Część 1 Alice
Rozdział 3
Wędrówka oceanem nie jest taka przyjemna jak się może wydawać. Zwłaszcza, gdy przez dłuższy czas nie można się pożywić. Podróż trwała cały miesiąc, ale za to zdążyłam przyzwyczaić się do coraz częstszych wizji. Czasem miałam ich już dosyć, ale dawałam radę tylko dzięki nim. Chyba oszalałabym z pragnienia, gdyby nie mój dziwny dar. Nocą wyszłam na ląd. Witaj Ameryko Południowa. Rio De Janeiro nadchodzę. Wspięłam się na dach jednego z budynków i jak sowa czekałam na swoją zdobycz. Nagle wyczułam intruza. Instynktownie zasyczałam na niego, a ten śmiejąc się uniósł dłonie w geście poddania.
- Spokojnie, mi dulce - powiedział miękkim, męskim głosem. Jego oczy były barwy brudnego szkarłatu. Nieco ciemniejsze od moich. Uśmiechnęłam się. Nareszcie ktoś podobny do mnie- Kim jesteś?- zapytałam, a on westchnął.- Nazywam się Lestat Abrego i nie wiem czy wiesz, ale wkroczyłaś na moje terytorium, mi buena suerte- każde słowo w jego ustach brzmiało jak poezja. Nie znałam hiszpańskiego, ale chyba mnie nie obrażał. - Wybacz, nie wiedziałam, że to czyjś teren- odparłam, choć nie do końca rozumiałam w czym problem. - Jestem Alice, miło cię poznać Lestat - powiedziałam z gracją podchodząc do nieznajomego wampira. Uścisnął moją dłoń jakbym była porcelanową lalką. Usiedliśmy razem na krawędzi dachu i we dwoje czekaliśmy na pierwszą, lepszą zdobycz. Chodnikiem szedł właśnie jakiś pijany mężczyzna i dość skąpo ubrana kobieta- Wybierz sobie przekąskę- powiedział tak jakby podawał mi menu w restauracji. Zaśmiałam się i odparłam- Wolę mężczyznę- powiedziałam. Nie chodziło mi o gusta, ale o to, że było duże prawdopodobieństwo, iż w mężczyźnie będzie więcej krwi. Skoczyliśmy równocześnie z dachu. Zawisłam na plecach zaskoczonego faceta i z nieludzką prędkością wgryzłam się w jego szyję, a potem zaczęłam pić krew. Nie znosiłam alkoholu we krwi, którą piłam, ale aktualnie mogłam się zadowolić tylko taką. Czasem zdarzali się bandyci o czystej, niezanieczyszczonej krwi, ale dosyć rzadko. Lestat pierwszy odsączył ofiarę i wrócił na dach. Ja zrobiłam to kilka chwil później, gdy posprzątałam ciała, wrzucając je do kontenera na śmieci.
Uśmiechał się do mnie, gdy podeszłam do niego i usiadłam obok, jak mały zadowolony kotek. - Alice, zadziwiasz mnie querido - odparł ostatni wyraz wymawiając wręcz z czułością.- Dziękuję- odparłam tylko i patrzyłam na zachmurzone dzisiejszej nocy niebo. Ciekawe co robiła moja przyszła rodzina? - O czym myślisz mi camarada ?- zapytał nagle, wyrywając mnie z rozmyślań.- Właściwie to o życiu- odparłam. Czułam się strasznie samotna. Jedyne co pamiętałam to moją przemianę. Gdy jakaś postać zabiła mnie w tamtym upiornym teraz dla mnie lesie.- Głębokie myśli są ciężkie- odparł. Jakbym sama tego nie wiedziała- Lestacie jak to się stało, że jesteś wampirem?- zapytałam- To długa historia- skwitował- A ja mam cholernie dużo czasu- stwierdziłam nie patrząc mu w oczy.- W 1808 roku byłem blisko przełęczy Samosierra w górach Ayllon, będących zachodnią odnogą Guadarramy. Wędrowałem wraz z innymi wojakami na bitwę. Na drodze spotkałem ją,
Valeria była szczupłą delikatną brunetką. Uwielbiała czarne aksamitne suknie. Wybrała mnie. Przemieniła i od tamtej pory wędrowałem za nią. Kto wie, może gdyby nie ona zginąłbym podczas bitwy. Kochałem ją, a ona mnie. Wszędzie chodziliśmy razem. Nigdy nie widywano nas osobno.-opowiadał- Co się z nią stało?- zapytałam zaciekawiona- Zginęła w Indiach. Kobieta imieniem Jane zabiła ją jakieś pół roku temu- odparł od razu smutniejąc.- Kim jest Jane?- zapytałam- Jane należy do Volturie, to klan rządzący światem wampirów, taka wampirza władza. Uznali, że Valeria zbyt wiele morduje i zwraca na siebie uwagę. Kazała mi uciekać, abym nie zginął, a sama nie zdołała mi się wyrwać- wyjaśnił, a ja zadrżałam- Nie wiedziałam, że jest takie coś jak Volturie- odparłam szczerze.- Wiem, mi amigo- odparł smutnym głosem- Nie planujesz tu zostać na stałe, prawda?- zapytał nagle, a ja pokręciłam przecząco głową- Staram się dotrzeć do Portland- powiedziałam, a on spojrzał na mnie i uśmiechnął się- Pomogę ci, jeśli chcesz- odparł, a ja uśmiechnęłam się, ale od razu też zmierzyłam go podejrzliwie- Co chcesz w zamian?- zapytałam, a on wzruszył ramionami- Liczę, że kiedyś, gdy będę cię potrzebował udzielisz mi pomocy z pamięcią o dawnej przysłudze- wytłumaczył. Taki układ mi pasował. - Zgoda- odparłam, a on podał mi dłoń i ucałował ją.- Choć za mną mi dulce - powiedział i razem ruszyliśmy biegiem przez miasto, gdzie powoli budził się dzień.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top