34.
PoV Patrice
Carrie postanowiła wybrać się do domu. Ja, nie mając lepszego zajęcia, zaczęłam łazić po całej rezydencji. Zwiedziłam wszystkie piętra. Nie zaglądałam jednak do żadnego, z zamkniętych pokoi i gabinetu Operatora. Domyślałam się, że zapewne zamknięte drzwi na dwóch piętrach mieściły za sobą pokoje tych pozostałych "wędrowców - zabójców", czy tam pobratymców, jak to powiedział któryś z chłopaków. Salon natomiast przedstawiał się całkiem porządnie. Była w nim ogromna, zamszowa kanapa, hebanowy stół z kompletem krzeseł, telewizor, konsola, komody i kredensy z porcelaną a nawet pianino. Wszystko było bardzo schludnie urządzone. Kuchnia, jak to kuchnia, widziałam ją już wcześniej. Także schludna, z dużą ilością miejsc. Wszystko było normalnie, wręcz przytulnie urządzone. Nie umiałam się jednak zbyt długo zastanawiać nad wyglądem pomieszczeń, zastanawiało mnie, czemu mimo późnej już pory Carrie nie wraca. Wyruszyła około dziewiętnastej, a była już prawie dwudziesta pierwsza. Coś musiało się stać. Wreszcie nie wytrzymałam i poszłam do pokoju. Zastałam tam tym razem tylko Toby'ego i Tim'a, bo jak mi wiadomo, Brian miał mieć obchód
- Carrie jeszcze nie ma? - spytał Toby. Pokręciłam przecząco głową - Mam nadzieję, że nie jest tak głupia, by ryzykować ucieczkę - dodał brunet
- Coś musiało się stać - powiedziałam
- Można by sprawdzić - tym razem odezwał się Tim. Pokiwałam głową
- Wdziewaj bandamkę. Toby zostanie, jakby Operator czegoś chciał - dodał po chwili. Założył swoją maskę i ruszyliśmy w noc. Tim narzucał dość prędkie tempo, ale starałam się za nim nadążać. Po chwili wyłonił się domek Carrie. Tim polecił mi wejść jedną stroną, podczas gdy on pójdzie naokoło. Obrałam więc kierunek na drzwi wejściowe, bo było tak ciemno, że raczej nikt by mnie nie widział. Wchodząc poczułam metaliczny zapach krwi. Przyspieszyłam kroku i skręciłam do najbliższego pomieszczenia, to jest kuchni. To co tam ujrzałam, przeszło moje wszelkie wyobrażenia. Carrie klęczała płacząc, nad ciałem swojego ojczyma. Nie pytałam jej o nic, podeszłam i zwyczajnie przytuliłam dziewczynę. Hope poznając mnie, wtuliła się we mnie i zaczęła coś szeptać. Nachyliłam się
- Ja nie chciałam... Naprawdę nie chciałam... Jestem potworem... - mówiła. Po chwili do kuchni wszedł też Tim. Dałam mu znak, żeby zaczekał chwilę. Skinął głową. Dziewczyna nie mogła się nadal uspokoić
- Chodźmy już - szepnęłam. Carrie podniosła się chwiejnie
- Daj mi się pożegnać... - poprosiła. Skinęłam głową. Zauważyłam, że idzie do pokoju jej mamy. Ale nie usłyszałam stamtąd żadnych słów. Zajrzałam tam, co jeszcze bardziej spotęgowało moje zdziwienie. Jej matka leżała bez oddechu na podłodze. Carrie coś szeptała jej na ucho, po czym przytuliła się do niej. Wstała i ze spuszczoną głową ruszyła w moją stronę
- Ruszajmy - rzuciła cicho. Jeszcze nigdy nie słyszałam w jej głosie takiego smutku. Dołączyłyśmy do Tima na dworze i ruszyliśmy. Droga mijała w milczeniu. Nikt nie miał odwagi się odezwać. Po dłuższym czasie, kiedy księżyc wisiał już idealnie nad nami, przeniknęliśmy przez kamuflaż. Ukazała nam się rezydencja. Weszliśmy, najciszej jak się dało. Spodziewałam się tam zastać Slenderman'a oczekującego wyjaśnień, gdzie byliśmy, ale powitała nas jedynie cisza. Skierowaliśmy się na górę, do naszego pokoju. Nim jednak weszliśmy, zatrzymał mnie na chwilę Tim
- Pójdę do Operatora. Może on coś pomoże - szepnął mi na ucho. Nie byłam przekonana, co do tego pomysłu, ale skinęłam głową. Carrie bez słowa wdrapała się na swoje łóżko. Wiedziałam, że to bardzo przeżywa. Usiadła w kącie i przytuliła poduszkę. Weszłam na drabinę i spojrzałam jej w oczy
- To nie twoja wina... Proszę cię, nie płacz. Odpocznij dziś, porozmawiamy jutro - szepnęłam. Carrie bez słowa patrzyła mi w oczy. Łzy stale płynęły jej po policzkach
- Nie potrafię... - szepnęła - To wszystko stało się przeze mnie. Ja... zabiłam człowieka - szepnęła łamiącym się głosem, po czym ukryła twarz w dłoniach. Westchnęłam cicho. Wiedziałam, że teraz nijak nie zmienię jej zdania, ale nie wiedziałam jak mogłabym jej pomóc. Po pewnym czasie przyszedł Tim z Toby'm i polecili nam kłaść się spać. Miałam jedynie nadzieję, że Operator coś poradzi. Ułożyłam się w wygodnej pozycji. Ale sen nie przyszedł do mnie przez długi czas.
PoV Carrie
W pokoju zapanowała cisza. Zgasło światło. Chciałam, żeby tamta ciemność mnie pochłonęła. Cały czas zadawałam sobie jedno pytanie: Jak mogłam? Jak mogłam odebrać czyjeś życie? Jak mogłam okazać się takim potworem? Do tego dochodzi jeszcze fakt, że ja nie do końca tego żałowałam. Teoretycznie, gdybym mogła cofnąć czas, nie zrobiłabym tego, nie zabiłabym go. Ale przecież on odebrał życie mojej mamie... Czułam się jak potwór. Czułam się jak ścierwo. Czułam się jak beznadziejna istota, niegodna być nazwaną człowiekiem.
Przytuliłam mocniej poduszkę. Nie było mowy o śnie. Ta noc będzie należeć do tych nieprzespanych. Wylałam już tyle łez, że dziwiłam się, że jeszcze jakieś mam. Skuliłam się na łóżku. Dlaczego mnie to wszystko spotyka? Rozejrzałam się po pokoju. Niczym niezmącona, cicha ciemność. Zazdrościłam im tego snu. Sama chciałabym usnąć i najlepiej nigdy nie wstać. W pewnym momencie w ciemności rozległ się głos. A może był on w mojej głowie?
- Dziecko, chodź do mnie - powiedział. Nikt nie zareagował, więc uznałam, że jest skierowany do mnie. Jakieś przeczucie kazało mi iść na koniec korytarza. Do czarnych drzwi. Szłam w ich stronę jak zahipnotyzowana. Wiedziałam, kto za nimi jest. Wiedziałam, że chce rozmowy. Ale nie wiedziałam, czy uda mi się w ogóle coś powiedzieć. Otworzyłam drzwi. Siedział za biurkiem, wpatrując się we mnie
- Usiądź proszę - wskazał mi fotel naprzeciw. Wykonałam polecenie. Zajęłam miejsce i wlepiłam wzrok w podłogę
- Dzisiejsze wydarzenie musiało tobą wstrząsnąć, czyż nie? - spytał po chwili. Znów miałam wrażenie, że jego głos rozlega się w mojej głowie. Podniosłam zaszklone oczy
- Nigdy nie czułam się gorzej - szepnęłam. Pokiwał głową
- Pozwól więc, że pokażę ci inną wersję tych wydarzeń. Wierz mi, lub nie, ale doskonale rozumiem twoje myśli. Winna. Tak może ci się wydawać. Gdyby jednak cofnąć czas, wszystko mogłoby potoczyć się inaczej. Wiem jak to sprawdzić. I sprawdziłem. Widziałem alternatywną rzeczywistość, w której nigdy nas nie poznałaś. Próbowałaś chronić matkę. Dzielnie się broniłaś, ale nie miałaś szans. Zginęłaś pierwsza. Potem twoja matka. Nikt się nie dowiedział. On żył bezkarnie - powiedział. Rozszerzyłam oczy
- Jak to? - nie dowierzałam
- Mam różne zdolności. Jedną jest wgląd w inną rzeczywistość - powiedział po chwili
- Ja... Nie wiem co powiedzieć... - plątałam się. Nadal byłam załamana, ale w moje serce znów wpłynęła nadzieja. Nikła, ale jednak
- Nie musisz nic mówić, dziecko. Daj sobie pomóc. Tu nie było twojej winy - odparł. Zdziwiło mnie to, jak zajął się moją sprawą. Czyli naprawdę nie jestem tylko "pod władzą", ale i "w opiece" Operatora. Pokiwałam głową, zamyślając się
- Dziękuję panu - odpowiedziałam po chwili. Nie czułam się dobrze, ale na pewno lepiej, niż wcześniej
- Nie masz za co, dziecko. Ale radzę ci się kłaść. Twoja choroba cię osłabiła, z łzami straciłaś wiele krwi. Odpocznij. I spróbuj mi uwierzyć - powiedział. Skinęłam głową i wyszłam z pomieszczenia. Teraz emocje, mimo że wciąż silne, zaczęły ustępować miejsca zmęczeniu. Ledwie wdrapałam się na łóżko i przykryłam kołdrą, Morfeusz porwał mnie do swojej krainy.
xxx
Wybaczcie długą przerwę, ale straciłam wenę. Jednak za tydzień mam ferie = Niemal na 100% kilka rozdziałów. Do kilkunastu...
Pozdrawiam wszystkich i do następnego! ;3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top