Rozdział 39 - Kłótnie I Zgody
Po kłótni z dziewczynami nie rozmawialam z nikim poza Patrykiem. Tylko on nie wie o tym, co zrobiłam dziewczynom. A może wie, tylko nic na ten temat nie mówi. Nie wiem, nie pytałam. Nawet jemu boję się spojrzeć w oczy.
Krótko po naszej kłótni, dosłownie pół godziny od wyjścia Karoliny i Glorii, do mojego pokoju wpadł Tomek. Obudził mnie. Najwyraźniej wpadł w najwydajniejszy tryb starszego brata. Nigdy wcześniej nie dostałam takiego opierdolu. Nawet gdy Andrzej wyciągał mnie z paki, zawsze inaczej to załatwiał. Zostawiał nakazy i zakazy mojej matce, którą i tak olewałam.
Tomka natomiast olać nie mogłam. Stałam tam spokojnie, wysłuchując jego tyrady, jednocześnie unikając jego ciskającego błyskawice spojrzenia. Gdy tak błąkałam się wzrokiem, zauważyłam że na obu ramionach jego koszulki widnieją pokaźnych rozmiarów mokre plamy i odrobina czegoś czarnego, jakby tuszu do rzęs. Zaczęło do mnie docierać to, co zrobiłam. Dlatego nie protestowałam, gdy przyrodni brat wyzywał mnie od najgorszych, obwiniał o najgorsze, nawet gdy uderzył mnie z otwartej ręki w twarz, bo nie reagowałam na to, co mówił. Sam był zaskoczony tym, co zrobił. Zaczął się bronić, przepraszać mnie, a w końcu uciekł, mamrocząc kolejne prośby o wybaczenie.
Ale ja nie miałam mu czego wybaczać. Zasłużyłam sobie.
Tamtej nocy nie zmrużyłam już oka. Nie było o tym mowy, za bardzo męczyły mnie wszystkie kłębiące się pod czaszką myśli. Czułam, że widok Glo i Karoliny ze łzami w oczach będzie mnie prześladować do końca życia. Ale dlaczego akurat ten? Przecież raniłam je już wiele razy wcześniej.
Przez kolejne dni starałam się trzymać z daleka od rodzeństwa, a gdy już byłam skazana na ich obecność, unikałam jakiegokolwiek kontaktu. Odwracałam wzrok, zakładałam na uszy słuchawki albo udawałam, że jestem niezwykle zajęta grą w telefonie. Niezbyt mądre posunięcie jak na kogoś, kto marzył o wybaczeniu, wiem.
Zbliża się wieczór, a wraz z nim godzina policyjna. Wciąż siedzę u Patryka, który powoli traci cierpliwość do moich wybryków.
- Bambina, pogódź się z nimi wreszcie i pozwól im wyprawić to pieprzone przyjęcie! - wykrzykuje wreszcie, nie mogąc dłużej słuchać tego, co wygaduję.
- Jakie przyjęcie? - dziwię się. Pierwsze słyszę.
Chłopak najwyraźniej orientuje się, że powiedział coś, czego mówić nie powinien. Jak w kiepskim filmie, przykłada dłoń do ust. Brwi podjeżdżają wysoko do góry, na jego twarzy maluje się zdziwienie i zmieszanie.
- Jakie przyjęcie? - powtarzam, nabierając podejrzeń.
- A nie o to chodziło? - upewnia się. - Bo dziewczyny mówiły, że chcą zorganizować ci urodziny, słodką szesnastkę czy jakoś tak. Myślałem, że ci powiedziały i dlatego się wściekasz.
- Nic nie wiedziałam. - wyznaję, popadając w zamyślenie.
Fakt, moje szesnaste urodziny zbliżają się wielkimi krokami. Podobnie jak egzaminy. Tylko ja potrafię pisać sprawdzian z matematyki w swoje święto. Częściowo dlatego nie chciałam nic w ten dzień robić. Połowa naszej paczki będzie zbyt zajęta nauką, a druga zbyt zajęta świętowaniem kilku dni wolności ze znajomymi. Poza tym, kogo miałabym zaprosić? Nie znam już nikogo, kto lubiłby imprezy w moim klimacie.
Przypomina mi się impreza sprzed roku.
Była to niedziela, moment, kiedy matka już przedstawiła mnie Andrzejowi i jego dzieciom. To oni postanowili, by w ramach świętowania zabrać mnie z mamą do jakieś drogiej i bardzo eleganckiej restauracji. Pamiętam, że przed wyjściem matka zmusiła mnie do założenia ładnej sukienki, nie-dziurawych rajstop i dziewczęcych butów. Zapanowała nawet nad moim makijażem, chociaż nie mam bladego pojęcia jak to zrobiła. Tak, czy inaczej, Andrzej przyjechał po nas z dziećmi koło osiemnastej, gdy niebo zaczynało już powoli szarzeć. Przywitali się z matką nieco wylewnie. Później wszyscy zajęliśmy swoje miejsca w samochodzie. Już wtedy nienawidziłam siedzieć na jednej kanapie z Tomkiem i Karoliną, ale dopiero co ich poznałam i jeszcze starałam się być miła.
To znaczy, Tomka znałam już wcześniej. Nie mam pojęcia jak, ale wpadliśmy na siebie gdzieś na mieście. Zaprosił mnie na kawę, ja się zgodziłam. Było miło, bo nie wiedziałam, kim jest. Jakie było moje zaskoczenie, gdy pewnego wieczoru odmówiłam mu spotkania, a on i tak pojawił się w moim domu, trzymając pod rękę młodszą siostrę.
Wróćmy jednak do poprzedniej historii. Nawet moment wysiadania z pojazdu był żenujący. Chłopak, starając się zachować kulturalnie, otworzył dla mnie drzwi i podał rękę, a ja, stając na nogi, zachwiałam się i moja dłoń wylądowała...
No, nie ważne, gdzie wylądowała. Rzecz w tym, że zarumieniłam się i czym prędzej odsunęłam. Wtedy jeszcze takie akcje mnie peszyły. Do końca wieczora starałam się unikać spojrzenia chłopaka, a nie było to łatwe, bo siedzieliśmy naprzeciwko siebie. Gdzieś pod koniec kolacji, pomiędzy daniem głównym a deserami, przyszedł czas na prezenty. Okazało się, że każdy przyniósł ze sobą małą paczuszczę, którą postanowił mi wręczyć akurat w tym momencie. I tak mama dała mi sukienkę, Andrzej pasujące buty na kosmicznych obcasach, Tomek- delikatny wisiorek z kilkoma kryształkami i kolczyki do kompletu, a Karolinie przypadło w udziale wręczenie mi niewielkiej, zupełnie nie praktycznej kopertówki w tym samym odcieniu różu co buty, ale ton ciemniejszej od sukienki, która, nawiasem mówiąc, była na mnie za mała.
Ani trochę nie podobały mi się tamte prezenty, mimo to musiałam przetrwać kolejną godzinę, uśmiechając się i dziękując. Robiłam to dla mamy.
To, jak bardzo się wtedy męczyłam, to już moja sprawa.
Ale nie tylko ja się męczyłam, powiedzmy sobie szczerze. Karolina miała - i ma do tej pory - niesamowity dar wyczuwania mojego nastroju. Wiedziała więc, że nie podobało mi się ani przyjęcie, ani podarki. Przepraszała mnie za to później, bo właśnie z jej inicjatywy przyjęcie przebiegało w ten a nie inny sposób. Ona zawsze tak świętowała z rodziną, dlatego wydawało jej się, że właśnie tak będzie w porządku.
Pamiętam, że wtedy zrobiło mi się żal dziewczynki zamkniętej pod kryształowym kloszem. Teraz to uczucie wraca. A wraz z nim świadomość, że kilka tygodni po mnie także moja przybrana siostra ma urodziny. Poprzednie jej zepsułam swoimi fochami. A wiecie, trzynaste urodziny to poważna sprawa. Wtedy, nie na jedenastych, staje się pełnoprawną nastolatką.
-Patryk, odwiedź mnie do domu. - proszę.
Patrzy na mnie zdziwiony, ale wykonuje polecenie. Pół godziny później przekraczam już próg domu Markowskich.
Już od wejścia rozglądam się w poszukiwaniu domowników. Buty porozrzucane w przedpokoju, jakby ktoś zdejmował je w pośpiechu, szalik leżący bez ładu na kamiennej podłodze, zgubiona gumka do włosów... te wszystkie tropy prowadzą prosto do salonu, gdzie przed telewizorem leżą Karolina i Gloria. Ta druga wygląda trochę inaczej niż zwykle. Przede wszystkim różnią się włosy - zniknęła bezładna, skłębiona szopa - teraz są czarne, z granatowym połyskiem, miękkie, delikatnie okalające twarz. Odpowiednio przycięte kosmyki zasłaniają bliznę pokrytą tatuażem, co prawda pięknym, ale wciąż szokującym. Tam, gdzie włosy nie sięgają, pojawia się golf jasnobrązowego swetra wyglądającego na przyjemny w dotyku.
Zauważam też, że Glo jest umalowana, ale zupełnie inaczej niż do tej pory - dobrze dobrany podkład czy co to tam jest, jasny błyszczyk i tylko cienkie kreski na górnych powiekach.
Dziewczyny śmieją się, odrzucając głowy do tyłu. Karolina zauważa mnie pierwsza, Glo podąża za jej spojrzeniem. Natychmiast cichną, zdziwione moim widokiem.
- Co się stało? - pyta młodsza, przyglądając mi się badawczo.
Otwieram usta, ale wydobywa się z nich żaden dźwięk. Zamykam. Znowu otwieram i znowu nic...
- Maja, co się stało? - powtarza dziewczynka.
Otrząsam się.
- Yyy... - mam w głowie pustkę. O czym miałam mówić? - Yyy...
- No? - zachęca mnie Gloria.
Biorę głęboki wdech, zamykam oczy i mówię:
- Zgadzam się. Zróbcie tą imprezę, wiem że tego chcecie.
Uff. Udało się.
- Co? - dziwi się Karolina.
- Jaką imprezę? - wtóruje jej niezbyt przekonująco czarnowłosa.
- Powiedział ci? - odzywa się Tomek, którego do tej pory nie zauważyłam. Chłopak najwyraźniej siedział na podłodze, opierając się o kanapę, skutecznie zasłonięty przez dziewczyny zajmujące kanapę. Nic dziwnego, że go nie widziałam.
Kiwam głową.
-Szlag by trafił tego chłopaka! - syczy Gloria.
Krzywię się, słysząc jej słowa.
- Glo, nic się nie stało. - uspokaja ją Karolina. - Może to i lepiej.
-Lepiej? - prycha czarnowłosa.
- Maja nie odgryzie nam głów. - wyjaśnia Tomek, podnosząc się ze swojego miejsca.
Gloria rzuca zdziwione spojrzenie najpierw jemu, a potem mi:
-Aż tak dałaś im popalić?
Nie odpowiadam, bo topię się w silnym uścisku Tomka. Chłopak ostatnio nabrał trochę mięśni i znowu urósł, więc przewyższa mnie teraz o głowę.
Zaraz potem dołącza do nas Karolina, potem Gloria i na samym końcu pies, wywabiony ze swojego legowiska radosnymi głosami domowników. Dużo czasu mija, zanim cichniemy.
Zauważyłam, że ostatnio bardzo często cieszymy się wszyscy razem. Nie żebym narzekała, w końcu powodów do radości nigdy nie jest zbyt wiele, ale jedna rzecz mnie dziwi: gdyby spojrzeć te pół roku, do roku wstecz, zobaczyłoby się trójkę rozżalonych, wściekłych nastolatków i dwójkę rodziców, których nad nimi nie panują. Co się z tymi ludźmi stało, myślicie. Gdzie oni wyparowali? Przecież dopiero co opowiadałaś, jaką to Karolina jest małą suką, a teraz kochasz ją ponad życie? Co z tobą jest nie tak, dziewczyno?
Jeśli mam być szczera, to czasami sama się zastanawiam. Będąc w bardziej melancholijnym nastroju, gdy świat spowija mgła i smutek, a większe i mniejsze krople deszczu uderzają w okno za moimi plecami - oczywiście, jeśli akurat siedzę w swoim fotelu - zaczynam rozumieć, że cały czas jesteśmy tymi samymi ludźmi, tylko lepiej się poznaliśmy.
Andrzeja miałam za bogacza z przerośniętymi ambicjami.
Tomka za nadopiekuńczego kretyna, tudzież zboczeńca (kiedyś wam wyjaśnię).
Karolinę za niezrównoważoną idiotkę, ze skłonnościami do torturowania ludzi nie brudząc sobie przy tym wymanikiurowanych łapek.
Nie chciałam widzieć prawdy. Byłam tak zajęta swoim własnym "nieszczęściem", tak bardzo rozżalona po śmierci ojca i tak bardzo wściekła, bo nie pozwalali mi, bądź co bądź, zniszczyć sobie życia, że nie zauważałam ich cierpienia.
Więc gdy tak siedzę w swoim ulubionym fotelu, wsłuchując się w odgłosy wiatru wyjącego za ścianą, dopada mnie poczucie winy, że tak niesłusznie osądziłam tych, których nazywam teraz rodziną.
Kiedy indziej zaś, na przykład gdy Karolina wpada na kolejny genialny pomysł, wraca wrażenie, że jednak miałam rację.
Nie długo dane mi było cieszyć się spokojem.
Niedzielne popołudnie to taki moment, w którym masz pełne prawo odpocząć, jeśli dobrze zrobiłeś/aś to, co miałeś/aś zrobić. Przeprosiłam dziewczyny? Przeprosiłam. Winy odpuszczone i tak dalej...
No to dlaczego, u diabła, dostaję kolejną karę? A właściwie to Karę, przez wielkie "K". Siostra wpadła do pokoju jakieś dziesięć minut temu, szukając bluzki, która zgubiła się gdzieś w praniu. Idąc za tropem odzieży, wparowała do mojej garderoby i dokonała szokującego odkrycia.
- Nie masz co założyć na imprezę! - krzyczy teraz, po raz chyba dziesiąty. Żeby było jasne, słyszałam już za pierwszym razem.
Wywracam oczami.
- Mam cały pokój ciuchów! - wykłócam się, dobrze wiedząc, co znaczy ten chorobliwy błysk w oczach dziewczynki. Widziałam go, gdy wyjechaliśmy ostatnio na weekend do Berlina i dzisiaj, parę godzin temu, gdy opowiadała o zakupach z Glorią.
- Niee - protestuje, kręcąc małą główką, a złote włosy latają dookoła, przysłaniając twarz. - To musi być coś specjalnego.
- Mało ci tu oryginalnych kreacji? - prycham, wskazując ponownie drzwi do Narni.
- Obie wiemy, że ostatnio nawet tego nie nosisz.
Trafiła w samo sedno. Prawda jest taka, że jakiś czas temu, trochę po wyjściu ze szpitala i rozprawie przeciwko Mareczkowi, postanowiłam odciąć się grubą kreską od tego, co z nim przeżyłam. Pech chciał, że każdy drobiazg, który znalazł się w jego pobliżu, przypominał mi o mężczyźnie, a przez te kilka miesięcy "misji" zdążyłam założyć dla niego prawie wszystkie ze swoich ubrań. Nadal wisiały w równych rzędach w szafie, ale właśnie tam miały pozostać jeszcze długi czas. Wspomnienia tego, jak Mareczek je ze mnie zdejmował - zrywał - są zbyt świeże, bym mogła przejść nad nimi do porządku dziennego.
Sens tej krótkiej retrospekcji jest taki, że spośród wielu, naprawdę wielu ubrań pozostało mi tylko kilka sztuk, które jestem w stanie nosić bez wywoływania psychicznego bólu. Są to najczęściej te kupione z Patrykiem.
- Musisz iść z nami na zakupy. - oświadcza blondwłosy chochlik, uśmiechając się po swojemu. - Glo i tak niedługo wyrośnie z tego, co teraz nosi, więc w czym problem?
Przyznaję jej rację. Po części dla świętego spokoju. Po części dlatego, że się z nią zgadzam.
Znowu.
Trochę jak krąg życia, prawda?
Krąg rodziny.
Kłótnie i zgody.
Musimy się znienawidzić, żeby zrozumieć, jak bardzo nam na sobie zależy.
Kochani! Rozdziały dłużą się, ciągną w nieskończoność, wiem o tym. Mam teraz taki plan, żeby ponadrabiać trochę retrospekcji. Co wy na to? Chcecie poznać przeszłość bohaterów? Bo ja tak - wciąż jest dla mnie tajemnicą.
To jak?
Czekam na wasze głosy, opinie... Dajcie znać, że tu jesteście.
Do zobaczenia wkrótce :)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top