1 - Świat stał się piekłem
*Mały tutorial zanim zaczniemy*
Na końcu każdego rozdziału zastaniesz wybór do podjęcia. Daj odpowiedź pod wybranym komentarzem aby zadecydować o dalszych losach bohaterów. Każdy głos się liczy :D. Pamiętaj jednak aby wszystko dokładnie przemyśleć. Każdy wybór ma swoje konsekwencje
PROLOG
10 godzin przed dniem Z/ Dom Andersonów. Chicago
- Alexa!- Wołałem z mojego pokoju. - Alexa!-
Słyszałem Kroki dochodzące z korytarza, ustały przed moimi drzwiami które otworzyły się z impetem.
- Co?- Stała w nich moja starsza siostra, niezbyt zadowolona w tym że przeszkadzam jej z zadaniem domowym. - Jestem trochę zajęta - Odparła
- Wiem.. tylko pomyślałem że... moglibyśmy trochę spędzić razem czasu.. zaraz zaczynają się wakacje.. a ty dalej myślisz o szkole i o swoich treningach. Sporo czasu minęło odkąd ostatni raz coś robiliśmy wspólnie, jak brat i siostra-
Alexa to wysoka, wysportowana szesnastolatka, Trenuje siatkówkę i jest w tym naprawdę dobra. Miała brązowe długie włosy które zawsze nosiła rozpuszczone oraz piękne ciemne oczy, ja natomiast kończyłem w tym roku 15 lat.
- Ez, musisz wiedzieć że twoja siostra chce coś w przyszłości osiągnąć.. Jeśli chce wyjechać do NY na studia.. - Tłumaczyła się
- Cały czas gadasz o Nowym Jorku, weź zapomnij o tym na chwilę - Chciałem ją przekonać jednak za nic w świecie nie chciała odpuścić. - Naprawdę.. nie wszystko opiera się na NY. - Alexa była widocznie zasmucona moją odpowiedzią, ciągle stawiała sobie wyzwania, jedne cięższe a drugie jeszcze bardziej, Samo to że chciała dostać się na New York University było nielada wyzwaniem. Nie mogę powiedzieć że nie inspiruje to mi. Alexa była, jest, i zawsze będzie moim wzorem do naśladowania, dlatego chce z nią spędzać jak najwięcej czasu, żeby pojąć jak jest w stanie tak żyć.
- Dobrze.. wracaj do obowiązków, nie będę ci przeszkadzał.- Siostra rzuciła do mnie szybkim "Dziękuję" i zniknęła z mojego wzroku.
Jestem Ezra, podobnie jak moja siostra mam ciemnie zaczesane do tyłu dłuższe włosy ciemne oczy. Nie różnię się mocno od siostry. Nic więcej o mnie nie jest wartego uwagi tak myślę.
Była godzina 16.. może 16:30? nie pamiętam dokładnie. Tego samego dnia zdarzyło się coś co zmieniło całe moje życie o 180 stopni. Zbierałem się do szkoły jednak moją uwagę przykuła straszna pustka w mojej dzielnicy, nie rozumiałem jeszcze o co chodziło, jednak mimo wszystko wziąłem swoją torbę i ruszyłem. Na niebie przemknął śmigłowiec, zaraz potem mój telefon zawibrował, odczytałem wtedy powiadomienie "Pilnie prosimy o pozostanie w domach, powód: Zalecenie rządowe". Zdziwiło mnie to więc zawróciłem, w domu mojego ojca zaczęła gnębić gorączka.
- Leki nie pomagają.. zjadł już dwie tabletki przeciw gorączce- Nasza Matka ewidentnie była zaniepokojona - John.. co się stało?- Tak wysoka gorączka nie bierze się z byle czego. Ojciec pracował na budowie ale warunki miał bezpieczne.
- Mack.. zachowywał się dziwnie, Wstawialiśmy okna... on przyszedł pijany do pracy spadł z rusztowania.. szybko zbiegliśmy- Zakaszlał - Myśleliśmy że nie żyje jednak wstał po około godzinie.. jak karetka go badała.. jako iż siedziałem w karetce ruszył na mnie.. jego oczy były takie puste.. skoczył na mnie i...- Pokazał na swoje ramię gdzie widniała blizna od ugryzienia.. ludzkiego.. - Uciekłem do domu.. myślicie że to może być powodem?- Nikt nic nie odpowiedział. Wyszedłem z pokoju. Minęła może godzina może dwie, Alexa siedziała w moim pokoju rozmyślając nad dziwnym zachowaniem przyjaciela naszego ojca. - Myślisz że ma to coś wspólnego z tym powiadomieniem? W sensie tym rządowym..- Zapytała. Otworzyłem usta lecz nie zdążyłem nic odpowiedzieć bo przerwał nam wszystko krzyk naszej Matki. Szybko zebraliśmy się do pokoju gdzie ona pilnowała ojca.
Nie mogłem uwierzyć w to co zobaczyliśmy..
Nasz ojciec zatapiał zęby w szyi naszej Matki. Płakała.. całe jej ubranie nasączyło się krwią która mocno sączyła się z rany. Resztką sił wyciągnęła pokrwawioną rękę, prosiła o pomoc. Chciałem ruszyć w jej stronę by jej pomóc jednak Alexa przytrzymała mnie. - CO TY ROBISZ!? - krzyknąłem - NIE WIDZISZ ŻE POTRZEBUJE POMOCY?!- Zaraz po moim krzyku Ojciec... a raczej coś co kiedyś moim ojcem było ruszyło w naszą stronę. Alexa odepchnęła mnie i zamknęła drzwi zaraz przed tym jak to ..coś? miało się na nią rzucić. - Podaj krzesło!- Krzyknęła do mnie. Widziałem łzy w jej oczach ale mimo wszystko działała z rozsądkiem. Podałem jej krzesło a ona zablokowała drzwi, zostawiając naszą umierającą matkę razem z tym czymś. - Musimy uciekać. - Powiedziała po czym rzuciliśmy się do ucieczki nie zabierając nic za sobą.. nie mieliśmy czasu. Gdy wyszliśmy z naszego domu na ulicy nie było wcale lepiej. Coś co przypominało trupy pożerały albo goniły jeszcze żywych.. panikowałem.
- Ezra! - Alexa chwyciła mnie za rękę i zaczęła mnie prowadzić mnie w niewiadomym mi kierunku. Biegliśmy tak może dziesięć minut, a zmęczenie zaczęło objawiać się w moich nogach. - Nie możesz się teraz zatrzymać.. spójrz za nas- Powiedziała sapiąc. Odwróciłem się by tylko zobaczyć te.. istoty goniące nas. Było ich może z tuzin. Nie byli szybcy ale nie wyglądali jakby zamierzali nam odpuścić. Jednak nasza droga była zablokowana przez auta i trupy. Skręciliśmy w uliczkę, jednak jak można się domyśleć pustą. Trupy były blisko, spojrzałem się na siostrę, ale nawet ona nie wiedziała co zrobić w tej sytuacji. - Przepraszam Ezra..- Wyszeptała po czym mnie przytuliła. Zasłoniła mi oczy, jednak nic by to nie zmieniło. Dźwięki wydawane przez trupy były coraz bliżej. Nie wiedziałem w tamtym momencie czy się modlić, czy płakać. Twoje myśli przerywają strzały. Ściągnąłem ze swoich oczu rękę siostry, by zauważyć że trupy padają na ziemię, teraz naprawdę martwe. Podeszło do nas 2 żołnierzy w kombinezonach wojskowych.
- Alpha One! Mamy żywych!- Powiedział jeden z nich a drugi zaprowadził nas w stronę śmigłowca, tego samego który przeleciał nad moją głową gdy ruszyłem w stronę szkoły. Weszliśmy do środka podczas gdy żołnierze czyścili trupy blisko nas. - Chopper Z-1 pełen!-. Śmigłowiec wzniósł się do góry. Gdy tylko zobaczyłem na Panoramę Chicago. Dym oraz brak życia z którego kiedyś to miasto słynęło.
Chicago upadło.. w nie całe 4 godziny.
- Co się stało - Zapytałem żołnierza który siedział z nami, jednak ten milczał. Po dłuższej chwili mojego nalegania w końcu odpowiedział. - Nie wiem.. po prostu nie wiem.. Dostaliśmy rozkaz ale nic nam nie mówiono o nim.- Widać że sam był zdruzgotany. - Ale.. teraz będzie lepiej.. za niedługo dolecimy do "Odysei"-
Po dłuższej chwili lotu nam ukazały się wysokie mury bazy wojskowej, bynajmniej kiedyś było to bazą, teraz stało się kolonią. Wysadzono nas na miejscu a grupa żołnierzy nas przyjęła. Do każdego z nas podszedł doktor, który po kolei zabrał nas do małego gabinetu, gdzie kazał nam się rozebrać po czym nas przebadał. Gdy byliśmy "czyści" mieliśmy zostać przydzieleni do "domów" wewnątrz głównego budynku "Odysei".
Pozostaje pytanie.. co się stało.. dlaczego tak się stało.
7 Lat Później
"Odyseia" Stała się naszym nowym domem. Wszędzie było pod dostatkiem jedzenia, wody. Jednym słowem, nie było się o co martwić.
- Ej Ezra!- Usłyszałem za sobą głos. gdy się odwróciłem zauważyłem Tylera, mojego przyjaciela z dzieciństwa. Jak tylko pierwszy raz zobaczyłem że również trafił tutaj siedem lat temu nie potrafiłem ukryć szczęścia. Tyler był mniej więcej mojego wzrostu. Miał kruczoczarne włosy na około 10 centymetrów, Na jego twarzy zawsze widniał uśmiech, tak, był tym "Głupim" rodzajem przyjaciela. Obok niego stała Marie, niska, 19-letnia blondynka. Ja, Tyler, Marie oraz Alexa stworzyliśmy swego rodzaju nierozłączną grupkę. - Rozdają racje żywnościowe a ty zaś tutaj siedzisz.-
-Już idę- Odpowiedziałem po czym ruszyliśmy w stronę kafeterii. Kafeteria była bardzo dużym pomieszczeniem, w końcu wszyscy ocalali z "Dnia Z" jak fachowo zostało to nazwane, którzy trafili tutaj musieli się zmieścić.
Obiad przebiegł spokojnie, do czasu gdy zauważyliśmy że Marie z kimś się kłóci
- Nie możecie tak!- Krzyczała. Osoba do której skierowane były te słowa była jednym ze strażników. - To jest egoistycznie i nie do pomyślenia!-
- Dzieciaku.. uspokój się!- Krzyknął strażnik -Podważasz mój autorytet i nie będę tego tolerować!- Widocznie był to jeden z oficerów. Marie usłyszała jak Strażnicy rozmawiali o tym że wprowadzą o połowę mniejsze racje z względów dobra kolonii. Marie akurat pracowała przy dystrybucji jedzenia a jej silne poczucie sprawiedliwości sprawiło że nie mogła nie zareagować. -Nie będę dopuszczał takiego zachowania!- Strażnik czerwony ze złości zanotował coś w notatniku. - Jakaś mała suka nie będzie kwestionowała decyzji swoich przełożonych.- Tego już było za wiele. Marie była moją przyjaciółką więc nie pozwolę by ktoś ją obrażał... z drugiej strony jednak sam nie chciał bym kolejny raz podpaść strażnikom.
WYBÓR:
1. ZAREAGUJ
2. NIC NIE RÓB
(ZOSTAW ODPOWIEDŹ POD ODPOWIEDNIM KOMENTARZEM BY ZAGŁOSOWAĆ)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top