Rozdział 26 - Wielbiciele glanów trzymają się razem
Z kliniki wychodzę dwa dni później. Po siniakach prawie nie ma śladu, rany i pęknięcia dobrze się goją, żebro już tak nie boli. Tylko złamane serce daje się we znaki.
Właściwie to niewiele się wydarzyło przez ten czas. Ciągle byłam na prochach.
Nie powinnam była się tak drzeć...
Ale skąd miałam wiedzieć, że ten włoski sukinsyn pójdzie do lekarza prowadzącego, żeby "wyrazić swoje zaniepokojenie moim zdrowiem psychicznym"?
Teraz wracam pod opiekę psychologów.
Tak, na tej drodze już byłam. Nie raz.
Jak wszystkie inne problemy, "specjalista od głowy i duszy" pojawił się w moim życiu krótko po śmierci taty. Mniej więcej tydzień po powrocie do domu byłam już na pierwszej wizycie. Kobieta, do której wtedy trafiłam, dobiegała już sześćdziesiątki Ciemnobrązowe włosy farbowała na słomkowy blond, tak sztuczny i żółty, że aż bolały oczy. W dodatku te dziwne okulary i jeszcze dziwniejszy makijaż... wszystko w niej rozpraszało, wołało, błagało o chwilę uwagi.
Nazwijmy ją panią X. No więc pani X miała dziwny zwyczaj odpisywania swojemu synkowi na smsy w trakcie naszych sesji. Nie żebym miała coś przeciwko - im mniej czasu poświęcała mnie, tym lepiej - ale jednak wydawało mi się to co najmniej dziwne. Tylko, że to działało na dwie strony. Miałam tą minutę czy dwie wolnego, ale później wysłuchiwałam szczegółowej relacji z rozmowy. Nuuuda. Za chuja, nie obchodziło mnie życie jej niedorobionego chłoptasia.
Wtedy szalałam za Mareczkiem.
Następnym terapeutą był facet koło trzydziestki. Taki, co to ledwo skończył te marne studia i uważał się za nie wiadomo kogo. Twierdził, że wszelki kontakt fizyczny zmniejsza barierę pomiędzy ludźmi, a ponieważ ja byłam taka "zamknięta w sobie"...
No właśnie.
Podporządkowałam go sobie w dwa spotkania. Na trzecim tańczył już tak, jak ja mu zagrałam.
Do końca wakacji przewinęło się jeszcze kilku psychologów i psychiatrów. Zajmowali się mną ci najdrożsi i podobnież najlepsi w kraju. Andrzej nie szczędził wtedy pieniędzy, a wszystko po to, żeby mieć to złudne poczucie, że nade mną panuje.
Kolejnego psychologa miałam mieć przydzielonego podczas pracy z policją, ale udało mi się z tego układu wymiksować. Aspirancik do dzisiaj wie tylko tyle, że Patryk rzekomo genialnie sobie radzi w roli opiekuna. Policjant łyknął to bez mrugnięcia okiem.
Może jednak te żarty o funkcjonariuszach nie są do końca bezsensowne?
- Usiądź wygodnie, Maju. - nakazuje mi pulchna czterdziestoparolatka z brązowymi włosami.
Wywracając oczami spełniam jej polecenie. To taki mój system obronny - żeby nie musieć zaufać kolejnej osobie, odgradzam się. Jestem agresywna, wredna i czekam, aż ryzykantowi znudzi się wreszcie zabieganie o moją przychylność. Zazwyczaj nie trwa to długo, tym razem jest jednak inaczej.
Kobieta jest wyjątkowo cierpliwa jak na korpo-szczura trzeciego stopnia, z własnym gabinetem w lśniącym wieżowcu. Próbuje od razu przejść do tematu spotkania, ale zbywam ją monosylabicznymi odpowiedziami. W końcu zabiera się za to od innej strony i...
Trafia.
- Jak ci minęły święta, Maju? - pyta.
Robię wielkie oczy.
- Jakie, kurwa, święta? - prycham. - Cały czas byłam na prochach.
- W... szpitalu? - upewnia się. Wydaje się zbita z tropu.
Kiwam głową.
- I nikt do ciebie nie przyszedł? Rodzina, przyjaciele?
- Nie mam ani jednego, ani drugiego. - warczę w złości.
- Jak to? - uśmiecha się ciepło. Mam ochotę zetrzeć jej z gęby tą radość.
- Tak to.
- No a kto cię tu przywiózł? - drąży.
- Andrzej.
- Kim jest Andrzej?
- Mój sponsor.
- A nie tata? Jestem przekonana, że w rozmowie ze mną nazwał cię swoją córką.
- On ma inną córkę. - mówię z przekąsem. - Karolinkę.
- Nie. - lekarka kręci głową. - Na pewno mówił o Mai. To ty, prawda?
Niechętnie przyznaję jej rację.
- No właśnie. To tatę masz.
Już miałam ochotę się uspokoić, ale ta kobieta zniweczyła mój plan.
- To nie jest mój tata! - wybucham. - To jest tylko kurewska podróba! Pieprzy się z moją matką! Gdyby tak to kwalifikować, musiałabym do połowy facetów i kilku kobiet z miasta mówić per "tatusiu"!
Wiem, że przegięłam. Wiele złego można powiedzieć o mojej matce, ale nie to, że jest dziwką.
Pomyliły mi się role w tej komedii pomyłek.
To ja tu jestem dziwką.
Nawet nie wiem kiedy, ale siadam na podłodze wyłożonej jasnoszarą, szorstką ale przynajmniej ciepłą wykładziną.
Chwilę później siada obok mnie terapeutka, z pudłem chusteczek w ręku. Podaje mi jeden papierowy kwadracik.
- Po co mi to? - burczę.
- Chyba nie chcesz cała się obsmarkać.
- Bywało już gorzej.
- To przynajmniej wytrzyj łzy. - upiera się. - Kapią na twoje glany i są stanowczo zbyt słone, żeby nie pozostawić na nich żadnego śladu.
Brzmi na przejętą.
- To co? - dopytuje się. - Uratujesz swoje glany?
Śmieję się przez łzy.
- Skoro mojej godności już nie ma, mogę spróbować chociaż to naprawić. - zgadzam się.
- Dobry wybór. - chwali mnie brunetka.
Kończę wycierać mokre kropki z butów i podnoszę głowę. Kątem oka zauważam, że pani psycholog też ma na nogach glany, tylko trochę inne. Krótkie. Według mnie to klasyczne trzydziurkowce z grubą podeszwą. Całe czarne i lśniące, są piękne. Mam podobne w swojej kolekcji.
Właśnie ta obserwacja skłania mnie do mówienia. Ze szczegółami opowiadam, jak wyglądał świąteczny tydzień w szpitalu. Mówię, że przez większą część każdego dnia spałam przez leki przeciwbólowe. Wmawiałam pielęgniarkom, że strasznie cierpię, że wszystko mnie boli i potrzebuję tych kroplówek. Bycie ciągle przypiętym do plastikowego worka nie należało do przyjemnych, ale zapewniało mi długi odpoczynek bez żadnych snów, bez dręczących mnie koszmarów, a to już był wystarczający powód, żeby zacisnąć zęby i wytrzymać, kiedy piguła czyściła wenflon, wstrzykując do niego, a więc także do moich żył, lodowatą wodę.
Co dziwne, terapeutka mi nie przeszkadza. Nie łapie za telefon i nie załatwia mi odwyku w jakieś zagranicznej klinice. Nie przerywa moich kwiecistych metafor, tak rozbudowanych, że sama ledwo mogę się w nich połapać. Uśmiecha się naturalnie, kiwa głową i potakuje w odpowiednich momentach. A gdy mija pełna godzina, zbiera się z podłogi, pomaga mi wstać i prowadzi do wyjścia. Dziękuje mi za rozmowę. Stwierdza, że wielbiciele glanów powinni trzymać się razem. Na pożegnanie wyciąga do mnie rękę. Zauważam na niej grubą, bogato zdobioną bransoletę chandi.
No tak...
Ten spokojny ton głosu. Idealnie mahoniowe, błyszczące włosy, szarawary*, niesamowita płynność ruchów i widzialne gdzieniegdzie rudawe wzory na skórze...
Dlaczego wcześniej nie zauważyłam?
Ta kobieta albo jest hinduską, albo jest szczerze zafascynowana tą kulturą.
- Namaste. - mówię, składając dłonie w odpowiednim geście i wychodzę. Parę sekund później słyszę odgłos zatrzaskiwanych drzwi.
Zamiast jazdy windą wybieram bieg w dół po schodach. Bez zadyszki pokonuję tych kilka pięter, mijam recepcję i wypadam na mroźne, styczniowe powietrze. Dookoła wirują małe płateczki śniegu. Część z nich zostaje na moich blednących już i odrastających rudych włosach.
Kieruję się w stronę dużego, czarnego SUV-a. Za kierownicą siedzi Andrzej, który, gdy tylko mnie widzi, zatrzaskuje laptopa i zsuwa urządzenie z kolan.
To trochę dziwne, że ostatnio cały czas prowadzi sam. Czyżby zrezygnował z szofera?
Sporo dzisiaj dziwnych rzeczy: hinduska psycholożka w glanach, ojczym radzący sobie z siedzeniem za kółkiem...
- Jak było? - pyta przyjaźnie mężczyzna.
- Dobrze. - odpowiadam krótko, po czym wkładam do uszu słuchawki.
Samochód rusza, a ja opieram głowę o szybę. Już prawie przysypiam, kiedy Andrzej łapie mnie za ramię.
Ściągam słuchawki. Spoglądam na niego wyczekująco.
- Byłbym zapomniał. - mówi, zerkając to na mnie, to na drogę. - Państwo Maranzano zaprosili nas na kolację.
A zapowiadał się taki piękny dzień.
*to taki rodzaj obszernych, bufiastych spodni, kojarzonych głównie z kulturami wschodu, m.in. Indiami, ale noszone też w Polsce. Były stałym elementem munduru polskiej Husarii.
Kochani! Znowu zrobiłam sobie przerwę, za co was przepraszam. Każdego dnia zabierałam się do napisania rozdziału, ale nic nie przychodziło mi do głowy. Pod czaszką hulał wiatr i robił sobie ze mnie żarty.
Teraz, wraz z dobrą pogodą, wraca też mój dobry humor i wena, dlatego mam nadzieję, że uda mi się nadrobić ostatnie zaległości.
Do zobaczenia wkrótce :)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top