JEMU NAPRAWDĘ NA MNIE ZALEŻY!~45
W tym zamieszaniu jakoś udało mi się odszukać naszych panów i musiałam ich jakoś dorwać. Na szczęście zdążyłam to zrobić przed przyjazdem policji. Zaczęliśmy uciekać spod klubu, a chłopacy pobiegli naprzód. Nagle zrobiło mi się słabo, jak zobaczyłam światła i trzask, a potem Michała leżącego na asfalcie.
Obudziłam się z krzykiem, na co mój chłopak też się obudził. Rozejrzałam się po pomieszczeniu i leżeliśmy w łóżku, przykrycie szczelnie kocem. Ja siedziałam przestraszona, a chłopak obok mnie, dość zdziwiony i zaniepokojony. Z przypływu tych wszystkich emocji po prostu się rozpłakałam i rzuciłam się na jego szyję. Gdy się już lekko uspokoiłam, opowiedziałam o moim koszmarze.
-Michał, obiecaj mi, że już nigdy mnie nie okłamiesz.- powiedziałam, gdy się już uspokoiłam.
-Na początku miałem zamiar cię przetestować, bo zacząłem coś do ciebie czuć, ale potem się w tobie doszczętnie zakochałem i nie potrafiłem się z tego wywinąć. Wpadłem na pomysł tej kolacji i chciałem ci w czasie jej trwania wszystko wyjaśnić. Potem mieliśmy jechać na jakiś bankiet przez twoją babcię zorganizowany, ale jakoś cię wytłumaczyła.- popatrzyłam na niego, a jego oczy się zaszkliły. JEMU NAPRAWDĘ NA MNIE ZALEŻY!
-Ale obiecaj mi to!- powiedziałam lekko podniesionym tonem, ale nadal z łagodną miną.
-Kochanie, wszystko ci mogę obiecać, ale nie chcę widzieć już na twojej ślicznej buźce ani jednej łzy.- otarł słone krople z mojego policzka, a następnie mnie mocno przytulił.
-Kocham Cię, wiesz?- wyszeptałam w jego koszulkę, jakby sama do siebie.
-Powtórz to co powiedziałaś, ale głośniej i prosto w twarz.- poczułam dwa palce pod brodą, które unoszą moje twarz do góry. Mimowolnie spojrzałam mu w oczy.
-Ale co ja mam ci powtórzyć? - tym razem, to u mnie pojawił się cwaniacki uśmiech i mogłam się z nim trochę podroczyć. Teraz zdałam sobie sprawę, że te słowa wypowiedziałam, po raz pierwszy do niego. Zawsze się jakoś wymigałam, ale teraz już nie, chcę powiedzieć wszystko co czuję.
-To co powiedziałaś.- uśmiechnął się do mnie promiennie.
-Kocham cię wariacie.- zaśmiałam się przez łzy i pocałowałam namiętnie. Gdy kończył nam się tlen, odsunęliśmy się od siebie zdyszani.
-Ja ciebie też mała, ja ciebie też.- zaśmiał się zadowolony i przytulił jeszcze raz do siebie. W końcu spojrzałam na zegarek, który wskazywał godzinę 6:13 następnego dnia. Jest dzisiaj sobota, więc można by to jakoś wykorzystać. Za oknem piękna pogoda, słońce świeci i ani jednej chmurki na niebie nie ma. Wstałam z miejsca i podeszłam do okna. Lekko uchyliłam drzwi balkonowe i moje ciało owiał ciepły wiatr. Moją uwagę przykuł piękny widok, który rozciągał się z mojego okna. Po sekundzie poczułam ręce oplatające moje biodra i ciało przylegające do mojego.
-To co dzisiaj robimy?- wyszeptał tuż koło mojego ucha.
-Zdaję się na ciebie i na twoją wyobraźnie.- pocałowałam go po raz ostatni i udałam się do łazienki, gdzie odkręciłam ciepłą wodę do wanny.Miałam już wchodzić, aż usłyszałam wielki huk.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top