44. Noc u chłopaka




Pov. Ameryka

Obudził mnie hałas dochodzący z pokoju obok. Po chwili usłyszałem głośne "fuck". Oh, to tylko Kanada... Powoli wstałem z łóżka, przeciągając się. Udałem się do jego pokoju, by sprawdzić co się stało. Uchyliłem powolnie drzwi.

A: Hej braciszku, wszystko dobrze? - zapytałem, wchodząc do pokoju. : - Oh... - jak się okazało, jest tu Meksyk. Zapomniałem, że miał u nas spać.
Na ziemi leżała potłuczona butelka po winie.

K: Ame, ja...

A: Piliście? - zdziwiłem się. Kanada ma siedemnaście lat, nie może jeszcze pić! Zresztą Meksyk tak samo.

K: Bro, proszę nie mów rodzicom...

A: Nie powiem, ale... Zawsze myślałem, że jesteś przeciwnikiem alkoholu. - powiedziałem. Jestem niemal pewien, że to był pomysł Meksyku!

M: Chcieliśmy się wczoraj wieczorem trochę wyluzować, no... - odezwał się nieproszony Meksykanin.

A: Dobra, nieważne. Pójdę dalej spać.

K: A ja lecę po coś do zebrania szkła... - powiedział mój brat, wychodząc z pokoju. Ja też miałem zamiar udać się do siebie, ale zaczepił mnie Meksyk.

M: Tak wogóle to hej, Ame.

A: Cześć. Pójdę do siebie. - oznajmiłem, zanim zdążył powiedzieć coś jeszcze. Gdy byłem w swoim pokoju, zajrzałem do szafy. Ubiorę się dziś w krótkie spodenki i krótki rękaw, bo pogoda robi się ładna. Podszedłem do okna i otworzyłem je. Ah, powietrze pachnie lasem... Cudownie!

Chyba pójdę już do salonu, jestem głodny.
Opuściłem mój pokój i zszedłem ze schodów.
Rodzice siedzą na kanapie.

A: Cześć mamo, cześć tat- - przerwano mi.

WB: Ameryka, cicho! - uciszył mnie ojciec, podgłaśniając telewizor. Oh, jak miło.
Usiadłem obok nich, słuchając programu.

Wiadomość z ostatniej chwili! Wczoraj, w godzinach nocnych doszło do śmiertelnego wypadku, przy miasteczku ******, na ulicy *****.
Młody chłopak, w wieku od czternastu do siedemnastu lat został zmiażdżony przez tira.
Policja wszczęła dochodzenie, póki co nie wiadomo, czy był to wypadek, samobójstwo czy też coś innego. Nie znamy tożsamości chłopaka, ciało jest w masakrycznym stanie. Więcej informacji na temat ofiary i zdarzenia poznamy dopiero po sekcji zwłok.

F: Rety... To jest straszne, biedny chłopak... - wzruszyła się mama.

A: Obok naszego miasteczka?! Takie coś? - czułem, jak ciarki przechodzą mi po plecach. To był chłopak w moim wieku, ciekawe jak i co się stało! Nie znam go, ale przykro mi...

WB: To dlatego wczoraj było słychać syreny alarmowe...

F: Ameryka, mam nadzieję że uważasz, gdy idziesz ulicą!

A: Spokojnie. Jestem ostrożny.

WB: Mam nadzieję... - powiedział ojciec surowym, a jednocześnie zażalonym tonem.
Rodzice rozmawiali jeszcze na temat zdarzenia, a ja udałem się do kuchni. Jestem głodny, mam ochotę na płatki z mlekiem. Sięgnąłem do lodówki po mleko. Wziąłem jeszcze chrupki i nasypałem niewielką ich ilość do miski. Zalałem to zimnym mlekiem i usiadłem przy stole.
Wziąłem telefon, aby napisać do Rosji.

Od: ja: Hej, Rosja! Śpisz jeszcze? - jest aktywny, ale wolę się upewnić, że nie przeszkadzam.

Od: Rosja: Nie, nie śpię już. Co tam u ciebie?

Od: ja: Wstałem i jem śniadanie. Porobimy coś dzisiaj razem? :3

Od: Rosja: Pewnie! Pamiętasz tamto miejsce, w które mnie zabrałeś? To, gdzie są drzewa wiśni. Ma być dzisiaj ciepło, więc może pójdziemy tam?

Od: ja: Pewnie! Co powiesz na piknik?

Od: Rosja: Super pomysł. Pasuje ci 13.00?

Od: ja: Tak. Wezmę jakiś koc i słodycze!

Od: Rosja: Oki, to do zobaczenia! - uśmiechnąłem się sam do siebie. Jejku, piknik w tym pięknym miejscu będzie świetny! Muszę się tylko zapytać rodziców, czy będę mógł iść...

A: Mamo, tato! Czy mogę o 13.00 iść z Rosją na piknik.

WB: Jaki znowu piknik?

A: Chcemy iść do lasu z kocem i weźmiemy jakieś słodycze. - ojciec spojrzał na mamę, w tym samym momencie skinęli głowami. O co chodzi?

WB: Ameryka, przerwij jedzenie i chodź tylko do nas.

A: Um, okej? - powiedziałem, kierując się w stronę kanapy. : - O co chodzi?

F: Nie udawaj. Ciągle spotykasz się z Rosją. Kiedy w końcu przyznasz, że jesteście razem? Niby czemu chłopak taki jak on miałby spędzać z tobą czas? Powiedz nam tylko prawdę, jesteśmy ciekawi. - oh. Ja nawet im nie powiedziałem, że od tygodnia mam chłopaka!

A: Um... Dobrze myślicie, Rosja to mój chłopak. - przyznałem, lekko się wstydząc.

F: Od kiedy?

A: Chodzimy razem już tydzień.

WB: Tydzień? I nic nam nie powiedziałeś?

A: Nie wiedziałem jak zareagujesz, tato...

WB: Przecież wiesz, że cię akceptujemy. Przyznaję, że nie jestem zadowolony z tego, że jesteś akurat z Rosją. Sami widzieliśmy jak kiedyś pobił Meksyk! Ale dobra, nie wracajmy do tego.
Szkoda, że dowiadujemy się dopiero teraz. - powiedział ojciec, powodując u mnie wyrzuty sumienia.

A: Przepraszam że dowiadujecie się dopiero teraz... To co, mogę iść z nim?

WB: Możesz. O której?

A: Coś koło 13.00.

WB: Dobra. Wczoraj kupiłem truskawki, możesz je sobie zabrać na to wyjście.

A: Dziękuję! - ucieszyłem się. Wróciłem do kuchni, aby dokończyć jedzenie śniadania. Jeśli Kanada nie zeżarł mojej czekolady, to powinna być ona w szafce. Roztopię ją i zamoczę tam truskawki! Mam nadzieję, że Rosji takie coś smakuje. Podoba mi się też pomysł pluskania się w jeziorku, które tam jest.




_____

W ciągu następnych godzin nic ciekawego się nie działo. Niecierpliwie czekałem aż na zegarze wybije godzina trzynasta. Gdy się to stało, ucieszyłem się bardzo.
Pobiegłem do pokoju i wziąłem kocyk. Później udałem się na dół, ku kuchni.
Z lodówki wyciągnąłem truskawki, a w szafce znalazłem czekoladę. Jednak nie będę jej topić...
Włożyłem owocki w foliowym woreczku oraz tabliczkę czekolady do plecaka. To samo zrobiłem z kocykiem, wcześniej go składając.
Usłyszałem dzwonek do drzwi, więc krzyknąłem "ja otworzę!". Wziąłem plecaczek na ramię i otworzyłem Rosji.

A: Cześć, Ruski! - rzuciłem się chłopakowi na szyję.

R: Heej, Ame! - przytulił mnie Rosja, całując w policzek. Zarumieniłem się lekko, uśmiechając pod nosem. : - Więc idziemy?

A: Jasne. Wziąłem truskawki, koc i czekoladę.

R: Super, ja mam colę i żelki. A teraz prowadź, bo nie mam zielonego pojęcia gdzie jest to miejsce, hah...

A: Oki! - wtedy zaczęliśmy iść dróżką w stronę lasu. Złapaliśmy się za ręce, po chwili wchodząc do lasu. Słońce przyjemnie świeci, niebo jest niemal zupełnie bezchmurne. Drzewa miło i cicho szumią, a ptaki śpiewają dumnie. : - Ej, Rosja. Tak wogóle to słyszałeś o tym rozjechanym chłopaku? Gadali o tym rano, w telewizji. - zapytałem, na co Rosja dziwnie drgnął.

R: Em... Nie, nie wiem o czym mówisz. - zaśmiał się nerwowo. : - Może zmieńmy temat. Chcesz dzisiaj przyjść do mnie na noc? Mozesz zostać u mnie na resztę weekendu, bo ojca nie ma, wróci dopiero w poniedziałek.

A: Jasne że tak! Ale nie wiem, czy moi rodzice się zgodzą.

R: To się ich później zapytaj. - Teraz zatrzymaliśmy się przed plątaniną krzewów. : - I gdzie jest to miejsce?

A: Jest przed nami. - powiedziałem, podchodząc do ściany utworzonej z wysokich zarośli. Zacząłem się przez nie przeciskać. Rosja przyglądał mi się w lekkim zakłopotaniu, ale uczynił to samo co ja.

R: Wow... Nigdy w życiu nie przypuściłbym, że takie miejsce wogóle istnieje...

A: Haha, też nie mogłem w to uwierzyć, gdy je znalazłem! To jak? Rozkładamy koc? - zapytałem, gdy byliśmy już po drugiej stronie zarośli.

R: Pewnie. - wtedy zdjąłem plecak, kładąc na puszystej trawie, zmieszanej z płatkami kwiatów wiśni. Wyciągnąłem kocyk i rozłożyłem go, siadając. Rosja uczynił to samo, ze swojej torby wyciągnął colę i opakowanie żelków, a ja wziąłem truskawki i czekoladę. Zacząłem jeść słodkie owoce, kładąc głowę na ramieniu Rosji.
Ten przytulił mnie do siebie bardzo mocno, całując delikatnie w czółko. Wziął łyka coli, a później zaczął bawić się kwiatkiem, który spadł z drzewa.

R: Te kwiaty są bardzo podobne do ciebie, Ame. - stwierdził.

A: Haha, czemu? - zaśmiałem się.

R: Bo są tak samo drobne, kruche i piękne jak ty. - powiedział, na co delikatnie się zarumieniłem.

A: Aww, jesteś taki kochany!

Przez następne pół godziny żartowaliśmy i śmialiśmy się, jedząc słodycze. Teraz Rosja wstał, aby pójść w stronę płytkiego jeziorka. Zdjął buty i mając na sobie krótkie spodenki zaczął wchodzić do wody.

R: Ame, idziesz?

A: Jasne. - odparłem, zdejmując trampki i skarpetki. Pobiegłem do niego uważając by nie chlapać. Przez chwilę kopaliśmy wodę tak, by oblewać się nią lekko nawzajem. Jednak w pewnej chwili potknąłem się o coś wystającego z wody i skończyło się to tym, że wylądowałem w twarzą w jeziorku. Rosja zaczął skręcać się ze śmiechu i podał mi rękę.

R: Haha! Wstawaj! - zaśmiał się ponownie, podciągając mnie w górę.

A: Teraz jestem cały mokry!

R: To zdejmuj bluzkę, spodenki ci szybko wyschną.

A: Ale...

R: No weź, ten zagajnik jest dookoła obrośnięty tak, że nie ma opcji aby ktoś go znalazł. Nikt cię tu nie zobaczy, mógłbyś nawet paradować nago.

A: Nie skorzystam z drugiej propozycji... - speszyłem się, zdejmując przemoczoną bluzkę. Wiem że to normalna rzecz, ale nie lubię chodzić bez koszulki. Nawet na basenie czuję się nieswojo w samych kąpielówkach...

R: Mm, dla takiego widoku cieszę się, że się potknąłeś. - śmiał się, na co we wstydzie pochlapałem go wodą z cząstkami kwiatków: - No ej!

Chodziliśmy sobie w jeziorku przez kolejne dziesięć minut, co jakiś czas lekko chlapiąc się wodą.
Chwilę temu usiadłem na miękkiej trawie, tuż obok mnie rozsiadł się wygodnie Rosja. Poczułem, jak jego ręce obejmują mnie w pasie, a po chwili zaczęły krążyć po moim torsie.

A: Russ, stop... - wymamrotałem.

R: Ale czemu? - zapytał z udawanym smutkiem.

A: Um... Czuję się niekomfortowo. Sam wiesz, dlaczego...

R: Ame spokojnie, pamiętaj że ja nie mam złych intencji. A jeśli ktoś znowu cię skrzywdzi to może sobie kopać grób. - jestem pewien że po wypowiedzeniu powiedział jeszcze coś pod nosem. Dobra, nieważne.

A: Dziękuję, Rosja... Kocham cię. - powiedziałem, aby następnie przytulić się do niego.

R: Rety, twoje włosy i skóra są takie miękkie... - rozmarzył się, gładząc moje ciało i kosmyki w tym samym czasie. Mruczałem cicho pod wpływem pieszczoty, rozkładając się na jego kolanach, dokładniej to leżałem na brzuchu. : - Lubisz, gdy ci tak robię? - pytał, masując mnie.

A: Mhm...~

Ta przyjemność trwała przez dłuższą chwilę. Moje mięśnie automatycznie rozluźniły się, pozwalając na relaks.

R: Dobra, wystarczy bo już rąk nie czuję. - zaśmiał się Rosjanin.

A: Proszę, pomasuj mnie jeszcze! - prosiłem z udawanym żalem.

R: Ehh... - wtedy poczułem, że ręce chłopaka ponownie ładują na moich plecach. : - Ten masaż trwa już dziesięć minut, zlituj się nad moimi rękami, Ame.

A: Nie. - odparłem, uśmiechając się zwycięsko.
Cieszyłem się dotykiem Rosji, cały czas domagając się więcej. Całe moje ciało przeszedł dreszcz, gdy Rosjanin przejechał palcem wzdłuż mojego kręgosłupa, od góry do dołu.
: - Mh~ Russ... - mruczę z rozkoszy, czując jak pieką mnie policzki.
Trwało to jeszcze przez jakiś czas.
Słońce przyjemnie grzeje, dlatego moja skóra i spodenki prędko wyschły. Wstałem z Rosji, idąc w stronę gdzie została moja koszulka. W międzyczasie spadło na nią kilka kwiatków oraz ich części, więc musiałem je strzepnąć. Bluzka również jest sucha, dlatego założyłem ją na siebie.

A: Ej, gdy tu szliśmy to zaproponowałeś, abym został u ciebie na noc... - zacząłem.

R: Kontynuuj.

A: Oferta nadal aktualna? - zapytałem.

R: No jasne, że tak! Przyjdź około szesnastej, bo wtedy będę już po obiedzie i zdążę posprzątać w pokoju, bo zrobiłem syf.

A: Oh, okej! - uśmiechnąłem się na myśl, że mogę nocować u swojego chłopaka. : - Postaram się tym razem nie zapomnieć piżamy, haha...

R: To może zbierajmy się już? Zbliża się 14.00, do 16.00 zostały dwie godziny, a muszę ogarnąć pokój.

A: W porządku. - zgodziłem się. Podszedłem do miejsca, w którym został koc piknikowy. Włożyłem go spowrotem do plecaka, tak samo jak papierki po słodyczach i butelkę z resztką coli. : - Dobrze, możemy wracać.

R: To chodźmy. - chwyciłem starszego za rękę i zaczęliśmy iść w stronę wyjścia z wiśniowego zagajnika. Przedostaliśmy się na drugą stronę roślinnego ogrodzenia i wyszliśmy na leśną łąkę.
Po paru minutach stanęliśmy przed moim domem.

A: Więc idę już. Do zobaczenia o 16.00!

R: Pa, Ame. - pomachał mi krótko.





Pov. Rosja

Wracam właśnie do domu. Super, że Ameryka przyjdzie do mnie na nockę. Możemy miło spędzić czas razem!
Idąc sobie chodnikiem zacząłem myśleć o wczorajszych wydarzeniach. Muszę poczytać o tym w mediach, czy coś. Ciekawe, ile wiedzą.

Kiedy dotarłem do domu, rozsiadłem się wygodnie na kanapie i włączyłem telewizor.
Wybrałem kanał z wiadomościami, trafiłem idealnie.

Nadal nie wiemy, co stało się z potrąconym chłopakiem. Najprawdopodobniej było to samobójstwo, tereny leśne są przeszukiwane przez psy tropiące. Obecnie nie znaleziono dowodów na to, iż dokonano morderstwa. W dalszym ciągu nie możemy ustalić tożsamości chłopaka, jednak policja pracuje nad tym.
Jego twarz i ciało zostały zmiażdżone, dlatego nie wiadomo nawet, jak wyglądał. Więcej bieżących informacji można znaleźć na stronie ********

Po usłyszeniu tego wybuchnąłem śmiechem. Udało mi się, haha! Oni myślą że sam się zabił. Wepchnięcie ciała pod tir to jedna z najlepszych rzeczy, na jakie mogłem wpaść. Obecnie jestem bezpieczny. Oby nic się nie zepsuło... Wzdrygnąłem się, gdy zadzwonił mój telefon. Podniosłem komórkę i odebrałem, to ojciec.

ZSRR: Halo? Rosja?

R: Siema, co jest?

ZSRR: Czy wszystko dobrze u ciebie? - oh, chyba wiem o co chodzi.

R: Pytasz, bo widziałeś wiadomości?

ZSRR: Tak, słyszałem o wypadku rano. Chciałem upewnić się, czy wszystko gra.

R: Dobra, nieważne. Wracasz w poniedziałek, co nie? Mogę zaprosić Amerykę do siebie na noc?

ZSRR: Możesz, tylko nie szalejcie w nocy, bo-

R: Ojciec! Przestań... - zirytowałem się.

ZSRR: Okej, okej. Ja już kończę, do zobaczenia w poniedziałek.

R: Pa. - pożegnałem się, kończąc rozmowę.
Odłożyłem telefon, wstając z kanapy. Powinienem ogarnąć w pokoju i zrobić sobie coś do jedzenia, może upiekę do tego ciastka?
Najlepiej dla Ame o smaku masła orzechowego, które tak lubi. Ameryka to mój słodki chłopak i zrobię wszystko, aby go uszczęśliwić. - z tą myślą zacząłem zmierzać do swojego pokoju. Jak dobrze, że nie ma tu aż takiego bałaganu jak myślałem... Właściwie to wystarczyło wrzucić ubrania do szafy, pozbyć się leżących na ziemi papierków po cukierkach i pościelić łóżko. Teraz jeszcze ciastka...



Pov. Ameryka

Dochodzi godzina 16.00, właśnie kończę pakować swoje rzeczy na nocowanie u Rosji.
W plecaku mam piżamę, ubrania na jutro, trochę pieniędzy gdybyśmy szli na lody czy coś i szczoteczkę do zębów. Jeżeli chodzi o rodziców, zgodzili się. Jutro niedziela, więc mogę zostać u Rosji do popołudnia. On coprawda nalega abym był do wieczora, ale w poniedziałek muszę wrócić do szkoły. Russ zresztą też.

Kiedy byłem gotowy, pożegnałem się z rodzicami i wyszedłem z domu. Niosąc plecak maszerowałem wąską uliczką mojego domu, by później dojść na chodnik. Mijałem ulicę, spoglądając na to, co się dzieje. Kilka osób jedzie na rowerze drogą, parę spaceruje. Na końcu miasteczka, przed lasem widzę jakieś światła... Przebijają się przez blask słońca, to chyba policja. Jestem ciekaw, kim jest ta zabita osoba. W wiadomościach mówili, że to chłopak, mniej więcej w wieku moim, bądź Rosji. Nie wiem kim był, ale szkoda. Nikt nie zasługuje na śmierć, nie bez powodu. Mam nadzieję, że to było samobójstwo, jakkolwiek to brzmi. Przynajmniej byłby to jego wybór, nie to co morderstwo.
Ale dobra, nie wiem z jakiego powodu o tym myślę...

Przemyślenia przerwał mi fakt, że znalazłem się przed domem mojego chłopaka. Otworzyłem furtkę i stanąłem przed drzwiami, by po chwili zadzwonić na dzwonek. Szybko otworzył mi Rosja we własnej osobie.

R: O, jesteś już. Zapraszam do środka! - powiedział z entuzjazmem.

A: Co tak pachnie? - zapytałem, oddając się przyjemnej woni.

R: Zrobiłem ciastka, za moment powinny być gotowe.

A: Będę mógł jedno? - zapytałem, spoglądając na piekarnik.

R: Co to za pytanie? Oczywiście, że tak! Zrobiłem je specjalnie dla ciebie, z masła orzechowego, które mi nie smakuje. Wiem że je lubisz.

A: Aww, Ruski! To słodkie z twojej strony... - zarumieniłem się delikatnie.

R: Apropo ciastek, chyba są już gotowe. - oznajmił, otwierając piec. Wyłączył go i wyciągnął gorącą blachę, z pomocą szmaty.
Ciasteczka wyglądają smakowicie, znajdują się w nich kawałki czekolady. Kocham takie pyszności...
: - Jak myślisz, wyszły mi?

A: Tak! Najchętniej zjadłbym to od razu, gdyby nie fakt, że są gorące...

R: Muszę cię zamucić. W przepisie jest napisane, że ciasteczka muszą odparować pod foliowym workiem przez czterdzieści minut. Więc mam nieco inny pomysł. Pójdziemy do parku na spacer. Chcesz?

A: Dobrze, możemy się przejść. Pamiętasz to drzewo w twoim ogrodzie? Może wejdziemy na nie wieczorem? Obejrzymy zachód słońca z wysokości, patrząc na lasy.

R: Może tak być. Masz fajne pomysły! - przyznał.
Rosja włożył ciastka pod foliowy worek. : - Okej, możemy już iść do parku. Kupię ci lody, chcesz?

A: Haha, nie za dużo tego? Najpierw lody, potem ciastka. Nie żebym narzekał!

R: Jeśli nie chcesz, to-

A: Chcę! Ale kupię sobie sam, bo wziąłem pieniądze.

R: Okej, jak uważasz. To co, idziemy?

A: Jasne, chodźmy. - odpowiedziałem. Położyłem plecak na podłodze kuchennej, wcześniej wyciągając portfel oraz telefon. Włożyłem obie rzeczy do kieszeni spodni i poszedłem do przedpokoju, by założyć buty.
Niedługo później wyszliśmy z domu.



Pov. Rosja

Właśnie idę z Ame za rękę, w stronę parku.
Jejku, jego łapcia jest taka mała w porównaniu do mojej dłoni! Młodszy uśmiechał się, opowiadając o różnych rzeczach. Uwielbiam słuchać jego głosu! Nim się zorientowaliśmy, doszliśmy do parku. Woah, właśnie idę alejką, na której wczoraj był Chiny. Rety, jaka szkoda że już go z nami nie ma. Haha...
Szliśmy sobie spokojnie, aż moją uwagę przykuło jedno z drzew. "O ja pierdziele..." - pomyślałem, gdy znajoma butelka eteru leżała na trawie za drzewem, tam gdzie ją zostawiłem. Boże święty, gdyby ktoś to znalazł!! Szybko podbiegłem w stronę przedmiotu.

A: Rosja, co robisz? - zapytał Amerykanin w lekkim zdziwieniu.

R: Emm... Nie toleruję śmiecenia. - zmyśliłem na poczekaniu. Odkręciłem butelkę i wylałem jej zawartość na trawnik. Później udałem się w stronę kontenera i wyrzuciłem ją tam. Uff, całe szczęście że tutaj jeszcze była...

A: Wow, nie spodziewałem się tego po tobie. - powiedział Ame, pozytywnie zaskoczony.

R: Jeszcze wielu rzeczy o mnie nie wiesz.~ Ale spokojnie, w swoim czasie się dowiesz. Tak wogóle, budka z lodami jest tam. Kupujemy?

A: Pewnie, chodźmy! - ucieszył się i pobiegł w stronę obiektu, ciągnąc mnie za rękę.

Po niedługim czasie mieliśmy już zakupione lody. Wziąłem białego świderka, tak samo jak Ameryka. Teraz idziemy sobie w stronę parkowego stawu, dalej trzymając się za ręce.
Ame opowiada mi właśnie jakąś historię z dzieciństwa.

A: [...] No i właśnie w ten sposób postanowiłem, że już nigdy nie zjem szpinaku.

R: Mhm, ciekawe. Może usiądziemy sobie? - zapytałem, siadając przy brzegu wody.
Ame bez słowa uczynił to samo, opierając się o mnie. Przyglądał się kaczkom i łabędziom pływającym w wodzie, a ja patrzałem na to, jak je loda.

Cholera, to jest takie... Perwersyjne w moich oczach. Ameryka wkłada sobie loda głęboko w gardło, by po chwili wolno wysunąć go z ust.
Moja twarz przybierała nowe odcienie czerwieni, gdy to robił.

A: Russ, coś się stało? - zapytał niewinnie.

R: Ym... Nie, wszystko jest dobrze. - odrzekłem, próbując opanować rumieniec. Poczułem, jak coś zimnego spływa mi po dłoni.

A: Ups, lód ci się topi. - zauważył Ame, zbliżając twarz do mojej pięści. Powolnie zlizał topniejący słodycz. Po chwili biała, stopiona śmietanka ociekała z jego ust i języka, powodując że moje policzki pieką, a umysł wyobraża sobie dość... Niestosowne rzeczy. Nie powinienem w ten sposób myśleć, Ame jest nie czego nie świadomy i nawet nie zdaje sobie sprawy z tego, co ja tu sobie wyobrażam. Z transu wyrwał mnie Ameryka, sam we sobie. : - Russ? Na pewno wszystko dobrze? Jesteś bardzo cichy.

R: Jest dobrze, jak wcześniej wspominałem. Po prostu zamyśliłem się, nic ważnego.

A: Oh, okej. - odpowiedział, opierając się o mój bark. Zacząłem jeść swojego loda, bo ten znów zaczął spływać mi po dłoni. Wolnym ramieniem objąłem Amerykanina i w ten sposób dokończyliśmy jedzenie. Ameryce został sam wafelek. : - Rosja? - odezwał się w końcu po dosyć długiej ciszy.

R: Tak?

A: Co ty we mnie widzisz? - zapytał z powagą.

R: Oj Ame... Jesteś ślicznym, słodkim, mądrym i kochanym chłopakiem. Nie rozumiem jak możesz mieć tak niską samoocenę, jaką czasem sobie stawiasz. Jesteś moim ideałem, rozumiesz? Nikt inny w życiu mi się tak nie podobał... Masz wspaniały charakter i wygląd. - młodszy chłopak przez chwilę milczał, aby po chwili odpowiedzieć:

A: Dziękuję, że tak myślisz... - już miałem coś odpowiedzieć, ale z wody wyszła kaczka. : - Oo, kaczuszka! Dam jej wafelek. - powiedział Ame, zbliżając wafel po lodzie do zwierzęcia.
Kaczka zaczęła powoli podchodzić, a Ameryka rzucił jej jedzenie na trawę. : - Chciałbym mieć zwierzątko... - oznajmił po chwili.

R: Po co ci ono?

A: Jak to po co? Głaskałbym je, przytulał, bawił się...

R: Możesz robić te rzeczy ze mną! - powiedziałem dumnie.

A: Raczej nie mógłbym rzucać ci piłki, haha...

R: Nie, ale moglibyśmy pobawić się w inny sposób... - Ameryka przez chwilę nie wiedział co mam na myśli, jednak wreszcie zrozumiał, o co mi chodziło.

A: Rosja!!

R: No, to moje imię. - zaśmiałem się, powodując że Ameryka jest zły. : - To co z tą zabawą?

A: Jesteś okropny...

R: Też cię kocham. - uśmiechnąłem się, całując Ame w czubek głowy. : - Oj no nie złość się już. Wracamy? Dopiero zjedliśmy lody, ale myślę że masz ochotę na ciastka, które upiekłem.

A: I dobrze myślisz. Chodźmy! - powiedział, wstając. Uczyniłem to samo i zaczęliśmy zmierzać w stronę alejki parku, prowadzącej do wyjścia. W tym samym czasie złapaliśmy się za ręce. Przez chwilę szliśmy spokojnie, ciesząc się pięknym, letnim dniem. W końcu opuściliśmy park, wychodząc na chodnik.

Szło nam się bardzo miło, w ciszy. Jednakże, w pewnej chwili Ameryka nadepnął na rozwiązaną sznurówkę w swoim bucie. Nim zdążyłem zareagować w jakikolwiek sposób, młodszy chłopak wylądował na chodniku.

A: Ouh! Niezdara ze mnie... - zaśmiał się słabo. Podałem mu rękę, aby postawić go na nogi.
Syknął z bólu, łapiąc się za nogę. : - Oh shit...

R: Ame, twoje kolano! - zauważyłem, że zdarł sobie w tamtym miejscu skórę do tego stopnia, że krwawi.
: - Zaniosę cię do domu.

A: Pff, co? Haha, Russ nie bądź śmieszny! To tylko niewielka rana.

R: Nie interesuje mnie to, wchodź na barana albo sam wezmę cię na ręce. - dopowiedział mi chichot z jego strony. Zniżyłem się, a Ame wszedł mi na plecy. : - Gotowy?

A: Tak! - opowiedział rozbawiony. Nie pozwolę mu iść ze zdartym kolanem. Ame jest mój i dam mu wszystko czego pragnie, nie mogę pozwolić aby był zraniony, bolący lub smutny. Gdy tylko dotrzemy do domu, opatrzę mu kolano.
Chwyciłem zwisające nogi chłopaka i ignorując zdziwone spojrzenia innych osób, zacząłem iść z nim tak do domu.

R: Od teraz przed każdym naszym wyjściem będę sprawdzał, czy masz zawiązane buty. A jeśli nie, to zacznę ci wiązać sznurówki. - mówiłem z powagą, aż poczułem jak Ameryka zdejmuje mi uszankę z głowy.

R: Hej, oddawaj to!

A: Nie. Masz fajne włoski, czemu je chowasz pod czapką? - zapytał, ubierając sobie moje nakrycie głowy. Chłopak bawi się moimi włosami, nie przeszkadza mi to oczywiście. Wręcz przeciwnie.
Po kilku minutach dotarliśmy do mojego domu. Odstawiłem Ame na ziemię, aby otworzyć drzwi.

R: Okej jesteśmy, a teraz oddaj mi uszankę.

A: Nie.

R: Na pewno?

A: Nie oddam ci. - stwierdził.

R: Czyli wszystkie ciasteczka są moje! - krzyknąłem, wbiegając do domu bez Ameryki.

A: Ej, zaczekaj!! Zostaw mi choć jedno! - błagał, biegnąc za mną. Podniosłem talerz z ciastkami wysoko nad siebie, aby nie mógł dosięgnąć.
: - Daj mi! - nakazał, wręczając mi uszankę spowrotem. Założyłem ją sobie na głowę, jednak nadal trzymałem talerz wysoko. Śmiałem się gdy skakał, próbując dosięgnąć słodkości.

R: Mógłbym ci dać, ale... Nie ma nic za darmo.

A: A jak dam ci buziaka?

R: Cóż, to bardzo opłacalna propozycja. Więc czekam. - zaśmiałem się zwycięsko.

A: Ale... - mruknął, nie mogąc dosięgnąć moich ust. Zacząłem poraz kolejny śmiać się z niego, przez co był zły.

R: Ojej, nie dosięgasz? Musisz sobie jakoś poradzić, jeśli chcesz ciasteczko. - mówiłem z wyższością w głosie. I nie tylko. Ameryka przez chwilę był czerwony ze złości, ale w końcu wpadło mu coś na myśl.

Podskoczył wysoko, oplatając nogi wokół moich bioder. Jego ramiona zostały zarzucone na moją szyję, a sam chłopak nareszcie dosięgnął moich ust. Zbliżył swoje miękkie i ciepłe wargi do moich, aby połączyć nasze usta. Wciągnąłem się w pocałunek, odkładając talerz z ciastkami na blat kuchenny. Chwyciłem Amerykę za tyłek żeby nie spadł, ciesząc się chwilą. Ciepły i śliski język Ame przepychał się z moim, nawet nie zauważyłem, kiedy położyłem chłopaka na blacie tak, że on siedział a ja stałem między jego rozłożonymi nogami. Ameryce zaczęło brakować powietrza, dlatego oderwaliśmy się od siebie.

A: Kocham cię, Ruski...

R: Ja ciebie bardziej. - powiedziałem, jeszcze raz zbliżając się do chłopaka aby cmoknąć go w usta. : - Właśnie, zapomnieliśmy o twoim kolanie...

A: To nic takiego.

R: Przestań. Usiądź na kanapie i poczekaj na mnie, jak grzeczny chłopiec. Pójdę po jakiś plaster!

A: Okej... - odparł zrezygnowany, siadając posłusznie. Ja sam udałem się do łazienki i z szafki wyciągnąłem paczkę plastrów. Do tego wacik, jakiś spray do dezynfekcji.

R: Okej, mam tu parę rzeczy. - uklęknąłem przed Amerykaninem. : - Teraz może trochę zaszczypieć... - ostrzegłem, zbliżając płyn ku ranie. Ameryka cichutko syknął, dlatego pogłaskałem go po ramieniu, dodając otuchy. Zacząłem przemywać nieznacznie krwawiące miejsce, a gdy było ono czyste, powoli oderwałem  plaster od folijki. Gdy był gotowy do naklejenia, delikatnie przyłożyłem go do skóry. Aby mocno się trzymał, przycisnąłem klejące się brzegi. Na sam koniec zbliżyłem się do zasłoniętej plasterkiem rany i delikatnie pocałowałem.

A: Traktujesz mnie trochę jak dziecko, wiesz? - zaśmiał się młodszy chłopak.

R: Wiem.

A: W każdym razie, dziękuję za pomoc!

R: Nie ma za co. Byłeś dzielny, więc dostaniesz ciasteczko! - od razu ożywił się, kiedy usłyszał o ciastku.

A: No w końcu! - udałem się do kuchni po talerz i podałem młodszemu słodkości. Ame chwycił za jedno ciasteczko i włożył je sobie do ust, w całości. : - Ale dobre! - zachwycał się, mówiąc z pełnymi ustami. Jego policzki są nadęte przez ciastko, twarz zarumieniona, a włoski opadają mu na czoło i oczy. Dlaczego on musi być aż tak słodki?
Zacząłem głaskać jedzącego chłopaka po główce. Ten tylko bardziej się rozpromienił, widzę to po jego twarzy. : - Mogę jeszcze jedno?

R: Oczywiście że tak, zrobiłem je wszystkie dla ciebie! Mnie one nie smakują...

A: No cóż, dziękuję! - powiedział wtulając się we mnie.

R: Za ciasteczka? Haha...

A: Za wszystko. - dodał, zatapiając twarz w mojej bluzce. : - Tak wogóle, to strasznie tu gorąco...
Ile jest stopni? - zapytał. Szczerze mówiąc ja też czuję, że wokół panuje wysoka temperatura.

R: Jest 27 stopni, niedługo wakacje... Może schłodzimy się wężem ogrodowym, na podwórku?

A: Okej! - ucieszył się młodszy, wpychając kolejne ciasteczko do ust. : - To chodźmy! - wesoły wybiegł z domu, na co zaśmiałem się. On jest taki pozytywny... Sam wyszedłem tylnymi drzwiami i znalazłem się w ogrodzie.

R: Muszę iść do garażu, odkręcić wodę. - oznajmiłem, kierując się do drzwi. Kiedy znalazłem się już w garażu, odkręciłem kurek z wodą. Wybiegłem na ogród, by rozwinąć węża ogrodowego. Gdy lała się z niego woda, nakierowałem strumień na Amerykę.

A: H-hej!! Pozwól, że najpierw ściągnę bluzkę! - śmiał się, zdejmując ją. Zarumieniłem się na ten widok, nastolatek rzucił koszulkę gdzieś na bok.
Ponownie oblałem go wodą, powodując że ten się śmieje. W końcu podbiegł do mnie i wyrwał mi "broń" z rąk.

R: Hehe... Nie oblejesz mnie wodą gdy jestem w ubraniach, prawda Ame?

A: Niechaj pomyślę... - udawał, że rozmyśla nad ciężkim wyborem.
: - Chyba jednak nie skorzystam z tej opcji. - oznajmił po czym skierował strumień zimnej wody we mnie.
Zacząłem śmiać się, zdejmując wcześniej uszankę i rzucając gdzieś na trawnik.

I właśnie w ten sposób przez dobre piętnaście minut ganialiśmy się po ogrodzie, lejąc wodą. Teraz Ame leży na trawie, ciężko dysząc.

R: Zmęczony, co? - zapytałem, biorąc duże wdechy.

A: Mhm... Ale warto było się ochłodzić. Jedyny problem jest taki, że przez ciebie jestem mokry.

R: Zrozumiałem to na dwa sposoby. - skomentowałem z "niewinnym" uśmieszkiem.

A: Rosja! Okropny jesteś. - zaśmiał się młodszy.

R: Czy ja wiem? - uśmiechnąłem się, tuląc do młodszego.

A: Wyglądasz jak szczur z tymi mokrymi włosami.

R: A ty wyglądasz jak karzeł. - celowo mu to wypomniałem, bo wiem że on nie lubi swojego wzrostu.

A: Co powiedziałeś?

R: Że jesteś karzełkiem. - wtedy Ame zaczął mnie bić, jednak te "ciosy" były takie słabe, że praktycznie niczego nie czułem.

A: Boli?

R: Nie~ - wtedy zawisłem nad Ameryką, wbijając jego nadgarstki w ziemię. : - Jesteś moim małym  słodkim karzełkiem, wiesz?

A: Nie jestem aż tak niski!

R: Jesteś. Ale to urocze. - wtedy młodszy chłopak oburzył się, mając widoczny rumieniec na policzkach.




______

Kolejne popołudniowe godziny spędziliśmy miło w ogrodzie. Letnie słońce ostro grzało, dlatego rozkoszowaliśmy się siedzeniem w cieniu i piciem zimnej lemoniady, którą razem zrobiliśmy.
Wylegiwaliśmy się też na leżakach, ale najlepszą rzeczą był pomysł, by zagrać w piłkę.
Ameryka gra całkiem nieźle, ale nie jest w stanie mnie prześcignąć, jeśli chodzi o bieg.

A teraz? Teraz, cóż... Zbliża się zachód słońca. Niebo jest pomarańczowo różowe, ptaki cicho podśpiewują melodie a w powietrzu unosi się zapach lasu, który ciągnie się za moim ogrodem.
Upał już nie dokucza, jest bardzo przyjemna temperatura.

A: Rosjaa...

R: Tak? - zapytałem, widząc że Ame czegoś chce.

A: Zrobisz coś dla mnie?

R: Co zechcesz. - odparłem. Dla takiego kochanego słodziaka jestem w stanie zrobić wszystko, nie hamując się przed niczym!

A: Wespniemy się na drzewo żeby oglądać zachód? - zapytał z nadzieją w głosie.

R: Pewnie, chodźmy. - uśmiechnąłem się. Udaliśmy się na sam koniec ogrodu i stojąc pod drzewem zacząłem wchodzić pierwszy. Gdy stałem na pierwszym konarze, podałem Ameryce rękę aby ułatwić mu wchodzenie.
Po wspięciu się na parę innych grubych gałęzi usiadłem. Ame zrobił to samo, opierając się delikatnie o moje ramię. Przed nami są bardzo rozległe lasy, wyglądają tak, jakby ciągnęły się w nieskończoność.

A: Niebo jest przepiękne, prawda? - zachwycał się.

R: Zgadzam się. Jest śliczne... - przyznałem, chwytając za dłoń młodszego.




Pov. Ameryka

Właśnie obserwujemy piękne niebo i lasy, razem z Rosją. Trzymamy się za ręce. Rety, Russ jest taki przystojny i męski... Troszczy się o mnie i sprawia, że czuję się dobrze. W pewnej chwili zorientował się, że patrzę na niego.

R: Coś nie tak...? - zapytał.

A: Nie, ja po prostu... Mmh! - nie zdążyłem dokończyć, bo chłopak bardzo szybko złączył nasze usta. Utknęliśmy w płytkim, lecz uczuciowym pocałunku. Gdy oderwaliśmy się od siebie, Rosjanin objął mnie ramieniem.

R: Schodzimy już z tego drzewa? - zapytał wreszcie.

A: Pewnie, zejdźmy. Może zagramy w coś w domu?

R: Jasne, możemy grać na konsoli! - ucieszył się.
Licealista podał mi dłoń, pomagając w zejściu z drzewa. Gdy stanąłem na trawie, poczułem dziwną ulgę. Wraz z Rosją udaliśmy się spowrotem do jego domu.

Timeskip
___

Rosja siedzi właśnie na kanapie, trzymając jednego pada do konsoli. Moim zadaniem jest wybranie odpowiedniej gry. Stanąłem kilka metrów przed nim, schylając się do szuflady. Są tu różne gry, jednak przeważają w nich strzelanki i inne takie. Czułem na sobie wzrok Rosji, nie czuję się z tym w pełni komfortowo...
Szybko wyjąłem płytę z grą, jest to coś o strzelaniu i zabijaniu, mniejsza.
Wróciłem na kanapę.

A: Może być ta?

R: Tak, często w to gram. To załaduj grę.

Kiedy usiadłem obok starszego chłopaka chwytając pada w rękę, gra się ładowała.

R: Ame, robisz może przysiady? - to pytanie mnie rozbawiło.

A: Haha, nie. A czemu pytasz?

R: Bo masz zajebisty tyłek. - powiedział z dziwnym uśmiechem na twarzy.

A: Nie skomentuję tego... - zawstydziłem się.

R: Nie musisz. Ja tu tylko stwierdzam fakty.

A: Dobra, nieważne... Gra się już załadowała. Ten komplement mnie zawstydził...

Granie minęło nam fajnie. Rosja jest w tym naprawdę dobry, musi grać w te zabijanki całymi dniami! Teraz jest godzina 21.00.
Gra zdążyła mi się już znudzić, dlatego siedzę i patrzę, jak Rosja robi to samotnie już od godziny. Ale mam teraz ochotę się do niego przytulić... Bez dłuższego namysłu to uczyniłem, jednak bez wzajemności.
Dlatego właśnie położyłem się na kolanach starszego chłopaka. Ten jednak w dalszym ciągu wpatrywał się w ekran telewizora, szybko klikając w guziki konsoli.

A: Rosja, mogę trochę twojej uwagi? - zapytałem cicho, wtulając się w niego.

R: Em... Może trochę później, jestem zajęty. - oznajmił, nawet na mnie nie patrząc. A więc teraz gra jest ważniejsza ode mnie, tak? Mam pewien pomysł... Uklęknąłem na czworaka obok Rosji i  powoli czołgałem się w jego stronę. Gdy byłem tuż obok, zacząłem ocierać się o niego jak kot, pomrukując cicho. Ten przez pierwsze sekundy nic z tym nie zrobił, ale po chwili się zainteresował. : - Co robisz? - zapytał.
Ja jednak nic nie odpowiedziałem, zamiast tego dalej pocierałem jego ciało swoim. : - Udajesz kota?

A: Może... - dalej szukałem uwagi u Rosji.

R: No dobra, zajmę się tobą koteczku. - zaśmiał się, odkładając pada.

A: Haha, "koteczku"?

R: Ocierasz się jak kotek, więc tak. - powiedział, po czym zaczął bawić się moimi włosami. Mruknąłem cicho, kładąc się na kolanach chłopaka. Dalej prowokowałem tarcie między nami, chcąc większej ilości dotyku.
: - Ale ty jesteś potrzebujący, haha...

A: Mm... - wymamrotałem, gdy zaczął masować mnie po pleckach. Niedługo później przestał, kładąc mnie sobie na kolanach.

R: Kocham cię, wiesz?

A: Też cię kocham... - powiedziałem cicho, wtulając twarz w obojczyk Rosji. On błądził powoli dłońmi po całym moim ciele. Poczułem się źle, gdy włożył mi rękę pod bluzę. Zanim cokwiek powiedziałem, Rosja złączył nasze usta w namiętnym pocałunku. Wpychał swój język głęboko w moje gardło, przez co nie nadążałem nad ruchami. W pewnej chwili poczułem, jak jego prawa ręka ląduje na moim udzie, zaczął powoli pieścić jego wewnętrzną część. Zaatakowało mnie uczucie nieswojości. Rosja oderwał się od moich ust, myślałem że to koniec, jednak teraz mogłem wyczuć jego ciepły oddech na mojej szyi. Nim zdążyłem jakkolwiek na to zareagować, Rosjanin zaczął całować moją skórę, zasysając się w jednym miejscu.

Właśnie dotarło do mnie, dokąd to wszystko zmierza...

Gwałtownie odskoczyłem od chłopaka, czując że moje oczy są zaszklone.

R: Ame? Co się stało? - zapytał z dużym zdziwieniem.

A: Rosja, ja nie chcę... Sam widziałeś, dokąd to zmierza... - mówiłem łamiącym się głosem.
Nim Rosja zdążył odpowiedzieć, dodałem : - Ja mam dopiero piętnaście lat...

R: Ale wiek nie jest żadną przeszkodą, ja też nie jestem pełnoletni. Nie bój się, będę delikatny. - powiedział, znowu kładąc swoją dłoń na moim udzie. Od razu ją zabrałem.

A: Błagam, nie rób tego... - nie wytrzymam już dłużej...
Z moich oczu spłynęły gorące łzy, które starszy chłopak natychmiast zauważył.

R: Jezu, Ame! Przepraszam cię słonko... - powiedział z wyrzutami, mocno przytulając do siebie. : - Nie miałem pojęcia, że tak to przeżywasz...

A: P-po prostu... To zbyt źle mi się kojarzy. Ja nie chcę znowu przeżywać tego samego, rozumiesz? - chlipałem w jego koszulkę, gdy próbowałem się uspokoić, zyskiwałem odwrotny efekt.

R: A więc o to chodzi... - chwycił moje policzki w obydwie dłonie, zmuszając do spojrzenia mu w oczy.
: - Zapamiętaj sobie jedną, ważną rzecz. Ja w życiu nie zrobię ci niczego bez twojej woli.
Nigdy nie zrobię ci krzywdy, rozumiesz? NIGDY. - mówił, ocierając moje słone łzy. : - Proszę cię, nie płacz aniołku. Dużo bardziej pasuje ci uśmiech na twarzy. - mimowolnie uśmiechnąłem się do niego, nadal mając łzy w oczach. : - Lepiej?

A: Mhm... Dziękuję ci, Rosja...

R: Nie masz za co dziękować. To mój obowiązek żeby cię chronić i proszę, weź sobie do serca, że nigdy cię nie skrzywdzę. - w tej chwili przytuliłem się do niego z całej siły. On pocałował mnie w policzek, odwzajemniając żelazny uścisk.
I w ten sposób siedzieliśmy przez dobre pięć minut...

A: Może porobimy razem coś fajnego? - zapytałem wreszcie.

R: Jasne, ale może najpierw zrobię dla nas kolację? Jest już późno, a ty jadłeś tylko ciasteczka, do tego po południu.

A: A mogę ci pomóc?

R: Nie. Usiądź sobie i obejrzyj coś w telewizji, a ja przygotuję dla nas jedzonko.

A: No okej... Miło. - odparłem, włączając telewizor. Nie mam niczego Rosji za złe. Bardzo go kocham, jest taki czuły i delikatny. Wszyscy się go boją, on nie skrzywdziłby nawet muchy! No, może zdarzają mu się bójki, ale... W rzeczywistości nie jest złą osobą.

Oglądałem jakiś program, nawet nie zauważając, gdy podstawiono mi talerz z jajecznicą.
Rosja nie czekając dłużej nabrał trochę na widelec i zaczął mnie karmić.

R: Smakuje? - zapytał, gdy ja przeżuwałem.

A: Tak, jest pyszne. Dzięki, ale nie musisz mnie karmić. - zaśmiałem się.

R: Ale ja chcę! - uparł się, ponownie wkładając mi jedzenie do ust. Nie protestowałem, ciesząc się smakiem kolacji.

Gdy obydwoje zjedliśmy, była 22.00. Razem z Rosją oglądamy paradokumenty, śmiejąc się z aktorów.

R: Strasznie wieje, czyż nie? - zapytał wreszcie.

A: Nie zwracałem na to uwagi... - faktycznie, słychać że na dworze jest niezła wichura. Nie widzimy nic jednak za oknem, przez ciemność.

R: Głosili nocne burze. - dodał.

A: Boję się...

R: Haha, burzy?

A: Niezupełnie... Raczej nocnej burzy. W starym domu też mieszkałem obok lasu. Podczas wakacji, nocą szalała burza. Nagle drzewo rosnące najbliżej mojego okna zawaliło się, roztrzaskując szybę. Źle to wspominam...

R: Nie przejmuj się, będziemy spać razem. Nic złego się nie stanie, to tylko zła pogoda. - zapewniał mnie.

A: Mam nadzieję... Odchodząc od tematu, pójdę się już umyć.

R: W porządku, ja zrobię to po tobie.

A: Ok, pójdę tylko do twojego pokoju, bo zostawiłem tam plecak w którym jest ręcznik i piżama.




Pov. Rosja

Ameryka kilka minut temu wszedł do łazienki, by wziąć prysznic. Niby oglądam telewizor, ale tak naprawdę ciągle myślę o tym, jak całowaliśmy się tu, na kanapie. Szkoda że do niczego między nami nie doszło... Rety, nie miałem pojęcia że on tak zareaguje. Właściwie to myślałem, że też tego chce. Nawet dobrze że oderwał się ode mnie tak szybko, bo jeszcze chwila i w moich spodniach zrobiłoby się ciasno. Słabo że się przestraszył... Mam nadzieję, że Ame wie, iż nie zrobiłbym mu niczego złego. Czuję się jakby to był mój obowiązek, by pilnować aby czuł się bezpiecznie i komfortowo. Nie pozwolę go nikomu dotknąć, Ameryka jest mój i ten kto mu coś zrobi bądź go tknie, może żegnać się z życiem.
Kontynuowałem te myśli, dopóki mojej uwagi nie przykuł swetr Ameryki, leżący na kanapie.
Za dnia był upał a on wziął go ze sobą, od kiedy przyszedł, leży to tu na kanapie. Podniosłem ową rzecz, unosząc ją na wysokość swej twarzy. Pachnie jak Ameryka... - uśmiechnąłem się i przytuliłem do poduszki, wąchając materiał swetra. Mmm, to jest takie cudowne...

Po dziesięciu minutach czekania Ame wyszedł spod prysznica. Usiadł obok mnie w piżamce, objąłem go, zaciągając się świeżym zapachem.

R: Oo, widzę że użyłeś mojego żelu pod prysznic.

A: Sorry...

R: Ty już skończ przepraszać, pachniesz wspaniale... - mówiłem, nadal ciesząc się przyjemną wonią.
: - Też pójdę już pod prysznic. Zaczekasz na mnie?

A: A mam inny wybór? - zaśmiał się uroczo, wygodnie siadając na kanapie.


___

Gdy skończyłem kąpiel  zorientowałem się, że nie mam niczego do przebrania w łazience.
Owinąłem sobie ręcznik wokół talii i otworzyłem drzwi.

R: Ame? Mógłbyś mi przynieść jakieś ciuchy do snu? Z mojego pokoju.

A: Jasne, idę. - odparł, a po chwili usłyszałem jak wchodzi po schodach na górę. Po niedługiej chwili przyszedł z ubraniami. Wziąłem ciuchy z rąk młodszego.

R: Dzięki, nie miałem tu nic do zmiany, hehe... - powiedziałem, drapiąc się nerwowo po karku.
Stałem dalej w samym ręczniku owiniętym wokół bioder. Gdy gorąca woda nadal ociekała ze mnie, widziałem jak Ameryka spogląda na moją osobę, jego twarz wygląda jak burak. : - Wszystko dobrze Ame? Albo po prostu podoba ci się to, co widzisz~? - zapytałem, śmiejąc się.
: - Okej nieważne, muszę się przebrać. - dodałem. Nim zamknąłem drzwi, puściłem Ameryce oczko. Ten w dalszym ciągu stał nieruchomo jak głaz, wyglądając jakby zaraz miał odlecieć.
Ze zwycięskim uśmieszkiem zamknąłem drzwi, w celu założenia sobie ciuchów.

Kiedy byłem przebrany, wróciłem do Ameryki. Jego policzki nadal były zaczerwienione.

R: Ojejku, chyba masz gorączkę, wiesz? - powiedziałem ironicznie.

A: Nie...

R: Na pewno? Wyglądasz, jakbyś płonął. A może to po prostu przeze mnie?~

A: Ja tylk- - nie było mu dane skończyć, gdyż na podwórku rozległ się oślepiający błysk, a chwilę później donośny huk.

R: Oh, widzę że burza już się zaczęła. - powiedziałem podchodząc do okna tarasowego.
: - Muszę zamknąć drzwi na klucz przed snem, więc zaczekaj chwilkę. - powiedziałem, udając się ku drzwiom. Przekręciłem kluczyk upewniając się, że jest zamknięte.

A: Rosja... Pójdziemy już spać? - spytał Amerykanin, leżąc na kanapie.

R: Jasne, chodźmy. - zgodziłem się. Nagle, niespodziewanie światła zgasły.

A: Rosja!!

R: Ups, wygląda na to, że nie ma prądu... - nagle błyskawica oświetliła salon na kilka sekund, a głośny grzmot spowodował, że Ame zbiegł z kanapy, kierując się w moją stronę. Po omacku szukał przed sobą czegokolwiek, głównie niskich mebli. Mimo iż go nie widzę, wiem że jest niedaleko mnie. Podskoczyłem lekko, gdy Ameryka... Chwycił moje krocze.

A: Ej, co to jest...? - pytał, dotykając mnie w tym miejscu. Czuję, że moja twarz robi się czerwona, a policzki pieką bezlitośnie. Cholera, jeszcze chwila i...

R: Ame... Czy mógłbyś przestać? - zapytałem, mimo iż wcale nie chcę, by kończył to co robi.

A: Oh, to ty. - powiedział, ale szybko jego ton głosu się zmienił. : - Czy ja właśnie dotykam...

R: Mhm... - potwierdziłem, na co Amerykanin gwałtownie zabrał rękę.

A: O boże, przepraszam!! - krzyknął ze wstydem w głosie. : - Nie wiedziałem, że to... Uhh...

R: Spokojnie, nic się nie dzieje, haha! Właściwie to możesz kontynuować~ - zaproponowałem.

A: Co? Nie! Mieliśmy iść spać, więc chodźmy! - złościł się, zawstydzony.

R: No dobrze, przepraszam. To ruszajmy do mojego pokoju, tylko daj mi rękę. Nie chcę abyś po ciemku spadł ze schodów, czy coś.

A: Oki. - powiedział, chwytając mnie delikatnie za dłoń. Zaczęliśmy iść po schodach, Ame drgał za każdym razem, gdy niebo przeszywały błyskawice i głośne pioruny. Szybko dotarliśmy do mojego pokoju. Deszcz, wichura, ogólnie burza zakłócają ciszę. Ameryka znalazł telefon na mojej szafce. Oślepiający ekran spowodował, że jest jasno. Chłopak włączył latarkę, wchodząc do łóżka. Gdy już wygodnie się ułożył, zostawił telefon na półce nocnej.
Położyłem się obok niego i przykryłem nas kołdrą. Ameryka był odwrócony plecami do mnie.

A: Dobranoc, Ruski.

R: Dobrej nocy, Ame. - powiedziałem, obejmując go od tyłu.

A: Kocham cię.

R: Ja ciebie bardziej słonko...














____________________________________
Rysunek  w mediach jest od MarceliSzpak3 bardzo dziękuję za niego :))
____________________________________

Nienawidzę tego rozdziału dużo bardziej niż jakiegokolwiek, na jaki narzekałam. Zero sensu, za to masa błędów i powtórzeń, które mimo sprawdzania na bank są. Takie coś sprawia, że odechciewa mi się pisania tego... Czegoś. Spokojnie, książka będzie skończona.

Mam do was naprawdę WAŻNE pytanie. Pytam o to tylko dlatego, że niejedna osoba na pv się pytała.

Co uważacie o rozdziałach nsfw w tej książce? Ja nie planowałam ich robić.
Zanim odpowiecie, weźcie pod uwagę to, że po zakończeniu tej książki, po skończeniu fabuły będą rozdziały bonusowe - scenki fluff, lemony i inne tele duperele, jakbyście chcieli.

Więc jak? Bardzo chcę aby ta książka nie była jednym wielkim je*aniem się przez Ame i Rosję, za przeproszeniem.

Dziękuję za przeczytanie rozdziału :'D


6848 słów, muszę pisać krótsze rozdziały bo padnę.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top