81.
PoV Patrice
Skamieniałam. Tylko nie to... Obawiam się, że ona się może po tym nie pozbierać. Co ja mówię... Nie "może". Prawie na pewno tak będzie. Spojrzałam na dziewczynę przerażona. Zaczęła snuć opowieść, non stop się zacinając. A jednak słuchaliśmy jej wszyscy w skupieniu. Nagle wszystko zyskało sens. Zack poznał Rachel i odkrył jej dar. Z czasem stawał się zachłanniejszy. Otoczył się podłymi ludźmi. Wykorzystywał swoją żonę. A przez zainteresowanie zaświatami byty udręczyły jej syna. Przez to, po jego śmierci, Zack ją zamknął. A skoro posiadała dar jasnowidzenia, nie dziwne, że spodziewali się nas za każdym razem. I że tak ją trzymali. Dlatego chciała umrzeć. A tamci więżąc ją, uniemożliwiali to, eksploatując ją coraz bardziej. Ona, wyniszczona, jakimś sposobem skłoniła Carrie do zabicia jej. Czyli wyjaśnia się też zagadka dwóch pustych pokoi. Jeden rzeczywiście był synka - Bruca, drugi jej, lecz od kiedy była na strychu, zwyczajnie go nie używano. A te wszystkie starodawne sprzęty? Obstawiam zakłócenia, wywołane obecnością bytów. Wszystko nabierało sensu. Myślę, że WS z moim ojcem na czele znalazło równych sobie. Okropni ludzie. Ale, skoro nie posiadają już medium, osoby, która była podstawą ich działań, to oznacza, że misja naprawdę się zakończyła. Możemy wracać. Nawet teraz... Ale nikt chyba nie jest na siłach. Szczególnie Carrie. Na miejscu muszę koniecznie poprosić o pomoc Operatora. Na chwilę obecną jednak wszyscy chyba wolą odpocząć. Każdy opowiedział jeszcze swoje przeżycia, aby utworzyły razem spójny obraz. Czyli Rebecca nie żyje, Ryan jest mocno ranny, a tamta zapewne będzie spać do... może i tygodnia. Nie mają leków, a dostali pełną dawkę. Cóż... Prawdziwie nam się udało. Kolejna z tych misji, które rokują koszmarnie, a niemalże cudem kończą się dobrze. Lub prawie dobrze. Podsumowanie zrobi Operator. A jest o czym rozmawiać. Ale nie teraz. Jestem zbyt zmęczona, by się tym martwić. By martwić się czymkolwiek. Oczy same mi się zamknęły. Zasnęłam
PoV Carrie
Cała się trzęsłam. Zrobiłam to. Zabiłam człowieka. Zabiłam, zabiłam, zabiłam. Jestem potworem. Przecież mogłam zrobić coś innego. Prawda? Mogłam z nią uciec... Mogłam jej pomóc... Prawda?! A teraz... Znów krew jest na moich rękach. Znów jestem winna. Znów zabieram coś, nie nadane przeze mnie, czego zabrać nie mam prawa. Powinnam była zginąć, zamiast niej. Na przemian ogarnia mnie przenikliwy chłód i palące ciepło. Dusza solidaryzuje się z ciałem i zgodnie zadają mi ból, na jaki zasłużyłam. Nie... On jest zbyt mały. Łzy leją się strumieniami. Wszystko wydaje się być pełne nienawiści. Nienawiści do mnie. Obraz non stop zamazuje się i wyostrza. Zatraciłam poczucie czasu. Wciąż patrzę się tylko w jeden punkt. Najpierw robi się ciemno. Już noc? Wiatr huczy w strzesze domu, komponując się w symfonie z padającym deszczem. A ta muzyka przepełniona jest jakby grozą. Raz szumi niepokojąco, zapowiadając ogromną nawałnicę, zaraz potem przechodząc w szaleńczy atak kropli. I jedyne, co się zmienia, to pora, bo znów po ciemności następuje jasność. Zrozumiałam, że jakimś cudem przesiedziałam tak całą noc. W bezruchu. Czując na sobie od czasu do czasu zmartwione spojrzenie któregoś z nich. Zmartwione... Troska... To ostatnie, co powinni do mnie czuć. Troska o kogoś takiego? O zabójcę? Dlaczego?
Padałam z wycieńczenia, nie pozwalając sobie jednak na odpoczynek. Ciało zmusza mnie do oddechu, a tak bardzo chciałabym, żeby się urwał. Jej twarz... Jej piękna, smutna twarz... Wciąż ją widzę. I ten niepoprawny uśmiech w chwili śmierci. Tak mi dziękowała... Gdyby wiedziała o innym wyjściu... Może chciałaby z niego skorzystać? Może Operator mógłby jej pomóc? A teraz? Wszystko przepadło. Obróciło się w pustkę. Zgasło, jak umierający płomień. Pochłonęła to ciemność, która powoli wysuwała swoje szpony po mnie. Nie byłam w stanie się opierać. Emocje, poczucie winy i zmęczenie ciągnęły mnie w dół. A jednak wciąż siedziałam niewzruszona. Nadszedł ranek. I jedynie moje oczy się przymknęły.
PoV Toby
Zerwałem się rano jako trzeci. Albo i drugi. Sam nie wiem, to nie było aż tak ważne. Wiem, że Patka i Brian jeszcze spali. Carrie od wczorajszego dnia ani drgnęła. Nikt chyba nie miał odwagi jej tknąć, dziewczyna była w opłakanym stanie. Tim widocznie wstał dużo wcześniej, bo widać, że przebrał się i już powoli szykował sprzęt. Dziś pewnie wyruszymy w drogę powrotną. Nie dziwi mnie to. Misja wykonana. Myślę, że z sukcesem. A im szybciej znikniemy, tym lepiej. Nawet jeśli namierzą miejsce naszego pobytu, nas już tu nie będzie. Wreszcie, ziewając potężnie wstałem
- Bry - rzuciłem krótko do Tima
- Dzień dobry - chłopak jakby nie do końca zauważył, że wita się ze mną
- Pomóc? - spytałem krótko, przecierając oczy. Włosy właziły mi do nich, więc niedbale założyłem je za uszy
- W sumie z większością się uwinąłem. Domek sprzątnie się, jak wszyscy powstają i dopiero wtedy ewakuujemy się do samochodu i do domu - odparł chłopak. Pokiwałem głową. Ma sens. Zerknąłem na zegarek. Pora jeszcze dosyć wczesna, dopiero ósma. Jeśli pobudzą się w przeciągu godziny, a warunki pogodowe nieco się ogarną, w domu będziemy pewnie już przed północą. Niestety śmiem obstawiać, że obudzą się o dziesiątej, deszcz zamieni się w powódź, a w domu będziemy jutro. No dobra, jednak nic nie przypuszczam, jestem zbyt głodny. Ruszyłem do kuchni, w poszukiwaniu dosłownie czegokolwiek. Z pokoju dobiegł mnie jeszcze głos Patki. Czyli znaczna większość już wstała. Chyba jednak się wyrobimy... Ale najpierw śniadanie!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top