36. Lunch
Pov. Rosja
Razem z Ameryką siedzimy w lesie od dobrych trzydziestu minut. Nic szczególnego się nie dzieje, odpoczywamy sobie pod drzewem. Od jakiegoś czasu słońce nie świeci, błękitne niebo zostało zaatakowane przez ciemne kłęby chmur.
Na skórze można wyczuć także chłodny wiatr, to niezbyt przyjemne uczucie...
Nagle usłyszeliśmy gdzieś w oddali cichy grzmot, rozniósł się po leśnej okolicy mocnym echem.
A: Nie wydaje ci się, że powinniśmy wracać? - odezwał się wreszcie Ameryka.
R: To dobry pomysł, nawet jeśli burza przejdzie bokiem to i tak lepiej nie ryzykować, jesteśmy spory kawałek od domu. - przyznałem. Jakieś trzydzieści minut pieszo od miejsca zamieszkania Ameryki.
A: To chodźmy... - powiedział po czym podniósł się. Strzeliła mu lekko, acz słyszalnie kość w nodze, na co jęknął z bólem. Ja sam podniosłem się spod drzewa, rozkładając ramiona w celu przeciągnięcia się. Po lesie jeszcze raz rozległ się huk burzy, na co Ame się wzdrygnął.
R: Wyjdźmy z lasu, okej? Jeżeli burza się rozpęta to łażenie pod drzewami nie należy do najmądrzejszych. - rzekłem, a chłopak skinął głową. Te tereny wyglądają następująco: łąka, obok las. Ciągną się w ten sposób przez kilkadziesiąt kilometrów, dobrze że razem z Ameryką oddaliliśmy się tylko o malutki, maluteńki kawałek od domu. Kiedy trafiliśmy na jedną z łąk, zaczęliśmy iść brzegiem lasu. Nawet na tych polach są drzewa, jednak w przeciwieństwie do lasu - występują w sporych odstępach od siebie. Ameryka zatrzymał się, rozkładając ręce.
A: Deszcz kropi. - stwierdził po chwili. Poczułem, że na moje ramiona opadają niewielkie krople.
R: No pięknie... Jeśli się rozpada, to- - nie skończyłem, gdyż nagle rozległ się bardzo głośny grzmot. Niebo jest ciemnogranatowe, za lasem, w oddali błyszczą błyskawice, pojawiające się co jakiś czas.
A: Po prostu się pospieszmy, nie lubię burzy...
R: Czyżbyś się bał?
A: Nie! Po prostu nie widzę pozytywów w wracaniu na piechotę brzegiem lasu, w trakcie burzy. - odpowiedział.
R: Okej, niech ci będzie. Chodźmy więc szybciej. - zaczęliśmy maszerować szybkim marszem, wokół świszczał wiatr, kołyszący koronami drzew. Grzmoty brzmią wokół, jedne z oddali, inne z bliska. Deszcz zaczął padać bardziej - z nieba spadają większe krople wody i w większych ilościach niż poprzednio. : - Ame, daj mi rękę, proszę. - powiedziałem, gdy deszcz zaczął przekształcać się w ulewę, a zwykły wiatr w wichurę. Grzmoty upewniły nas, że burza jest coraz bliżej. Drzewa i gałęzie kołysały się mocno we wszystkie strony. Ta łąka obok lasu jest dzika, tereny dookoła bezludne, a co za tym idzie - zarośnięte różnymi chwastami, pokrzywami i leczniczymi ziołami.
A: Po co? - zapytał.
R: Ręka, Ame! Pobiegniemy, a za rękę będzie szybciej bo inaczej nie nadążysz za mną. - zaśmiałem się, na co młodszy strzelił focha. Po chwili jednak poczułem jego drobną, ciepłą dłoń na swojej, co spowodowało delikatny rumieniec na mojej (zazwyczaj kamiennej) twarzy.
Zaczęliśmy biec, wśród burzy i wiatru, wprawiającego drzewa i pozostałe rośliny w dźwięczny ruch.
Czułem, jak między moimi nogami przerywają się opadłe z pojedynczych drzew gałęzie, a także przerywają się przerośnięte, kolczaste rośliny.
Po jakiś trzech minutach nieustannego, szybkiego biegu czułem, że dostaję zadyszki.
U Amerykana pojawiła się ona już dawno, ledwo zipie, a jego nogi drżą, słabo stąpiąc po mokrym podłożu.
A: Ngh... Czekaj! - zatrzymał się, puszczając moją rękę. Stanąłem w miejscu, widząc jak ten wyciąga z swojej mini torby butelkę wody, łapczywie biorąc duże łyki. Donośny grzmot sprawił, że Ame wypluł zawartość z ust. Leje i wieje, a ten sobie spokojnie pije!
R: Ameryka, chodź lepiej... - wyciągnąłem do niego rękę, a on za nią złapał i marudząc coś pod nosem zaczęliśmy ponownie biec.
Do domu Ameryki został kawałek. Nagle, tuż za nami rozległ się ogromny, rażący wzrok błysk, a zaraz po tym ogłuszający, mrożący krew w żyłach i naprawdę głośny huk. Ame podskoczył, zaczęliśmy spowrotem biec. Zostało niedaleko, aż nagle...
R: KURWA!! - nie patrzałem i wpadłem w dużą plontaninę zarośli, z kolcami ostrymi niemal jak brzytwa. Tak, to krzak dzikich jeżyn... Ależ mam szczęście! Moja uszanka ochroniła mnie przed poranieniem twarzy.
A: Russ! Wszystko ok?
R: Tak, jest wspaniale! Wpadłem w jeżyny! - wcisnąłem uda w ziemię, przez co wbiły się w nie boleśnie kolce. Czułem gorszy ból, dla przykładu ten w czasie bójek. Cholera, nie będę rozmyślać, czas się podnieść! - położyłem dłonie między gałązkami na trawie i wstałem, lekko przedzierając materiał spodni u dołu. Ame chciał pomóc mi podając rękę, jednak stoję w gęstych, kolczastych zaroślach. Zrobiłem kika kroków, aż nagle wbiło mi się coś w kolano, naprawdę mocno, przez co w szoku wylądowałem na kolcach, ponownie... Tym razem klatką piersiową.
Syknąłem na to, przeklinając pod nosem. Ameryka wyraźnie zmartwiony, chwycił mnie za skrawek bluzy, próbując podnieść.
R: N-nie, Ame, czeka- Ah! - ostrza przetarły się o moją bluzkę, robiąc w niej niewielkie dziury. Wbiły się w moją klatkę piersiową.
A: R-Rosja... - podał mi dłoń, gdy wstałem. Złapałem go za rękę i nie zwracając uwagi na otaczające moje nogi kolce, przedarłem się przez zarośla, kalecząc nieznacznie skórę. Bolały mnie okolice brzucha, wszystko... Od kiedy kolce jeżyn są aż tak mocne i ostre? Jeden z nich nadal tkwi w mojej skórze, więc muszę go wyjąć.
R: Uhh... Dzięki za pomoc... - mruknąłem, wyciągając zaostrzony "kieł".
A: Russ, to krew. - pokazał na moją bluzkę i nogi.
R: To nic takiego... Spadajmy, bo burza trwa! - krzyknąłem, gdy przez niebo przedarła się kolejna błyskawica. Niestety, moja bluzka chyba nadaje się już do kosza. Jest przemoczona i dziurawa. Dobrze, że wziąłem na spacer stare ubrania.
Ameryka i ja spowrotem biegliśmy, kiedy tylko zauważyliśmy przed sobą dróżkę i dom Ame, poczuliśmy ogromną ulgę.
Wbiegliśmy dziko do ogrodu, następnie szarpiąc za klamkę. Było otwarte. Głośno dyszałem przez długi bieg, Meri podobnie.
Wparowaliśmy do domu, rzucając torbę i mój niewielki plecak niedbale na podłogę. Wyciągnęliśmy jeszcze telefony, na szczęście nie przemokły... No, może trochę.
A: F-fuck... Ale mamy pecha...
R: Hah... No... - Ameryka chwycił za butelkę wody z kuchennego blatu, pijąc. Kilka chwil później podał mi ową rzecz. Nie przeszkadzało mi picie z tej samej butelki, wręcz przeciwnie... Zacząłem pić tak, jakbym nie miał dostępu do napojów przez parę dni. Kiedy opróżniłem butelkę, ja i Ameryka zauważyliśmy stojącego obok nas Kanadę.
K: Oh my god, Ame!! - przytulił go do siebie z całej siły. : - Martwiłem się o ciebie, bro!
A: Spokojnie, jestem już. - powiedział Ame, na co jego brat się wkurzył.
K: Co cię podkusiło żeby wyjść z domu w trakcie burzy?!
A: Chciałem wyjść na spacer, więc napisałem do Rosji czy pójdziemy razem. Na spacerze zaczęła się burza i musieliśmy biec do domu. - oznajmił. Brat Amerykana patrzał się na mnie wzrokiem typu: "Zostaw mojego brata". Jednak, widziałem też odrobinę niepokoju. Nie dziwne, postrach szkoły stoi przed nim, haha! I dobrze. Niech się mnie boi.
K: Um... Cześć...? - spojrzał na mnie.
R: No, siema. - powiedziałem jak gdyby nigdy nic, z krwawiącą lekko koszulką. Kapała ze mnie woda, tak jak z Ameryki.
A: Dobra Nada, my idziemy do mnie do pokoju, póki ulewa się nie skończy. Kiedy wrócą rodzice?
K: Za dwie godziny.
A: Ok. - zaczęliśmy iść po schodach do jego pokoju. Kiedy tam dotarliśmy, chłopak zamknął drzwi. : - Więc...? Jesteś przemoczony i poraniony od zarośli. Dam ci coś mojego do ubrania, dobra?
R: Haha, co mi dasz? Wszystko będzie na mnie za małe.
A: Oh... Racja... - mruknął, drapiąc się po karku. : - A jak z twoimi ranami po krzaku jeżyn? - zapytał, przez co do głowy wpadł mi pewien pomysł.
R: Nie wiem, sam to oceń. - powiedziałem, następnie zdejmując t-shirt jednym, szybkim ruchem. Ameryka odwrócił wzrok, widząc moją umięśnioną klatkę piersiową. Jezu, jaki on jest czerwony! Haha...
: - Więc? Jak to oceniasz?
A: D-dobrze... ZNACZY! Fuck, źle! Krew ci leci. - mruknął, pocierając zarumienioną twarz. Nie umiał spojrzeć mi w oczy, dlatego chwyciłem jego podbródek, zmuszając młodszego do spojrzenia na mnie.
R: W takim razie może pomożesz mi to opatrzyć? Nie chcę być natrętny, jeśli to prob-
A: O-okej, idę po waciki i coś do dezynfekcji... - powiedział, po czym bardzo szybko wyślizgnął się za drzwi.
Na miłość boską, jaki on jest słodki, gdy się wstydzi! Jestem niemal pewien, że zadowala go ten widok. Widziałem przecież, jak zareagował.
Po kilku minutach chłopak przyszedł do pokoju, jeszcze raz pokrył się różem na mój widok. W ręku trzymał jakieś małe pudełeczko.
A: Um... Mam tu apteczkę z plastrami, wacikami i wodą utlenioną. Powinno wystarczyć. - mruknął cicho, podając mi pudełko.
R: Dziękuję, może mi pomożesz...? Bo wiesz, mam jeszcze poranione nogi. - powiedziałem, następnie podwijając lekko spodnie. Zacząłem opatrywać nogę celowo, aby Ame zaczął dotykać mojej klatki piersiowej. Widziałem, jak policzki młodszego płoną, gdy wpatruje się w moje ciało.
A: Yyy... No... Jasne, już. - mruknął cicho, mocząc wacik w wodzie utlenionej. Poczułem, jak przykłada go do rany, przez co syknąłem z bólu. Młodszy chłopak odwrócił wzrok, chcąc ukryć rumieńce. Nie skutecznie, oczywiście. Delikatnie opatrywał mnie, jego deliktne dłonie były wyczuwalne przez cieńką powłokę wacika kosmetycznego. Ból zadawany piekącą wodą był wręcz przyjemny, nie jestem masochistą, po prostu... Lubię to uczucie.
Moje ciało przeszedł przyjemny dreszcz, gdy Ame ponownie przejechał zimnym wacikiem po mojej klatce piersiowej.
R: Mh~... - mruknąłem mimowolnie, po chwili ogarniając, jak to w tej chwili wygląda. Ame był lekko zszokowany, wyglądał jak burak.
: - P-przepraszam, Ame... Wymknęło mi się... - powiedziałem z lekkim zawstydzeniem.
A: Nic się nie stało. - udawał nieprzejętego, ale jego twarz pokazywała coś innego.
Pov. Ameryka
Zaraz nie wytrzymam...
Moje policzki płoną, całe ciało mam nagrzane, czuję jak uderza mnie gorąc.
Rosja jest... On jest cholernie seksowny.
Ma umięśnioną klatkę piersiową, jest wysoki, szczupły... Do tego tak jakby się ze mną droczy, mam wrażenie, że celowo opatruje sobie nogi, abym ja zajął się jego torsem. Chociaż nie, to chyba tylko moja gejowska wyobraźnia. W każdym razie, jest gorący... Jego niepozorne przybliżanie się do mnie wcale nie pomaga.
Kiedy skończyliśmy, Rosja miał kilka drobnych plastrów na klatce piersiowej i dolnej części nóg.
Kolejną godzinę spędziliśmy razem, na graniu.
Gdy burza się uspokoiła, przyszedł czas na pójście Rosji do domu, a przynajmniej jego zdaniem.
R: A więc pora na mnie. - powiedział odchodząc od komputera i patrząc za okno dachowe.
A: Jesteś pewien? Wieje jeszcze, nie mówiąc nawet o wielkim zachmurzeniu.
R: To czas, żebym się zmywał. Ojciec będzie się wkurzał że mnie nie ma.
A: Oh... Okej. Odprowadzę cię, dobrze?
R: Miło by było. - uśmiechnął się.
Po kilku chwilach Rosja miał swój plecak i telefon, wyszliśmy na zewnątrz, wieje. Za moim domem ciągną się lasy, drzewa poruszają się we wszystkie strony pod wpływem silnego wiatru, jest też bardzo duże zachmurzenie nad nimi.
A: Rosja, dam ci może jakąś moją kurtkę. Jest zimno.
R: Nie musisz, dam radę. To miasteczko jest małe i dojście do domu zajmie mi mało czasu.
A: Nalegam, przeziębisz się.
R: Nie umiem ci odmówić. - przyznał z uśmiechem, a ja wróciłem do wnętrza domu, podając starszemu za małą na niego kurtkę.
Zaśmiałem się na widok Rosji, próbującego naciągnąć na siebie moje ubranie.
A: Haha, lepiej uważaj, bo mi ją rozerwiesz. - zaśmiałem się. Po kilku minutach zaczęliśmy iść, dojście do domu starszego chłopaka zajęło nam kilkanaście minut. Rozmawiało nam się miło, jednak czas aby się rozejść - pogoda nie dopisuje i w każdej chwili może się rozpadać.
R: A więc dzięki Ame, za ten nieudany spacer... Haha... Całkiem zabawnie było.
A: Też dziękuję, śmiesznie się uciekało przed burzą, mimo wszystko, heh. To bye!
R: Pa! - zacząłem wracać do siebie. W połowie drogi zorientowałem się, że Rosja ma moją kurtkę. Ale dobra, nie ważne. Wieje okropnie i chyba w nocy będzie burza, nie ma sensu się wracać.
Wieczorem
Pov. Rosja
Jest już trochę po 21.00. Wiercę się na łóżku, znowu dręczą mnie problemy z zasypianiem... Myślałem o dzisiajszym dniu, aż nagle olśniło mnie.
Ameryka pożyczył mi kurtkę, a ja mu jej nie oddałem! - gwałtownie wyskoczyłem z łóżka, następnie opuszczając mój pokój. Zbiegłem po schodach na dół, w salonie siedzi ojciec i ogląda telewizję.
ZSRR: Rosja, wybierasz się gdzieś o tej porze? - zapytał.
R: Nie. - oznajmiłem, biorąc z przedpokoju kurtkę.
ZSRR: Co ty tam masz?
R: Nic! Nie ważne! - zacząłem szybko biec po schodach spowrotem, do siebie. Zamknąłem drzwi i zgasiłem światło. Położyłem się na łóżku, z ubraniem Ameryki. Schowałem twarz w miękkim materiale, zaciągając się zapachem chłopaka. On pachnie tak ślicznie... Można to porównać do gumy balonowej, albo nie, do kwiatu bzu. Jeszcze chwilę cieszyłem się przyjemną wonią, aż zasnąłem.
Następnego dnia
Pov. Ameryka
Właśnie trwa lekcja chemii. Czuję, że za moment zasnę... Nauczycielka zapisuje coś na tablicy, sam nie do końca wiem już co, bo tylko spisuję gotowe wyniki.
Cała klasa wygląda na znudzoną tak samo, jak ja. Siedzę w ławce sam, nie przeszkadza mi to w żaden sposób, wręcz przeciwnie. To nie tak, że nie lubię mojej klasy, ja po prostu chcę być sam. Mieszkam tu już jakiś czas i niby znam wszystkich w mojej klasie, ale jednak czuję się bardzo nieswojo w ich towarzystwie, gdyż zawsze kiedy gdzieś mnie gdzieś zapraszają; do parku czy na lody, to odmawiam. Zwykle w towarzystwie nie odzywam się dużo i jestem bardziej obserwatorem, mówiącym do siebie w myślach. Nie jestem aspołeczny, ja po prostu nie lubię mieć wielu znajomych. Nie potrzebuję ich, wystarczy mi Rosja, Japonia jako dalsza koleżanka i może Polska z Niemcami, też tylko jako znajomi. Apropo Rosji, boję się że on na serio coś do mnie czuje. Nie wiem, co bym zrobił gdyby teraz wyznał mi miłość...
No jest ładny, silny, martwi się o mnie...
Ale czy ja czuję to samo? W podstawówce byłem zakochany w chłopaku o imieniu Filipiny i w sumie czułem coś podobnego, ale... Fuck, I don't know. Nagle moje przemyślenia przerwał dzwonek oznaczający zakończenie lekcji. Będzie teraz długa, 20 minutowa przerwa na lunch, a więc mogę sobie spokojnie odpocząć.
Czy wyjdę na świra, jeśli powiem że chcę spędzić ten czas na szkolnym podwórku, bez klasy?
Chyba tak... Ale to nie moja wina, że nie chcę spędzać z nimi czasu. Nawet jeśli są mili i chcą ze mną rozmawiać. - niedbale wrzuciłem książki i długopis do plecaka, szybko wstając z ławki. Powiedziałem znudzone "do widzenia" nauczycielce, następnie opuszczając salę lekcyjną. Zanim ktoś mnie dogoni aby zachęcić do wspólnego z jedzenia lunchu, muszę wyjść ze szkoły, na podwórko. Zachowuję się jak dzikus, do tego gadam do siebie w myślach, znowu....
Zacząłem kierować się w stronę wyjścia na dwór,
patrząc na moje buty. Aż nagle na kogoś wpadłem, twarzą w jego tors.
A: Uh... P-przepraszam... - mruknąłem, podnosząc głowę do góry. Osoba na którą wpadłem to...
M: O, cześć mały~ - Meksyk. Moje życie to jakiś żart, tylko że nieśmieszny. Nie odpowiedziałem mu już nic tylko odszedłem, udając że go nie ma i nic się nie stało. Nie wiedziałem wtedy, że Meksykanin za mną podąża.
Poszedłem za budynek szkoły, bo jest tam cisza i spokój. Oparłem się o ścianę, osuwając wzdłuż niej, w dół. Kiedy siedziałem już na miękkiej trawie, wyjąłem z plecaka drugie śniadanie, żeby zjeść sobie w spokoju. W śniadaniówce miałem grzanki, już miałem wziąść gryza, aż spostrzegłem, że ktoś siada obok.
A: Meksyk? Czego chcesz? - zapytałem ze złością.
M: Spokojnie, bez nerwów. - powiedział, siadając obok mnie. : - Ja chcę tylko pogadać o twoim bracie.
A: ...Serio? - zdziwiłem się.
M: Mhm... Powiedz mi, co lubi robić Kanada?
A: Jesteś z moim bratem od paru tygodni i nie wiesz, co lubi?
M: Wiem, ale... Doradź mi gdzie mam go zabrać.
A: Nada uwielbia hokej, w końcu to narodowy sport w jego kraju. Nie wiem czy gdzieś w okolicy jest całorocznie otwarte lodowisko, nie mieszkam tu zbyt dług-
M: Jest! W sąsiedniej miejscowości, jakieś 30 minut drogi samochodem. Jest całoroczne, więc nawet teraz, na początek lata jest otwarte.
A: I git, weź go tam to się ucieszy. - odparłem.
M: A mam takie pytanie... Bo Kanada zaczyna lekcje za godzinę, może zjemy razem lunch? - zaproponował starszy chłopak.
A: Biorąc pod uwagę twoje wcześniejsze odpały... Tak, ale tylko po przyjacielsku, jasne?
M: Pewnie. - wtedy zaczęliśmy rozmawiać i jeść drugie śniadanie.
O dziwo, Meksyk nie mówił żadnych dziwnych rzeczy, nie próbował ze mną flirtować, podrywać czy inne gówno. Chyba zrozumiał, że to co robił było złe. Ale oczywiście, życie nie jest takie piękne, a przynajmniej nie moje.
Za około osiem minut kończy się przerwa, Meksyk zdecydował, że już pójdzie.
M: Więc idę już, tylko że mam jeszcze najpierw coś do zrobienia.
A: Co takiego?
M: Wstań, proszę.
A: Umm... Okej...? - zdziwiłem się, ponosząc swoje ciało z podłoża. Nagle poczułem, jak Meksyk przyciska mnie do ściany, miażdżąc moje usta swoimi. Zatkało mnie kompletnie, takie coś miało się już nie powtarzać! Kiedy minął szok, odepchnąłem go od siebie.
A: Co ty do cholery robisz?!
M: Mam nadzieję, że smakował ci lunch...~ - po wypowiedzeniu tych słów odszedł. Jak gdyby nigdy nic! Ogarnąłem się dopiero wtedy, gdy zniknął za ścianą. Przyszedł "zapytać o swojego chłopaka i porozmawiać z jego bratem". Ta, jasne! To wszystko było chyba ustawione... Mam wrażenie, że każdy chce mnie dla siebie. To obrzydliwe! Najpierw Chiny, teraz Meksyk. Nie mówiąc już o moim przyjacielu, Rosji, który... Wydaje mi się, że zauroczył się we mnie.
Schowałem niedojedzone grzanki do pudełka na śniadanie. Nie mam już na nie ochoty, fuj... - wziąłem butelkę wody, którą miałem w plecaku i napełniłem usta płynem. Później wyplułem zawartość. Mam nadzieję, że ślad Meksyku zniknął.
Narzuciłem plecak na plecy, aby po chwili wrócić do szkoły. Zostało jeszcze trochę czasu do następnej lekcji, więc chyba będę zmuszony siedzieć z moją klasą na korytarzu. Wszedłem do budynku, następna lekcja to będzie historia. Podszedłem pod odpowiednią salę, klasa siedzi, rozmawia, żartuje i je śniadanie. Usiadłem sobie gdzieś z boku, tak, aby żaden nie zwracał na mnie szczególnej uwagi. Jednak widziałem, że chłopaki co jakiś czas na mnie spoglądają, mówiąc coś między sobą i śmiejąc się. Czy oni mnie obgadują?
Czuję się z tym źle, nie chcę być obgadywany. Wiem, że to dziwne, że znikam na niemal każdej przerwie. Wydaje mi się jednak, że to nie powód do szeptania na mój temat i podejrzanych uśmieszków. Przykro mi trochę... - pomyślałem, patrząc na moje dłonie. Patrzałem się w podłogę, aż włosy opadły na moją twarz, zasłaniając mi oczy i zapewne sporą część flagi.
Klasa nigdy mnie nie obgadywała, chyba. Teraz jestem pewien, że to robi. Odwróciłem się jeszcze raz w ich stronę. Gapili się na mnie i gadali coś. Robili to wszyscy oprócz Japoni, Korei Południowej, Niemiec, Polski, Czech i Chin. A reszta? Cóż, myślałem, że mnie polubili i nie przeszkadza im to, że zbytnio nie rozmawiam z innymi. Nagle uświadomiłem sobie, że ktoś usiadł obok mnie.
J: Ej, Ameryka, co jest? - to Japonia.
A: Nic się nie dzieje. - odpowiedziałem, posyłając jej fałszywy uśmiech.
J: Nie oszukasz mnie. Wiem, że coś jest na rzeczy. Czy to przez klasę?
A: Tak, ale nie przez wszystkich. - przyznałem.
J: Nie przejmuj się nimi...
A: Dobrze wiem, że mnie obgadują. Podejrzewam też, dlaczego. Czy mogłabyś mi powiedzieć, co mówią? Proszę. - dziewczyna wyglądała, jakby wachała się.
J: Nie chcę cię smucić.
A: Powiedz! - nalegałem.
J: Okej, okej! Wymyślają durne teorie o tym, czemu wychodzisz ze szkoły tak często.
A: A więc to tak, jak myślałem...
J: Ale to nie wszystko. - jej głos brzmiał tak, jakby nie chciała o tym rozmawiać. Ale bez przesady, chyba mam prawo wiedzieć, co się o mnie mówi!
A: Mów. Chcę to wiedzieć, chyba mam do tego prawo. - mruknąłem, patrząc na swoje buty.
J: Uh... Mówią, że masz przesłodką urodę i... Pewnie gdzieś za szkołą, lub kawałek od jej terenu... Puszczasz się z licealistami. Za kasę.
A: C-co...? - poczułem, jak moje serce pęka. Jak oni mogą? Czechy i Słowacja, polubiliśmy się, a teraz mówią takie rzeczy... Na wycieczce graliśmy razem w karty!
J: Przykro mi. Próbowałam cię wybronić, ale to na nic...
A: Dlaczego tak myślą? - pytałem dalej.
J: Widzieli, jak gadasz z Rosją. Wiesz, że on zlewa takich jak my, a jednak ciebie coś z nim łączy i dlatego myślą, że... No wiesz. Do tego widzieli, że byłeś z nim w parku, w bluzie typu crop top, uznali ze to "puszczalskie" ubranie.
A: To obrzydliwe! - wkurzyłem się, po czym wstałem, chwilę później biegnąc w stronę szkolnych kibli. Zatrzasnąłem za sobą drzwi, w łazience nie ma nikogo.
Dlaczego...? Dlaczego oni zaczęli mnie obgadywać? Przecież się lubiliśmy, nie można tak z dnia na dzień, z byle powodu zacząć kogoś obgadywać, a także wymyślać takie rzeczy, prawda? Nie chcę mieć zepsutej reputacji, jestem w tej szkole od niedawna!
Ale może zbyt to wyolbrzymiam i nie powinienem się aż tak martwić...? Nie wiem. Chyba czas wrócić na pod salę, zaraz historia.
Wyszedłem z łazienki i kierowałem się spowrotem w stronę innych osób.
Już nie gadają, rozeszli się. Nie zdążyłem nawet usiąść pod ścianą, bo zadzwonił dzwonek.
Nauczyciel szybko przyszedł otworzyć drzwi do klasy. Usiadłem na swoim miejscu, na tyle. Nauczyciel jest całkiem... Fajny? Nie wiem, lubię go bo można gadać a on na to nic. Zwraca uwagę tylko uczniom w pierwszych ławkach, ja siedzę z tyłu, sam. Dawniej siedziałem z Chinami, ale... Wiadomo.
Z plecaka wyjąłem zeszyt, długopis i książkę, następnie zapisując temat lekcji. Klasa jak zawsze była głośno, nauczyciel nie zrażony tym faktem ciągle mówił swoje.
W pewnej chwili jednak coś lekko mnie uderzyło.
Była to zgnieciona kartka papieru, nikt wokół nie był podejrzany...
Rozwinąłem papier.
Byłem tam narysowany w samej bieliźnie, z podpisem "Dziwka numer jeden" a także innymi bzdetami, rysunkami. Gdy czytałem zawartość, uderzyła mnie kolejna kartka. Nie wiem, kto tym rzucił...
"Ile razy dałeś Rosji, tylko po to, aby cię nie bił i nie napadał tak, jak innych?" - poczułem, jak mkje policzki robią się czerwone, a oczy zaczynają piec. Muszę powstrzymywać łzy... Kto to napisał? Znienawidzono mnie z dnia na dzień, z byle powodu...?
Podarłem obydwie kartki papieru na strzępy. Kilka osób spoglądało na mnie z kpiącym uśmieszkiem. To z pewnością ktoś z nich zrobił!
Nie wierzę... Nienawidzę ludzi. Obecność zwierząt jest już lepsza od obecności innych osób...
Chcę do domu! Przedwczoraj gadaliśmy i żartowaliśmy, a dziś jestem traktowany jak typowa szkolna ofiara.
W trakcie lekcji nie notowałem, nie mówiąc już o słuchaniu. Jest mi bardzo smutno z powodu tego, co się dzieje. Co ja im zrobiłem?
Ja jako męska dziwka?! Nie toleruję nawet dotyku obcych osób po tym, co zrobił mi Chiny!
Lekcja wydawała się ciągnąć wieki, ale gdy wreszcie się skończyła, wybiegłem z klasy jak poparzony. Teraz... Fuck, teraz w-f.
Zbiegłem po schodach, do szatni. Na jej początku znajduje się przebieralnia. Wszedłem tam i z tego co widzę, jest tu już kilka osób, ze starszej klasy. Meksyk? Oh... Czyli mamy łączony w-f, z klasą Rosji. To niedobrze, będą mi dokuczać jeśli zacznę ćwiczyć z Rosją. A może mu powiem co się dzieje? Niee...
Apropo Meksyku, ciągle myślę o jego dzisiejszym pocałunku. Tyle rzeczy się dzisiaj działo... Niestety, żadna z nich nie jest pozytywna.
Kumple Meksyku już wyszli. Jestem tu teraz sam na sam, z nim... Patrzy się na mnie z tym swoim uśmieszkiem.
A: Czego?
M: Nic, czekam aż zaczniesz się przebierać~
A: Czy ciebie poje- - nagle do pokoju wbiła moja klasa, a także reszta klasy Meksyku, w tym Russ.
Meksyk od razu wyszedł z przebieralni, jakby w obawie przed Rosjaninem. Starszy chłopak podszedł do mnie.
R: Cześć, Ame. - przywitał się, na co innych zatkało. Zdziwili się chyba, że ten nazywa mnie "Ame" zamiast gówniarz, gnój czy gimbus.
Kilka osób z mojej klasy zaczęło się podejrzanie uśmiechać.
A: Hej... - mruknąłem. Nie zwracając uwagi na otoczenie, zacząłem się szybko przebierać.
Kiedy skończyłem, poczułem na sobie wzrok Rosji, ale też Chin. Źle się z tym czuję... Przebrany w strój wyszedłem z przebieralni. Pewnie klasa będzie znowu mi dokuczać...
R: Hej, co się dzieje? - usłyszałem obok siebie. To Rosja.
A: Nic... - powiedziałem cicho.
R: Nie udawaj, widzę przecież. Mów, co się dzieje. Mam komuś wpierdolić?
A: Nie. Po prostu... Klasa mnie nienawidzi.
R: Co? Czemu?
A: Nie chcę o tym mówić. I proszę, nie drąż tematu bo i tak ci nie powiem. - powiedziałem, na co starszy chłopak westchnął.
R: Twój wybór... Ale proszę, rozchmurz się! - nie zareagowałem, a więc nagle zaczął mnie łaskotać. Nie mogłem się ogarnąć, śmiałem się jak opętany.
A: Hahaha- R-Rosja!! Stop it!! - wtedy przestał.
R: I widzisz? Dużo lepiej ci z uśmiechem. Nie przejmuj się tą bandą debili. Jeśli cię znowu skrzywdzą, to sam się dowiem, które osoby ci dokuczają. A wtedy...
A: Podejrzewam, że będą mogli kopać sobie grób. - zaśmiałem się.
R: Haha, dokładnie! - chwilę po wypowiedzeniu tych słów zadzwonił dzwonek na lekcję, a z przebieralni wyszła reszta klasy mojej i Rosji. Teraz czas zacząć tortury, inaczej mówiąc lekcję wuefu.
Najpierw była męcząca rozgrzewka, a później miała zacząć się gra. Trener ogłosił jednak, że zamiast grania w coś będziemy zdawać na ocenę rzut piłką lekarską. Nienawidzę tego!! Jestem słaby, rzucam jak baba a nie chłopak...
Wszyscy siedzimy na ławeczce przy drabinkach, czekając na swoją kolej. Nauczyciel stoi przy miarce pokazującej długość rzutu oraz przy materacach, żeby wywrócić się na nie w razie zbyt dużego zamachu piłką.
Trener: Dobra! Najpierw Meksyk! - oznajmił.
Meksykanin popatrzał się na mnie wzrokiem typu: Patrz, jak daleko umiem dorzucić~
Stanął tyłem do materaców i trenera, po czym otrzymał piłkę. Zaczął brać duże rozmachy, po chwili rzucając ją daleko za siebie.
Trener: W porządku Mex, dorzuciłeś na odległość dziesięciu metrów. Nieźle!
M: Dziękuję. - odparł, wracając na swoje miejsce. Ja siedzę obok Rosji i jakiegoś nieznanego mi chłopaka z jego klasy.
Trener: Teraz... Ameryka! - spojrzałem na trenera, później moją klasę, na końcu na Rosję. Podszedłem do materaca, stres mnie zżera... Czuję na sobie wzrok innych. Podano mi ciężką piłkę, zacząłem brać spore rozmachy. Za trzecim zamachem rzuciłem.
Trener: Okej, nie jest tak źle. 6.5 metra. - poczułem, jak rumienię się na te słowa, ze wstydu. Rzucam jak laska... Chłopaki podśmiewają się ze mnie.
Usiadłem spowrotem obok Rosji.
R: Dobrze było, Ame!
A: Nie kłam. Gorzej niż dziecko... - Russ chciał coś jeszcze powiedzieć, ale usłyszeliśmy trenera.
Trener: Rosja! Twoja kolej! - wtedy wysoki chłopak wstał i podszedł. Wszyscy patrzeli na jego osobę. Wziął jeden zamach i rzucił, wprawiając mnie w szok...
Trener: Super! 15 metrów!! Dotychczas najlepszy wynik jaki widziałem w twojej klasie! - zachwycał się trener, notując wynik chłopaka. Rosja wrócił na miejsce, od razu odezwało się kilka osób z jego klasy.
"Woah, stary, nieźle!" - słyszałem. Rosja jest taki silny... Rzucił byle jak, a i tak piłka doleciała mega daleko!
Skończył gadać z kumplami spojrzał na mnie.
A: W-wow... Gratulacje!
R: Haha, dzięki, ale to nic takiego, głupi rzut piłką. - stwierdził. Jak ja mu zazdroszczę siły... Nikt mu nie podskoczy i każdy się go boi oprócz bliskich kumpli, a na mnie wszyscy mówią że jestem małym słodziakiem... Bezbronnym do tego...
Ale wstyd.
_____________________________________
Nie wiem co tu napisać, mam załamkę przez lekcje na kamerce :')
Fizyka to dno-
Czy jest tu ktoś, kto robi animacje 2d? Szukam w miarę dobrego, darmowego programu do animacji. Krita mi się zacina a mam okej kompa, adobe animate mi nie odpowiada 👉👈
Tylko musi być to program na laptopa, nie telefon
Mam nadzieję, że rozdział się podobał c:
Nienawidzę tego, że ta książka jest taka długa a to dopiero jej połowa... Muszę przyspieszyć akcję, bo gdy ktoś zobaczy tę książkę to nie będzie chciał jej czytać ze względu na ilość rozdziałów TwT
Nie sprawdzałam rozdziału do końca, więc mam nadzieję, że nie ma błędów!
Rozdziały pojawiają się ostatnio rzadziej, przepraszam za to :( Ale nauka w domu nie jest taka prosta jak myślałam :') Zadają więcej, niż zadawali w szkole
Około 4400 słów
Bye
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top