Rozdział 12 - Proszę

- Wiem. Dlatego ty im pomożesz. - słyszę.

Że co?

- Jak chcesz tak załatwić sprawę, to daj mi sznurówki albo kapsułkę z cyjankiem. - mówię. - A nie mieszasz mnie w policyjne porachunki.

- Sama się w to wmieszałaś, moja droga.

- Nie mów tak do mnie.

- Wybacz.

- Nie wybaczam. - oświadczam. - Czego ode mnie oczekujecie?

- Masz nadal chodzić na te imprezy. - mówi Andrzej.

Na chwilę tracę rezon.

- Jak to?

- Tak to. Masz być na każdej domówce razem z Markiem.

- Ostatnio go skopałam.

- No to wkup się z powrotem w jego łaski.

- Niby jak?

- Nie wiem. Ale ty coś wymyślisz. Masz być przy nim, grać głupią i dowiedzieć się jak najwięcej.

- Może jeszcze mam się z nim pieprzyć? - rzucam.

- Jeśli bardzo chcesz. - mężczyzna wzrusza ramionami. - Byleby działało.


Ludzka psychika jest jednak zabawna. Kiedy mi tego zabraniali, rwałam się na każdą imprezę. Wściec się chciałam za Markiem. A teraz, kiedy mam przyzwolenie, a wręcz rozkaz od policji do dobrej zabawy, to ostatnia rzecz, na jaką mam ochotę.

- Dobra. - zgadzam się. - Ale potrzebuję trzech tysięcy w gotówce.

Pieniądze dostaję niecałą godzinę później.

Ja: Mam kasę.

Małpiszon: Boże, dzięki! Jak mogę ci się odwdzięczyć?

Ja: Powiedz, kiedy następna impreza

W ten oto sposób mam już plany na sobotni wieczór za dwa tygodnie. Marek z pewnością tam będzie. Jeszcze tego samego wieczora spotykam się z Glo. Daję jej półtora tysiąca złotych, bo do tylu mogły podskoczyć odsetki. Drugą część pieniędzy zachowuję sobie, gdyby przyjaciółka znowu zrobiła ten sam numer. 

Nie wiem, co Andrzej powiedział nauczycielom, ale nikt nie ma pretensji o to, że opuściłam poniedziałkowe lekcje. I że nie odrobiłam prac domowych. Pełna wyrozumiałość.

Tydzień mija jak z bicza strzelił. Nadchodzi weekend. I wyjazd z Patrykiem.

Jest piątkowe popołudnie. Chłopak przyjechał do domu Andrzeja. Teraz siedzi na moim łóżku i podąża za mną wzrokiem, gdy buszuję po garderobie w poszukiwaniu odpowiednich ubrań. To tylko kilka dni, więc decyduję się na dwie pary spodni: jedne długie, poszarpane, drugie krótkie, z wystrzępionymi końcówkami. Założę pod nie rajstopy i będzie jak znalazł. Do tego dwa czarne topy, dwie pary grubych skarpet i odpowiednia ilość bielizny na zmianę. Biorę czarne glany do kolan, które mam właśnie na nogach, do małej walizeczki wrzucam jeszcze czarne balerinki. Niby nie w moim stylu, ale to jedyne obuwie na ten moment, w którym wytrzymam, jeśli znowu poobcieram sobie pięty. Niby po tak długim czasie noszenia wojskowych buciorów mam na nogach grubą, przyzwyczajoną do podobnych ekscesów skórę, ale nigdy nic nie wiadomo.

- A może wzięłabyś jakąś sukienkę? - proponuje chłopak.  - Przecież jest jeszcze ciepło.

Rzucam mu rozbawione spojrzenie.

- Jeśli jakąś tu znajdziesz. - proponuję.

Zadziwiająco odważnie chłopak wkracza do mojej przeogromnej szafy.

- Wow. - mówi tylko i rzuca się do pracy.

Przegląda, przekłada i przewiesza każdą sztukę ubrania. Zagląda nawet do szuflad na bieliznę. Znajduje tam całą masę koronek, ale nie komentuje.

- Wygrałaś.  - oświadcza. - Nie ma tu ani jednej sukienki...

- No widzisz - triumfuję.

- Trzeba ci jakąś kupić! - dodaje podekscytowany. - No weź, w stolicy są najlepsze sklepy. A jak chcesz, możemy pojechać nawet do Mediolanu.

- Pogięło cię? - pytam retorycznie.

- Już dawno. Ale teraz czas zająć się twoim problemem.

- A jaki to problem?

- Fobia przed sukienkami.

Unoszę wysoko brwi.

- Maja, jesteś piękna. Czas zacząć to pokazywać.

Wywracam oczami. Jest bardziej uparty, niż Gloria w czasach, gdy obie byłyśmy jeszcze normalne.

W końcu walizka jest spakowana. Patryk znosi ją po schodach, chociaż upieram się, że sama dałabym z tym radę. Wsiadamy do samochodu. Szofer zawozi nas pod dom jego rodziców. Tam państwo Maranzano wsiadają do auta. Słońce schodzi coraz niżej nad horyzont, a my jedziemy do Warszawy.

****

- To istne szaleństwo. - oświadczam, rzucając się na łóżko.

Właśnie wróciliśmy z Wielkiej Wyprawy Po Sukienkę. Dosłownie. Przemaszerowaliśmy przez całe ogromne centrum handlowe, zatrzymując się w każdym sklepie z damską odzieżą. Przymierzyłam chyba z tysiąc kiecek, a w każdej mam zdjęcie zrobione przez Patryka.

- Ale udało się.

- Komu się udało, temu się udało. - mruczę, nakrywając twarz poduszką. Chłopak zmusił mnie do kupienia dziesięciu sztuk odzieży, której ode mnie oczekiwał. I dwóch par eleganckich butów. Padło na czarne szpilki i niebieskie, wiązane koturny. - Ja się w tym zabiję. Upadnę i się zabiję.

- Złapię cię. - obiecuje.

Ma dziwny głos.

Jest mi o tyle trudno zachować spokój, że przez kolejne dwie noce będziemy spali w tym samym pokoju hotelowym. Państwo Maranzano najwyraźniej nie widzą nic zdrożnego w umieszczaniu dwójki nastolatków przeciwnych płci w pomieszczeniu o wymiarach dwudziestu metrów kwadratowych, jeśli nie liczyć łazienki. Co moglibyśmy tu robić? Przecież jesteśmy tylko dziećmi.

W trakcie wycieczki udało mi się zapomnieć o problemach ostatnich dni, teraz jednak wszystkie moje obawy powróciły, jeszcze silniejsze. Na myśl o tym, co Marek zrobił ostatnio i co będzie chciał zrobić następnym razem, przechodzą mnie ciarki. Nagle do głowy przychodzi mi pewien pomysł. Nie uniknę traumy, ale mogę chociaż trochę złagodzić objawy.

- Patryk? - odzywam się cicho, z głową nadal pod poduszką.

- Hm?

- Robiłeś to już?

- Co?

Siadam na brzegu swojego materaca.

- TO. - kreślę w powietrzu cudzysłów. - No wiesz...

Jego niedomyślność mnie dobija.

- Uprawiałeś już seks? - pytam wprost. Nie macie pojęcia, ile kosztuje mnie wypowiedzenie tych trzech krępujących słów.

Chłopak robi wielkie oczy.

- A więc o to ci chodziło. - mruczy, po czym dopowiada: - Tak. Tak jakby. Czemu pytasz?

- Tak jakby? - powtarzam.

Wywraca oczami.

- Słowo na "s" jest koszmarnie ordynarne. - marszczy nos. - Pozbawia to wydarzenie całej jego magii.

- Mówisz jak jakiś bohater romansu.

- Możliwe. Ale mam swoje powody. Więc czemu pytasz?

Przez chwilę nie wiem, co powiedzieć. Denerwuję się jak diabli.

- Bo ja... ja... - jąkam się. - Chciałam ci zaproponować... pewien układ.

- Układ? - teraz to on powtarza.

- Tak. - zbieram się na odwagę. - Chcę mieć to już za sobą. A ty jesteś doświadczony. Pomyślałam, że...

- Że będę się z tobą kochał? - domyśla się.

- Uprawiał seks. - poprawiam go. - Jednorazowa akcja. Nic się między nami nie zmieni. Nadal będziemy przyjaciółmi. Zapomnimy o tym.

- Jak ty to sobie wyobrażasz?

- No wiesz, pokój już mamy, wygodne łóżko też...

- Nie, nie - przerywa mi. - Myślisz, że takie rzeczy się zapomina?

- Mam nadzieję. - szepczę.

- Nie mamy prezerwatyw... - broni się chłopak.

- Biorę tabletki. - zapewniam go. To prawda. Biorę je od kilku miesięcy. Zaczęłam, gdy zaczęłyśmy chodzić z Glo po imprezach. To ona była tą odważniejszą. Po pewnym wypadku, kiedy to musiała brać pigułkę "dzień po", zaciągnęła mnie do odpowiedniego lekarza, żeby wypisał receptę.

- Maju, to zły pomysł... - upiera się dalej, ale widzę po oczach, że jego wola słabnie.

Później dopadną mnie wyrzuty sumienia. Teraz jednak podchodzę do niego i całuję.

Z ust chłopaka wymyka się ciche westchnienie. Po chwili wahania odwzajemnia pocałunek.

Zaczynam rozpinać jego koszulę. Odrzucam ją na bok i ściągam swoją fioletową bluzkę. Pod nią mam tylko koronkowy stanik.

Ten widok zadaje ostatni cios opanowaniu Patryka. W oszałamiającym tempie pozbawiamy się nawzajem ubrań.



Witajcie ponownie :) Oddaję wam kolejny rozdział Nowej rodziny, jak zawsze licząc, że się spodoba. Czekam na gwiazdki i komentarze.

Do zobaczenia wkrótce :)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top