nagrodą.

- Piętnaście w zupełności wystarczy! - oburzył się Snape. - A nawet dziesięć, wziąwszy na wzgląd ich nieuprzejme komentarze odnośnie mojej higieny osobistej.

To wywołało za nim kolejny chichot, szybko zamaskowany kaszlem.

- Dziękuję ci za sugestię, Severusie. Dopilnujesz, aby pan Potter bezpiecznie wrócił?

- Nie, Minerwo - warknął. - Puszczę go luzem, żeby sobie pozwiedzał korytarze, aż złapie go Filch albo zje Puszek.

- Sarkazm jest tu najzupełniej zbędny - prychnęła i, skinąwszy Harry'emu na pożegnanie, znikła.

Harry skupił wzrok na swojej herbacie. Może śmiech ujdzie mu na sucho. Może profesor Snape wcale go nie słyszał. Może...

- Uważasz, że to zabawne, Potter?

Spojrzał na nauczyciela z przestrachem.

- Przepraszam, proszę pana!

Przyjrzawszy się jednak mężczyźnie bliżej, Harry zorientował się, że Snape nie był jakoś strasznie rozgniewany. Och, krzywił twarz, ale on zawsze ją krzywił. Za to jego oczy nie miały wyrazu, jakby tracił nad sobą panowanie. Jeśli w ogóle coś wyrażały, to raczej sprawiały wrażenie - cóż - zrezygnowanych. Lecz to nie mogła być prawda, czyż nie?

- Przepraszam, proszę pana.

Snape przewrócił oczyma.

- Za to teraz przepraszasz, Potter?

- Eee, że tutaj jestem?

- To ja cię tu przyprowadziłem, Potter. Zdążyłeś już zapomnieć o tym detalu?

- Nie, chciałem powiedzieć, że przepraszam, że tu byłem, kiedy profesor McGonagall mówiła te rzeczy. Ona, eee, czasem traktuje pana trochę jakby był pan uczniem, prawda?

Snape warknął, lecz Harry wiedział, że nie było to skierowane do niego.

- Nigdy nie przyjmuj posady nauczyciela w swojej alma mater, Potter. Przynajmniej dopóki całkowicie nie wymienią w niej grona pedagogicznego.

- Eee, dobrze, proszę pana - zgodził się Harry posłusznie.

Biedny profesor Snape, nic dziwnego, że przez cały czas był taki złośliwy. To nie tylko dlatego, że uczniowie mogliby wysadzić w powietrze pół zamku, gdyby go nie słuchali, ale też ponieważ nawet inni nauczyciele nie okazywali mu szacunku. Harry wiedział, jak to jest, nie pasować do otoczenia. Spojrzał na Snape'a z sympatią.

Snape zmarszczył brwi. O co mu chodziło? Mina dzieciaka była prawie przyjazna. Jakim cudem ten łobuz mógł czuć do niego cokolwiek poza lękiem i wstrętem?

- Potter, musimy porozmawiać o twojej przyszłości - oświadczył stanowczo.

Żołądek Harry'ego ścisnął się konwulsyjnie. Wierzył Snape'owi, że nie będzie musiał wrócić do Dursleyów, ale gdzie w takim razie pójdzie? Do domu dziecka? Czy mógł nadal się uczyć w Hogwarcie, a do sierocińca wracać tylko w wakacje i święta? Niespokojnie zagryzł wargę.

Snape zamyślił się, siadając naprzeciw chłopaka. Po rozmowie z Weasleyami wpadł na genialny pomysł. Gdyby Harry sprzeciwił się jego nominacji na opiekuna, Dumbledore z pewnością nie nalegałby. Stary dureń wydawał się szczerze przejęty poprzednią sytuacją dziecka, jeśli więc Harry wpadnie w szał na wieść o tym, że Severus został jego opiekunem, dyrektor nie zmusi go chyba do przyjęcia w tej roli kolejnego znienawidzonego dorosłego.

Tak więc Severus musiał teraz tylko przedstawić plan Potterowi, zaczekać, aż dzieciak zacznie się drzeć, i wezwać wówczas Albusa. Raczej nikt nie będzie winić Snape'a, że młody Gryfon nie chce tłustowłosego dupka jako opiekuna; zwyczajnie będzie musiał ponownie poszukać odpowiedniego rodzica. Prawie uśmiechnął się z wyższością. Możliwe, że dyrektor wybierze Minerwę. Oczyma wyobraźni zobaczył wyraz twarzy starej wiedźmy w momencie, kiedy Potter po raz pierwszy schowa się po łóżkiem. A może Dumbledore sam zajmie się chłopcem? Lecz nie, Severus przypomniał sobie z więcej niż odrobiną satysfakcji, że Harry aż nadto wyraźnie okazał, iż nie ufa dyrektorowi.

- Potter, jak wcześniej mówiłem, nie wrócisz do twoich mugolskich krewnych - zagaił Snape, podając chłopcu ciastko. Równie dobrze mógł zacząć powoli i spokojnie, i pozwolić Dumbledore'owi zobaczyć, że próbował przypochlebić się dzieciakowi. To nie jego wina, że Harry był Gryfonem w każdym calu i nigdy nie zaakceptowałby nadzoru Ślizgona.

- Dziękuję panu!

Z radości w oczach chłopca Snape wywnioskował, że wyrazy wdzięczności nie dotyczyły wyłącznie jedzenia.

- Sposób, w jaki cię traktowali, był niedopuszczalny i...

Dzieciak zaczął coś mówić, ale chwilę później najwidoczniej to przemyślał. Snape westchnął. Ta jego nieśmiałość niebawem mu się znudzi. Nie żeby chciał, aby chłopak odziedziczył aroganckie zachowanie swego ojca, lecz patrzenie na to, jak się kulił ze strachu, było dziwnie przygnębiające.

- O co chodzi, Potter? Chciałeś o coś zapytać?

- No, tak się tylko zastanawiałem, które z tych rzeczy, jakie robili, były złe. Wcale nie chcę tam wracać! - zapewnił pośpiesznie. - Ale... czemu odchodzę stamtąd akurat teraz? Z powodu listu?

Snape zmarszczył brwi.

- Jakiego listu?

- Listu z Hogwartu. Czy to dlatego, że nie pozwolili mi na niego odpisać? Czy przeszkadzanie sowiej poczcie jest aż taką straszną rzeczą?

Niewinność chłopca spowodowała, że Snape prawie zadrżał. To było raczej niepokojące. Bo będzie następne? "Przepraszam, proszę pana, ale skąd pan wie, że śmierciożercy są źli? No bo przecież nie noszą znaków, które o tym mówią. Jest pan pewny, że zamierzają mnie zabić? Może jednak powinnem zacząć z nimi rozmawiać, kiedy się spotkamy, zamiast rzucić zaklęcie tarczy, no wie pan, żeby się upewnić." Potter nie przeżyje dłużej niż mucha domowa, jeśli ktoś nie przekaże mu kilku prostych prawd życiowych.

- Nie, ty zidiociały dzieciaku. Złe było to, że bili cię, głodzili cię, wyzywali cię od najgorszych i okłamywali cię. Są odrażającymi, złymi stworzeniami, które własne niedostatki wyładowywały na niewinnym i bezbronnym dziecku.

Harry zamrugał.

- Ale...

- Co?

To zaczynanie zdania i przerywanie na samym początku doprowadzało Snape'a do szału. Dobrze, że niedługo nie będzie już musiał zajmować się tym bachorem.

- Ale oni robili to wszystko od zawsze! - wybuchł Harry. - Więc czemu nie zostałem zabrany stamtąd wcześniej?

Ach. Może jednak nie był aż takim durniem. Severus zastanowił się. Co powinien powiedzieć? Naprawdę czuł się lojalny wobec Dumbledore'a i wiedział, że nieufność Pottera głęboko raniła staruszka. Z drugiej strony trudno mu było uwierzyć, że decyzja wiekowego czarodzieja o pozostawieniu Pottera u Dursleyów rzeczywiście była tak niewinnym błędem, jakim się wydawała. A jeśli Dumbledore doskonale wiedział, jak Potter będzie wychowywany, a mimo to umieścił go tam z jakichś swoich powodów? O ile Snape nauczył się czegoś ze swojej działalności szpiegowskiej, to tego, że Dumbledore naraziłby ludzi na niebezpieczeństwo, gdyby według niego prowadziło to do większego dobra. Gdyby był przekonany, że dorastanie w niekochającej go, znęcającej się nad nim rodzinie uczyni z Harry'ego lepszą broń przeciw Voldemortowi, czy Albus zawahałby się? Snape doprawdy nie miał pojęcia.

Ostatecznie powiedział tę jedną rzecz, której mógł być pewny.

- Gdy tylko dowiedziałem się o twojej sytuacji, Potter, podjąłem kroki, aby to zakończyć.

Harry szeroko otworzył oczy, a potem skinął głową. Patrzył na Snape'a jakimś dziwnym spojrzeniem, którego Severus nie rozpoznał, zignorował je jednak jako nieistotne i mówił dalej:

- Jak powiedziałem, nie wrócisz do mugoli. Jesteś jednak zdecydowanie zbyt młody, aby żyć na własną rękę, toteż trzeba ci znaleźć nowy dom i opiekuna.

- Czy mógłbym zamieszkać z Ronem? - spytał Harry, po czym od razu zasłonił usta dłońmi. Wiedział przecież, że nie należy przerywać dorosłym.

Snape postarał się nie zwracać uwagi na ten gest.

- Rozmawiałem już z rodzicami pana Weasleya. Zaprosili nas na kolację jutro, żeby podyskutować o spędzaniu przez ciebie u nich części czasu w każde wakacje. - Oczy Harry'ego błyszczały zachwytem. - Sugerowałbym, abyś nie mówił o tym jeszcze swoim kolegom, dopóki nie zostało to ustalone. Musisz najpierw poznać pana i panią Weasley i sprawdzić, jak się będziesz z nimi czuł.

- Tak, proszę pana.

- Lecz nawet jeśli wszystko pójdzie dobrze, Weasleyowie cię nie adoptują.

Snape poczuł ukłucie, gdy zobaczył, jak radość spełza z twarzy Harry'ego. Poczuł dziwną konieczność szybkiego wyjaśnienia, prawie jakby obchodziło go przygnębienie chłopca... ale to przecież nie było możliwe. Był wszak okropnym, paskudnym, śmierciożerczym Mistrzem Eliksirów. Nie przejmował się płaczącymi uczniami. Mimo wszystko jednak kontynuował pośpiesznie:

- Weasleyowie są dużą rodziną i z radością powiększyliby ją tak, abyś również ty się w niej znalazł. Lecz ty potrzebujesz czegoś więcej niż krzesła przy stole. Potrzebujesz także własnej rodziny. Takiej, której uwagi nie będzie rozpraszać zaspokajanie potrzeb innych dzieci. Będziesz miał więc opiekuna skupionego wyłącznie na tobie oraz możliwość spędzania czasu w rodzinnej oprawie z Weasleyami. Rozumiesz?

Smutek Harry'ego zniknął jak za dotknięciem różdżki.

- Chce pan powiedzieć, że będę miał dwie rodziny?

Snape rozważył jego słowa.

- Zapewne można to tak określić.

- Łał!

- Tak, cóż... - Snape odkaszlnął. - Jeżeli zaś chodzi o osobę, która będzie twoim opiekunem...

Oto i ta chwila. Przygotował się psychicznie na napad złości i upewnił, że ma pod ręką proszek Fiuu. Będzie musiał skontaktować się z Dumbledore'em dokładnie w momencie, kiedy dzieciak wejdzie w kulminacyjny punkt ataku histerii.

- Czy to mógłby być pan?

Głos Harry'ego był tak cichy, że Snape nie był pewny, czy faktycznie to usłyszał.

- Co!

Harry schował głowę w ramionach. Głupi! Był taki głupi! Jak mogło mu się to wymsknąć? Powinien wiedzieć lepiej i nie pytać o takie rzeczy. Teraz profesor Snape wścieknie się na niego. Dlaczego ktoś taki jak Snape miałby chcieć takiego świra jak Harry? Przecież nie był nawet członkiem jego domu. Był tylko jednym z uczniów, których profesor szkolił z eliksirów, jak praktycznie każdego dzieciaka w Hogwarcie.

Harry zerknął spod grzywki, po czym jak najszybciej opuścił wzrok. O tak, Snape rozzłościł się na dobre. Miał te szeroko otwarte oczy i szaloną minę, którą Harry widział ostatnio tuż przed tym, jak nauczyciel go walnął. Ukradkiem wbił palce w obicie, mając nadzieję, że pozwoli mu to pozostać na miejscu, jeśli znowu zostanie uderzony.

- Coś ty powiedział?

Harry z trudem przełknął ślinę.

- Przepraszam. To pytanie było naprawdę niegrzeczne.

- Coś ty powiedział?

- Spytałem, czy mógłby pan być moim opiekunem - wyjaśnił Harry najciszej jak mógł i zebrał się w sobie. Wzrok wlepiał w podłogę, woląc oberwać niespodziewanie niż widzieć odrazę, która z pewnością malowała się w tej chwili na obliczu profesora.

Wstrząśnięty do głębi Snape mrugnął. Nie potrafił sobie przypomnieć, kiedy ostatnio był tak zaskoczony. No, może poza tym wieczorem, gdy dowiedział się o warunkach domowych Harry'ego. Dlaczego ten irytujący bachor wciąż go szokował? Podobno był niewrażliwy na wstrząsy, nieporuszony, nieposiadający uczuć. A jednak ten wkurzający dzieciak wciąż przemykał się za jego osłony.

- Dlaczego miałbyś chcieć, abym to ja był twoim opiekunem? - zapytał. Z zadowoleniem odnotował, że jego zdumienie zabrzmiało niczym czystej wody gniew.

Harry nie spojrzał na niego. Uniósł tylko jeden bark, jakby w połowie wzruszał ramionami.

- Odpowiedz mi - rozkazał Snape ostro.

Harry nie był pewny, czy to, że nie został jeszcze uderzony ani wyśmiany, było dobrym znakiem, czy złym. Wiedział, że Snape nie zgodzi się na jego prośbę - kiedy właściwie Harry dostał coś, o co poprosił? - pomyślał jednak, że może, tylko może, mógłby wyjaśnić, aby mężczyzna wiedział, że został choć odrobinę doceniony, a nie odczuwał wyłącznie wstręt.

- J... jest pan miły.

- Potter! Ja nie jestem miły!

Brzmiało to jakby nauczyciel właśnie został oskarżony o jakieś wyjątkowo plugawe praktyki.

- Dla mnie był pan miły - upierał się Harry. - Jak nikt inny. No, poza Hagridem albo Ronem. I już pan zdążył powiedzieć, że z Weasleyami będę spędzał czas, a Hagrid... no nie sądzę, żeby był dobrym opiekunem. Jest świetnym kumplem i wogle, ale nie uważam, żeby był całkiem, no wie pan...

Snape zdusił w zarodku rozbawione prychnięcie. Cóż, chłopak nie był kompletnym matołem. Najwyraźniej poznał się na Hagridzie.

- Mów dalej.

- I nie okłamał mnie pan. I wszyscy twierdzą, że jest pan naprawdę mądry. I nikt się nigdy pana nie czepia, więc gdyby był pan moim opiekunem, to mnie też by się nie czepiali.

Harry umilkł i, zrozpaczony, osunął się na poduszki. "To ci się udało, Harry. Ze wszystkich rzeczy, które mogłeś powiedzieć, koniecznie musiałeś wybrać to, co pokazuje, jak wymagający i zdesperowany jesteś. No pewnie, że cię teraz wybierze. Kto by nie chciał takiego bezużytecznego, skomlącego, małego świra?"

Snape nagle poczuł, że ma problemy z przełknięciem śliny. To chude, ciemnowłose dziecko, kulące się żałośnie w kąciku sofy, niespodziewanie sprowadziło na niego falę wspomnień. Desperackie pragnienie należenia, potrzeba czyjejś ochrony lub chociaż skrawka troski, marzenie o czyjejś - czyjejkolwiek - czułości... I, oczywiście, otrzymywanie wyłącznie okrucieństwa z każdej możliwej strony: jego ojca, Huncwotów, jego kolegów z domu. Tak, Hogwart rzeczywiście był sanktuarium. Owszem, zaoszczędził mu najgorszych wybryków ojca, lecz nie do końca oferował bezpieczeństwo, nie osobie, na którą nieustannie zastawiano pułapki i nabijano się z niej. Nic dziwnego, że dał się złapać na pochlebstwa Czarnego Pana. Jakkolwiek, naturalnie, ostatecznie okazał się on kolejnym sadystycznym, okrutnym dręczycielem.

Snape zmusił się do stłumienia emocji z brutalną skutecznością. Tu nie chodziło o niego. Chodziło o pomiot Pottera... Chociaż on wcale nie wyglądał jak pomiot, taki skulony w kącie. Raczej jak jakiś żałosny, złamany... "Stój. Stój w tej chwili. Stajesz się śmiesznie sentymentalny" - powiedział sobie stanowczo. - "Jaką to dla ciebie stanowi różnicę, jeżeli syn Jamesa Pottera miał równie okropne dzieciństwo jak ty? Dlaczego miałbyś się przejmować..."

I wtedy dziecko podniosło wzrok, i oczy Lily spojrzały na niego błagalnie.

- Tak.

Prawie rozejrzał się dokoła, aby sprawdzić, kto to powiedział. Bo przecież to nie mógł być on, prawda?



Rozdział specjalnie dla @VickydiAngelo ;) Na razie rozdziały dodaję z konta tłumaczki, tylko sprawdzam je czy nie ma jakiś błędów, więc jeśli wyrazicie taką chęć, mogę dodać jeszcze trzy jeden za drugim ;)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top