Rozdział 22 - O złoczyńcach wszelkiej maści

Jeśli mam być szczera, niedziela nie wypada zbyt ciekawie. Dużo czasu spędzam na komisariacie, składając kolejne zeznania. W końcu muszę wyjaśnić śledczym, jak wyglądały ostatnie minuty z życia bossa miejscowej mafii. Co z tego, że wszystko nagrywają, a w sądzie wyrecytuję dokładnie tą samą wersję? Po sto razy opowiadam to samo, opisuję z dokładnie najmniejsze szczególiki. Mało brakuje, a każą mi obliczać, z jaką prędkością palec Flądry wylądował tuż przede mną.

Ohyda.

Wybawieniem okazuje się Patryk, który po kilku godzinach przyjeżdża, żeby zabrać mnie do siebie. Nadszedł czas na świętowanie - przybrany Włoch nie przepuści żadnej okazji do imprezy, a odzyskanie przeze mnie względnej wolności jest najlepszym powodem, jaki można tego dnia uczcić.

Problemem jest tylko widmo Mareczka, nadal będącego na wolności. Od czasu wybuchu zaszył się gdzieś i słuch po nim zaginął, ale każdy wtajemniczony w sprawę jest boleśnie świadomy tego, że gangster kiedyś wróci i zrobi to z przytupem. Ja osobiście modlę się do jakiegoś bliżej nieokreślonego bóstwa, żeby młody mężczyzna zdechł, w jakikolwiek sposób. Największą satysfakcje dałoby mi, gdyby został zgwałcony i zakopany żywcem, ale to tylko takie fantazje szaleńca. W zupełności wystarczy mi - dla niego oczywiście - pospolity wypadek samochodowy (ale taki bardzo makabryczny) albo przedawkowanie prochów. Ku czci przywódcy!

- Będziesz pod naszą stałą obserwacją. - oświadcza Aspirancik. - Przydzielimy ci stałego ochroniarza i...

Można by pomyśleć, że zostałam objęta programem ochrony świadków. No, w pewnym sensie tak jest. Nie popełniłam zabójstwa, więc zgodnie z prawem mogę zostać świadkiem koronnym, a za wkład w śledztwo zajmujący się mną prokurator postanowił umorzyć postępowanie karne...

- Brakuje tylko zmiany danych osobowych. - twierdzi Patryk, odbierając mnie po południu z komendy. Jednak jedziemy do niego na kolację.

- Coś ty sobie ubzdurał? - prycham. - Obejrzałeś o jeden film za dużo. To tak nie działa.

- Więc mnie oświeć. - prosi.

- Po pierwsze, nie jestem pewna, czy zasługuję na tytuł świadka koronnego. - zaczynam swój wywód. - W kraju osób z tym statusem jest około trzystu... ale jeśli już są, to wcale nie zamyka się ich pod kluczem. Muszą normalnie żyć, być cichym, przykładnym obywatelem i członkiem rodziny, trzymać ludzi na dystans i za wszelką cenę zniknąć w tłumie. Dostają telefon alarmowy czy coś takiego, ale nikt ich nie pilnuje przez cały czas. Nie mieszkają z nimi ochroniarze, nie żyją też w luksusach.

Właśnie stąd wiem, że w przydzieleniu ochrony palce maczał Andrzej. Normalnie policja - nie obrażając tu nikogo - nie kwapi się do narażania tyłków, a tym bardziej dla kogoś takiego jak ja.

Zaczynam się zastanawiać nad tym, co dzisiaj rano usłyszałam. Podobno wpadłam w macki nowej generacji "łódzkiej ośmiorniczki" - gangu z mojego rodzinnego miasta. Pierwotnie grupa zajmowała się wyłudzeniami i porwaniami. Rozpadła się - została skasowana - przed rokiem 2010. Flądra wychował się w czymś jak młodzieżowa przybudówka tej organizacji, a kiedy starsi koledzy zniknęli z areny, postanowił rozwinąć własną działalność, ale na trochę innych warunkach. Nadal przewodził "chłopcom z miasta" zbierającym haracze od... nawet nie wiem od kogo... ale przede wszystkim skupił się na klubach nocnych, takich jak "Planeta", który akurat należał do pruszkowa,  i dilerce. Sporo na tym zarabiał. Zazwyczaj do takiej pozycji dochodzi się po wielu latach pracy,  natomiast zmarły boss osiągnął swój "sukces" w okolicach trzydziestki. W pewnych kręgach nazywa się go "polskim Pablo Escobarem* - królem amfetaminy". Miał też specyficzny sposób zastraszania: działał tak, jak Saddam Husajn, zrzucając na Kurdów mąkę**, która co prawda nie zrobiła nikomu większej krzywdy, ale wywołała panikę , przywołując wspomnienie niedawnego zagazowania pobliskiej wioski, doprowadzając do ucieczki mieszkańców w kierunku obozu dla uchodźców. Jeden prawdziwy cios wystarczy, kolejne ostrzeżenia to już sprawa drobnych przypomnień o niedawnym cierpieniu.

- Ej, wiesz, że nie chciałem cię urazić? - upewnia się Patryk, wyrywając mnie z zamyślenia.

Samochód zatrzymuje się pod domem.

- Wiem. Tylko dziwnie się czuję, kiedy porównujesz mnie do Masy***.

- Do kogo? - dziwi się chłopak.

Wywracam oczami.

- Sprawdź w Wikipedii.

Jak zwykle, pobyt u państwa Maranzano przynosi mi ulgę. Czytałam kiedyś książkę "Jedz módl się kochaj" autorstwa Elizabeth Gilbert. Tam pisarka mówi, że Włosi uwielbiają oddawać się wszelkim przyjemnościom, to dla nich główny cel w życiu. Patrząc na tą rodzinę, muszę się nią zgodzić. Celebrują każdy posiłek, który koniecznie musi być pyszny. Ubierają się tak, jak lubią. I, przede wszystkim, nie martwą się tak, jak to zabiegani Europejczycy z północy kontynentu mają w zwyczaju.

- Maja, kochanie, nie przejmuj się tak. Zjedz jeszcze trochę sałatki. A może chcesz lampkę wina? - pyta co jakiś czas Domenica.

To zaskakujące, prawda? Dorośli nakłaniają dzieci do picia alkoholu... Ale tak to już jest skonstruowane. Napoje procentowe, które Domenica sprowadza ze swojej ojczyzny są dość słabe. W dodatku oni mają wykształconą kulturę picia - nalewają sobie kieliszek trunku dla smaku i przyjemnego szumienia w głowie, zamiast uchlewać się w trupa i zasypiać pod stołem.

Po wielu nocnych popijawach nauczyłam się doceniać takie zachowania.

Nie wypijam dużo, przysięgam. Objętościowo wyszłyby ze dwie łyżki stołowe wina. Albo zadziałała psychologia, albo to uchodzące ze mnie emocje chwilowo odbierają mi pełnię władz umysłowych. Tak, czy inaczej, postanawiam zostać u Patryka na noc. Jak zwykle, nie ma problemów ze zgodą rodziców.

Co dwoje niespokrewnionych ze sobą nastolatków może robić wieczorem w jednym pokoju?

Rozmawiać.

To właśnie robimy. W pewnym momencie zauważam jednak, że chłopak kreśli wzorki na mojej skórze. Nie wiedzieć czemu, ten dotyk przyprawia mnie o przyjemne dreszcze. Próbuję się uspokoić, jednak nim zdążę to zrobić, czuję jego usta na swoich wargach. Odwzajemniam pocałunek.

- Jesteśmy pijani. - chichoczę w przerwach.

-To co?

- Twoi rodzice są na dole. - argumentuję, zaczyna mi jednak brakować silnej woli.

- To co? - powtarza. Uśmiecha się w moje usta.

- Nie powinniśmy...

- Pociągam cię? - przerywa mi.

- Molto. - przyznaję.

- Więc w czym problem?

- W tym, że...

Ucisza mnie kolejnym pocałunkiem. Niewiele mam czasu na rozmyślania, dociera do mnie jednak, że chłopak ma rację...

 Postanawiam zaryzykować.

Stopniowo pozbywamy się ubrań.

Błądzimy dłońmi po swoich ciałach.

Padamy na łóżko...

Chłopak mówi coś do mnie...

Całuje mnie po szyi...

Wtedy zaczynam panikować.

- Zejdź! - piszczę, wyrywając się. - Złaź! Zostaw mnie, odejdź!

Nieruchomieje, zaskoczony.

- Zostaw mnie. - łkam, młócę rękoma powietrze. Chyba go uderzam.

Reaguje błyskawicznie. Odsuwa się. Szuka swoich spodni.

Ja w tym czasie owijam się szczelnie kocem, który nawinął mi się pod ręce. Nadal płaczę. Spazmatycznie łapię oddech.

Chłopak, częściowo ubrany, siada obok i przygarnia mnie do siebie.

- Hej, tranquillamente.  - szepcze. - Uspokój się.

Głaska mnie po plecach.

- Ćśś.

- Przepraszam. - wykrztuszam.

- Nic się nie stało.

Stało się, wiem o tym.

Cierpliwie czeka, aż mój napad mija.

- Tak cię przepraszam... - powtarzam.

- Przestań. To nie twoja wina. - zmusza mnie, żebym spojrzała mu w oczy. - Comprendo. Staram się zrozumieć.

Ogarnia mnie cholerne poczucie winy.

Przecież on jest chłopakiem. Nastolatkiem. Ma swoje potrzeby, a z tego co wiem, to od tamtej nocy w hotelu nie spotykał się z żadną inną dziewczyną...

- Nawet o tym nie myśl. - warczy, łapiąc mnie mocniej za ramiona. Czyta mi w myślach, czy jak? - Nie jestem tym potworem.

- N-nie powiedziałam tego... - zająkuję się. - Ale wiem, że...

- Nie. - przerywa mi, już łagodniej. - Bambina, jesteśmy oboje zmęczeni. Czas iść spać.

Pociąga mnie za sobą i oboje leżymy na plecach, ja dodatkowo z głową opartą o jego ramię. Taka pozycja jest niesamowicie wygodna.

- Spać?

- Spać, nie przespać się. - akcentuje wyraźnie każdą sylabę.

Więc idziemy spać.



* Pablo Escobar - Jeden z najbardziej znanych bossów mafii w historii, kolumbijski baron narkotykowy. W swoich czasach był 8 najbogatszym człowiekiem świata, kontrolował 80% światowego rynku kokainowego, nazywany królem tego narkotyku. Miał własne armie, flotę samolotów, łodzi i pojazdów, rozległe tereny. Co ciekawe, był uwielbiany przez mieszkańców rodzinnego miasta - dbał o swoje dobre imię sponsorując stadiony i imprezy piłkarskie, rozdając pieniądze biednym i budując dla nich całe osiedla. Z wdzięczności ludzie nie raz pomagali mu ukrywać się przed policją. Jeśli nadal jesteście ciekawi, zapraszam do zgłębiania tej tematyki, bo, przynajmniej mnie, Pablo Escobar zaciekawił bez reszty.


**Według programów dokumentalnych na TVP Historia, które mówią, że tak właśnie się stało. Bestialski przywódca do wcześniejszego ataku wykorzystał broń, na której użycie nie zgadzali się nawet Adolf Hitler czy Józef Stalin. - odsyłam was do obejrzenia programu

*** Masa - Jarosław Sokołowski. Teraz świadek koronny i współautor kilku książek o tematyce gangsterskiej, kiedyś przestępca, wysoko postawiony członek "mafii pruszkowskiej". Pseudonim dostał z uwagi na dość dużą masę ciała. Zainteresowanym  polecam lekturę jego biografii i wywiadów, których jest bohaterem.

Ojej, jak ja dbam o Waszą edukację! Kochani, pamiętajcie, że to, co tu wypisuję, to wciąż fikcja literacka, tylko z fragmentami wplecionej rzeczywistości, więc jeśli kiedykolwiek będzie Wam potrzebna wiedza o kimkolwiek, kogo tu wspominam, proszę, dowiedzcie się o tej osobie więcej z innego źródła, bo ja mam pełne prawo naginać rzeczywistość. Nie mniej jednak, staram się o znanych postaciach mówić zgodnie z prawdą, jak pod przysięgą.

Nie wiem też, kiedy dodam kolejny rozdział, bo, szczerze mówiąc, w najbliższe tygodnie będą dla mnie bardzo trudne. To nie znaczy, że się poddaję! Po prostu będę publikować rzadziej.

To na razie wszystko.

Do zobaczenia wkrótce :)

Ps. w mediach piosenka "Whiski" zespołu Dżem, do którego mam szczególny sentyment.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top