73. W Objęciach Feros


"- Nie zabijesz mnie. Miałabyś wtedy wielki problem z dotarciem na spotkanie. Uwierz, wiem, co mistrz chce ci przekazać, jak bardzo dużą wiedzę. Chociażby na temat dowódcy demonów..."

Słysząc pewność z jaką to mówił, a także widząc jak diametralnie zmienił się wyraz jego twarzy, zrozumiałam, że zabicie go byłoby mi niezmiernie nie na rękę. Spuściłam nieco z tonu i bez słowa odwróciłam się w kierunku, z którego przyszłam. W tym przypadku mogłam być pewna, iż jego "mistrz'' ma dużo kontaktów i sposobów na dowiedzenie się dużo ciekawych informacji. Tak jak wcześniej mogłam podejść do tego z przymrużeniem oka, tak w obecnej sytuacji liczyłam na wiele odpowiedzi. Może nawet na zbyt wiele.

— Jeżeli przyszedłeś tu tak jak twierdzisz "w roli posłańca". To powinieneś wiedzieć, że spotkanie mam dopiero w nocy... pomijając fakt, że na tej planecie po prostu jest wiecznie ciemno — dodałam szybko ostatnie zdanie, aby nie musieć wysłuchiwać dodatkowych mądrości wampira z sąsiedztwa.

— Istotnie, aczkolwiek jako koordynator  twojego pobytu muszę pilnować by nic niepowołanego, tak jak ryzykowanie schwytania przez tutejszą Rade, się nie wydarzyło. Chyba jest to zrozumiałe — prychnął cicho, dalej kierując się za mną. To był moment, w którym nabrałam wątpliwości czy ja po prostu jestem przewidywalna jak dziecko - co swoją drogą zdawało się być prawdopodobną opcją. Czy może ktoś zna się dobrze na telepatii i moje myśli stały się swoistą domeną publiczną.

Nie odwracając się ponownie, zaprzestałam kroku w kierunku urzędu, wiedząc już, iż moja próba węszenia zakończy się fiaskiem. Wiedziałam, że zostało jeszcze trochę czasu do mojej audiencji u "mistrza", niemniej jednak powoli rosła adrenalina, a przy tym stres związany ze spotkaniem.

— Zatem, co mi teraz sugerujesz? Powinnam pójść do kawiarnii i się napić, a może popatrzeć na niebo, które tutaj wygląda zawsze tak samo, bo inaczej byś się sparzył? — zapytałam nieco sarkastycznie, mając ciągłe wrażenie jakby każdy mój krok był kontrolowany, a poczucie wolności zostało ograniczone do minimum.

— Możesz po prostu poczekać na miejscu, jestem pewny, że czas spotkania jest umowny. W końcu skoro mistrz pragnie twojego przybycia, to nie powinien mieć problemu z rozpoczęciem go wcześniej. Co więcej należy tam jeszcze dotrzeć — wyjaśnił spokojnie, cały czas pozostając obojętny i nie wyrażając żadnych emocji. Jakkolwiek niekorzystnie brzmiało, przybywanie do kogoś bez informacji o nim, tak tym razem wybór był mocno ograniczony.

— W takim razie prowadź — wywróciłam nieznacznie oczami i spojrzałam na mojego "koordynatora" który odwrócił się i poszedł w sobie znaną strone. Nie zostało mi nic innego jak iść jego śladem, ewentualnie próbując wyciągnąć jakieś dodatkowe informacje. — Skoro wiedziałeś gdzie planowałam się udać, to może sam mnie oświecisz, czy twój Mistrz znajduje się na Liście Potestatem? — spytałam po kilku minutach marszu.

— Nie znajduje się. Twoja próba grzebania w informacjach należących do rządu, byłaby jedynie stratą czasu i ryzykiem tego wszystkiego co jak na razie udało nam się zyskać — odpowiedział wampir, nie zdradzając konkretów. Stwierdzenie, że coś udało się NAM zyskać było by najmniej dziwne, zwłaszcza, że nie pracowaliśmy razem.

— Skoro nie jest na tej liście to najwyraźniej nie jest aż taki silny jak by się mogło wydawać — podsumowałam nieco prowokującym tonem, licząc, że w ten sposób może zdradzi mi coś więcej. Nie wiedziałam ile mamy czasu, zwłaszcza, że powoli wchodziliśmy w gęsty las.

— Nie jest żadną tajemnicą, iż Mistrz jest bardzo potężny, jednakże należy zaznaczyć, że na liście Potestatem znajdują się istoty, które przejawiają więcej siły lub abnormalne zdolności dla swojej rasy czy gatunku. Mój mistrz nie należy do żadnego z tutejszych gatunków, jest kimś więcej. Dlatego też pragnie podzielić się swoją wiedzą z kimś, kto nie śmierdzi tutejszym ludem — powiedział czarnowłosy w spokojny i wyrachowany sposób. Zastanawiałam się, czy on ma świadomość, że w tym momencie obraził sam siebie.

Po tej wypowiedzi posłał mi dość oschłe spojrzenie, które dało mi do zrozumienia, iż na razie lepiej się zamknąć. O dziwo tym razem nie postawiłam na swoim i po prostu grzecznie szłam. W końcu jeśli mnie coś zaatakuje w lesie to jest szansa, że jeśli będę miła to nie zostawi mnie na śmierć. Oczywiście przesadzałam, jakoś bym sobie poradziła - pomimo niedawnej terapii światłem w obozie ruchu oporu. Nie miałam pojęcia ile czasu idziemy, a przez wieczną noc, trudno było określić jaka jest godzina. Przedzierając się wąską dróżką przez gęsty las, na fioletowym Niebie za chmurami ukazywał się powoli księżyc. Działo się to na tyle wolno, że w momencie gdy się w końcu zatrzymaliśmy, nadal nie górowała pełnia. Odbicie słoneczne jedynie subtelnie padało na polanę, odbijając się w wodzie pobliskiego źródła, połączonego ze skalnym wodospadem. Krystalicznie czysta woda zdawała się być idealna do picia, a jednak nie było w pobliżu żadnych zwierząt. Znajdowaliśmy się w środku bujnego lasu, prawdopodobnie jednego z tych ogromnych pasów zieleni, z których słynie Feros. Każdy słyszał o niesamowitej florze i faunie, która występuje na tych terenach, a jednak wokół panowała przenikliwa cisza i spokój, ani jednej żywej duszy. Jedyny dźwięk w okolicy wydawał wodospad, mimo to i tak zdawał się być nieco zduszony.

— Od tego momentu muszę cię opuścić, gdyż nie wolno mi wejść do środa — nagle odezwał się mój przewodnik, patrząc na ściankę skalną. Spodziewałam się wejścia za wodospadem, tak jak zawsze to było w ludzkich filmach. Jednakże ku mojemu zdziwieniu czerwonooki, wskazał na zbocze skalnej góry, które było znacząco oddalone od źródła wody. — Po drugiej stronie jest zejście w dół, tam w jaskiniach masz korytarze — dodał po chwili.

Mój umysł potrzebował sekundy na przetworzenie tej informacji, a po tym spojrzałam na niego.

— Ile jest tych korytarzy? — zapytałam podejrzliwie, już po spotkaniu na Digmessi byłam wyczulona na te cholerne labirynty, którymi raczyły mnie wszystkie osoby. Chłopak na to pytanie jedynie wzruszył ramionami.

— Jest wiele, ale otworzy się ten, który powinien — odpowiedział krótko, ponownie obojętnym tonem. Oczywiście już musiałam otworzyć usta by się o coś zapytać i skomentować to co powiedział. Aczkolwiek nim wydałam z siebie dźwięk, po moim przewodniku nie było śladu.

No tak, porzucenie mnie tu to świetne wyjście, albo tam pójdę albo będę błądzić po lesie. Ewentualnie mogłabym spróbować polecieć. Myśląc o tym spojrzałam w górę, a w tym momencie gałęzie drzew zaczęły trzeszczeć i rozrastać się. 

I tak się zdobywa dowód na to, że jednak czytają ci w myślach.

Abnormalna cisza była naprawdę niepokojąca, znając przyrodę Feros. Coś tutaj było nie tak, ale to nie moja rola by bawić się w botanika. Zebrałam się w garść i za wskazówkami udałam się do wejścia w skalnej szczelinie. Wydawało się być ślepą drogą w płytkiej jaskinii, jednakże w momencie gdy weszłam głębiej, ścianka skalna się zasklepiła.

Ktokolwiek to jest, kontrole przyrody ma opanowaną. Teraz już nie było odwrotu, zaczęłam poruszać się w głąb ścieżką, której zarys widziałam tylko dzięki moim zdolnościom patrzenia w ciemności. Spodziewałam się długiej tułaczki przez kilometry korytarzy, niemniej jednak spotkałam się z pozytywnym zaskoczeniem. Po paru minutach zatrzymałam się przed wielki, swego rodzaju pomieszczeniem. Na końcu tunelu zdawała się być grota z kryształu, która pobłyskiwała w świetle księżyca. Blask dostawał się do środka przez ogromną szczelinę z prawej strony, a z niej było widać całą okolicę polany. Na tyle dyskretnie, że z dołu nie dało się dostrzec osoby na górze. Kryształy były czarne i szare, jednakże gładkie jak wymurowane. Zapewne kolejne miejsce, które zostało po wymarłym gatunku krysztalników.

Podeszłam bliżej szczeliny by wyjrzeć w dół w stronę lasu, a wtedy powietrze zgęstniało wypełnione nieprzeciętną aurą. Ciszę przeciął dźwięk męskiego głosu.

— Spodziewałem się ciebie trochę później.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top