Część 1 Alice

Rozdział 9

Lestat nie odzywał się przez resztę podróży do Portland. Carlaise martwił się czy zniesie głód jaki go trawił. Sama bałam się przyznać, że podzielałam te obawy. Najgorzej było w samolocie, gdzie blisko było pełno ludzi. Lestat kurczowo trzymał dłonie na siedzeniu starając się ich nie ściskać. Trudno byłoby wytłumaczyć to, że ktoś połamał siedzenie. Złapałam go za rękę, a on zaczął ją ściskać, kiedy tylko tracił kontrolę. Sama też go trzymałam w stalowych ryzach i jakimś cudem, bo inaczej tego nazwać nie można, dotarliśmy do Portland. Było już ciemno i mogliśmy spokojnie wejść do domu bez zbędnych okryć i kamuflażu. Lestat nie mógł usiedzieć w jednym miejscu. Szamotał się i wszyscy musieli go powstrzymywać, by nie opuścił domu. Wiedzieli,że jeśli komuś stanie się krzywda, to ja będę musiała za to odpokutować, a jakoś nie uśmiechał mi się powrót do Volturi. Myślałam co zrobić, by zdobyć dla Lestata krew. Przecież sama nie mogłam polować. Obiecałam Esme, a ja dotrzymuję słowa danego rodzinie. Carlisle wszedł, a właściwie wpadł do domu. Nawet nie zauważyłam przez to wszystko, że gdziekolwiek wychodził. Przyniósł ze sobą woreczki pełne krwi.

 Odruchowo cofnęłam się, aż pod przeciwległą ścianę. Zapach dostał się do moich nozdrzy, a ja poczułam dopiero jak bardzo mi brakuje ludzkiej krwi. Nie zdążyłam się obejrzeć, a już Edward trzymał mnie z całych sił, a ja szarpałam się i łamałam mu kości palców u dłoni. Krzyczał, ale ja byłam jak w amoku. W końcu Esme dołączyła się do Edwarda, a w tym czasie Carlisle wraz z Rosalie podawali krew Lestatowi . Nie pamiętam, kiedy znalazłam się na dworze, w lesie, wciąż ciągnięta przez Esme i Eda. Po pewnym czasie mój szał ustał, a wtedy opadłam na ziemię i ukrywając twarz w dłoniach zaczęłam płakać ( o ile można to nazwać płakaniem, bo w końcu nie roniłam łez ). Czułam troskliwy dotyk dłoni na swoich plecach. Po chwili zrozumiałam, że znowu zrobiłam krzywdę Edwardowi, własnemu bratu. Spojrzałam na niego przepraszająco, a on po prostu się uśmiechnął.- Nie martw się, nie gniewam się na ciebie, sam przez to przechodziłem i dobrze wiem jakie to trudne- wyjaśnił odczytując wszystkie moje myśli. Wstałam i pocałowałam go w policzek. Jego oczy zawsze wyrażały spokój i dziwną pewność siebie. Esme zawsze patrzyła na mnie jak na małą dziewczynkę. Nie wiedzieć czemu, właśnie to w nich kochałam. Wróciliśmy do domu, a tam zapanował już spokój. Po krwi nie było żadnego śladu, a Lestat siedział na kanapie piękny i uśmiechnięty jak dawniej.

- Wybacz mi Alice. Przyprawiłem ci wiele kłopotów na które nie zasłużyłaś- powiedział, gdy tylko weszłam do salonu. Uśmiechnęłam się do niego i odparłam- Przyjaciele muszą sobie pomagać- spojrzał na mnie nieodgadnionym wzrokiem i tylko skinął mi głową. Gdy zaczęło świtać, a Edward znudził się graniem na swoim fortepianie, Lestat wstał z kanapy i zaproponował mi spacer. Zgodziłam się, choć podejrzewałam, że zamierza znowu się pożegnać, a ja wcale nie chciałam, żeby odchodził. Przecież mógł zostać. Szłam obok niego, aż wszedł do małej kamiennej altany w ogrodzie za domem. Zatrzymałam się kilka kroków przed nią, a on odwrócił się w moją stronę i zaczął mówić.

 - Wzięłaś na siebie ogromną odpowiedzialność za kogoś takiego jak ja. Nie mogę tego zrozumieć- mówił, a ja wzruszyłam lekko ramionami.- Co tu jest do rozumienia? Dałam ci słowo i go dotrzymałam. Koniec. Kropka- skwitowałam po krótkim namyśle.- Dałaś mi wiele szczęścia mi dulce i nigdy ci tego nie zapomnę- odparł, a ja uśmiechnęłam się trochę blado.

 Czyli jednak pożegnanie.- Obiecuję ci, że cię nie zawiodę- dodał, a ja już tylko czekałam, kiedy oznajmi mi tą okrutną prawdę.- Ale?- zachęciłam go do zakończenia swojego wywodu.- Ale nie mogę tu dłużej zostać. To jest twój dom, twoje szczęście, a dla mnie taka troska z każdej strony to zupełnie nowa sprawa i chyba to nie dla mnie- wyjaśnił, a ja zbliżyłam się do niego- Zobaczymy się jeszcze kiedyś?- zapytałam patrząc mu w oczy. Ucałował mnie w czoło i wyszeptał- Świat jest mały mi multa, prędzej czy później na siebie wpadniemy, zobaczysz- patrzył mi w oczy, a ja czułam, że sam w to nie wierzy.- Obiecaj, że będziesz na siebie uważał- powiedziałam, a on milczał przez chwilę, aż wreszcie zrobił krok w tył i odparł poważnym głosem- Obiecuję- podbiegłam do niego i pocałowałam z całej siły w policzek.- Będę za tobą tęsknić mi querido amigo - powiedziałam, a on zaśmiał się.- No, no Alice, gdybym został kilka dni dłużej to kto wie, ile byś nauczyła się hiszpańskiego. Cóż czas nagli. Adiós mi hija, espero gue usted feliz- nie zrozumiałam co do mnie powiedział, a on tak po prostu sobie poszedł. Wróciłam przygnębiona do domu zastanawiając się co oznaczały te słowa.- Powiedział, że ma nadzieję, że będziesz szczęśliwa- odparł nagle Edward. Czasem dobrze mieć brata, który czyta w myślach. Uśmiechnęłam się do niego i pomyślałam : Kocham cię.

 Jego śmiech rozległ się w całym domu. Super. Mogliśmy mieć sekrety przed resztą i nikt poza Edwardem nie wiedziałby o tym co ukrywam. Z drugiej strony Edward zawsze będzie wiedział o czym myślę i co kryję. Czyli oszukiwanie z krwią nie wchodzi w grę.- Nie radzę- krzyknął z końca korytarza. - Nie wiesz co to jest prywatność braciszku?- krzyknęłam i poszłam do swojego pokoju. Znowu słyszałam tylko jego słodki śmiech. I miej tu brata. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top