Rozdział 35 - Zmiany w załodze

Kolejne dni pobytu w malowniczym kurorcie narciarskim upłynęły szybciej, niż ktokolwiek z nas mógłby się tego spodziewać. Wypełnione różnymi rodzajami rozrywki, śmiechem czy po prostu chwilą wytchnienia w gronie przyjaciół, którymi nasza szóstka się stała.

Rodziców widywaliśmy tylko w porze śniadania, a i to w wyjątkowych sytuacjach - oni też mieli swoich znajomych, znacznie ważniejszych od dzieci. Nawet państwo Maranzano przeszli w tryb biznesowy, czego zupełnie się po nich nie spodziewałam. Wydawać by się mogło, że to w Polsce byli na wakacjach, a tu ciężko pracowali. Ale Patryk twierdził, że to normalne, więc czemu miałabym się wtrącać?

- Będę dzwonić - przyrzeka Tomek, trzymając Marię za ręce.

- Bene. - odpowiada dziewczyna, starając się nie rozkleić. Po raz kolejny padają sobie w objęcia.

Podobnie zachowują się Karolina i Luka, chociaż ci akurat są bardziej powściągliwi, nie chcąc ściągnąć na siebie uwagi rodziców czy Tomka. Niby mój przybrany brat przyzwyczaił się do tego, że jego mała siostrzyczka dorasta - a uwierzcie, nie było to łatwe - i niby jest zbyt pochłonięty swoją własną małą tragedią, ale nigdy nic nie wiadomo. Kara to jego oczko w głowie. Przekonaliśmy się już, że zazwyczaj spokojny, niemalże flegmatyczny nastolatek zmienia się w potwora, gdy chodzi o dobro małej. Bez zastanowienia urwałby łeb każdemu, przez kogo dziewczynce spadłby z głowy chociaż jeden złoty włos.

Atmosfera w hali odlotów jest co najmniej ponura - poza nami jest tu niewiele osób. Matka, Andrzej, nawet państwo Maranzano wybyli do sklepów bezcłowych, unikając nadmiaru nastoletnich emocji. Ta marna grupka współpasażerów, która pozostała, siedzi skulona w kątach pomieszczenia, broniąc się z całych sił przed tymi widokami.


Niby każda z par jest pochłonięta swoimi sprawami, jednak co jakiś czas czuję na plecach zazdrosne spojrzenia w kierunku moim i Patryka. My jako jedyni nie musimy się teraz żegnać. Patrząc na smutne miny rodzeństwa zaczynam doceniać to, co mam. Długo to trwało, za nim wreszcie do mnie dotarło, prawda?

Czas wymyka się nam z rąk, ulatuje jak piasek pomiędzy palcami i zanim jesteśmy w stanie to zrozumieć, z głośników płynie nieco mechaniczny głos nawołujący pasażerów do odpowiednich stanowisk. Ostatnie uściski, ostatnie pocałunki, ostatnie gorliwe obietnice, a później okrutne szpony rzeczywistości popychają moje zapłakane rodzeństwo w stronę metalowej puszki zwanej samolotem.

Zajmując swój fotel, Karolina jest już cała we łzach. Nic dziwnego, zobaczy Lukę dopiero za kilkanaście tygodni, gdy Andrzej znowu wyjedzie do Włoch w interesach, a i to nie jest do końca pewne.

Tak się właśnie kończy pozostawienie trójki dziewcząt i trzech chłopców o podobnym wieku samych sobie- albo się pozabijają, albo na zabój w sobie zakochają. Szczerze mówiąc, ta druga opcja chyba bardziej mi się podoba.

Tak czy inaczej, brat i siostra są tak załamani, że na pocieszenie wyjadają co najmniej połowę zapasów orzeszków, czekoladek i wszystkich innych przekąsek w samolocie. Stewardessy nic na to nie mówią, tylko uśmiechają się pod nosami i rzucają sobie nawzajem znaczące spojrzenia.

Po odebraniu bagaży zmierzamy całą grupą w stronę wyjścia. Tam czekają na nas szoferze - ten zatrudniany przez Andrzeja i drugi, pracujący na stałe dla państwa Maranzano. Nieco ukryta za nimi stoi drobna dziewczyna z krótkimi, kruczoczarnymi włosami. Kaptur czarnej, o wiele za dużej bluzy zakrywa większość jej bladej, wychudłej twarzy, ale i tak ją rozpoznaję.

- Gloria? - dziwię się, podchodząc bliżej.

Patryk, wciąż obejmujący mnie, spina się na dźwięk imienia dziewczyny. Kilka razy mu o niej wspomniałam, a zielonooki ubzdurał sobie, że wszystko, co mnie spotkało to wyłącznie jej wina.

Czarnowłosa podnosi na mnie wzrok. Nie mogę wytrzymać lekko mętnego, wystraszonego spojrzenia tych ogromnych, szarych oczu.

- Cześć. - uśmiecha się słabo.

Wyrywam się Patrykowi i podbiegam do przyjaciółki. Obejmuję jej kościste ramiona - tak między nami, sama w tym względzie nie wyglądam wiele lepiej. Trochę się boję, że ją połamię.

- Co ty tu robisz? - pytam.

Zaczyna tłumaczyć. Matka wyrzuciła ją z domu parę dni temu. Błąkała się po dworcach w poszukiwaniu cieplejszego miejsca, w końcu dziś rano wylądowała właśnie na lotnisku. Tu stała z plastikowym kubkiem, prosząc o kilka groszy na coś do jedzenia - aż mi się serce ścisnęło, gdy o tym usłyszałam - i "jakaś wyższa siła" chciała, że podszedł do niej akurat kierowca Andrzeja. Rozmawiali chwilę, od słowa do słowa okazało się, że oboje mnie znają. I tak rozmawiali aż do teraz.

- Mimi - zwraca się do mnie jak za dawnych czasów - ja nic od ciebie nie chcę. - oświadcza. - Tylko rozmawiałam z waszym szoferem.

- Nie gadaj bzdur. - przerywam jej. Nagła fala uczuć do przyjaciółki sprawia, że w mgnieniu oka podejmuję decyzję. - Nie pozwolę ci się włóczyć po dworcach.

- Dam sobie radę - upiera się, nie patrząc mi w oczy.

Kręcę głową, a rude kosmyki włosów obijają się o moją twarz.

- Nie ma mowy. Jedziesz z nami.

Łapię ją za rękę i ciągnę w stronę rodzinki.

- Gloria jedzie z nami. - oznajmiam.

- Jak to? - prycha moja matka.

- Andrzej? - zwracam się do mężczyzny. - Proszę. Glo nie ma się gdzie podziać, a my mamy w domu tyle wolnych pokoi.

W ten sposób upiekę dwie a nawet trzy pieczenie na jednym ogniu - upokarzam matkę, załatwiam przyjaciółce miejsce do spania i zyskuję przychylność ojczyma. On wie, że nigdy nie powiem do niego tato, ale sam fakt, że jego zdanie cenię bardziej niż cenię zdanie matki, z pewnością mu schlebia. Widzę, z jakim trudem powstrzymuje dumny uśmiech. Przez chwilę udaje zastanowienie.

- No dobrze. - zgadza się.

Łapiemy się z Glo za ręce i piszczymy radośnie, niemalże podskakując. Dziewczyna jest zmarznięta, ma po prostu lodowate ręce, więc jak najszybciej ciągnę ją do ciepłego samochodu.

- Jesteś pewna, że wiesz co robisz? - pyta Patryk cicho, przytrzymując mnie za ramię.

Rozglądam się dookoła, żeby zyskać pewność, że nikt nas nie słyszy i odpowiadam :

- Glo jest moją przyjaciółką. Nie zostawię jej tu.

- Ona cię zostawiła. - syczy chłopak.

- To była inna sytuacja!

Kręci głową.

- Mów co chcesz. Ja jej nie zostawię.

Ostatecznie daje za wygraną. Całujemy się na pożegnanie. Później on odchodzi, dołączając do swojej rodziny, a ja wsiadam do samochodu. Tym razem w aucie jest strasznie ciasno. Modlimy się, żeby nie złapał nas patrol policji, bo przekroczyliśmy limit osób, które powinny tu siedzieć.

Niemalże chichoczę. Niewiarygodne, że teraz właśnie tym się przejmuję.

Wysiadanie z samochodu, gdy ten już zaparkuje pod domem, jest niesamowitą ulgą. Kierowca wyjmuje walizki z bagażnika, my w tym czasie wpadamy już do środka. Idę prosto do kuchni, żeby zrobić Glorii gorącą czekoladę. Na szczęście gosposia, którą jednak matka postanowiła zatrudnić, zrobiła zakupy i mam pełne pole do popisu. W ogromnej szklance ląduje cała masa czekolady, mleka skondensowanego, pianki cukrowe, bita śmietana - niestety ta okropna, z puszki, no ale co zrobić - i kolorowa posypka. Zabawnie jest obserwować minę przyjaciółki, kiedy ta widzi stojący przed nią kufel słodyczy.

- Nie musisz tego robić. - protestuje cicho, ale i tak rzuca się na to, co jej przygotowałam. Bierze pierwszy wielki łyk, wzdycha z zadowoleniem i dziękuje.

- No - odzywam się, odczekawszy chwilę. - To na co masz ochotę?

- Słucham?

- I tak gotuję obiad, więc co byś chciała zjeść? - powtarzam.

Nie pada żadna propozycja, więc sama zaczynam wymyślać możliwości, jednocześnie przeglądając zawartość ogromnej lodówki. Ostatecznie nasz wybór pada na "pastę z niespodzianką" czyli mój autorski przepis będący wariacją na temat makaronów, które gotować nauczył mnie Patryk. Po niecałej godzinie w kuchni mamy już ogromny garnek - muszę się podzielić z rodzeństwem - pełen makaronu spaghetti, warzyw, tofu i sosu. Jeszcze odrobina sera...

Perfekcja.

- Mimi, jakie to pyszne! - wykrzykuje Gloria, pochłaniając swoją porcję w błyskawicznym tempie. Sięga po dokładkę, zanim zdążę zawołać Tomka i Karolinę.

Ci z kolei bez apetytu gmerają w talerzach, dźgając i przesuwając na bok jedzenie. Marudzą, mruczą coś pod nosami, licytują się w tym, kto ma gorzej. Aż zaczynam się zastanawiać, czy kiedykolwiek zachowywałam się podobnie. Dochodzę do wniosku, że byłam jeszcze gorsza i ta myśl tak mnie dobija, że muszę się uwolnić spod wpływu diabelskiego rodzeństwa. Czekam, aż Gloria skończy jeść, później ciągnę ją do swojego pokoju. Zauważam, że dziewczyna nie kryje swojego zdumienia, oglądając pobieżnie dom - nie jest przyzwyczajona do takich klimatów, tym bardziej w ostatnim czasie.

- Nieźle się tu urządziłaś. - mówi, widząc mój pokój. Zdecydowanie jej się podoba - w końcu jest w naszym stylu, cały czarny, na rockową modłę. Tylko ta biblioteczka na całej ścianie nie zdobywa jej uznania, bo Glo nigdy nie należała do szczególnych miłośniczek czytania.

- To powiedz, co się stało, że matka cię wyrzuciła? - dopytuję. Kieruje mną nie tyle zmartwienie, chociaż to też, bardziej jednak ciekawość. Matka Glorii należy do osób wyrozumiałych, spokojnych i w dodatku bardzo kocha swoją córkę.

- Zawaliłam semestr. Po raz kolejny.

Przypominam sobie, że Gloria powtarza drugą klasę. Zniszczyłam jej cały tamten rok, w tym sama się nie popisała.

- I to cały problem?

- Zrobiłam w domu kilka imprez. - wylicza dalej. - Parę razy przyjechała policja... Wyczyściłam konto... No i jestem w trzecim miesiącu...

- Że co? - wyrywa mi się.

- To co słyszysz. - przyjaciółka spuszcza wzrok. - To ostatnie rozwścieczyło mamę aż za bardzo.

Nic dziwnego, przynajmniej dla mnie. Mama Glorii owszem, jest "miłosierna" i wyrozumiała, ale tylko do pewnego momentu. Jest też osobą bardzo głęboko wierzącą i zaangażowaną w działalność w lokalnej parafii. O ile imprezy czy przyjazd policji da się jakoś sąsiadom i znajomym z kółka różańcowego da się wytłumaczyć, o tyle nastoletnia córka z brzuchem jest ostateczną hańbą.

- Na początku chciała mnie zeswatać z ojcem dziecka. - ciągnie Glo. - A jak się nie zgodziłam, to wyrzuciła mnie z domu.

- Glo, nie mogłaś się zgodzić? - pytam, zanim zdążę pomyśleć.

- Boże, Mim, ja nie wiem, kto jest ojcem! - wykrzykuje, po czym zalewa się łzami. - Nie mam pojęcia.

- Żadnych podejrzeń?

- Jedyny, który przychodzi mi do głowy, jest już zimnym trupem. - wyznaje.

- Jak to?

Nastolatka śmieje się ponuro.

- To nie wiesz, że jesteś legendą? Kochana, krążą historie o mocarnej Ogrodniczce, która wymordowała całą Nową Ośmiornicę. Wszyscy wiedzą, że jesteś odpowiedzialna za wybuch w fabryce Flądry.

- Ale ja nic nie zrobiłam! - bronię się odruchowo.

- Jesteś jedyną, która przeżyła. - upiera się. - Dla nich to coś znaczy.

- Wiesz coś? Przyjdą po mnie? - lodowate macki strachu pełzną po moich plecach. Już prawie o nich zapomniałam.

- Chyba żeby wsadzić cię do złotej lektyki a później ukoronować. Wybawiłaś ich kochanie, nie ruszą cię już.

Nie jestem pewna, czy mogę już odetchnąć z ulgą, ale i tak to robię.

Dowiaduję się jeszcze kilku drobnych informacji o działalności gangu Flądry po jego śmierci. Większość jego ludzi zeszła do podziemia, gdy Mareczek przejmował dowodzenie. Jak i on "wpadł", organizacja całkiem się rozleciała. Kilku podrzędnych przestępczyków poprzechodziło pod opiekę innych bossów, wielu z nich ucichło, nie wiadomo na jak długo. Gloria wycofała się z tego światka w pierwszej fali, utrzymuje kontakt tylko z jedną dziewczyną "należącą" kiedyś do członka zarządu, stąd wie, że dla wszystkich partnerów stałam się symbolem wolności.

A ja przecież nic nie zrobiłam, do cholery.

Wkrótce przechodzimy jednak do ważniejszego tematu - ciąży Glorii.

- Nie chcę jej usuwać. - mówi płaczliwym głosem. - Matka mówiła, że da mi na to pieniądze, ale ja nie chcę.

Dziwią mnie w tym dwie rzeczy. Po pierwsze, od kiedy Gloria ma tak rozbudowany instynkt macierzyński? Przecież za pierwszym razem sama popędziła do apteki po specjalne tabletki...

Po drugie, jestem zszokowana postawą jej matki. Jak można zmuszać własną córkę do tak poważnych decyzji w obawie przed zdaniem obcych osób? A co z tymi wszystkimi ideałami, o których tyle się nasłuchałyśmy od niej przez całe życie?

- No już, będzie dobrze. - obejmuję ją, próbując pocieszyć. - Będzie dobrze.

- Maja, co ja mam teraz zrobić? - jęczy.

- Na razie zostaniesz u nas. - decyduję. - A później się zobaczy.

Zaledwie kilka godzin później mam już w pokoju oficjalną lokatorkę - Glo panicznie boi się zostać sama, a ja wolę mieć ją na oku. Wytłumaczenie Andrzejowi całej sytuacji nie jest łatwe. Mówiąc szczerze, to chyba moja druga najgorsza rozmowa w życiu, ale mężczyzna wykazuje się ojcowskimi uczuciami i postanawia zaopiekować się Glorią. Z tego, co wiem, w najbliższym czasie wystąpi o opiekę prawną nad dziewczyną. Zaskoczył mnie tym. Coś mi mówi, że za jego reakcją kryje się coś więcej, ale na razie jesteśmy z Glo szczęśliwe, bo ta nie będzie musiała walczyć o przetrwanie i ryzykować życia maleństwa, które nosi pod sercem.

Dużo gorzej przedstawia się sprawa z matką, która wyraźnie nie trawi mojej przyjaciółki.

- Nie przejmujcie się nią - pociesza nas Andrzej, widząc ostentacyjne zachowanie żony. - Załatwię to z nią.

Postanawiamy na razie mu zaufać.



Witajcie ponownie! Pewnie zauważyliście drobne zmiany w okładce. Tak, właśnie odkryłam możliwości aplikacji do robienia okładek i jestem po prostu zachwycona. Ale nie o tym chciałam napisać. Jak Wam się podoba nowy motyw? Cieszycie się, że Gloria wróciła?

Czekam na Wasze głosy i komentarze.

Do zobaczenia wkrótce :)


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top