Rozdział 5

W oczach Harry'ego łzy walczyły o lepsze z determinacją.

- Nigdy nie skrzywdziłbym nikogo w taki sposób. Zamierzam bronić ludzi przed prześladowcami, nie stać się jednym z nich.

Snape poczuł, jak włoski na karku stają mu dęba. "No to się zaczyna..."

Snape kazał wracać chłopcu do jego wieży wkrótce po tej deklaracji; wszystko inne byłoby nieklimatyczne. Poinformował Pottera, że ma się zjawić w lochach po ostatniej lekcji następnego dnia, aby obaj mogli towarzyszyć podczas kolacji panu i pani Weasley.

- Załóż najlepsze ubrania, Potter - polecił. - Musisz zrobić dobre wrażenie.

Chociaż doskonale wiedział, że nic błahszego od chorego na wściekliznę hipogryfa nie powstrzymałoby Molly Weasley przed zajmowaniem się tym dzieckiem, nie widział powodu, dla którego Potter miałby wpaść w samozadowolenie. Chłopiec posłusznie skinął głową w odpowiedzi, podobnie jak na powtórzony rozkaz zabraniający mu wspominać młodym Weasleyom cokolwiek na ten temat. Od ich rodziców zależeć będzie, co i jak powiedzieć potomstwu, a Snape nie zamierzał pozwolić Potterowi zdradzić nowin przedwcześnie.

Następnego dnia jego zajęcia zakończyły się przed czasem, po tym, jak trzeciorocznej Puchonce udało się wyprodukować chmurę trującego gazu zamiast zadanego eliksiru uzupełniającego krew. Nadal nie był stuprocentowo pewny, co takiego zrobiła ta durna dziewczyna, podejrzewał jednak, że była zbyt zajęta przyglądaniem się Krukonowi z ławki obok, aby chociaż wybrać odpowiednie składniki, nie mówiąc już o ich dodawaniu we właściwej kolejności. Nieważne - zaklęcia odkażające oczyszczą powietrze do rana i tylko trzech uczniów trafiło do Poppy.

Snape wykorzystał niespodziewany czas wolny na ukradkowe zajrzenie na boisko do quidditcha. Gryfońskie i ślizgońskie pierwszaki miały właśnie pierwszą lekcję latania z madame Hooch - Snape miał ochotę sprawdzić, czy znalazłyby się wśród nich jakieś nowe talenty do drużyny jego domu. To, że był tam też ten bachor, Potter, stanowiło zwykły zbieg okoliczności, zapewniał się solennie. Fakt, że Pottera wychowali mugole, przez co najpewniej spadnie z miotły i coś sobie złamie, nie miało z nim samym nic wspólnego. Był jego opiekunem, nie znaczyło to jednak, że miałby się nim - no cóż - opiekować. To Hooch prowadziła lekcje latania i to do niej należało dopilnowanie, aby żaden z jej uczniów nie odniósł obrażeń.

Nie żeby dobrze wywiązywała się z obowiązków, przypomniał sobie Severus ponuro, ale to już problem Pottera, nie jego. On zjawił się tam w poszukiwaniu utalentowanych Ślizgonów, nie jako obrońca pewnego gryfońskiego bachora. A fakt, że w ręku trzymał różdżkę, na usta zaś cisnęło mu się zaklęcie amortyzujące, było zwykłym zbiegiem okoliczności.

Ma się rozumieć, że lekcja ledwie się rozpoczęła, kiedy ten spasiony przygłup Longbottom momentalnie coś sobie złamał. Najwyraźniej jego nieudolność w eliksirach była regułą, nie wyjątkiem. I Voldemort obstawał, że czystokrwiści byli lepsi? Czarny Pan bezwzględnie powinien spędzić trochę czasu jako nauczyciel w magicznej szkole z internatem. To całkiem szybko kazałoby mu zrewidować jego teorię eugeniki.

Rozkazawszy pozostałym uczniom spokojnie czekać na jej powrót, Hooch zagoniła płaczącego chłopca do skrzydła szpitalnego. Ach, tak, z całą pewnością tak właśnie się stanie, zadrwił Snape w duchu. Weź klasę pełną młodych cymbałów, daj im miotły, zdejmij nadzór dorosłych i oczekuj, że dzieciaki będą grzecznie siedzieć. Jakże racjonalne. A dyrektor to jego ganił za metody utrzymywania porządku na lekcjach.

Może gdyby Hooch zbiła kilkoro z nich ich własnymi miotłami, zanim sobie poszła, byłaby jakaś szansa, że będą posłuszni, choć i w to Snape wątpił. W rzeczy samej, zaledwie parę sekund minęło do wybuchu działań wojennych i - co mogło nie być zaskoczeniem - to Malfoy je wszczął.

Snape ściągnął brwi. Ten mały, rozpuszczony potwór. Pierwszego dnia, zaraz po uczcie, wygłosił przed całym swoim domem zwyczajową mowę o nieprzynoszeniu wstydu imieniu Slytherina. Kierował typowe dla siebie, wyjątkowo groźne spojrzenia na pierwszoklasistów, już wtedy jednak podejrzewał, że arogancja Dracona będzie wymagać dodatkowego zapewnienia, że owszem, jego też to dotyczy. Teraz miał na to dowód.

Jedynym zaskoczeniem było dla niego, że przeciwnikiem Malfoya w tym konflikcie był Potter. Snape spodziewałby się raczej Weasleya w tej roli - któż inny byłby dla czystokrwistego czarodzieja lepszym celem dla drwin od domniemanego zdrajcy krwi - lecz być może Draco nie potrafił oprzeć się zaczepieniu sławnego Chłopca, Który Przeżył.

Stał zbyt daleko, żeby słyszeć, czego dotyczyła sprzeczka, oczywistym było jednak, że pomimo całej swojej nieśmiałości i niedawnemu znęcaniu się nad nim Potter nie ustępował jasnowłosemu Ślizgonowi. Wtedy raptownie kłótnia przybrała na sile i Draco nagle znalazł się w powietrzu, a - "Nie! Ten mały, nieposłuszny bachor!" - Potter jakimś sposobem był tam tuż za nim. Co więcej dotrzymywał mu kroku.

Snape zamrugał. Wiedział na pewno, że Draco Malfoy otrzymywał specjalne szkolenie z latanie od swoich szóstych urodzin, teraz zaś Potter, dla którego musiał być to pierwszy w życiu lot na miotle, całkowicie mu dorównywał.

Szlag. Trudno mu to było przyznać, ale może mimo wszystko bachor odziedziczył coś wartościowego po tym gnojku Potterze. Co więcej, jeżeli podobało mu się latanie, miał kolejną rzecz, której mógł mu zakazać w ramach kary. Wykrzywił ironicznie wargi na myśl o następnym sposobie, w jaki mógł kontrolować chłopca.

Najwyraźniej jednak będzie musiał kupić bachorowi miotłę - a biorąc pod uwagę jego oczywisty talent, lepiej, żeby to była dobra miotła - gdyby bowiem Harry nie miał własnej miotły, jak Snape mógłby mu ją skonfiskować? Uśmiechnął się do siebie, wyobrażając sobie te wszystkie łzy, które niewątpliwie popłyną... choć uparcie przeszkadzała mu w tym wizja rozpromienionego Harry'ego odpakowującego nową miotłę. Z irytacją wyrzucił takie myśli z głowy. Nie interesowało go zadowalanie tego dzieciaka, zajmował się wyłącznie szukaniem sposobów dręczenia go, kiedy źle się zachowa.

W tym jednak momencie Draco krzyknął do Harry'ego i wyrzucił coś daleko od siebie. Znicz? Kamień? Cokolwiek to nie było, Harry natychmiast ruszył za tym czymś, a Snape rzucił się do przodu z przerażeniem. Ten mały idiota! Zaraz rozbije się o mur zamku! Nie zdoła się zatrzymać, nie przy takiej prędkości! Za moment... - i wtedy Potter dokonał niemożliwego.

Jakimś cudem udało mu się złapać ten przedmiot i jednocześnie wykonać zwrot na sekundę przed tym, zanim rozbiłby się - powinien był się rozbić - na miazgę o kamienne mury Hogwartu. Snape zorientował się, że pędzi ku boisku do quidditcha, szalejąc z wściekłości. Prawie już dotarł do uczniów, którzy trajkotali jak najęci wokół promieniejącego dumą Pottera, kiedy prawie wpadł na równie rozkojarzoną McGonagall.

- Severus... widziałeś... nie mogłam... nigdy w całym moim życiu... nie mogę uwierzyć... ten chłopak! - wyrzuciła z siebie.

- Całkowicie się zgadzam, Minerwo - przytaknął złowieszczo. - Poczekaj, aż dostanę go w swoje ręce...

- O nie! - przerwała mu gwałtownie. - On jest mój! Jest w moim domu!

- Ale jest moim podopiecznym! - zripostował zajadle.

- Nieważne! - stwierdziła nietypowo przeraźliwym głosem. - Został przydzielony do Gryffindoru. To czyni go moim.

Przez ten czas ich podniesione głosy zdążyły przyciągnąć uwagę dzieci i nagle Potter zaczął sprawiać wrażenie przestraszonego. Snape stłumił gniew. O co oni się właściwie kłócili? Najwyraźniej Minerwa była równie zła na chłopaka, jak on. Jeżeli uzgodnią karę dla niego, to prawdopodobnie będzie to dla Pottera lepsze. Dzięki temu przekona się, że dorośli stanowią jednolity front.

- W porządku, Minerwo - powiedział, ściszywszy głos, aby uczniowie nie mogli go podsłuchać. - Nie musimy się o to kłócić. Chyba będzie najlepiej, jeżeli podzielimy...

- Nie ma mowy! - nie zgodziła się Minerwa. - Nie myśl sobie, że uda ci się to obejść, Severusie! Zasady są jednoznaczne. Nie stanowi różnicy, czy rodzic pracuje w tej szkole, czy nie; przynależność ucznia do domu jest uzależniona wyłącznie od tego, gdzie umieści go Tiara Przydziału. Harry jest Gryfonem i będzie grał tylko dla Gryffindoru.

Snape zamrugał parę razy.

- Grał dla... O czym ty mówisz, szalona kobieto?

Minerwa wyglądała na niesamowicie zadowoloną z siebie.

- O quidditchu, ty durny nietoperzu. Chłopiec będzie grał w mojej drużynie, nie w twojej.

Snape poważnie zastanowił się nad uduszeniem starszej wiedźmy. Potter o minimetry minął się ze śmiercią, lecąc na nieznanej mu miotle ze zdecydowanie przesadną prędkością prosto na kamienną ścianę, a jedyną rzeczą, o której potrafiła myśleć jego opiekunka domu, były jej szanse na zdobycie Pucharu Domów. Nic dziwnego, że tak dobrze się rozumieli, ona i dyrektor. Mieli te same priorytety.

- Zdaje się, że zapomniałaś o innej zasadzie, Minerwo - zamruczał miękko. - Tej, która mówi, że pierwszoklasiści nie mogą grać w quidditcha.

Wydała z siebie niegrzeczny odgłos.

- Z jego talentem? Jestem pewna, że dyrektor zrobi dla Harry'ego wyjątek.

- Którego jego opiekun może nie uwzględnić - zauważył Snape gładko.

Z satysfakcją obserwował, jak Minerwa wybałuszyła oczy, kiedy pojęła prawdę leżącą w jego słowach.

Po wyraźnej przerwie McGonagall znowu się odezwała, tym razem nieoczekiwanie słodko:

- Severusie, z pewnością nie odmówisz chłopcu możliwości zwiększenia jego popularności we własnym domu? On ma talent, który należy pielęgnować i...

- Odpuść sobie, McGonagall - przerwał jej Snape nieuprzejmie. - Twoje marzenia o quidditchowej chwale opierają się na lekkomyślnym narażeniu swojego życia przez mojego podopiecznego, nie wspominając już o kompletnym zlekceważeniu poleceń madame Hooch. To nie martwi cię ani trochę?

McGonagall odchrząknęła.

- Er, tak. Tak, oczywiście. I zamierzałam porozmawiać o tym z Potterem bardzo surowo. Bardzo surowo, w rzeczy samej. Ale, er, wracając do drużyny quidditcha...

Zanim Snape'owi udało się przekląć wiedźmę w celu wykolejenia jej z tego jedynego toru myśli, na scenę pośpiesznie wkroczyła madame Hooch.

- O co tu chodzi, e? Co się dzieje? - rzuciła.

- Potter! Malfoy! Podejdźcie tutaj! - zagrzmiał Snape.

Wyglądający na wystraszonych chłopcy pośpieszyli do niego.

- Te dwa łotry - powiedział Snape do Hooch, wpatrując się złowrogo w trzęsące się teraz dzieci - rozmyślnie cię nie posłuchały i podczas twojej nieobecności latały na miotłach.

- Doprawdy! - Hooch spojrzała na nie gniewnie. - Małe nicponie!

- I w Potterze objawił się talent miotlarski, jakiego nie widzieliśmy od pokoleń - wtrąciła McGonagall chytrze.

Hooch rozbłysły oczy.

- Doprawdy? Czyżby? Nieodrodny syn, e?

- Jest nawet lepszy - zdradziła McGonagall z porozumiewawczym mrugnięciem.

- Czyżby! - Hooch z zapałem zatarła dłonie. - No!

Snape zazgrzytał zębami. Niech go Merlin broni przed tymi fanatyczkami quidditcha.

- Malfoy, Potter, idźcie i zaczekajcie na mnie przy szkolnej bramie.

Chłopcy uciekli. Sam ton jego głosu zdradzał, że bardzo, ale to bardzo pożałują swego zorganizowanego na poczekaniu lotu.

- Teraz zaś, gdybyście były obie tak uprzejme i skoncentrowały się na dobru tych dzieci, a nie na waszych żałosnych pragnieniach, aby ziścić własne marzenia o quidditchu za pośrednictwem waszych uczniów - zwrócił się Snape do nauczycielek, ignorując ich urażone sapnięcia - byłbym zainteresowany dowiedzeniem się, jakąż to karę planujecie nałożyć na chłopców za ich okropne zachowanie.

- No cóż, ja właściwie niczego nie widziałam... - zaczęła Hooch, lecz na widok miny Snape'a pośpiesznie zmieniła zdanie. - E, co powiesz na odebranie pięciu punktów każdemu z nich za niewykonanie polecenia?

- Przepraszam państwa - gryfońska mądrala musiała wetknąć między nich swój nos - ale proszę, Harry chciał tylko uratować przypominajkę Neville'a. Upuścił ją, kiedy spadł. Malfoy ją podniósł i zamierzał roztrzaskać ją o ścianę; wtedy Harry musiał za nią polecieć.

Furia Snape'a rozgorzała na nowo. Cholerna przypominajka? Chłopak prawie się zabił przez jakąś głupią zabawkę?

Co gorsza, zobaczył, jak McGonagall z aprobatą pokiwała głową.

- Bronienie kolegi z domu, jakież to szlachetne z jego strony. Pięć punktów dla pana Pottera.

Snape prawie zadławił się swą złością. Ta głupia wiedźma nagrodziła bachora? Za ryzykowanie życia dla jakiejś błyskotki, którą łatwo byłoby zastąpić i którą - znając Longbottoma - właściciel zapewne i tak zgubi w ciągu następnych dwunastu godzin? Jak to niby miało nauczyć Harry'ego, że jego życie ma wartość i nie wolno mu nim szafować bez potrzeby?

Zidiociali Gryfoni. Zawsze miauczący o "heroizmie" i "szlachetności", lecz nigdy nie zwracający uwagi na obraz całości. Nic dziwnego, że Weasleyowie mnożyli się jak króliki - Gryfoni mieli instynkt przetrwania cegły.

- Jeśli panie wybaczą - wycedził przez zęby - pójdę zobaczyć się z moim podopiecznym oraz moim uczniem.

Minerwa podążyła za nim z niepokojem.

- Ale, Severusie, nie zamierzasz faktycznie sprzeciwić się, aby Harry dołączył do drużyny quidditcha jego domu, prawda? To byłby dla niego tak wspaniały sposób uhonorowania pamięci oj... - Przerwała niespodziewanie. Mogła być Gryfonką, nie była jednak aż tak głupia: doskonale wiedziała, że powoływanie się na Jamesa Pottera nie pomoże jej sprawie. - Dałoby mu to coś, o czym mógłby rozmawiać z innymi dziećmi, pomogłoby mu zapoznać się z czarodziejskim społeczeństwem...

Czym prędzej wszedł jej w słowo, zanim zdołała się rozpędzić na dobre.

- Jeżeli poprę cię w tej kwestii, będę miał, jak rozumiem, twoje pełne poparcie stosunkach z Potterem, nawet jeśli dyrektor będzie wysuwał obiekcje?

McGonagall zamilkła, przyjrzała mu się wnikliwie, po czym rzekła:

- Umowa stoi.

Skinął głową z poczuciem ponurego triumfu. Był całkiem pewny, że Albusowe wtrącanie się w życie Pottera potrwa jeszcze długo, chciał więc sobie zapewnić możliwie wielu sprzymierzeńców na wypadek walk, które niewątpliwie wybuchną. Chciał też mieć pewność, że nie musi się martwić drobnymi zastrzeżeniami Minerwy odnośnie sposobu, w jaki postępuje z tym dzieckiem. Przynależność Harry'ego do Gryffindoru dała jej pewną odpowiedzialność za chłopca - choć Snape nie zauważył, aby miała szczególne baczenie na odkrywanie i zaspokajanie jego potrzeb - a nie chciał, żeby ona przy każdej okazji próbowała odgadywać jego zamiary.

Zostawiła go, kiedy podeszli opodal obu uczniów.

- Pójdę po Wooda i spotkamy się w twoim gabinecie - rzuciła na odchodne, zmierzając w kierunku bramy szkoły.

Przytaknął, po czym zwrócił się do chłopców:

- A zatem. - Spojrzał na nich najostrzej jak potrafił i z satysfakcją zauważył, że struchleli. - Postanowiliście zignorować polecenie madame Hooch i stracić po pięć punktów.

Potter głośno przełknął ślinę.

- Przepraszam, proszę pana.

- O tak, będzie ci bardzo przykro, Potter. Idź do mojego gabinetu i zaczekaj tam na mnie.

Zerknąwszy w stronę boiska do quidditcha, Harry usłuchał; tym samym zostawił Snape'a samego z Malfoyem.

- Panie Malfoy. Ledwie przybył pan do szkoły, a już traci pan punkty swojego domu.

- Nie ma strachu, odrobię je na następnej lekcji. - Draco usiłował skopiować krzywy uśmiech swego ojca, ale kompletnie mu się nie powiodło.

- Nie w tym rzecz, panie Malfoy - stwierdził Snape; zniżył głos, który teraz był niemal hipnotyzujący. - Został pan ostrzeżony przed przynoszeniem wstydu domowi. Powiedziano panu, żeby nie przynosił pan hańby imieniu Slytherina, a mimo to co pan robi? Na jednej ze swoich pierwszych lekcji okazuje pan jawne nieposłuszeństwo nauczycielowi.

- To t-tylko latanie. - Draco desperacko starał się przechwałkami uwolnić od zarzutów.

- Nie, panie Malfoy, wcale nie. Swoim zachowaniem nie tylko zademonstrował pan brak szacunku dla madame Hooch i poleceń, jakie wydała pana klasie, lecz również dla mnie i poleceń, które ja wydałem naszemu domowi - wytknął Snape łagodnie.

Draco zbladł jeszcze bardziej.

- Nie podchodzę lekko do braku szacunku, panie Malfoy. Jestem zaskoczony, że nie był pan tego świadom.

Chłopiec próbował coś powiedzieć, ale nie zdołał wydobyć głosu z gardła.

- Wróci pan do swej sypialni, w której spędzi pan resztę popołudnia na pisaniu "Wyrażam ubolewanie za moje pozbawione szacunku zachowanie" pięćset razy. - Zignorował przerażoną minę Dracona. - W najbliższy weekend, kiedy pana koledzy będą się cieszyć wolnym czasem, pan odsłuży dwa szlabany u pana Filcha; za swe nieposłuszeństwo zapłaci pan szorowaniem podłogi sowiarni za pomocą szczoteczki do zębów. Jeżeli usłyszę choćby cień skargi od pana lub od pana Filcha, wyślę do pana ojca sowę z wiadomością o pana niesatysfakcjonującym sprawowaniu. Czy muszę wskazać, jakie byłyby najbardziej prawdopodobne skutki podobnego listu?

Draco był w tej chwili lekko zielony na twarzy i energicznie kręcił głową.

- Jest pan nie tylko aroganckim i głupim małym chłopcem, panie Malfoy - ciągnął Snape tym samym groźnym tonem - lecz również wyjątkowo niedoinformowanym. Pan Potter znalazł się pod moją ochroną.

Nastolatkowi opadła szczęka.

- Jest obecnie moim podopiecznym i wszelkie kroki podjęte przeciw niemu będą traktowane jako skierowane przeciw mnie. On ma być uważany za Ślizgona i zgodnie z tym traktowany. Jeżeli zobaczę, że kłóci się pan z nim publicznie, uznam to za świadome pogwałcenie kodeksu Slytherinu: Ślizgoni Zjednoczeni, Razem Przeciwko Światu. Rozumie pan?

- T-tak, proszę pana - wykrztusił Draco drżącym głosem.

- Sugeruję więc, aby zaczął pisać pan te pięćset linijek. Jeżeli nie dostanę ich przed jutrzejszym śniadaniem, zamienimy je na dwa weekendy szlabanu, a obiecuję panu, że w świetle zadania zaplanowanego na drugi weekend, pierwsze wydawać się panu będzie cudowną przechadzką. Rozumie mnie pan?

Chłopiec przytaknął nerwowo.

- To dobrze. I niech pan przekaże moje ostrzeżenie odnośnie pana Pottera reszcie domu, zgoda? Będę z pana bardzo niezadowolony, jeżeli ktoś powtórzy pana błąd.

- Tak jest! - wykrztusił blondyn i uciekł.

Przed zapadnięciem nocy, zadumał się Snape, sowiarnia najpewniej opustoszeje - każdy Ślizgon będzie chciał przekazać tę wieść rodzinie. Ciekawie będzie obserwować, co będzie się działo dalej.

W tym czasie Harry czekał przed gabinetem Snape'a z coraz większym lękiem. Wyraz twarzy profesora... Zadrżał.

Snape często krzyczał i warczał, ale nie czuł prawdziwego gniewu. Tym razem złość promieniowała z niego prawie namacalnymi falami. Harry pomyślał, że chyba zwymiotuje, jeśli będzie musiał czekać znacznie dłużej. Nie wiedział, co Snape zamierza z nim zrobić, był jednak ciężko przerażony, że nauczyciel zmieni teraz zdanie, skoro już się przekonał, ile Harry może narobić kłopotów.

- Do środka - rzucił Snape, kiedy minął go w łopocie szat i machnięciem różdżki otworzył drzwi.

Harry popędził, jak mu kazano, i po chwili stał przed biurkiem nauczyciela z opuszczoną głową i wzrokiem wlepionym w czubki butów.

- Potter, jestem gotów wysłuchać, jakie też wymówki mógłbyś mi zaoferować na usprawiedliwienie twojego zachowania - powiedział profesor zimno, stojąc obok niego z rękoma skrzyżowanymi na piersi.

- Nie mam wymówek, proszę pana - szepnął chłopiec; czuł, jak ściska mu się żołądek.

- Więc może wyjaśnisz mi, co sobie właściwie myślałeś?

- Ja... ja po prostu wściekłem się, jak Malfoy zabrał Neville'owi przypominajkę. Był okropny dla Neville'a, naprawdę niedobry i paskudny, i jak próbował ją zepsuć, ja... ja po prostu nie chciałem mu na to pozwolić.

- Więc zamiast tego pozwoliłeś panu Malfoyowi wmanewrować się w złamanie zasad i utratę punktów przez twój dom. Gdyby dosłownie wiódł cię za nos, nie mogłoby to być bardziej rozmyślne - stwierdził Snape zgryźliwie.

Harry wzdrygnął się.

- Zawsze tak łatwo cię kontrolować, Potter? Czyżbyś był kompletnie niezdolny do myślenia za siebie? Do wnioskowania, jakie są zamiary kogoś innego?

- Wiedziałem, że Malfoy próbuje narobić mi kłopotów - zaprotestował chłopiec; oczy miał już pełne łez - ale nie chciałem, żeby Neville stracił przypominajkę. Przepraszam, że byłem nieposłuszny, ale...

- Potter! - Głos nauczyciela ciął jak bat. - Ty durny dzieciaku! Myślisz, że z jakiego powodu jestem na ciebie taki zły?

- B-bo nie posłuchałem madame Hooch.

Na dźwięk pogardliwego prychnięcia profesora Harry ośmielił się unieść głowę i zapytać:

- To czemu?

W jednej chwili Snape znalazł się przed nim i trzymał go za ramiona. Nachyliwszy się tak, aby patrzeć prosto w oczy chłopca, wypunktował, każde słowo akcentując lekkim potrząśnięciem:

- Mogłeś! Się! Zabić! Przez! Ten! Twój! Numer! Pokazowy! Jak śmiałeś lecieć prosto na zamek!

Harry szeroko otworzył oczy.

- Tak naprawdę wcale nie widziałem ściany. Po prostu goniłem kulkę. - Ciężko przełknął ślinę.

O ile to możliwe, jego słowa jeszcze bardziej rozwścieczyły nauczyciela.

- Czy tak nisko cenisz swoje życie, ofiarę, jaką ponieśli twoi rodzice, że nawet nie rozważysz konsekwencji swojego zachowania? - spytał Snape z furią.

Chłopiec poczuł ciepło rozchodzące się od brzucha. Profesor wcale nie gniewał się na niego, bo Harry był nieposłuszny. Profesor gniewał się, bo Harry mógł się zranić.

To był pierwszy raz, jaki Harry pamiętał, kiedy ktoś się o niego martwił. Gdy chorował lub coś go bolało u Dursleyów, przejmowali się tylko tym, jaki będzie to miało wpływ na wywiązywanie się przez niego z obowiązków domowych i przygotowywanie im posiłków. Czasami mogli się martwić, co pomyślą sobie sąsiedzi, ale nigdy, przenigdy nie obchodził ich sam Harry. A oto miał przed sobą profesora Snape'a, który wściekał się, bo Harry mógł się zranić.

Nie przejmował się nawet tym, że Harry nie został ranny. Wciąż był wściekły, że mógł zostać. Motylki znikły z brzucha chłopca - zastąpiło je ciepłe uczucie szczęścia.

Zaryzykował szybkie zerknięcie na rozwścieczoną twarz profesora i momentalnie opuścił wzrok. Och, Snape był zły. Harry walczył z sobą, żeby nie uśmiechnąć się nawet leciutko. Profesor się troszczył. Naprawdę się troszczył.

Nieznośny bachor; Snape gotował się z gniewu. Szczerzy zęby ze swojego idiotycznego wybryku, jakby było to coś, z czego można być dumnym! Najwyraźniej należy użyć sroższych środków, aby przekazać mu tę wiadomość.

- Potter - odezwał się niebezpiecznym tonem - czy pamiętasz, co powiedziałem, że zrobię, jeżeli będziesz na tyle głupi, aby narazić się na ryzyko?

Harry szeroko otworzył oczy. Ha! Uśmieszek od razu znikł z twarzy smarkacza.

- T-tak, proszę pana - wyjąkał chłopiec.

- A to, co powiedziałem, że zrobię, jeżeli będziesz celowo nieposłuszny?

- To to samo, proszę pana.

- Najwyraźniej mi nie uwierzyłeś - wywnioskował zimno.

Na dźwięk tych słów Harry uniósł wzrok.

- Nie, proszę pana! Uwierzyłem panu! Tylko... tylko...

- Skoro niezbędne jest przypomnienie ci, jak poważnie traktuję podobne zachowanie, z radością ci jednego udzielę. A właściwie dwóch w tym przypadku. - Gwałtownie odwrócił Pottera tak, żeby dzieciak stanął nachylony pod odpowiednim kątem. - Nie będziesz narażał się na ryzyko. - Wymierzył chłopcu ostrego klapsa w siedzenie. - Nie będziesz nieposłuszny względem swoich nauczycieli... bez dobrego powodu - dodał roztropnie, po czym uderzył drugi raz. Ten sprawił, że bachor krzyknął cicho. - Ufam, że jasno wyraziłem swoje stanowisko? - rzekł surowo, odwracając dziecko twarzą do siebie. Jeżeli smarkacz uważał, że jego nauczyciel nie zamierza dotrzymywać obietnic, właśnie został wyprowadzony z błędu.

Zszokowana mina Harry'ego była niemal komiczna. Snape stłumił nieznane mu poczucie winy. Dzieciak sobie zasłużył. Został ostrzeżony, a mimo to zaryzykował, potem zaś miał czelność śmiać się, gdy był karcony. No cóż, skoro tylko pieczenie tyłka może sprawić, że chłopiec potraktuje go poważnie, Snape się do tego dostosuje.

xXxXx

- Potter, czy pamiętasz, co powiedziałem, że zrobię, jeżeli będziesz na tyle głupi, aby narazić się na ryzyko?

Harry'emu serce podeszło do gardła. Pamiętał aż za dobrze.

- T-tak, proszę pana.

Zwiesił głowę. Profesor nie był za niego odpowiedzialny nawet od jednego całego dnia, a Harry już sobie zasłużył na chłostę.

Chociaż - przypomniał sobie z nadzieją - nauczyciel twierdził, że nie będzie używał pasa. Ani trzciny. Więc może tylko natłucze mu szczotką do włosów. Żadna przyjemność, ale przynajmniej będzie w stanie ukryć ślady przed innymi chłopcami.

Głos profesora brzmiał, jakby mężczyzna był swoim podopiecznym bardzo rozczarowany. Było źle. Ale Harry nie mógł nic poradzić na to, że czuł się odrobinę szczęśliwy. Mimo że dostanie lanie, to po raz pierwszy dlatego, że ktoś się o niego martwił. Uznał, że wcale nie jest tak źle dostać łomot z takiego powodu.

Żałował, że był lekkomyślny. Profesor Snape był taki mądry; wiedziałby, co zrobić w podobnej sytuacji. A Harry po prostu bezmyślnie rzucił się do akcji. Nic dziwnego, że nauczyciel był na niego wkurzony... Jednak już sam fakt, że był wkurzony, oznaczał, że według niego Harry powinien był wymyślić lepszy plan. Co z kolei znaczyło, że uważał Harry'ego za przynajmniej nieco mądrzejszego. Wuj Vernon nigdy nie stłukł Harry'ego za zrobienie czegoś głupiego - wręcz przeciwnie, zawsze zaznaczał, jakim bałwanem był Harry. Byłby wręcz zadowolony, gdyby Harry zrobił coś głupiego. Ale profesor Snape oczekiwał od niego czegoś więcej. Oczekiwał, że Harry będzie używał rozumu - i był rozczarowany, kiedy było inaczej. Harry wyprostował się nieco. Uczucie zostania ukaranym za niewykorzystanie swojego potencjału nie było aż takie złe. Raczej podobał mu się pomysł, że profesor Snape wiele się po nim spodziewał. Nikt inny nigdy tak do niego nie podchodził.

- A to, co powiedziałem, że zrobię, jeżeli będziesz celowo nieposłuszny?

- To to samo, proszę pana - odparł Harry z trochę większym zdecydowaniem. Właśnie zorientował się, że nauczyciel dotrzymywał obietnicy dotyczącej kary, co oznaczało, że najpewniej dotrzyma też pozostałych swoich obietnic. Na przykład tej o byciu opiekunem Harry'ego. Poza tym nie robiłby sobie chyba kłopotu z biciem, gdyby nie zamierzał zatrzymać Harry'ego przy sobie, co nie?

- Najwyraźniej mi nie uwierzyłeś.

Harry był wstrząśnięty. Ani przez sekundę nie wątpił w słowa profesora Snape'a!

- Nie, proszę pana! Uwierzyłem panu! Tylko... tylko... - Przerwał, nie wiedząc, jak wyrazić to, co czuje. Po prostu nie brał pod uwagę własnego bezpieczeństwa. Nigdy nie miał ku temu powodu. Nikt w całym jego życiu nie troszczył się o niego na tyle, żeby denerwować się, jeśli Harry zrobi coś ryzykownego, więc nigdy nie nauczył się zwracać uwagi na własne bezpieczeństwo. Teraz jednak miał profesora Snape'a. A profesor wyraźnie zaznaczał, że jego obchodzi Harry i nie zamierza pozwalać mu dłużej na głupie zachowanie. Zrozumienie tego było - jego zdaniem - warte całego miesiąca lania.

- Skoro niezbędne jest przypomnienie ci, jak poważnie traktuję podobne zachowanie, z radością ci jednego udzielę. A właściwie dwóch w tym przypadku.

Harry ciężko przełknął ślinę. Dwa lania szczotką? Będzie okropnie bolało, ale pewnie sobie zasłużył. No i Snape naprawdę go ostrzegał.

Gdy profesor położył mu dłonie na ramionach i odwrócił go mniej więcej o ćwierć obrotu w prawo, Harry nie był pewny, co się dzieje. Kiedy właściwie Snape zamierzał kazać mu opuścić spodnie i pochylić się? Albo przerzucić się przez kolana mężczyzny?

Ale profesor mówił dalej:

- Nie będziesz narażał się na ryzyko.

Prawie zanim Harry zrozumiał, co się stanie, Snape dał mu szybkiego klapsa w tyłek. Chłopiec podskoczył, bardziej ze zdumienia niż z bólu. Nauczyciel nawet nie odciągnął jego szaty na bok, nie wspominając już o zmuszeniu do ściągnięcia spodni.

- Nie będziesz nieposłuszny względem swoich nauczycieli... bez dobrego powodu.

Drugie uderzenie trafiło dokładnie w to samo miejsce; Harry był tak otumaniony, że wyrwał mu się krótki pisk. To miało być to obiecane lanie? Ale przecież czuł ledwie swędzenie...

Nie zdążył jeszcze uporządkować wirujących myśli, kiedy ponownie został odwrócony i ustawiony twarzą do nauczyciela.

- Ufam, że jasno wyraziłem swoje stanowisko? - spytał Snape surowo.

Harry był w stanie tylko gapić się na niego szeroko otwartymi oczami, podczas gdy jego wargi formowały idealnie okrągłe, wstrząśnięte O.

Snape walczył z samym sobą. Nie ma mowy, nie przeprosi. Uprzedził Pottera, czego może się spodziewać, i spełnił obietnicę. Fakt, że nad chłopcem znęcali się jego mugolscy krewni, nie zwalniał go przed poprawnym zachowywaniem się w przyszłości. Wszystkie te książki jednoznacznie mówiły o ustalaniu konsekwencji i stawianiu granic.

Kiedy jednak dziecko patrzy na ciebie z takim wyrazem szoku - i poczucia zdrady? - w oczach, trudno dawać posłuch cholernym książkom.

- No? O co chodzi, Potter? - Snape stracił cierpliwość. Jeżeli chłopak zamierzał ryczeć lub protestować, powinien po prostu to zrobić!

- To... to było to? - wyjąkał Harry. - Ale mówił pan...

Snape skrzywił się.

- Mówiłem całkiem jasno, Potter. Powiedziałem ci, że jeżeli będziesz mi nieposłuszny w tych kwestiach, twoje pośladki poczują na sobie moją dłoń. Dostałeś jeden klaps ręką na swoje zakryte pośladki za narażenie się na niebezpieczeństwo, drugi zaś za bycie nieposłusznym. W przyszłości, jeżeli będziesz chciał uniknąć dwóch klapsów, postarasz się nie łamać dwóch reguł jednocześnie.

- Ale to wcale nie bolało - wyrwało się Harry'emu. Dłonie automatycznie powędrowały mu do tyłu, żeby zakryć pupę, jednak lekkie pieczenie szybko mijało.

Snape wywrócił oczami.

- Potter, nie bądź kretynem. Przede wszystkim, gdybym miał na celu cię skrzywdzić, z całą pewnością nie użyłbym mugolskich metod. Istnieją mroczne klątwy, po których krzyczałbyś w agonii całymi dniami, bez końca.

Dziecko wytrzeszczyło na niego oczy i Snape przypomniał sobie, że miał bachora uspokoić.

- Jestem twoim opiekunem; moim zadaniem jest chronić cię, nie krzywdzić. To tylko dlatego, że ci twoi cholerni mugolscy krewni mieli tak zboczone podejście do świata, ty teraz myślisz, że dorośli mają sprawiać ci ból i przykrości. W rzeczywistości zaś jesteśmy tu po to, żebyś nie doświadczał takich rzeczy. - "A przynajmniej tak powinno być" - pomyślał. - "Ty i ja obaj mieliśmy potworne dzieciństwo, lecz nie była to wina żadnego z nas." - Powiedziałem ci, że jeżeli będziesz na tyle głupi, by złamać dwie najważniejsze zasady, te o nienarażaniu się na niebezpieczeństwo i dochowywaniu reguł, będziesz mógł wtedy oczekiwać specjalnej kary. Dlatego właśnie dostałeś lanie, Potter: żeby pokazać ci, jak bardzo mnie unieszczęśliwiłeś. To jednak wszystko, co owe klapsy miały na celu. Gdybym naprawdę chciał, żebyś cierpiał, znam ku temu wiele innych, lepszych sposobów. - Przemowę podsumował wymownym ślizgońskim spojrzeniem.

Tyle tylko było trzeba, aby Harry wybuchł płaczem.

Snape zamarł.

"Co do jasnej cholery...?" Harry nie płakał, kiedy Snape rzucił nim w ścianę, a po dwóch lekkich klapsach na tyłek rozkleił się na amen? Nikt w to nie uwierzy. Nie był przekonany, czy sam w to wierzy. "Och, Merlinie, już nie żyję." Ani Albus, ani Minerwa nigdy nie uznają, że nie zrobił czegoś strasznego tej małej mendzie, nie po osiągnięciach, jakie miał na koncie. Potter zaś naprawdę wyglądał żałośnie, stojąc tam z łzami płynącymi po policzkach i smarkami kapiącymi z nosa. Gdy tylko ktoś zobaczy to dziecko, na pewno stwierdzi, że Snape rzucił na niego jakąś koszmarną klątwę, a potem szybko go wyleczył, zanim ktokolwiek mógłby ujrzeć dowody. Jakim cudem miałby wyjść z tego żywy?

Czy Pottera aż tak rozstroiła jego ostatnia groźba? Lecz przecież tak bardzo uważał, aby zapewnić bachora, że nie zamierza go skrzywdzić. Zadbał nawet o używanie mniej wyszukanego słownictwa, odpowiedniego dla Gryfona. Zaś te klapsy były raczej pełnym miłości poklepywaniem w porównaniu z piekielnym biciem, jakie okropny wuj Pottera regularnie mu sprawiał. Skąd więc te wszystkie łzy? Czyżby bachor przeżywał flashback? Cóż, jeżeli lekki klaps wystarczył, aby wróciły koszmary, jak niby miał kiedykolwiek nauczyć to dziecko pojedynkowania się? Pierwszą reakcją na łagodną klątwę żądlącą będzie wycie pod szkolną ławką. To dziecko definitywnie wymagało profesjonalnej pomocy, bez względu na to, w co mógł sobie wierzyć Albus.

- Potter... - zaczął z wahaniem, niepewnie podchodząc o krok. Dlaczego takie rzeczy zawsze przytrafiały się akurat jemu? Jakoś nie widział, żeby Sprout musiała sobie radzić z emocjonalnie rozchwianymi uczniami, a to przecież cholerna Puchonka!

Jeśli spojrzeć wstecz, ten krok do przodu był błędem. Ledwie zbliżył się do bachora, Potter się ruszył, lecz - ku zaskoczeniu Snape'a - zamiast raczej uskoczyć w najbardziej odległy kąt komnaty, chłopak uczepił się go i zaczął mu ryczeć w szaty. W jego ładne, świeże, czyste szaty.

Snape nie wiedział, co zrobić z rękoma. Naprawdę nie miał ochoty dotykać tego oślizłego, zasmarkanego dzieciaka, ale przecież nie mógł tam stać z łapami w górze. Uznał, że plecy chłopca będą zapewne najsuchszym dostępnym miejscem, więc tam właśnie umieścił dłonie. Fakt, że dla niewtajemniczonego obserwatora mogłoby to wyglądać, jakby Snape obejmował bachora, dowodził jedynie, że pozory mogą mylić.

Co teraz? Miał tak stać, aż dzieciak odwodni się od płaczu i zemdleje? Czy przypadkiem nie policzkowało się histeryków? Tylko że spoliczkowanie tego małego potwora było tym, co wywołało ten cały problem. Mógłby wezwać Poppy, ale pielęgniarka niewątpliwie po prostu znowu by go walnęła.

Że też akurat w takim momencie nie miał w kieszeni wywaru uspokajającego! Snape przeklął swój brak przezorności.

- Potter, co ci jest? - wyrwało mu się wreszcie z czystej frustracji.

- Nic mi nie jest. Jestem szczęśliwy! - wyszlochał mu bachor w pierś.

Snape zamrugał. Potem zamrugał ponownie. Co? Dzieciak niszczył mu szaty i przedwcześnie wpędzał do grobu, bo był szczęśliwy?

Złapał chłopca za barki i szarpnięciem odsunął na odległość ramion.

- Potter! Chcesz mi powiedzieć, że cały ten zamęt i nonsens wziął się z tego, że jesteś SZCZĘŚLIWY?

Dziecko pociągnęło nosem, po czym przytaknęło.

- Jest pan dla mnie taki miły. Nikt nigdy wcześniej nie był dla mnie taki miły.

"Miły" człowiek zwalczył ochotę urwania Potterowi głowy.

- Natychmiast skończ z tymi spazmami, Potter! Nie żartuję! Za trzydzieści sekund, jeśli nie będziesz wtedy cichy i spokojny, wyczaruję wiadro pełne lodowatej wody i wetknę ci do niego głowę!

Bachor miał czelność roześmiać się, słysząc tę groźbę. Zanim jednak Snape zdołał otrząsnąć się z szoku i wyczarować to wiadro, żeby utopić małego demona, Potterowi udało się, czkając i pociągając nosem, osiągnąć stan czegoś w rodzaju przemoczonego spokoju.

- P-przepraszam - wydukał chłopiec. Naprawdę nie rozumiał, czemu tak się rozryczał, ale w jednej chwili poczuł się po prostu bezpiecznie. Jakby jakieś okropne niebezpieczeństwo, którego nie potrafił już nazwać, nareszcie minęło. Ostatnią kroplą było zrozumienie, że nigdy więcej nie będzie się musiał martwić taką chłostą, po której nie będzie mógł chodzić. Nagle dotarło do niego, że Snape będzie opiekował się nim i bronił go, i dopilnuje, żeby nikt - kompletnie nikt - nigdy więcej nie zrobił mu krzywdy. Właśnie to zrozumienie, że po raz pierwszy od śmierci rodziców nie był już sam, tak kompletnie go rozkleiło i to przez nie zalał się łzami jak nigdy wcześniej. To była czysta, absolutna ulga i nie mógł się powstrzymać nawet gdyby chciał. A, mówiąc uczciwie, nie chciał. To było takie przyjemne, po prostu płakać i płakać.

Chociaż teraz, oczywiście, czuł się jak totalny baran.

Uniósł wzrok, żeby spojrzeć na profesora.

- Um, przepraszam - powiedział. Jego spojrzenie padło na oślizgłą plamę na szacie mężczyzny. Wzdrygnął się. No doprawdy, miał jedenaście lat czy roczek? Rzeczywiście wytarł nos w pierś nauczyciela?

Oczy Snape'a podążyły za wzrokiem chłopca. Już zamierzał powiedzieć okropnemu bachorowi, co myśli o przesadnie emocjonalnych małych demonach, które nie używają chusteczek, zanim jednak zdążył zacząć, rozległo się pukanie do drzwi. A potem z korytarza zawołała McGonagall:

- Severusie! Mam Wooda!

- Zaczekaj chwilę! - odkrzyknął rozdrażniony. Święty Mungo naprawdę powinien zająć się studiowaniem przypadków zwykle rozsądnych ludzi, których quidditch potrafił doprowadzić do szaleństwa. Może McGonagall zbyt wiele razy oberwała tłuczkiem w głowę, kiedy sama grała.

Odwrócił się z powrotem ku chłopcu i z zaskoczeniem ujrzał Harry'ego wpatrzonego w niego szeroko ze strachu otwartymi oczyma.

- Proszę... niech pan jej nie pozwoli. Mówił pan, że tego nie zrobią.

- Nie zrobią czego? - spytał Snape. Wspaniale, dzieciak był gorszy niż jedno z tych mugolskich jo-jo. Czy te piekielne huśtawki nastrojów nigdy się nie skończą?

W duchu zdziwił się, że Harry wciąż zwraca się do niego o pomoc, chociaż jasnym przecież było, że jest na chłopca rozgniewany. Jak Potter mógł patrzeć na niego z taką ufnością?

- Wychłoszczą mnie. Powiedział pan, że personel nie bije uczniów.

Snape zmarszczył brwi, patrząc na chłopca.

- O czym ty mówisz, głupi dzieciaku? Twoja opiekunka domu nie wychłoszcze cię.

Harry sprawiał wrażenie nieco mniej zaniepokojonego.

- Wood* nie jest rózgą?

Snape przewrócił oczami i lekko potrząsnął ramieniem Pottera. To było pełne rozdrażnienia potrząśnięcie, nie dodające otuchy ściśnięcie. Definitywnie nie.

- Wood jest uczniem, nie rózgą, ty mały idioto. Oliver Wood. Jest kapitanem drużyny quidditcha twojego domu.

- Och! - Harry rozluźnił ramiona, co Severus poczuł, ponieważ jego dłoń w niewytłumaczalny sposób wciąż tam spoczywała. Szybko ją zabrał. - Znam Olivera. Ron mi go pokazał. Ron naprawdę lubi quidditcha - wyjaśnił chłopiec.

- A ty?

Harry wzruszył ramionami, po czym otarł policzki z ostatnich łez.

- Nie znam się na tym za bardzo. Ron uważa, że quidditch jest wspaniały, więc pewnie go lubię.

Snape prychnął, otrzymawszy właśnie kolejny dowód na to, że dzieciak nie potrafi samodzielnie myśleć.

- Profesor McGonagall chciałaby sprawdzić, czy nadajesz się do drużyny. Na podstawie twojego dzisiejszego latania sądzi, że możesz być odpowiedni.

Chłopiec wytrzeszczył oczy.

- Naprawdę?

- Tak. Oczywiście zwróciłem jej uwagę na fakt, że jako twój opiekun z całą pewnością nie zamierzam nagrodzić cię za narażenie się na niebezpieczeństwo, nie wspominając o nieposłuszeństwie względem nauczyciela. - Harry'emu zrzedła mina. - Jednakże, ponieważ należenie do drużyny zapewniłoby ci pilnie potrzebne wskazówki odnośnie tego, jak latać bezpiecznie, zgodziłem się z profesor McGonagall, że możesz spotkać się z Woodem i przejść kwalifikację. Jednakowoż nadal zostaniesz ukarany za dzisiejszy wybryk, a jeżeli zauważę jakiekolwiek dalsze oznaki tak lekkomyślnego zachowania, z miotłą czy bez, nie zawaham się przed usunięciem cię z drużyny.

Znowu stracił dech w piersiach, kiedy Harry wpadł na niego. Doprawdy, czy to dziecko musiało rzucać się w tak nieobliczalny sposób?

- Dziękuję! Dziękuję! - powtarzał chłopiec w kółko.

Snape wreszcie zdołał wyrwać się z jego uścisku.

- Tak, no cóż, nie będzie już pan tak skłonny do dziękowania mi, gdy usłyszy pan, jak pan zostanie ukarany, panie Potter. Oczekuję dwustu linijek zdania: "Nie będę niepotrzebnie ryzykował swoim zdrowiem i życiem"; i nie sądź, że zapomniałem o pięciuset linijkach, jakie jesteś mi winny za cytowanie swojego wuja wczoraj wieczorem! - Mina Harry'ego wyrażała poczucie winy. - Jak również spędzisz dwie noce w przyszłym tygodniu w moich komnatach, pisząc wypracowanie o konieczności myślenia przed głupim rzucaniem się do działania.

Złowrogo zmarszczył brwi, lecz Harry ku jego zaskoczeniu nie był przygnębiony.

- Tak, proszę pana - zaszczebiotał bachor radośnie.

Snape wbił w niego gniewne spojrzenie. Z jakiego niby powodu łobuz wyglądał na tak zadowolonego? Czyż nie stracił właśnie kilku wieczorów wolnego czasu i nie został surowo zbesztany? Został nazwany "durnym dzieciakiem". Dostał nawet lanie. Dlaczego więc Potter patrzył na niego z takim namysłem?

- Co? - rzucił obronnym tonem.

Czy chłopak spodziewał się, że znowu go przytuli? Cóż, jeżeli tak właśnie jest, to się nieźle naczeka. Severus Snape, śmierciożerca i szpieg, nie przytulał nieposłusznych, krnąbrnych bachorów.

- Zastanawiałem się tylko, jak pana nazywać - odparł Harry niewinnie. - Poza lekcjami, znaczy się. Kiedy jesteśmy tylko we dwóch.

- Co! - wrzasnął Snape.

- No, nie za bardzo chciałbym nazywać pana "wujem Severusem" - wyjaśnił chłopiec, kompletnie nieświadomy, że oczy wyszły Snape'owi na wierzch na dźwięk tego określenia - bo to mi za bardzo przypomina mojego wu... no, wie pan kogo. Ale nie myślę też, że powinienem nazywać pana tatą.

W tym momencie Snape naprawdę stracił zdolność mówienia. Tylko słodka pewność, że James Potter właśnie przewraca się w grobie, pozwoliła mu nie stracić przytomności.

- Hm... - Harry zastanawiał się jeszcze przez chwilę, po czym wzruszył ramionami. - Chyba po prostu będę musiał nad tym pomyśleć. Dzięki, profesorze. Pójdę się spotkać z Oliverem i profesor McGonagall, a jak tylko skończę, to tu wrócę, żebyśmy mogli iść do Weasleyów. - Zamilkł, a potem uśmiechnął się zuchwale. - To chyba nie będę mógł dzisiaj zacząć pisania tych linijek.

Podczas gdy Snape walczył o oddech, chłopiec skierował się ku drzwiom. Tuż przed dotarciem do nich odwrócił się jednak i popędził z powrotem. Oddech, który Snape prawie zdołał odzyskać, został z niego znowu wyparty, kiedy Harry rzucił się na nauczyciela.

- Dziękuję. Przepraszam, że byłem niegrzeczny i musiał dać mi pan lanie - wymamrotał, ściskając profesora tak mocno, jak tylko potrafił. - I naprawdę się cieszę, że jest pan moim opiekunem.

A potem już go nie było. Wybiegł za drzwi i został gromko powitany przez pozostałych Gryfonów, zostawiając za sobą pozbawionego tchu i bardzo, bardzo zadumanego Snape'a.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top