72. Pora zmian
"No kto by pomyślał, nie sądziłam, że ta wiadomość jest od kogoś na tyle silnego. Po co i kto wysłałby zaledwie dwóch sługusów do siedziby Ruchu Oporu, wprawił w zastój straż oraz więźniów, a jednocześnie nie dał nikomu żadnych podejrzeń. Zero śladów mocy, czy jakiejkolwiek aktywności - moje przemyślenia ponownie przejęły kontrolę nad zdrowym rozsądkiem. Paru spraw byłam pewna; potężna magia, która nie pochodzi od Aidrena, możliwość tworzenia portali i planeta Feros. Wszystkie te informacje składały się w całość, która może być moim najlepszym tropem. Być może nie wiedziałam kto chciał spotkania, ale byłam prawie pewna że jest to ktoś z listy Potestatem."
Musiałam znaleźć jakoś bazę danych i odkryć z kim mam się spotkać, zanim nastanie noc. W teorii. W praktyce na tej planecie wiecznie panuje noc. Należało się udać do urzędu, włamać na komputer i na szybko zgrać listę. Jeśli dowiem się kto wysłał wiadomość oraz jakie ma konkretnie moce, a także ich słabości, to w niefortunnym przypadku, jeżeli będzie to sprzymierzeniec demonów, mam większe szanse by nie wrócić do pałacu lalusia.
Szybkim krokiem udałam się w stronę miasta, przy okazji starając się nie łamać co drugiej gałęzi pod nogami. Przez ich trzaski miałam wrażenie, że połowa miasta słyszy moje kroki i oczekują przybycia z pochodniami, albo cholera wie czym. Szłam dobre pół godziny, ale miasto nadal znajdowało się daleko na widnokręgu. Co jakiś czas w krzakach było słychać jakiś szmer, trzaski. W najgorszych momentach zwierzęce ślepia wpatrywały się we mnie z gęstwiny... chyba zwierzęce. Starałam się to ignorować, ale uczucie bycia obserwowaną nie należało do moich ulubionych.
- Dobra. Wystarczy tego dobrego. Spierdalam stąd. Skrzydła z Piekła - przywołałam atrybut, a skrzydła ukazując się, rozerwały mi tył koszulki - Zajebiście. Jeszcze muszę ogarnąć coś na zakrycie pleców. Chyba, że mi się w głowie poprzewraca i uznam, iż paradowanie z tatuażem na wierzchu to genialna sprawa, całkiem niepodejrzana.
Nie mając zamiaru pozostać w tym miejscu dłużej niż to konieczne. Wzbiłam się w powietrze i zaczęłam lecieć w kierunku miasta, trzymając się nisko nad koronami drzew, żeby nie zwracać na siebie nadmiernej uwagi. Taka podróż była dużo szybsza i mniej hałaśliwa, chociaż czekała mnie jeszcze perspektywa lądowania, a w lesie mojej nogi ponownie postawić nie chciałam. Na szczęście miasto znajdowało się coraz bliżej, a obrzeża nie były zastawione przez strażników.
Widać było, że wielka metropolia musiała już przeżyć atak demonów, gdyż wiele budynków uległo częściowemu zniszczeniu, a w porównaniu do mojej ostatniej wizyty - pare miesięcy temu na Szczyt - na ulicach nie przechadzało się tyle wampirów.
Wylądowałam w ciemnej uliczce, naturalnie wierząc, że nikt tego nie zauważył i schowałam skrzydła. Otrzepałam ubrania z kurzu i listków, po czym zaczęłam szukać czegoś na zasłonięcie pleców, jednak nie miałam przy sobie nic odpowiedniego.
Po cichu wyjrzałam na bardziej ruchliwą ulice i zerknęłam w poszukiwaniu jakiegoś sklepu z ubraniami. Najwyraźniej głupi ma szczęście, bo w okolicach znajdował się jeden, w którym były istne tłumy wampirzyc. Tak jak jego obecność dała mi uczucie ulgi, tak ilość jego klientek spowodowała, że chciałam sobie strzelić w łeb z procy. Normalnie załatwienie ich mocami to pikuś, ale po terapii światełkiem w celi, wolałam nie używać mocy nadmiernie i oszczędzać siły na nocne spotkanie z kolegą od listu. Dużego wyboru nie miałam, pieniędzy przy sobie również. W tłumie łatwiej coś zwinąć.
Wyszłam z ciemnej uliczki, naciągając bluzkę na plecach i trzymając jej strzępy, by zakryć atrybut. Mieszkańcy nie zwracali na mnie szczególnej uwagi, ale co jakiś czas w moją stronę padało ciekawskie spojrzenie. Czym prędzej weszłam do sklepu i wbiłam się w sam środek tłumu, głównie nastolatek, wybierających ubrania. Dziwne, że wszyscy się chowają po domach, a te i tak na zakupach.
Wywróciłam oczami i chwyciłam byle jaką czarną bluzkę, na oko w moim rozmiarze, a następnie złożyłam ją, zgniotłam z lekka w ręce i czekałam na dobry moment. Naturalnie zakupoholiczki miały mnie w dupie, bo ciuchy ważniejsze, a sprzedawca próbował je jakoś ogarnąć z marnym skutkiem. Gdy zobaczyłam, że wybuchła bójka o cekinową sukienkę, szybko ewakuowałam się ze sklepu z moim skarbem.
To było prostsze niż myślałam, mimo iż włączył się alarm w drzwiach. Pewnie zanim dotrze na zewnątrz, będzie musiał uciec z pola bitwy pod cekinową sukienką. Wykorzystałam mój moment i wróciłam w ciemną uliczkę, odrywając metkę, a następnie przebierając się. Poprzednią bluzkę wyrzuciłam do śmieci.
- No to weźmy się w końcu do roboty - wymamrotałam pod nosem i ruszyłam szybkim krokiem w stronę zamczyska.
- Czy ty na serio myślałaś, że nie znajdzie się osoba, co zauważy twoje lądowanie z wielkimi czarnymi skrzydłami? - usłyszałam rozbawiony głos za sobą, jednak nie był on mi znajomy. Ostrożnie się odwróciłam, gotowa do obrony przed przechodniem i zmierzyłam go wzrokiem. Był to na oko dwudziestoletni mężczyzna z czarnymi lokami oraz intensywnie czerwonymi oczami. No tak, wampirek z sąsiedztwa.
- Czegoś potrzebujesz, czy mogę iść dalej? - zapytałam, nie mając zamiaru wdawać się w nadmierne pogaduszki i marnowanie czasu, gdy to nie jest koniecznością. Chłopak jedynie spojrzał na mnie i parsknął śmiechem. - Nie rozumiem co cię tak bawi - dodałam.
- Twoje zachowanie. Wszystkich traktujesz jako potencjalnych wrogów? Nie wiesz, że niektórzy mogą być nastawieni neutralnie? - ponownie zaczął się śmiać.
- Do rzeczy. Nie zaczepił byś mnie, jeśli czegoś byś nie chciał. Dlatego łaskawie powiedz wprost, a potem ode mnie spierdalaj - zirytowana zatrzymaniem przez kolejnego lalusia, wywróciłam oczami.
- Przyszedłem tylko powiedzieć, że wiem kogo szukasz i nie musisz wskakiwać w sam środek budynku Rady by się dowiedzieć. Jestem posłańcem, to ja wysłałem tamtych do siedziby Ruchu Oporu oraz koordynuje twój pobyt - uśmiechnął się zadowolony z siebie. Co za debil.
- Nie musiałeś mnie o tym informować, aczkolwiek rozumiem, że twoje ego nie dałoby ci żyć z świadomością, iż nie wiem o twojej boskiej egzystencji - wywróciłam oscentacyjnie oczami i ignorując go, poszłam w stronę głównego budynku. Nie ma szans, bym posłuchała się tego idioty. A niech sobie kurwa będzie posłańcem z niebios, czy chuj wie czego. Mam to gdzieś, tym bardziej, że jego pojawienie się jest bardziej podejrzane niż to, że pierścień od Aidrena ostatnio jest grzeczny i prawie nie miewam migren.
Szłam na spokojnie przed siebie, ale miałam pełną świadomość, że jakiś cień podąża za mną z głupim uśmiechem. Ciekawe czy jakbym go zabiła, to coś się stanie. Moja cierpliwość obecnie jest nadwyrężona, a facet jest irytujący i podejrzany. W sumie warto spróbować. Odwróciłam się w jego stronę, a chłopak miał już zupełnie inny wyraz twarzy. Wyglądał na zobojętniałego.
- Nie zabijesz mnie. Miałabyś wtedy wielki problem z dotarciem na spotkanie. Uwierz, wiem, co mistrz chce ci przekazać, jak bardzo dużą wiedzę. Chociażby na temat dowódcy demonów...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top