Część 1 Alice


Rozdział 11

- Carlisle !!! Carlisle !!!- usłyszałam krzyk Rosalie wpadającej właśnie do domu. Wyszłam z pokoju i poczułam ludzką krew. Edward znalazł się w sekundę przy mnie, a ja wypuściłam powietrze z płuc i weszłam spokojnie do pokoju.- Co się dzieje?- zapytałam, a brat spojrzał na mnie dziwnym wzrokiem.- Ten chłopak, którego widziałaś w wizji, Rose go przyniosła ze Spoky Mountains- odparł. Teraz mieszkaliśmy w Spartanburg, więc Rosalie musiała nieść tego chłopaka przez ponad sto sześćdziesiąt kilometrów. Sam fakt, że zdołała wytrzymać przez taki dystans wciąż czując jego krew wzbudzał mój podziw. - Jak to wytrzymała?- zapytałam po chwili namysłu- Z trudem, ale jest silna. Nagle Edward podszedł do drzwi.- Co usłyszałeś?- zapytałam. Zawsze miał dziwne spojrzenie, kiedy słyszał czyjeś myśli. - Carlisle rozpoczął przemianę- odparł, a ja usiadłam w swoim fotelu.- Czyli, że będziemy mieć nowego członka rodziny?- zapytałam wesoło, a Edward, wciąż poważny, skinął głową.- Tak, ale najpierw przemiana- odparł, a ja zadrżałam mimowolnie. Ból jaki pamiętałam z własnej przemiany był niewyobrażalny. Współczułam temu chłopakowi. Czekały go trudne chwile. W jednej chwili usłyszałam potworny krzyk. Nie ustawał przez kolejne dni. W końcu ucichł. Rosalie, która przez cały czas była przy swoim chłopcu zawołała wszystkich do piwnicy, gdzie był specjalny pokój, by nikt z sąsiadów nie usłyszał potwornych wrzasków nowego. Weszłam do pokoju ostatnia, a chłopak właśnie otworzył oczy. Był w szoku, ale obecność Rose nieco łagodziła jego szaleństwo. Był silny, bardzo silny. Przekonałam się o tym, kiedy odepchnął mnie na ścianę, łamiąc przy tym żebra i ręce, a potem wybiegł na zewnątrz.- Świetnie, to gdzie teraz się wyprowadzimy?- zapytał Edward, a ja zaśmiałam się głośno i gdy Esme nastawiła mi kości pobiegliśmy za nowonarodzonym. Złapaliśmy go dopiero pół godziny później. Nie zdołaliśmy zapobiec ofiarom. Zginęło sześć osób z miasta, ale Carlisle pozbył się zwłok ( nie pytałam co z nimi zrobił). Chłopak przestał szaleć, gdy się pożywił i podszedł do naszej grupy.- Jak masz na imię?- zapytała Rosalie podchodząc do chłopaka

- Emmet, aniołku- powiedział, a ja cicho zachichotałam. Z resztą tak samo jak Rose. Była nim oczarowana. - Emmet, chcesz dołączyć do naszej rodziny?- zapytał Carlisle, a chłopak skinął energicznie głową. - Witaj w rodzinie - odparła Esme uśmiechając się do niego.

***

- Co powiecie na Dallas?- zapytała Rosalie, a wszyscy zaczęli się śmiać- Odpada, Em zaszalał tam ostatnio. Prawda braciszku?- odparłam śmiejąc się głośno. Emmet był z nami już sześć miesięcy, ale wciąż nie potrafił panować nad głodem. - Oj nie przypominaj mi Alice- powiedział zmieszany, a ja przypomniałam sobie to jak wypijał krew jakiegoś ohydnego brudasa. Smród jaki od niego bił odrzucał na trzy metry albo i dalej. Edward czytał moje myśli i śmiał się bezgłośnie. Emmet był kochany i taki wyluzowany. Od początku zbliżył się do Rosalie. Teraz byli parą. Siedzieli na tylnych siedzeniach trzymając się za ręce. Ja siedziałam z przodu, obok Edwarda, który prowadził. Drugim samochodem jechali rodzice.

 Przez myśl przeszła mi jedna miejscowość i nagle głos zabrał Edward. -Alice, to dobry pomysł. Powiedz na głos- uśmiechnęłam się zadowolona- Virginiatown- odparłam, a zakochani uśmiechnęli się do siebie.- Super, a tam przypadkiem nie żyją niedźwiedzie grizzly ?- zapytał Emmet, a Edward skinął głową.- Żyją w zachodniej części Ameryki Północnej, więc na pewno jakieś znajdziemy- odparł śmiejąc się. Wyjęłam komórkę i zadzwoniłam do Esme. - Tak?- usłyszałam jej głos kilka sekund później.- Kierunek Virginiatown- odparłam, a Esme śmiejąc się podała komórkę dla Carlisle.- Alice, ale to już na sto procent tak?- zapytał, a ja zaśmiałam się. Trzeci raz zmienialiśmy plan, więc rozumiałam jego wątpliwości Virginiatown była daleko.- Tak na sto procent- odparłam, a on zaśmiał się cicho i rozłączył. 


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top