Rozdział 2 cz.1

*Percy*

- Zaczyna...
- ... leki...
- ...cy, Percy!
Co? Ktoś mnie woła? Przecież tu jestem. Nie mogę odpowiedzieć. Widzę ciemność, otacza mnie ze wszystkich stron.
-Otw... czy.
Co? Nic nie rozumiem. Nie mogę się skupić.
-Otwórz oczy.
Aha, mam otworzyć oczy. Ale przecież dawno je otwarłem. Dobra... Precy, uspokój się, nie wpadaj w panikę. Rany jest ze mną źle, gadam  do siebie. Miałem iść do Obozu Herosów. Gdy byłem w pobliżu zaatakował mnie Minotaur i odciągnął od celu. Potem... motor, tajemnicza postać. Chwila... Co! Minotaur!
Automatycznie zerwałem się do siadu otwierając oczy.
-

Ałłłłłłłłłł!
Zawyłem z bólu. Widocznie jest już po walce, a ja nieźle oberwałem. Nie pomagało też to, że światło raziło mnie w oczy.
- Percy. Nie ruszaj się bo całe moje wysiłki pójdą na marne. Wiesz ile się namęczyłem aby cię połatać?
- Will?
Ukazała mi się wesoła twarz syna Apolla.
- Tak wodniku. Ten byczek nieźle cię pogruchotał.
-Kto... Kto mnie tu przywiózł? - spytałem.
- Później ci odpowiem na to pytanie - odowiedział wymijająco. - A teraz weź leki i zdrowiej.
- Ale... - Nie zdołałem się przeciwstawić bo Will skorzystał z tego, że otwarłem usta i włożył mi do buzi łyżkę z syropem.
Zakrztusiłem się, a blondyn przyłożył mi do ust kubek z nektarem.
- Wybacz ale muszę cię opuścić. Niestety nie jesteś jedynym pacjentem. Pewnie ktoś przyjdzie cię odwiedzić.
Syn Apolla szybko wyszedł. Miał rację. Po paru minutach do mojego pokoju wpadł Tyson, który zrobił sobie urlop, Piper, Jason, Leo, Hazel, Frank i Anabeth. Nie jesteśmy już razem od jakiegoś miesiąca. Uznaliśmy, że to co do siebie czujemy nie jest miłością i zakończyliśmy związek. Obydwojgu nam to pasuje. Nikomu jeszcze nie powiedzieliśmy. No... Mama sama się skapnęła. Teraz nie jest to ważne, muszę przetrwać masę pytań.
- Percy! Jak ty wyglądasz! Co się stało?
- Słyszeliśmy, że walczyłeś z potworami!
- Czy to prawda, że pokonałeś Minotaura?
- Jak dotarłeś do obozu z takimi ranami?
- Masz masło orzechowe?
Nie wytrzymałem i wybuchnąłem śmiechem.
- Anabeth, wyglądam jak wyglądam. Tak Leo, walczyłem, ale z jednym. Nie Frank, to nie ja pokonałem Minotaura. Tak w ogóle to skąd to wiesz? Nie ważne. Nie wiem jak się tu doatałem, Jason, nikt mi nie chce powiedzieć. Choć narazie widziałem tylko Will'a. Tyson, braciszku ty mój, nie mam przy sobie masła orzechowego.
Piper zmarszczyła brwi, jakby czegoś nie rozumiała. Hazel potrząsnęła głową odganiając niechciane myśli.
- Chwila... Stary, jak to nie wiesz jak się dostałeś do obozu? Lunatykowałeś? I skoro to nie ty pokonałeś schabowego to kto?
- Leo nie mów głupot. On nie mógłby iść ze złamanymi żebrami - Piper wtrąciła swoje trzy drachmy.
- Proszę. Uciszcie się. Ostatnie co pamiętam to postać na motorze.
- Widocznie to on cię tu przywiózł - Tyson zaczął rozumować.
- Chciałbym mu podziękować - Naprawdę chcę. W końcu uratował mi życie.
- To musi być heros. I musi wiedzieć gdzie leży obóz. Nie może być to młodzik, zgaduję że to on pokonał Minotaura? - Kiwnąłem twierdząco głową. Anabeth wyciąga odpowiednie wnioski. - A więc musi być doświadczony. Jacy herosi z obozu obecnie znajdują się poza granicami?
- Yyy... Wiecie, ja idę poćwiczyć na arenę. Clarisse powiedziała, że chce ze mną urządzić sparing... No to ja lecę.
Dziwne, Jason coś ukrywa? Możliwe, że domyślił się tożsamości mojego ''wybawcy''. Ale czemu  nie chce mi powiedzieć? Widać, że wszyscy poza Leo i Tysonem myślą o tym samym co ja. Właśnie! Leo wrócił do obozu wraz z Kalipso. Wybaczyła mi to, że ją opuściłem, a teraz tworzy piękny związek z Leo,  który próbuje stworzyć mechaniczną wybrankę dla Festusa.
- Dobra, czas odwiedzin się skończył. Wyjdźcie, Percy musi się wyspać.
Will przerwał nasze rozmyślenia. Długo nie czekałem aby zapaść w sen pełen koszmarów.

--
Dzięki ludziska za gwiazdki! A także wszelkie komentarze, nawet jeśli chodzi o poprawność pisowni.
Sorki za błędy ale komórka mi nawala.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top