11.
Zgodnie z obietnicą - maraton cz. 1. Nie będzie może długi, ale rozdział, dwa jeszcze się dziś pojawią :)
PoV Patrice
Po nieskończenie długim i oczywiście nudnym apelu, miała odbyć się kolacja. Dowiedzieliśmy się mnóstwo pierdół, przepraszam, zasad, co można, a czego nie można robić i jak należy się zachowywać. Teraz jednak pochód naszej klasy kierował się w stronę stołówki. Kiedy na nią weszliśmy, okazało się, że stoliki są podzielone na pokoje. Odszukaliśmy więc nasz numerek i zasiedliśmy tam. Pomieszczenie obite było drewnianymi panelami z góralskimi akcentami, kolorystyka dodatków szła w delikatny, przyjemny dla oka turkus. Na pierwszy rzut oka, można by powiedzieć, że wygląd jest zupełnie swojski, jednak psuły to głośniki w kątach, z których leciała muzyka z radia. Nie była ona jednak głośna, więc plus za nastrój. Siedzieliśmy oczekując rozwoju wydarzeń, kiedy do naszego stolika podeszła kucharka z wózkiem. Postawiła przed każdym talerz z dwoma naleśnikami, oraz szklankę herbaty z cytryną, po czym odeszła. Zabraliśmy się za jedzenie. Naleśniki okazały się być z dżemem. Niestety Max chyba nie cieszył się z tego powodu
- No żesz... - powiedziała dźgając naleśnika widelcem
- A cóż ci biedak zawinił, że tak go katujesz? - spytałam żartobliwie
- A bo mnie dziad ubrudził... - zbulwersował się chłopak
- No wiesz co?! - udawałam oburzenie - I to niby jest powód do katowania biednego naleśniczka?! A nie zapytasz się jego, jak się czuje?! Nie płacz Andrzejku... - udawałam dalej, a reszta stolika się śmiała
- Ty lepiej swojego Hipolita pilnuj, a nie będziesz się Andrzeja czepiać. Niech się dzieciak uczy, ma całe życie przed sobą - powiedział Max, po czym z nieco przesadnym sadyzmem zaczął kroić naleśnika. I znowu upaprał się dżemem
- Ja dziękuję... - mruknął, po czym zaczął się śmiać z nami. Posiłek upłynął nam w dość miłej atmosferze i po chwili rozchodziliśmy się do pokoi. Jedno jest pewne. Ja chcę się iść pierwsza myć!
PoV Carrie
Dzisiejszy dzień nawet mi się podobał. Życie zaczyna mi rzucać kwiaty pod nogi. Taki układ mi pasuje, byle nie zmieniło na kamienie. Kiedy byliśmy w pokoju, chłopaki bez większych problemów zgodzili się, na to, byśmy pierwsze poszły do kąpieli. Akuratnie siedziałam na łóżku czytając książkę i słuchając muzyki. Evanescence - Haunted. Patka chciała jeszcze umyć zęby, a ja, jako, że się uwinęłam, nie miałam praktycznie nic ciekawego do roboty. Mimo, że byłam zmęczona po podróży, nie ciągnęło mnie, żeby iść spać. Wiedziałam, że rano tego pożałuje. Właśnie czytałam smutny moment w książce, kiedy to jeden z bohaterów ginął, a do pokoju weszła Patka
- Uważaj, bo zaraz książkę zaczerwienisz - zaśmiała się dziewczyna. Nie zrozumiałam do końca jej dziwnego żartu. Do czasu. Rzuciłam się po chusteczkę i otarłam krwawe łzy. Czy ta choroba mnie do końca będzie prześladować? Zrobiłam to na szczęście w porę, bo do pokoju wbił Max
- Ma ktoś pożyczyć ładowarkę od telefonu? - spytał, na szczęście nie zauważając mych zaczerwienionych oczu
- Niestety posiadam tylko kabel od pilota telewizyjnego... - zażartowałam
- No dobra, to idę... - powiedział chłopak i chyba serio chciał wyjść, lecz zatrzymała go Patka
- Żart! Łapaj! - podała mu przedmiot. Rzucając. W twarz.
- O! Magia! Dziękować - powiedział chłopak i wyszedł
- On serio taki tępy, czy udaje? - zapytałam z uśmiechem, a brunetka wzruszyła ramionami i roześmiała się. Po chwili światło u "sąsiadów" zgasło. Była prawie dwudziesta druga. Patka przeszła na swoje łóżko, wcześniej także gasząc światło, ale my w przeciwieństwie do nich, nie zamierzałyśmy się póki co kłaść
- To jaki plan milordzie? - spytałam Patkę, która zaczęła grać w coś na telefonie
- Ja tam chcę się dowiedzieć, o której mniej więcej chodzą spać. Zielona noc będzie niezła - uśmiechnęła się upiornie dziewczyna, co ja zaraz podchwyciłam
- To jak? Mazaki czy bita śmietana? - spytałam z nadal się szczerząc
- Myślę, że to i to. A ty wychodź, bo widać jak podsłuchujesz - powiedziała Patka, a ja zwróciłam uwagę, jak do pokoju ponownie wbija Max
- A co ty nam tu odpierwalasz?! Myślisz, że nie widzę, jak nas chcesz podsłuchać? Zielona noc i tak będzie upiorna - zażartowała Patka
- A bo chciałem ci kabel od pilota oddać. A ten... Co do zielonej nocy... Sam ma najmocniejszy sen! - krzyknął i wybiegł, rzucając ładowarką w Patkę
- No wiecie co? - zaśmiała się dziewczyna. Usadowiła się wygodniej na łóżku. Po chwili milczenia, jednogłośnie zapadła decyzja, że idziemy spać. Jutro czeka nas wyjście w góry. Energia się przyda. Błądząc myślami o przyszłości, zasnęłam. Nawet szybciej, niż myślałam.
PoV Patrice
Carrie już spała. Postanowiłam pójść w jej ślady. Co nie oznacza, że porzucam plan zielonej nocy. Co to, to nie. Rozwiązanie jest proste. Zwyczajnie nie będziemy się kłaść. Jednak to dopiero za cztery dni, mam jeszcze czas, by wyspać się teraz. Tak też zrobiłam
Rano obudził mnie dźwięk mojego budzika. Przetarłam oczy i zauważyłam, że Carrie jeszcze śpi. Nie na długo. Spała niemal na brzegu łóżka. Opracować strategię i pobudka gotowa. Podeszłam od strony "nóg" do jej łóżka i rzuciłam jej poduszką w plecy. Uderzenie było na tyle silne, że dziewczyna spadła z łóżka z krzykiem. Pociągnęła za sobą kołdrę i teraz miałam przed sobą miotającą się kulkę. Śmiałam się jak opętana. Po chwili Carrie udało się uwolnić
- Ty dziadzie! - krzyknęła dziewczyna śmiejąc się. Chwyciła poduchę i zaczęła mnie nią okładać
- Ej, ej, ej! Stop! Furiacie! Spokojnie! - tarzałam się po podłodze, ciągle śmiejąc się. W końcu dziewczyna przestała
- I żeby mi było jasne, ja jak śnię o Baśnioborze, to się mnie nie budzi - zażartowała dziewczyna podając mi rękę. Wstałam i lekko się otrzepałam
- Ale pobudka niezła! - skwitowałam
- Debil... - dodała dziewczyna. Dopiero teraz zorientowałyśmy się, że w drzwiach stoi trójka naszych sąsiadów
- A co... Co tutaj się przed chwilą odwalało? - spytał Tom ze zdziwionym wzrokiem
- Misja: Pobudka. Radzę przywyknąć. ZAJMUJĘ KIBEL! - powiedziałam. No dobra, wydarłam się i pobiegłam do łazienki. Przebrałam się i wyszłam. Po mnie uczynili to pozostali. Spotkaliśmy się w przedsionku pokoju
- To jak? Na śniadanko? - spytał Max
- No chyba nie na kolację - zaśmiałam się. Wyszliśmy i zamknęliśmy drzwi na klucz. Byliśmy jednymi z pierwszych, na stołówce siedziała grupka kujonów. Nie lubię dzielić ludzi na takie grupy, ale tutaj innego określenia użyć się nie da. Siedzi taki przed książką na każdej przerwie, jak mu przeszkodzić, nawet niechcąco, to się drze. A jak nie dostanie szóstki, tylko powiedzmy piątkę z plusem, to też źle. Nie mam nic do nich, ale gdyby tylko wychylili na moment nos z książek, mogliby zauważyć inne wartości. Nie roztrząsając się jednak nad tym, skupiłam się na śniadaniu. Stanowiły je tosty i sok. Posiłek przebiegał w spokoju.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top