64. Digmessia - Raj utracony (3)
Wbiegłam do rezydencji i momentalnie ujrzałam schody prowadzące na górne oraz dolne piętro, a także wiele korytarzy. Piękne czarno-złote zdobienia odznaczały się na krwistoczerwonych ścianach, natomiast z sufitu zwisał kryształowy żyrandol.
- Szkoda, że nikt nie uprzedził mnie, którym z dziesięciu korytarzy należy iść - wymamrotałam poddenerwowana całą sytuacją, po czym podbiegłam do drogi obok schodów. Od razu poczułam zapach świeżej krwi, który drażnił mój nos. Spojrzałam pod nogi i zrozumiałam, że Christopher z resztą już pozbyli się pierwszej ochrony. Dwanaście ciał leżało na podłodze, a ze wszystkich wypływała jeszcze świeża, ciepła krew. - Ohyda - skrzywiłam się patrząc na stos zwłok, ale nie chcąc tracić zbyt wiele czasu, wbiegłam do pierwszego korytarza.
Szczerze? Oświetlenie nie powalało. Co mniej więcej metr na ścianie widniała słaba lampka, która ledwo co oświetlała ścianę, wokół siebie, a co dopiero korytarz, jednakże dzięki mocy ciemności, nie przeszkadzał mi brak światła, albowiem widziałam tak dobrze jak za dnia.
Po kilku minutach biegu zobaczyłam koniec tunelu, którym były jakieś oświetlone dokoła, czerwonymi lampkami, drzwi do nieopisanego pomieszczenia. Wiedziałam już że to nie ten tunel, jednakże ciekawość sprawdzenia co się tam znajduje pokonała resztki zdrowego rozsądku, który nakazywał mi spieprzać stąd jak najszybciej się da i wybrać inną drogę.
Zatrzymałam się przed drzwiami i pociągnęłam za klamkę, a ku mojemu zdziwieniu wejście nie było zamknięte na klucz, szyfr czy cokolwiek innego. Niepewnie przekroczyłam próg, po czym rozglądnęłam się po pomieszczeniu. Wtedy już wiedziałam - trzeba było spieprzać, gdy zobaczyłam te czerwone lampki.
Znajdowałam się w jakimś chorym laboratorium.
Na stoliczkach przy ścianie widniały poustawiane fiolki z różnymi substancjami, były tu również metalowe kozetki, z tym że dodatkowo z pasami do przywiązania. Nie spodziewałam się, że w laboratorium demonów będzie tak czysto, wręcz sterylnie, żadnych cieczy, plam, wręcz jakby nigdy tego miejsca nie używano. Myślałam raczej o brudzie, porozlewanej krwi, dziwnych oparach w powietrzu, szczątkach ofiar, czy śladów po eksperymentach.
Poszłam w głąb wielkiego pokoju i ujrzałam, stojaki, takie jak na kroplówki, dodatkowo wszędzie było również pełno zaawansowanych komputerów oraz dziwmych urządzeń z igłami, skalpelami, czy innymi ostrymi przedmiotami, a także bardzo niepokojące przeźroczyste kapsuły, poprzyczepiane do ścian. Każda pusta, a dodatkowo idealnie czysta, poza jedną. W ostatniej był młody chłopak, może trochę ponad dwadzieścia lat, który jakby spał, odczyty na komputerze obok jego więzienia, zdawały się... normalne? Jednakże sama kapsuła była wypełniona jakimś z lekka mętnym białym płynem.
- Może będzie wiedział o co tu chodzi - szepnęłam i podeszłam do komputera sterującego, dokładnie pooglądałam każdy przycisk, oczywiście żaden nie miał oznaczenia, po czym desperacko zaczęłam włączać, wyłączać różne guziki jak ostatnia idiotka. Gdy już myślałam, że nic to nie dało, nagle płyn został odessany przez jakąś rurę podłączoną do zbiornika, a chłopak w środku się gwałtownie obudził - Udało się - uśmiechnęłam się pod nosem. Następnie podeszłam do kapsuły i w tym momencie z jakiś rur podłączonych do zbiornika z mężczyzną zaczął wylatywać czerwony dym. Natychmiast ciało nieszczęśnika, pokyło coś czerwono-czarnego, nie wiem jak by to opisać. Glut? Płyn? Po czym mężczyzna powoli zaczął się zamieniać w maź.
- Morgan! - nie wiadomo skąd znał moje imię, ale to nie miało znaczenia, darł się ze środka kapsuły, waląc rękami w szybę, ale nic to nie dało. Próbowałam otworzyć jego małe więzienie - na próżno. Widziałam że cierpiał katusze, gdy jego ciało zmieniało się w maź, a on tracił życie. - Morgan! Per benedixitque! Pugna! Aidren! - wrzeszczał żałośnie, na co ja momentalnie zbladłam, rozumiejąc dokładnie co mi chciał przekazać.
- Kim jesteś?! - krzyknęłam do niego próbując uratować chłopaka, ponownie walcząc z kapsułą, ale jego ciało bezlitośnie znikało, stając się płynem.
- Ego...benedixitque... Pax... - wyszeptał po czym zmienił się w czarno-czerwoną maź.
- Pax - wyszeptałam i spojrzałam na kapsułę, ale nie było już w niej nawet najmniejszego śladu po ciele męczennika. Taka informacja, w takim momencie. Aidren, akurat on. Niech to szlag. Szkoda że ktoś musiał umrzeć żebym poznała prawdę, a tym bardziej on. Na pewno byłby przydatnym sojusznikiem.
Przeczesałam ręką włosy i wyszłam z laboratorium, tą samą drogą, jaką weszłam. Nie miałam ochoty zostać tam ani sekundy dłużej niż musiałam to konieczne. Gdy wróciłam na miejsce skąd przyszłam, nadal nikogo nie było. Ani ludzi z ruchu oporu, ani co dziwniejsze, demonów. Instynkt sam wybrał korytarz, a ja zaufałam samej sobie, już nie biegłam, szłam. Po co mam biec? I tak dopadne to czego chcę, i tak dowiem się prawdy, albo potwierdze to co usłyszałam od już zmarłego mężczyzny.
Czy czułam wyrzuty sumienia? Bo koniec końców to ja włączyłam to coś, czymkolwiek to było i go zabiłam. Nie. Ofiary są konieczne, ale byłam wściekła na samą siebie za to, że pozwoliłam umrzeć komuś, kto mógłby być cholernie przydatny.
Po kilkunastu minutach marszu, na końcu korytarza ujrzałam światło, nie obchodziła mnie już misja. To już nie była sprawa dla ruchu oporu, ani innych istot.
Po wyjściu z tunelu ujrzałam wielką salę, piękne, granitowe ściany, odległość od sufitu do podłogi wynosiła ponad dwadzieścia metrów, a sam sufit był w kształcie kopuły. Na środku znajdował się pokaźny tron, jednak nie było na nim tego, którego oczekiwałam.
Nie zwracając większej uwagii na kosztowności na ścinach i w gablotach, zaczęłam po kolei zaglądać przez różne drzwi do pomieszczeń. Pierwsze okazało się być małą salą tortur - typowe, drugie gabinetem, natomiast trzecie wrota prowadziły do gigantycznej biblioteki, od razu po wejściu do środka, moją uwagę przykuły regały o wysokości stu decymetrów, swoją szerokością pobijały na głowę nie jeden dom. Wszystkie były pełne najróżniejszych książek, bez najmniejszej wolnej przestrzeni, a ilość regałów, wydawała się wręcz przerażająca. Takiej ilości książek nie przeczytasz przez tysiąc lat, chociażbyś nie spał, nie jadł i nie pił.
Jak znaleźć jedną księgę wśród tych wszystkich książek? Cóż, na pewno nie będzie wystawiona tak o, na którymkolwiek regale. Musi być jakaś ukryta część biblioteki, tam gdzie trzyma skarby. Najrzadsze, potężne, mroczne księgi.
Zaczęłam przechadzać się po wielkim pomieszczeniu, szukając przejścia, albo jakichkolwiek wskazówek dotyczących księgi, ale na daremno. Poza tym, mój niepokój wzbudzał fakt, że poza martwą strażą przy wejściu, którą zabili członkowie ruchu oporu, nie spotkałam żadnych demonów, nawet ich cienia. Tak samo Aidrena również nigdzie nie było. Coś mam wrażenie, że jak narazie idzie mi zbyt łatwo.
- Trochę jak cisza przed burzą, nieprawdaż?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top