45. Męczący Spacer




Pov. Rosja



Nie śpię już od kilku długich minut, rozbudziły mnie promienie słońca, okrutnie smażące skórę.
Zapowiada się upalny dzień. Odkąd wstałem, mój wzrok jest skierowany na śpiącego obok mnie Amerykę. Jego puszyste, gwiezdne włosy zasłaniają zamknięte oczy. Usta chłopaka są minimalnie rozchylone, a policzki pokrywa niewielki, blady rumieniec.
Uśmiechnąłem się, gdy Amerykanin zaczął niespokojnie się wiercić.

Po kolejnej minucie bezużytecznego leżenia, do głowy wpadł mi pewien pomysł. Zrobię śniadanie dla mojego chłopaka! - zadowolony ostrożnie wstałem, uważając żeby nie zbudzić Ameryki. Wyszedłem z łóżka, następnie opuszczając mój pokój. Zamknąłem drzwi za sobą, po czym zszedłem po schodach, udając się w stronę kuchni.






Pov. Ameryka



Obudziłem się, ziewając. No tak, zasnąłem z Rosją w jego pokoju. - to była moja pierwsza myśl. Leniwie otworzyłem oczy, patrząc w sufit. Dziwne, nie czuję żadnego ciepła obok mnie...
Po sekundzie okazało się, że leżę w łóżku sam. Rosja poszedł pewnie do łazienki, czy coś w tym stylu. Tak sądziłem, dopóki zza drzwi nie dobiegły kroki. Moment później otworzyły się, stanął w nich kraj Rosyjski.

R: Oh, widzę że już wstałeś! - powiedział z entuzjazmem. W rękach liceasty jest tacka, widzę na niej dwa talerze, jak się nie mylę.

A: Dzień dobry, Russ! - przywitałem się, czując jak pomieszczenie wypełnia się słodkim zapachem.

R: Zrobiłem dla nas śniadanie, mam nadzieję że lubisz naleśniki z czekoladą. - oznajmił, siadając na łóżku. Z tacki zdjął talerzyki, jeden wręczył mi, a drugi zostawił dla siebie. Na szklanym naczyniu leżały dwa kusząco wyglądające naleśniki, oblane sosem czekoladowym.

A: Uwielbiam je... Dziękuję, Ruski!

R: Nie ma za co, robię to dla ciebie. Smacznego!

A: Wzajemnie. - odpowiedziałem z uśmiechem, zbliżając jedzenie do ust. Po wzięciu pierwszego gryza pochwaliłem Rosję. : - Wow, świetnie ci wyszły!

R: Cieszę się, że ci smakuje. - powiedział, jedząc swojego naleśnika. Nie spodziewałem się, że Rosja zrobi mi śniadanie do łóżka.

Po zjedzeniu posiłku odłożyliśmy puste talerzyki na podłogę.


A: Która godzina? - zapytałem.

R: Nie wiem, wydaje mi się że może być coś koło ósmej...? - odpowiedział, zbliżając się ku mnie.
Przykryłem go kołdrą, wtulając się w tors.

A: Dziękuję za śniadanie. - w tym momencie podparłem się rękoma i cmoknąłem Rosję w usta. On był wyraźnie zadowolony z mojego czynu, przycisnął mnie do siebie mocniej.
: - Do południa mogę u ciebie zostać, co będziemy robić w tym czasie?

R: Wiem, co możemy robić!

A: Co?

R: Wyruszymy w trasę! Weźmiemy kanapki, wodę i pójdziemy do lasu.

A: Nie chce mi się... - marudziłem.

R: Jeszcze ci się spodoba, obiecuję! - powiedział, wychodząc z łóżka. : - Przebierz się, a ja pójdę zrobić coś do jedzenia na późniejszą drogę. - nakazał, na co jęknąłem niezadowolony. : - Mam cię wyciągnąć siłą?

A: Mhm... - zgodziłem się, a Rosjanin podszedł do łóżka.

R: Wyłaź, Ame. - wtedy odkrył kołdrę i wziął mnie na ręce. Owinąłem nogi wokół bioder mojego chłopaka, a on objął mnie bym nie spadł.
Wolną ręką chwycił mój plecak z ubraniami i zaczęliśmy schodzić ze schodów. Zdziwiłem się lekko, gdy weszliśmy do łazienki.

A: Co tu robimy?

R: Pomogę ci się przebrać. - oznajmił spokojnie, odkładając mnie na ziemię. Z plecaka zaczął wyciągać ciuchy, które przyniosłem do założenia  na dziś.

A: Czekaj, co?!

R: Mówiłeś, że nic ci się nie chce, więc ja cię ubiorę.

A: Haha, wiesz? Chyba sam to zrobię... - powiedziałem zakłopotany, robiąc krok do tyłu.

R: Nie~  - wtedy jego silne ramiona przyciągnęły mnie do siebie. Rosja chwycił brzeg mojej koszulki i pociągnął ją do góry, powodując że się rumienię. Uniósł moje ramiona, następnie zdejmując t-shirt do końca. Przejechał palcem po moim teraz nagim torsie, przez co spuściłem wzrok. Kilka sekund patrzał się na mnie, aż wreszcie złapał za spodnie od piżamy.

A: Um, Russ... - mruknąłem.

R: Cii... Spokojnie. - mówił, zdejmując dolną część mojej garderoby. Czułem jak grzeją mnie policzki, gdy stałem przed nim w samych bokserkach. Kiedy chwycił za materiał bielizny, szybko zabrałem rękę chłopaka.

A: Rosja, nie dotykaj tego... Miejsca... - poprosiłem.

R: Ale Ame, jesteś moim chłopakiem i nie musisz się przede mną wstydzić! Chciałbym zobaczyć cię w całej okazałości, nie zrobię ci przecież krzywdy. - nalegał.

A: Nie jestem przekonany, to dla mnie zbyt wcześnie... Proszę, czy mógłbyś zostawić mnie tu samego?

R: Uhh... Dobra. - powiedział z żalem w głosie i wyszedł z łazienki. Zacząłem zdejmować ostatnią część ubioru, aby następnie założyć świeżą bieliznę a także ubrania. Piżamę wrzuciłem spowrotem do plecaka. Kiedy byłem przebrany, opuściłem pomieszczenie oraz wróciłem do Rosji. Zauważyłem, że przegląda coś w telefonie.






Pov. Rosja


Odkąd wyszedłem z łazienki, przeglądam wiadomości w telefonie. Policja nadal myśli, że Chiny sam się zabił. Haha, co za żenada! Cieszy mnie to, zabiłem kogoś i nie poniosę za to odpowiedzialności! Ah, cudowne uczucie...
Moja radość zniknęła, gdy przeczytałem że jego ciało zostało zszyte. Cholera, to niedobrze...
Mogą poznać jego tożsamość! Mogłem pozbyć się ciała w nieco inny sposób... Kwas? Nie, nie rozpuściłby kości... A może gdybym udał się w naprawdę bardzo daleką część lasu to zjadłyby go drapieżne zwierzęta? To byłoby dobre wyjście.
Moje rozmyślenia przerwał Ameryka, wskoczywszy na kanapę.

A: Jestem gotowy! Co czytasz? - zapytał z zaciekawieniem.

R: Nic takiego! - szybko wyłączyłem stronę.

A: Okej...? Nieważne... To jak? Szykujemy się do wyjścia?

R: Jasne.



___

Razem z Ame zrobiliśmy kilka kanapek i wpakowaliśmy je do plecaka, łącznie z dwiema butelkami wody, bo temperatura powietrza jest wysoka. Narzuciłem torbę na plecy i skierowałem się do przedpokoju. Założyłem buty, Ameryka zrobił to samo. Już mieliśmy wyjść, ale zatrzymałem chłopaka.

R: Czekaj. Odkąd niedawno się wywróciłeś, będę wiązać ci buty. - schyliłem się.

A: Russ, przecież dam radę samodzielnie to zrobić! - ja jednak nie zareagowałem, zacząłem wiązać sznurówki Ameryki starannie i mocno.
Kiedy były zawiązane, wstałem.

R: Możemy już iść. - powiedziałem, chwytając Ame za rękę.




___



Po trzydziestu minutach byliśmy oddaleni od domu o pięć kilometrów. Zagłębiając się w las coraz bardziej, rozmawialiśmy.
Lubię te tereny. Ptaki chowają się w koronach drzew i śpiewają, co osobiście mi przeszkadza.
Paprocie oraz inne niewielkie rośliny sprawiają, że przedzieranie się przez zarośla nie jest takie proste. Drzewa różnią się wielkością i gatunkiem, co jakiś czas znajdujemy w trawie pojedyńczą kość czy kawałek futra, zapewne po zjedzonych zwierzętach. Ah, ten łańcuch pokarmowy...
Razem z Ameryką robimy słyszalny hałas, gdyż pod naszymi nogami pękają gałęzie i łamią się zielska. Las wydaje się ciągnąć bez końca, jest to bardzo niezwykłe. Tereny leśne są w tej okolicy tak rozległe i ogromne, że wiele osób w nich zniknęło, już nigdy nie wracając do domu.

Pamiętam że gdy byłem dzieckiem, wszędzie rozwieszano plakaty z napisami "zaginiony". Zaginieni zwykle zagłębiali się w dziki las, nie do końca znając drogę. Myślę że zabiły ich dzikie zwierzęta, bądź umarli z głodu, czy zimna.
Jeśli podążaliby ciągle w jedną stronę, musieliby pokonać ponad siedemdziesiąt kilometrów, co jest niemożliwe bez zapasów jedzenia, wody i odpowiedniej dawki odpoczynku. Przypominam sobie nawet, że kilka miesięcy temu znaleziono kości w lesie i nie, nie należały one do zwierząt.
Nadepnąłem na gałązkę, która strzeliła pod moim ciężarem.

A: Ej, czujesz to? - odezwał się Ameryka.

R: Co takiego?

A: Nie wiem... Jakby coś gniło. - wtedy Ameryka rozchylił krzewy, rosnące pod jednym z licznych drzew. : - Ochyda!! Boże... - zatoczył się do tyłu, zamykając oczy. Zbliżyłem się ku roslinie.
Oh, to tylko martwy zając. Jego brzuch jest rozszarpany, a wszystkie wnętrzności leżą na wierzchu.

R: Uff, to tylko zając. - zaśmiałem się.

A: Co cię tak bawi? Nie chce ci się wymiotywać?

R: Um... Niespecjalnie. - powiedziałem, spoglądając na pokryte krwią organy.

A: Nieważne, chodźmy dalej. - zaproponował. Po chwili kontynuowaliśmy spacer.
Idąc śmialiśmy się i żartowaliśmy, przerwał nam dzwoniący telefon Ameryki.

R: Kto dzwoni?

A: Koleżanka z klasy. - odparł, odbierając połączenie. : - Halo? Hej. Nie, nie ma mnie w domu, jestem w lesie. Tak, słyszałem o tym trupie. Czemu tak twierdzisz? Daj spokój, to niemożliwe. Uspokój się proszę, porozmawiamy jutro w szkole, dobrze? Okej, to pa! - wtedy rozłączył się i schował komórkę do kieszeni spodni.

R: O co chodzi? - spytałem.

A: Kojarzysz Japonię, prawda? Ona twierdzi, że tamtym rozjechanym chłopakiem jest Chiny. - spiąłem się na te słowa. : - To niedorzeczne, czyż nie? - zaśmiał się.

R: Um... Tak, to głupie. - odparłem, nerwowo się pocąc.

A: A ty jak myślisz, tamta osoba została rozjechana, czy zamordowana? Jeśli ktoś go wepchnął pod tira, nie czuję się tu bezpiecznie... Jak można wogóle zabić człowieka? To okrutne! - przeżywał.

R: Zmieńmy temat, nalegam.

A: Dlaczego? Nie ciekawi cię, co się stało?

R: Ameryka, mówiłem zmieńmy temat. - poprosiłem.

A: Okej...




Kolejne pół godziny spędziliśmy na wędrówce. Upał coraz bardziej dawał się we znaki, zwłaszcza Ameryce.

R: Ame, wszystko dobrze? - zapytałem, odwracając się za siebie, do idącego wolno kraju.

A: Y-yeah... - jego głos był bardzo słaby i ochrypły. Zmartwiony spojrzałem na niego.

R: Wyglądasz dziwnie... Zatrzymajmy się. - twarz Ameryki jest nienaturalnie  czerwona. Oczy ma zamglone, z  czoła spływa pot. W pewnej chwili zatoczył się, lądując w moich ramionach.
: - Kurwa... - mruknąłem, podnosząc padniętego gimnazjalistę. Położyłem go pod drzewem, w cieniu. : - Halo, Ameryka!

A: Proszę, daj mi wodę... - wymamrotał bez tchu. Natychmiast zdjąłem plecak i wyjąłem stamtąd butelkę wody. Widzę jak ręce Ame drżą, do tego oddycha dziwnie płytko. Młodszy chłopak natychmiast zaczął pić, bardzo łapczywie.

Musimy wracać... - pomyślałem.


___


Kolejne kilkadziesiąt minut to był koszmar. Niosłem Amerykę na rękach, co jakiś czas mówiłem do niego aby upewnić się, że ten kontaktuje. Bardzo się o niego martwiłem, na szczęście niesienie go nie było dużym wyzwaniem, bo Ame jest lekki jak piórko. Powiedziałbym nawet, że zbyt lekki, jednak masę ciała ma normalną. To chyba przej jego drobniutką sylwetkę...

Gdy wreszcie doszliśmy do domu, szybko zaniosłem Amerykanina do drugiej łazienki, aby mu ulżyć.

A: Rosja? Po co wkładasz mnie do wanny? - zapytał lekko zdezorientowany. Jejku, dalej wygląda źle...

R: Musisz się schłodzić. - odpowiedziałem i zacząłem ściągać mu bluzkę. Kiedy miał na sobie tylko krótkie spodenki, odkręciłem chłodną wodę. Włożyłem go do wanny, wcześniej wyciągając telefon z kieszeni szortów, które miał założone.
Chłopak lekko wzdrygnął się pod wpływem zimnego płynu, ale wiem że jest mu lepiej.
Jego czerwona, promieniująca ciepłem twarz wygląda coraz normalniej. Zacząłem delikatnie głaskać go po policzku, a drugą ręką  oblewałem mu włosy. : - Jak się czujesz?

A: Już jest dobrze, dziękuję. - powiedział cicho, delikatnie się uśmiechając. Ja tylko dalej głaskałem  jego mokre włoski i przyglądałem się.
Po kilku minutach Ameryka wyglądał bardziej "żywo", a w jego oczach pojawił się blask.
: - Okej, myślę że mogę już wyjść z wody.

R: Jesteś pewien?

A: Tak, czuję się dużo lepiej. Dziękuję za pomoc, Russ...

R: To moja wina, zabrałem cię na długi spacer w takim upale...

A: Co ty, to nie przez ciebie. Mam złą kondycję a mój organizm słabo reaguje na upały...

R: Cieszę się że nic ci nie jest, aniołku... - powiedziałem, przybliżając się do Ameryki. Delikatnie musnąłem jego usta sprawiając, że chłopak się rumieni. Zassałem się na miękkiej wardze nastolatka, a po chwili odsunąłem od niego. : - Smakujesz słodko, wiesz? - Ame spuścił wzrok na te słowa, jego policzki pokryły się różem.
Nie wiedząc co zrobić, po prostu się do mnie przytulił.

A: Co teraz? Jestem mokry i chyba powinienem iść na dwór, by wyschnąć.

R: Nie ma mowy. Jest za ciepło, dopiero co poczułeś się lepiej. Wyschniesz sobie na łóżku, dam ci ręcznik na którym usiądziesz.

A: A mogę koszulkę spowrotem?

R: Nie. - zaprzeczyłem. Ameryka wyszedł z wanny i zaczął się wycierać, razem z dolną częścią garderoby, która była mokra.
Zaczęliśmy wychodzić z łazienki, kierując się do mojego pokoju.

A: Jeszcze raz dziękuję za pomoc. Po tej zimnej wodzie czuję się lepiej!

R: Nie dziękuj. - odpowiedziałem, całując go w czubek głowy. Usiadłem na łóżku, a Ameryka nadal stał. : - Chodź, połóż się obok. - zachęciłem, poklepując łóżko.

A: Mam mokre spodenki, nie mogę...

R: Oh, przestań! - złapałem nadgarstek chłopaka, wciągając młodszego na łóżko. Ame wylądował na mojej klatce piersiowej, zacząłem głaskać jego ramię niemalże nieświadomie. Ameryka sięgnął po swój telefon i zaczął coś na nim robić. Ja wziąłem w dłoń swoją komórkę i również zacząłem surfować po internecie.

Kilka minut później zauważyłem, że Ame z kimś pisze. Wychyliłem się, aby zobaczyć konwersację.

R: Z kim piszesz? - zapytałem.

A: Um, nie ważne. - powiedział z nieśmiałym uśmiechem i wyłączył czat.

R: Ameryka, chcę wiedzieć. O czym piszecie?

A: Nie ważne, to naprawdę nic szczególnego.

R: Więc czemu nie chcesz mi pokazać?

A: ...Bo nie. - czułem, jak zbiera się we mnie złość. On nie ma prawa niczego ukrywać, nie przede mną!

R: To nie jest odpowiedź! Masz mi to natychmiast pokazać, albo sam sprawdzę!! - krzyknąłem z wściekłością. Chwyciłem nadgarstek Ameryki i wyrwałem mu telefon z ręki.

A: B-boli... - w tej chwili dotarło do mnie, co robię.
Ameryka patrzy na mnie z przerażeniem w oczach, z których zaraz popłyną łzy. Za to ja mocno ściskam jego nadgarstek, przez co ten sinieje. Natychmiast puściłem rękę Ameryki, nie wiedząc co powiedzieć. W końcu z jego oczu spłynęły słone łzy.

R: O mój... Nie, nie, nie, Ame nie płacz! Przepraszam słonko! - przytuliłem Amerykanina na co ten wogóle się nie poruszył, jakby był posągiem.




Pov. Ameryka

Właśnie tkwię w objęciach Rosji. Ja go nie przytulam, on to robi. Nie znałem go wcześniej z tej strony... Boję się. Dlaczego aż tak się zezłościł? Pisałem tylko z Japonią, o tamtym zabitym chłopaku...

R: Kochanie, proszę przestań płakać... Nie chciałem! Odbiło mi! - tłumaczył się, przestając mnie przytulać. : - Ameryka, powiedz coś!

A: Ja... Chyba pójdę do domu. - mówiłem nadal drżącym głosem.

R: Błagam, zostań! - delikatnie chwycił moją dłoń.
: - Nie wiedziałem, że jesteś aż taki delikatny i kruchy...

A: Nic się nie stało... - powiedziałem, sztucznie się uśmiechając.

R: A właśnie, tu masz telefon. - oddał mi przedmiot. : - Ja po prostu martwiłem się o ciebie.

A: Więc dlaczego krzyczałeś? - zapytałem, odsuwając się lekko od Rosji.





Pov. Rosja


R: To był cholerny błąd, nie mam prawa podnosić na ciebie głosu... Po prostu jestem zazdrosny, bo bardzo cię kocham Ame! Wybacz mi...

A: Nie szkodzi... Możesz robić co zechcesz tylko błagam, nie bij mnie nigdy... - te słowa spowodowały, że gwałtownie drgnąłem.

R: O czym ty mówisz...? Żartujesz, tak? - zapytałem z powagą, przeżywając wewnętrzny szok. : - Ameryka... Proszę, nie mów takich rzeczy! Ja NIGDY bym cię nie uderzył! Nigdy!

A: To wszystko jest moja wina...

R: Nie opowiadaj takich bzdur! Nie zrobiłeś niczego złego... Krzyknąłem na ciebie i wyrwałem ci telefon z ręki. Nie zasłużyłeś na takie traktowanie, jesteś słodkim i ślicznym chłopakiem. Co mogę zrobić, byś nie był na mnie zły?

A: Nie jestem zły. - zapewniał mnie, z niepokojem w głosie.

R: Ale widzę, że jesteś przeze mnie smutny... Chcę cię uszczęśliwić. Co ci zrobić?

A: Em... Jak to "co mi zrobić"?

R: Może chcesz coś zjeść? Zrobię coś słodkiego bądź pizzę, wszystko co zechcesz! Nie musi być to jedzenie.

A: Możesz mnie po prostu przytulić, wystarczy mi... - mruknął, na co mocno go objąłem. Ameryka zatopił twarz w mojej klatce piersiowej, zacząłem delikatnie głaskać go po pleckach, co jakiś czas obdarzając czułymi całusami.

R: Kocham cię skarbie. - powiedziałem wreszcie.

A: Też cię kocham, Russ... - mruknął Ame, patrząc na mnie swoimi ślicznymi, lśniącymi oczyma. Położyłem dłoń na jego policzku i zacząłem powoli zbliżać swoją twarz do Ameryki. Gdy nasze wargi się stykały, połączyłem usta Ame z moimi. Zatopiłem się w słodkim pocałunku, przyciągając mojego chłopaka bliżej. Amerykanin objął mnie ramionami i odwzajemnił pocałunek. Zacząłem delikatnie i powoli głaskać jego nagi tors, na co chłopak zdziwiony jęknął mi w usta. Chciałbym usłyszeć go w ten sposób normalnie... Podnieciło mnie to, dlatego wślizgnąłem swój język głębiej w gardło młodszego kraju.

Po kilku chwilach jednak odsunęliśmy się od siebie, ze względu na brak powietrza. Kolory flagi Amerykanina przebijał widoczny rumieniec.

R: I jak? Spowrotem jest między nami dobrze?

A: Oczywiście, że tak! - powiedział z entuzjazmem, na co przytuliłem go mocno.
Gdy krzyknąłem na Ame, był taki wystraszony i smutny. Wiedziałem że jest cichym, nieśmiałym i płochliwym chłopakiem, ale nie miałem pojęcia, że aż tak się wystraszy... Nie wiem co mi odbiło gdy krzyknąłem na tego  słodziaka...
To nie może się powtórzyć już nigdy więcej.




Następnego dnia





Pov. Ameryka


Jest poniedziałkowy ranek, godzina 7.00.
Pogoda dzisiaj nie dopisuje, mimo iż jest ciepło, wieje wiatr a niebo pokrywają ciemne kłęby chmur. Przed chwilą zjadłem śniadanie, teraz próbuję ułożyć włosy tak, by nie zasłaniały mi oczu. Zdecydowałem, że założę na dziś czarną bluzę i zwykłe jeansy.
Kiedy byłem gotowy, udałem się do salonu. Rodzice są już w pracy, jedynie Kanada pozostał w domu.

K: Bro, idziemy już? - zapytał, szlifując mnie wzrokiem.

A: Tak, wezmę tylko plecak. - odpowiedziałem, zarzucając torbę na ramiona. Gdy obydwoje byliśmy gotowi do szkoły, razem opuściliśmy dom.

K: Co ciekawego robiliście z Rosją w weekend? - zapytał wreszcie.

A: Nic szczególnego, w sobotę Russ upiekł ciastka i poszliśmy na lody. Później siedzieliśmy w ogrodzie, bo było ciepło. Wczoraj szliśmy na długi spacer do lasu, ale zrobiło mi się słabo i wróciliśmy.

K: Fajnie. Cieszę się, że jesteś szczęśliwy. Ale nieważne, zmieńmy temat. Dzisiaj w szkole będzie niezła sensacja. - powiedział Kanadyjczyk z dziwną ekscytacją.

A: Niby czemu?

K: Przecież tir rozjechał jakiegoś typa. To musi być chłopak z naszej szkoły!

A: Możliwe... Ciekawe kim jest ta osoba.

Niedługo później doszliśmy do szkoły. Kanada od razu pobiegł do Meksyku, a ja idę w stronę szkolnego podwórka. Hmm... Przed budynkiem przebywa duża grupa osób z różnych klas, jedni rozmawiają a pozostali śmieją się i żartują. Mimo zachmurzonego nieba oraz wiatru jest całkiem ciepło. Bardzo nie chce mi się iść dzisiaj do szkoły, nie znoszę tego miejsca... Sama w sobie placówka nie jest okropna; szkolne podwórko jest zadbane, trawa skoszona a krzewy starannie przycięte. Boisko do sportu wygląda nieźle, a ściany szkoły pokrywa gruba warstwa jasnoszarej farby.
Moja stara szkoła w innej miejscowości wyglądała dużo gorzej, a tamto miasto było naprawdę liczne. Pokochałem to miasteczko, wieś, bądź jakkolwiek powinienem nazywać swoje miejsce zamieszkania. Podoba mi się to, że jest takie odludne i słabo zaludnione. O dziwo, nie jest to typowa pusta miejscowość. Jak na tak niewielkie i spokojne miastko, jest ono naprawdę przytulne. Nie brakuje latarń, sklepów a nawet jest park! Prędko się tutaj zadomowiłem.

Wreszcie wszedłem do wnętrza budynku.
W szatni światło jest zgaszone, a ponieważ na dworze jest zachmurzenie, panuje tutaj półmrok.
Poszedłem ku swojej szafce, aby przebrać buty.
Kiedy to zrobiłem, wyszedłem na korytarz szkolny. Mijałem wiele osób i nauczycieli, szukając wzrokiem swojej klasy. Wreszcie dostałem się pod właściwą salę. Nawet nie zdążyłem położyć plecaka na ziemi, bo natychmiast podbiegła do mnie Japonia.

J: Ameryka, Ameryka, Ameryka!! - byłem zdezorientowany, gdy w panice krzyczała moje imię.

A: Co się dzieje? - zapytałem.

J: Jak to "co się dzieje"?! Chiny! To on zginął! - krzyczała, a jej oczy zaszkliły się.

A: Jak to?

J: Od piątku nie odbiera telefonu! Wczoraj z Koreą Południową i z Północnym poszliśmy pod jego dom. Dzwoniliśmy na dzwonek, ale nikt nie otwierał! - w tym momencie się rozpłakała.

A: Hej, nie płacz... - przytuliłem ją.
: - Chiny na pewno ma się dobrze i nic mu nie jest. Może zachorował? - próbowałem ją uspokoić. Nikt na korytarzu nie zwracał na nas uwagi.

J: Ale... On od jakiegoś czasu ciągle jest smutny i w dodatku się ciął! Wielokrotnie próbowałam z nim rozmawiać... Co jeśli wskoczył pod tą ciężarówkę?! - nadal tkwiła w moich objęciach, płacząc.

A: Nie powinniśmy od razu myśleć o najgorszym... - sam nie do końca wierzę w moje słowa. Prawdę mówiąc, to możliwe że Chiny się zabił. Zwłaszcza, jeśli nie odbiera, nie odpisuje i nie otwiera domu. Jeśli to on, nie cieszę się z jego śmierci. Mimo wszystko... Nikt nie zasługuje na utratę życia.





Pov. Rosja



Przechadzałem się właśnie korytarzem, w poszukiwaniu Ameryki.
Nic nie opisze mojej wściekłości, gdy zobaczyłem jak przytula jakąś sukę... To tamta Japonia!
Porozmawiam z nim sobie... Jeśli ona będzie podbijać do mojego Ame to zrobię wszystko, by się jej pozbyć. Ameryka może być tylko ze mną.
On należy teraz do mnie. Jest tylko mój i nikt nie ma prawa go zaczepiać czy podrywać.






















______________________________________

Podczas pisania tego rozdziału moje lenistwo przekroczyło wszelkie granice...

Btw, rysunek w mediach jest mój i wygląda jak shit bo nabazgrane został szybko i naprawdę niestarannie


Co tu napisać?

Nie do końca mam pomysł na następne rozdziały. Fabuła jest wymyślona do końca, jednak jak sami wiecie - rozdziały trzeba wypełnić czymś dodatkowym, więc pytam:

Co chcecie w następnym rozdziale?


Mam już wymyślone zakończenie tej książki, oop






3297 słów

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top