62. Digmessia - Na planecie tajemnic (1)

***

Wzięłam oddech. Niby co może pójść nie tak, co? Wszystko. Wszystko może się rozwalić w jednym momencie. Świetnie. Takie myślenie bardzo pomaga na stres.

Christopher skinieniem dłoni zachęcił do przejścia przez portal.

- Kto idzie pierwszy? - spytała Regan, odsuwając się kilka kroków w tył. W sumie nie dziwię się jej, nic praktycznie nie wiadomo o Digmessi, poza tym, że była stolicą imperium Tenebris, co raczej nie działa zbyt pozytywnie na odczucia względem planety.

- Ja pójdę pierwsza - zgłosiłam się na ochotnika, po czym zacisnęłam dłonie w pięści i przeskoczyłam przez portal, tym samym lądując na Digmessi. Wstałam z ziemi, na którą upadłam i się rozglądnęłam.

Widok prezentował się niezwykle, aczkolwiek z lekka przerażająco dla zwykłych istot. Niebo było czarne, bez chociażby najmniejszego obłoczka. Nie widziałam żadnej gwiazdy i mimo iż na środku widniał wielki, srebrzysty księżyc, to nieprzeniknione ciemności nieba, sprawiały że nie był w stanie oświetlić planety. Niewielkim, ale przydatnym źródłem światła była fioletowa trawa, która lśniła ciemnym, fioletowym blaskiem, a na niej rosły czarno-srebrne, kryształowe kwiaty, one również emanowały delikatnym światłem.

- Krysztalnicy - szepnęłam zrywając jeden kwiat. Wymarły gatunek, który żył setki tysięcy lat temu. Jego przedstawiciele potrafili tworzyć kryształy, z których mogli zrobić wszystko. Budynki, przedmioty codziennego użytku, biżuterię i wiele innych. Na ich obecnie wymarłej plancie znajdują się królewskie źródła, których lecznicza moc jest wręcz legendarna. Były dostępne jedynie dla rodziny królewskiej, przez co mało kto wiedział o ich istnieniu. Podobno to jedyne miejsce na ich planecie, które jeszcze nie wymarło.

Te kwiaty zostały stworzone przez nich. Być może ktoś przyniósł tu sadzonki... albo krysztalnicy też kiedyś byli powiązani z Tenebris.

Rozglądnęłam się po mrocznym lesie, który otaczał łąkę, na której wylądowałam. Zza drzew można było dostrzec bezkształtne cienie, lub mroczne znaki, na co poniektórych konarach drzew. Czuć było zapach kwiatów pomieszany z siarką, który jednocześnie zdawał się być ładny, ale z drugiej strony strasznie drażnił nos. Trochę jak Digmessia. Z jednej strony piękna, a z drugiej mroczna.

Gdy usłyszałam grzmoty, spojrzałam ponownie na niebo, świeciły na nim złote błyskawice, a przy okazji czuć było mocniejszy wiatr. Zbierało się na burzę. Co było naprawdę dziwne, gdyż nie widać było ani jednej chmurki.

- Wszystko w porządku? - z zamyślenia wyrwał mnie Leander, który niepostrzeżenie podszedł od tyłu. Odwróciłam głowę i ujrzałam, że wszyscy członkowie zespołu są na miejscun oraz rozglądają się dookoła, a portal zniknął.

- Tak, po prostu zamyśliłam się - odparłam z lekkim uśmiechem i razem z nim podeszłam do grupy, która jeszcze nie do końca orientowała się w terenie.

- Skupcie się. Na oglądanie widoczków przyjdzie czas później - powiedział stanowczo Nobilitatis, na którym takie widoki zdawały się nie robić większego wrażenia, albo po prostu zgrywał niewzruszonego, żeby zachować postawę nieustraszonego lidera. Jednakże mimo jego słów, praktycznie wszyscy, poza mną i Leanderem zdawali się być zdekoncentrowani. - Skupienie! - krzyknął mój przyrodni brat, a wszystkie spojrzenia spoczęły na nim. - Nareszcie. Sprawa wygląda tak, według mapy, rezydencja jest na północ. Droga prowadzi tamtędy - wskazał na gęsty las. Drzewa wyglądały niezwykle; niewiarygodnie wysokie, a ich korony gęste. Nie dość, że było pełno krzaków, zarośli i podejrzanie wyglądających roślin, to na dodatek wszędzie migały raz po raz cienie, próbujące przybrać konkretny kształt. Na niektórych konarach widniały dziwne znaki, albo nawet runy, wypisane dziwną, ciemnofioletową cieczą. Co dziwniejsze miałam wrażenie, że już widziałam ten płyn.

- Ja tam nie pójdę! To jest szaleństwo! - krzyknęła Cassie i schowała się za Christopherem, który przewrócił oczami. - Chriuś! - piszczała tuląc się do niego i mimo iż atmosfera była z lekka upiorna, ani mnie, ani Regan, nie przeszkodziło to w chichocie.

- Czyżby magini światła, bała się ciemności? - spytałam z ironicznym uśmiechem. Oj tak, czerpałam z jej strachu cholerną satysfakcję i nie zamierzałam tego ukrywać. Jej krzyki oraz piski przerażenia są jak miód na moje uszy.

- Zamknij się, Tenebris - warknęła, jednocześmie odsuwając się od Christophera, po czym chcąc udowodnić swoją odwagę poszła jako pierwsza w kierunku gęstwiny. - Na co czekacie? Boicie się czy co?! - krzyknęła do reszty grupy, a dosłownie wszyscy wywrócili oczami i poszli w ślady Cassandry.

Jako iż od zawsze byłam w gorącej wodzie kąpana, wbiegłam w zarośla, dosłownie wskakując do lasu. Zaledwie metr od "wejścia" nie było już ani odrobiny światła, panowały Egipskie ciemności, jednakże mnie to nie przeszkadzało przez możliwość widzenia w ciemności. Wokół drzew znajdowały się cienie, jedne próbowały przybrać konkretny kształt, inne pozostawały bezkształtne.

Podeszłam do drzewa w pobliżu, na którym zobaczyłam runę, namalowaną tą dziwną, ciemnofioletową substancją.

- Gdzie ja to widziałam? - mamrocząc, zapytałam sama siebie, po czym zaczęłam intensywnie myśleć nad odpowiedzią. Jednocześnie oparłam się dłonią o drzewo. Pech chciał, że było tam coś ostrego i przecięłam sobie wewnętrzną stronę ręki. - Cholera - wymamrotałam, a następnie spojrzałam na krwawiącą ranę. Po czym zrozumiałam, co się przed chwilą stało. Spojrzałam ponownie na konar drzewa, gdzie był znak, a następnie na moją rękę. - Przecież to niemożliwe - powiedziałam sama do siebie, jednak dowody mówiły same za siebie. Ta ciemnofioletowa ciecz, to moja krew.

Wiedziałam, że gdzieś już tą ciecz widziałam, ale takiego odkrycia się niespodziewałam. Przecież nigdy nie byłam na Digmessi, więc jakim cudem mogła być tu moja krew? Dobrym wyjaśnieniem byłoby to, że to krew Tenebris, jednakże ile tysięcy, albo wręcz milinów lat temu żyła ona w materialnej formie. Samo drzewo by nie przetrwało tyle lat, a co dopiero ślad krwi. Chociaż... byliśmy na Digmessi. Ta planeta nie należy do najnormalniejszych, a anomalie występujące tutaj to wręcz sprawa normalna. Jakie więc są szanse, że to moja krew? Im dłużej nad tym myślę, tym bardziej zaczynam odnosić wrażenie, że rozwiązanie jest odległe i dziwne, albo że już do reszty świruje.

Zaleczyłam mocą rękę, po czym odwróciłam się w stronę gąszczy, przez które tu weszłam. Ekipa Nobilitatisa zdawała się mieć lekkie problemy z orientacją w terenie - jak zawsze.

- Wszyscy do mnie! Idźcie za moim głosem! - krzyknął Christopher, tak głośno, że nie tylko drużyna go odnalazła i podeszła, ale również kilkanaście cieni. - Cassie, Kevin stwórzcie kule światła, żeby chociaż trochę rozjaśnić otoczenie - nakazał im, tonem nie znoszącym sprzeciwu.

- Chris... jest drobny problem. Cała planeta jest tak przepełniona ciemnością, że nasze moce światła nie dają rady nic oświetlić - odpowiedział niepewnie Kevin, a Cassandra mu przytaknęła.

- Dobra, to ja spróbuję z ogniem - wymamrotał lider, po czym stworzył w ręce kulę ognia, która świeciła, jednak nie była w stanie oświetlić nic dokoła.

Digmessia, była wręcz przepełniona ciemną energią Tenebris, która nagromadziła się tu przez lata gdy Bogini na niej zamieszkiwała. Wszystkie moce światła zostawały tłumione. Jedynie moje błyskawice działały normalnie, dzięki mocy Tenebris. Jakby nie patrzeć, ta planeta to w pewnym sensie mój dom. Dom ciemności i tajemnic.

Tak, wiem po raz kolejny zmieniłam okładkę. Tamta nie była w moim guście. 🙃☻

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top