Rozdział III
- To było niesamowite... - Mark mówił do siebie i był już świadomy, dlaczego Rey tak się nią interesował. To światło było tak naturalne, jakby pochodziło z głębi jej duszy. Zwiastowało prawdziwą, niemal idealną siłę, tak trudną do okiełznania. Tak niebezpieczna w nieodpowiednich rękach. Musieli ją ochronić. Dark miał ciemność, nie mogli pozwolić, by zdobył blask jasności. Nie mogli pozwolić, by skrzywdził Misty.
- Heeej! Mecz się jeszcze nie skończył, to nie czas na przerwę! - zawołał w stronę grupy, machajac energicznie ręką, a tamci tylko wybuchli śmiechem.
- Mark, nie uważasz, że na dzisiaj wystarczy? - zapytał Nathan, unosząc lekko kąciki ust. Kapitan nie wyglądał na zadowolonego, ale po chwili odetchnął.
- W porządku, ale... - Chciał dokończyć, jednak w trakcie przeszkodziło mu donośne wycie silnika karawanu Akademii Królewskiej. Endou zmarszczył czoło, wiedząc, że oznacza to kłopoty. Wielki autobus zatrzymał się przed schodami, a z jego wnętrza wysiedli zawodnicy szkolnej drużyny. Chłopak wypatrywał w tłumie Jude'a, ale nie zdołał go dostrzec. W jednej chwili serce podskoczyło mu do gardła, a na czole wyczuł ciepłe kropelki.
- Czyżby on... - Nie musiał kończyć. Ogarnął wzrokiem swoją kompanię i ujrzał ich przerażone oblicza. Oczy przeciwników lśniły złowieszczo, a ten widok dosłownie wkręcał nogi w ziemię. Evans zacisnął pięść. Jak Dark mógł postępować w ten sposób?! To nie jest ich prawdziwe oblicze, to nie byli ci wspaniali piłkarze, których znał z boiska! Widział w ich spojrzeniach dzikie zwierzęta gotowe rozszarpać swoją ofiarę na drobne kawałki. Bezlitośnie, bez mrugnięcia okiem. Rey musiał im coś zrobić, Mark i reszta Raimon zrozumieli to w jednym momencie. Chłopak zagryzł wnętrze policzka ze zdenerwowania.
- Czego tu chcesz, Dark?! - warknął donośnie Kevin, na co mężczyzna tylko się uśmiechnął. Wystawił niewinnie ręce.
- Chciałbym dokonać transferu jednego z waszych zawodników - Kageyama począł schodzić po schodach, a za nim jak jeden Bóg podążyli nastolatkowie z wymalowanymi uśmiechami. Prawie tak mrocznymi, jak dusza ich trenera. Misty wstała z ławki przejęta, ale Axel stanął przed nią, uniemożliwiając jej choćby krok bliżej przybyłych gości. Dziewczyna stanęła jak wryta, a na rzęsach zatańczyły jej kropelki łez. W tłumie piłkarzy dostrzegła Josepha. Jej Josepha, ze spojrzeniem tak obcym, że sama nie była pewna czy nie kroczy do niej ktoś zupełnie nieznajomy. Pamiętała jego wzrok, którym darzył ją jeszcze wczorajszego wieczoru. Tak troskliwy, tak ciepły, a jednocześnie tak męski, że doprowadzał ją niemal do omdlenia. Po tamtym Gendzie nie było śladu. To nie był on.
- Misty Vane... - Rey wycedził to przez zęby, po czym zaśmiał się niskim głosem, wprawiając dziewczynę w osłupienie. Poczuła na swoim nadgarstku zaciśniętą dłoń Erika. Odwrocila się i zobaczyła jego pocieszający uśmiech. Wszystko będzie dobrze, zdawał się mówić, co sprawiło, że mimo okoliczności mogła stać stabilnie na nogach.
- Nie jest zainteresowana - odparł Axel, wymieniając spojrzenia z wysokim mężczyzną. Tamten znów posłał im mroczny uśmiech.
- Chciałbym, aby został rozegrany mecz. Jeśli Akademia Królewska zwycięży, dziewczyna dołączy w nasze szeregi. - powiedział to i podszedł do Marka. Evans dobrze znał plan Kidou i wiedział, że musi się zgodzić. Ale po co? Co z tego, skoro go tam nie było? To też wziął pod uwagę?
Zawahał się, oglądając się za siebie, zlustrował wzrokiem pozostałych, ale nim zdążył ocenić ich opinie, przed szereg wyszła Vane.
- Niech tak będzie - rzuciła, wprawiając wszystkich w niemały szok. Blaze uniósł brwi. Nie był tyle zdziwiony jej decyzją, co tym, że wyminęła go, a ten nie zdołał się zorientować. Mark powinien być w takim momencie pewny, że rozegrają mecz, ale nie. Coś mu tu nie pasowało, a nieobecność Yuuto niepokoila go jeszcze bardziej.
- Misty... - Nie dokończył, bo w tamtej chwili Dark się odezwał.
- Świetnie. - wypowiedział to powoli i obrzucil spojrzeniem Silvię, jedną z menadżerek. Dziewczynie przebiegły po plecach zimne dreszcze.
- Panienka nam posędziuje. - oznajmił głosem niecierpiącym sprzeciwów. Skinęła głową, po czym obie drużyny udały się na naradę. Podczas omawiania taktyki decyzja Misty spotkała się z ogromną krytyką. Nie chcieli, by stała się jej krzywda, zwłaszcza, że wszyscy widzieli jej możliwości i byli świadomi, jak nieumiejętnie, okrutnie wykorzysta je Reji.
- Chłopaki, spokojnie - uśmiechnęła się pocieszenie. - Przecież wygramy - zapewniła melodyjnym głosem, ale nie wszyscy byli o tym tak przekonani, jak ona. Znali tego człowieka i wiedzieli, że wymyślił coś, by powstrzymać ich przed wygrana. Chwilę stali w milczeniu, bijąc się z własnymi myślami. Chcieli go rozgryźć. Jak najszybciej, najlepiej przed tym, jak rozlegnie się dźwięk pierwszego gwizdka. Mark zdecydował się, że w meczu zagrają Axel, Fubuki, Kevin jako napastnicy, Erik i Misty jako pomocnicy ofensywni, Bobby i Nathan jako pomocnicy defensywni oraz Jack, Tsunami i Todd na pozycji obrońców. Bramki miał strzec Mark. Chłopakowi nie podobała się wizja walki, zwłaszcza w takiej sprawie. Kageyama z pewnością nie będzie grał czysto. Obawiał się tylko co wymyślił tym razem.
Drużyny ustawiały się na boisku, lecz przed grą Misty podbiegła do terenu przeciwnika, gdzie Genda zakładał swoje rękawice. Obrzucił ją chłodnym spojrzeniem i podniósł się z klęczek, by po chwili jej czoło mogło sięgać zaledwie jego klatki piersiowej.
- Joe... - wyszeptała, a on stał niewzruszony. Poczuła, jak obezwładnia ją strach, a on wyraźnie dostrzegł zaniepokojenie w jej spojrzeniu.
- Zwyciężymy to. Dołącz do nas, Misty. Dołącz do mnie. Będziemy grać razem, tak jak powinniśmy! - złapał ją za dłonie i mówił z przejęciem, ale jego głos wyrażał zdenerwowanie. Patrzyła na niego skupiona i pokręciła smutno głową.
- Joe, nie wiem, co ten człowiek ci zrobił, ale... uratuję cię - podniosła dumnie wzrok, a on wypuścił jej ręce z uścisku i miał już zamiar odejść na swoją pozycję, ale poświęcił jej jeszcze chwilę.
- Pamiętaj, Miss. Zrobię wszystko, by wygrać.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top