7. Decyzja Variana

Julek POV

Ta chwila wyczekiwania przeciągała mi się niemiłosiernie. Jednak nie mogłem go pośpieszać. Tym co jedynie, mógłbym zamknąć sobie dalszą szansę na porozumienie z nim. I wiem, że brzmię teraz strasznie sztywniacko i...jak nie ja, ale naprawdę zależy mi na tym dzieciaku.

I nie mówię tu tylko o tym, że może nam pomóc w rozwiązaniu tajemnicy tamtego zwoju. To tylko pretekst, żeby go stąd wyciągnąć. Zostawiając go tutaj, stracilibyśmy go. No bo bądźmy szczerzy, ale nie wielu złoczyńców zostało zrehabilitowanych w więzieniu. Ono miało na celu wyłącznie ich zatrzymać...co robiło dość nieudolnie, jeśli chodzi o moją opinię

Ale spytacie dlaczego tak naprawdę uparłem się, żeby go stąd wyciągnąć? Odpowiedź jest prosta. Bo nikt inny tego nie zrobi. Ten dzieciak został kompletnie sam. Nie może liczyć już na nikogo, ani nie miałby nawet gdzie pójść. W końcu jego dom został całkowicie zniszczony przez te wstrętne czarne kamienie.

I właśnie dlatego chcę mu pomóc... wyprowadzić go z powrotem na prostą. Przesiedział tu już chyba wystarczająco dużo czasu, aby zrozumieć swój błąd. Taką przynajmniej mam nadzieję.

Pytanie tylko czy będzie w stanie schować swoją dumę do kieszeń i przyjąć ofiarowaną mu pomoc.

Z tą też myślą, czekałem niecierpliwie na jakikolwiek gest mogący potwierdzić lub zaprzeczyć moją teorię. I w końcu się doczekałem.

Varian spojrzał na mnie i tym razem nie było w tym wrogości a zwyczajne zaciekawienie, co było jak najbardziej dobrym znakiem. Julek, chyba jednak jesteś geniuszem. Czekajcie, cofam to chyba. Tak, to zdecydowanie był genialny pomysł.

- A...co konkretniej miałbym zrobić? Bo to raczej jest oczywiste, że nie przyszedłeś tu bez powodu.- chłopak z początku brzmiał nieco niepewnie, ale nie trzeba było długo, aby się choć trochę otworzył. W końcu nie znamy się od dzisiaj i nie chciałbym zgrywać przy nim jakiegoś sztywniaka czy coś.

- Skoro już pytasz.- uśmiechnąłem się i sięgnąłem do kieszeni spodni, w których był schowany "pożyczony na czas biżej nie określony" zwój od Roszpunki.- Z tego co mi wiadomo, dałeś radę odszyfrować to co jest tu napisane. Dobrze mówię?- wyciągnąłem w jego stronę dłoń, na którym spoczywała część, że tak to ujmijmy, jego zwoju. Resztę na razie postanowiłem zachować dla siebie.

Tymczasem Varian podniósł się wreszcie z ziemi, przy okazji wybudzając ze snu swojego szopa, który mam wrażenie, że za mną nie przepadał. Jakoś tak krzywo na mnie patrzy...dobra Julek, skup się. Już po kilku sekundach czarnowłosy stał przede mną w wyraźnie lepszym nastroju niż przed chwilą.

- To część zwoju o złotym kwiecie...- zamilkł na chwilę, jakby zamyślił się nad czymś. Albo coś sobie przypomniał. Jednak już zaraz ponownie się odezwał, jednocześnie przytakując gorliwie ruchem głowy.- Tak, znaczy w pewnym stopniu. To znaczy....w około 90%.- wyjaśnił lekko się plącząc, co wcale mi nie przeszkadzało. To tylko potwierdziło, że nadal miał w sobie tą roztrzepaną cząstkę siebie.

Uśmiechnąłem się szczerze i odparłem z wyraźną ulgą.

- Młody, wystarczyłoby mi nawet marne 30% byle bym tylko nie musiał z powrotem wracać do tych książek. Tak...pewnie teraz nie bardzo rozumiesz o czym mówię, ale uwierz mi, lepiej niech tak zostanie. Nie chciałbyś odwiedzać tego strasznego miejsca.- na samą myśl, że jutro od rana miałbym tam wracać, przeszły mnie ciarki.

- W sensie, że biblioteki?- dopytał chłopak i delikatnie uśmiechnął się w ten drwiący sposób. A więc tak chcesz pogrywać? Jeszcze zobaczymy kto wyjdzie z tego górą!

- Nawet nie wymawiaj przy mnie tego słowa. Obiecuję, że moja noga nie powstanie więcej w tamtym miejscu...no chyba, że nie będę miał wyboru.- zagroziłem mu udawanie palcem, po czym wreszcie wstałem z ziemi. Rajuniu, kto by pomyślał, że od tego tak strasznie drętwieją kolana?- Czyli mam rozumieć, że potrafiłbyś odczytać też dwie pozostałe części zwoju?- spytałem, powracając już do poprzedniego tematu.

- Wydaje mi się, że tak. Chociaż nie mógłbym dać gwarancji, że przetłumaczyłbym to co do słowa. Ale z pewnością około 73%...a może i 74%...- zamyślił się, podpierając podbródek na dłoni, na co ja tylko się zaśmiałem.

- Tyle w zupełności wystarczy.- po tych słowach zerknąłem niepewnie w stronę drzwi. Chyba najwyższa pora powoli się już stąd zmywać. W każdej chwili ktoś może tu przyjść, a wtedy mogłoby się zrobić nieprzyjemnie. Jednak w miejscu zatrzymało mnie niepewne pytanie niebieskookiego.

- A...co na to księżniczka? I reszta? Nie jestem pewien czy...- podrapał się lekko po głowie i podniósł na mnie zmartwiony wzrok.

Chyba naprawdę wychodzi na to, że we mnie wierzył. Dlatego musiałem zgrywać pozory pewnego siebie.

- To już zostaw mnie młody. Blondi mi nie odmówi. Już ja mam swoje sposoby- zapewniłem go z uśmiechem.

Szkoda tylko, że tego samego nie mogę powiedzieć o Cassandrze i strażnikach i królu...ale nad tym pomyśli się rano.

- Jutro cię stąd wyciągnę...obiecuję.

Zauważyłem, że przez jego twarz przebiegł lekki grymas, ale niezbyt skupiłem się na jego przyczynie, gdyż w tej chwili z korytarza na zewnątrz zaczęły dobiegać czyjeś kroki. Widziałem też, że Varian chciał jeszcze o coś zapytać, ale chyba i on usłyszał zbliżanie się strażników.

- Chyba...powinieneś już się stąd lepiej zmywać.- zasugerował, ale nie byłbym sobą, gdybym nie musiał postawić na swoim i mieć ostatniego słowa.

- Nikt nie będzie mówił Julianowi Szczerbcowi co on powinien, a czego nie...- udałem poważny ton, tylko po to, aby zaraz dodać pośpiesznie.- I wiesz co? Doszedłem do tego, że chyba powinienem się stąd zmywać.

Po tych słowach ruszyłem w stronę wyjścia, zaś za swoimi plecami dosłyszałem jeszcze stłumiony chichot. Czyli jednak udało mi się go rozbawić.

Teraz pozostawała tylko ta gorsza część. Przekonać do planu resztę, co wcale nie będzie takie łatwe.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top