75.

PoV Tim

Noc była cicha. Właściwie gdyby dobrze się wsłuchać i wyczuć moment, dało się nawet słyszeć śpiew Carrie, kiedy była bliżej okna. Na reakcję właściwie nie trzeba było długo czekać. Zapaliło się światło w pokoju po prawej. Wyostrzyłem wzrok i starałem się przeniknąć nim jak najdalej. Co nieco szło zauważyć, drzewo nie było strasznie daleko od okna pokoju, w którym nadal było ciemno. Zauważyłem, że Carrie się w nim schowała. Chcąc odwrócić uwagę potencjalnego napastnika, rzuciłem gałązką w okno w korytarzu, sekundę później ponownie chowając się w koronie. Kora była ostra w dotyku i non stop ocierałem sobie o nią nogi przez materiał spodni. Na szczęście chociaż ułatwiała balansowanie, bo trudno było się z niej ześlizgnąć. Usłyszałem soczyste bluzgi wykrzyczane na cały dom, a po chwili pojawił się osobnik, którego imienia nadal nie poznaliśmy. Przewijał się przez pole widzenia kilkakrotnie, sprawdzając pokoje z... Chwila... On naprawdę sprawdzał pokoje z maczetą. Carrie musi dać sobie radę. Na razie na szczęście ją minął. Obserwowałem jak wychodzi spod łóżka i na chwilę zniknęła mi z pola widzenia. Oby miała plan, bo jeśli nie, właśnie postąpiła bardzo głupio. Nie wiem, co się działo. Z środka dochodziły różne odgłosy. Z zamyślenia wyrwał mnie głos Toby'ego

- Ale ona ich myli... Cały czas uniki robi! Gościu śmiesznie wygląda jak jest sfrustrowany - śmiał się Toby

- To ty to widzisz?! - popatrzyłem na niego. No tak. Wyższa gałąź

- No! Wiesz jak ich śmiesznie oszukuje? Już leci na nią z maczetą i masz! Wbiła się w ścianę, a ona już dalej. Ale chyba wstali wszyscy - relacjonował brunet. Sam po chwili wspiąłem się obok. Nie miałem już jednak na co patrzeć. Z prostej przyczyny. Głośny huk i deszcz jak z kryształu. Szyba eksplodowała. Chwilę potem wyleciała stamtąd Hope. Zupełnie, jakby ktoś wypchnął ją z całej siły. Momentalnie zeskoczyłem z drzewa wraz z Toby'm. Na szczęście dziewczyna od razu wstała

- Wracamy - syknąłem, asekurując dziewczynę i rzuciłem się do ucieczki. Nie mam zielonego pojęcia co tutaj się wyprawia. Ale wiem jedno. Musimy wywabić ich gdzieś indziej, bo na swoich warunkach są zbyt pewni. A ta pewność wcale nie jest przesadzona...

- Nie wiem, jak to się stało - usłyszałem po chwili cichy głos dziewczyny - Byli oddaleni o kilka metrów... Żaden z nich mnie nawet nie dotknął...

PoV Brian

Rozmawiałem z Patrice na różne tematy przez cały wieczór. Czułem się już naprawdę dobrze. Mrok na dobre wkradł się do środka i zagnieździł w najdalszych kątach pokoju, zdając się obserwować nas oczami swych pomocników - nieistniejących tworów naszej wyobraźni, które zawsze widzimy w ciemności. A mimo tak późnej pory dobrze nam się rozmawiało. Senność odeszła. Tematy nie były ważne. Pojawiały się same. Kiedy zaczął się temat misji, jak na zawołanie usłyszeliśmy kroki. Wrócili tak szybko? Czy tyle przegadaliśmy? A może znów...? Odpowiedź pojawiła się sama

- Tylko proszę, nie mówcie mi, że... - zaczęła Patrice

- Tak. - Ton Tima mówił sam za siebie. Był wściekły. Coś się stało

- Opowiadajcie - popatrzyłem po nich

- Coś wypchnęło mnie przez okno - rzuciła Carrie. Chwilę analizowałem jej słowa

- Że co? - żachnęła się Patka 

- Jakaś... Siła nadprzyrodzona najzwyczajniej w świecie wyrzuciła mnie przez okno - odparła spokojnie Carrie. Dalej próbowałem się doszukać sensu w jej słowach. Nic

- Próbujesz powiedzieć, że... Duchy im pomagają? - wciąż dociekała dziewczyna

- Może nie tyle duchy i nie pomagają... Ale dzieje się tam coś zdecydowanie niedobrego. Nie możemy grać na ich zasadach, bo nas powybijają jednego po drugim. Jutro będziemy musieli ich jakoś wywabić. Nie wiem, gdziekolwiek. Dopiero wtedy ktoś mógłby się przekraść do domu. A jeśli ktoś by tam został to chyba pozostaje tylko użyć siły... Nic tam, ekipo odpoczywajcie. Wyśpijcie się, zregenerujcie. Jutro ułożymy jasny plan. Dziś nie ma co nad tym ślęczeć - rzucił Tim. Spotkał się z niemą aprobatą. Każdy, robiąc coś jeszcze lub już od razu kładł się spać. Należałem do tych drugich. Obserwowałem jeszcze chwilę pomieszczenie i położyłem głowę na poduszce. Nawet jeśli nie było to łoże ze snów, wygodne jak niebiański puch to i tak prędko przyniosło mi sen.

PoV Patrice

Przez długi czas nie mogłam zasnąć, toteż rano wstałam dosyć zmęczona. Z negatywnym nastawieniem do świata. Po szybkim śniadaniu od razu zaczęłam planowanie z Timem. Musimy ich jakoś wywabić. Mam dwie możliwości. Moje skrzydła i prędkość Carrie. Jeśli chodzi o mnie, myślę, że sam fakt mojej anatomii skłoni ich do pogoni, natomiast jeśli mówimy o dziewczynie, jej może posłużyć śpiew. Skoro tamci zdążyli go poznać, czemu nie? Teraz tylko dokąd biec. Ja mogłabym odciągnąć ich w stronę jaskiń. Zdążyłam przestudiować setki razy plan Tima, więc myślę, że nie zagubiłabym się. Carrie może poprowadzić ich do wodospadu. Wiem, że jest za nim korytarz, łączący się z jaskiniami, w których miałam przebywać ja. Wtedy spotkałybyśmy się z tamtej strony, zgarnęłabym ją i ruszyłybyśmy wspólnie dalej albo zachęcając tamtych do pogoni, albo zostawiając ich, mam nadzieję, zdezorientowanych. W tamtym czasie Brian czuwałby na zewnątrz, Toby w środku, a Tim spróbowałby dostać się na strych. Myślę, że ten plan ma sens. A z resztą... Okaże się. Na razie mamy jeszcze chwilę dla siebie. Wyruszymy w południe. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top