Bellum nec timendum, nec provocandum
Szła spokojnie wąskim korytarzem. Większość uczniów już dawno udała się do domu, jednak nie ona. Lubiła siedzieć w szkole, była ona jedynym miejscem, gdzie widywała uśmiech i szczęście. W domu właściwie tylko spała, z racji że od wymiany w Japonii mieszkała sama, mogła robić, co jej się żywnie podobało. Pochodziła z USA, gdzie obecnie przebywali jej rodzice, ale trzy lata temu pod wpływem szkolnej wymiany zakochała się w kraju kwitnącej wiśni i zapragnęła przeprowadzki. Dzięki jej wujowi – udało się – zamieszkała we wschodniej części pięknego miasteczka – Inazumy.
Wyszła przed dzieciniec, przyglądając się zachodzącemu słońcu. Nieopodal, po prawej stronie, gdzie mieściło się stare, szkolne boisko, drużyna trenowała zawzięcie. Misty usiadła na schodach, po czym odłożyła na bok podręczniki i przyglądała się ich grze. Rozmarzyła się przez chwilę. Czasami naprawdę im zazdrościła. Nie tyle umiejętności, co przyjaźni i zaufania, które zacieśniały się z każdym meczem. Ich braterskiej przyjaźni, tak pięknej i nieuchwytnej dla zwykłej uczennicy z 1B. Westchnęła cicho i przetarła oczy. Pora było się zbierać, chłopcy też udali się już do szatni. Wstała, włożyła książki do torby i prostą drogą, nieco chwiejnym krokiem powędrowała w stronę domu. W międzyczasie usłyszała cichą melodyjkę wydobywającą się z wewnętrznej kieszonki.
– Świetnie... – jęknęła desperancko, grzebiąc i przeszukując gorączkowo wnętrze torby. Zaiste, lekka ona nie była, a Misty może do największych fajtłap nie należała, ale olimpijczykiem też nie była. Odpaliła wyświetlacz. Jej usta mimowolnie się otworzyły. Odebrała.
– Halo...? –
– Miss? Mieszkasz w Inazumie od przeszło dwóch lat, czy to prawda? – W słuchawce odezwał się męski, melodyjny głos. Nastolatka zacięła się na chwilę, próbując z powrotem zarzucić szkolny niezbędnik na ramię. Rozpoznała go.
– Joe, ja... – mruknęła w geście obronnym i wolnym krokiem ruszyła dalej. Jej ciemne, brązowe włosy pod wpływem wiatru zakryły prawie całą twarz, pozostawiając jedynie niewielką przestrzeń, dzięki której ciemne oczy mogły swobodnie patrzeć na drogę.
– Czyli jednak? Do tego chodzisz do Raimona? Wiesz, że do tej szkoły mam zaledwie kilka kilometrów? Czemu mi nie powiedziałaś? – brzmiał, jakby był urażony, a dziewczyna zaczęła się jąkać. To nie tak, że nie chciała mu tego mówić... po prostu dziwnie się czuła z tym, że będzie mieszkać niedaleko chłopaka, którego znała dwa tygodnie na wymianie. Dogadywała się z nim, owszem, ale myślała, że dla niego to tylko przelotna znajomość. Z resztą to, że nie odzywał się przez te lata, było tylko dowodem.
– Joseph... Nie mówiłam ci, bo nie chciałam się narzucać. – Powiedziała nieco poirytowana. Choć przez jej łamiący się głos brzmiało to nieco żałośnie. Usłyszała, jak chłopak wstrzymuje oddech, jakby wystraszony jej reakcją, ale po chwili wyczuła, że się uśmiecha.
– Misty, ja jestem spokojny. Pospiesz się, bo zdaje się, że czekam pod twoim blokiem – mruknął, ale w jego głosie subtelnie majaczyła radość. Rozłączył się. Brunetka zbladła i sztywnym ruchem schowała komórkę do kieszeni.
– Nie no, świetnie! – I ile miała sił w nogach, pobiegła w stronę swojego mieszkania.
***
– Jesteś wreszcie – spojrzał na nią, wstając powoli z zimnej podłogi. Otrzepał czarne dresy i poprawił pomarańczową, luźną podkoszulkę. Zaniemówiła. Patrzyła na niego oniemiała, próbując na oślep włożyć kluczyk. Brunet uniósł nieśmiało kąciki ust, jakby spłoszony, poprawiając długą, gęstą grzywkę, zaczesaną w jedną stronę. Jego niebieskoszare oczy lustrowały jej twarz i nogi.
– Zmieniłaś się... – stwierdził, pstrykając jej palcami przed twarzą. Ta otrząsnęła się.
– Mhm... ty też – starała się uśmiechnąć, po czym wpuściła go do środka. Jej mieszkanie składało się z trzech, niewielkich pokoi. Kuchni, łazienki i salonu, który służył jej także jako sypialnia.
Joseph usiadł wygodnie na czerwonej kanapie, a Misty udała się po szklanki, do których po chwili nalała trochę wody.
– Przepraszam, ale nie jestem przygotowana na gości – skłoniła się nisko i usiadła metr od niego, uciekając wzrokiem na kolana. On zdziwił się jej oficjalnym zachowaniem i wziął w dłoń kubek, upijając spory łyk.
– To, jak ci się podoba w tej skromnej mieścinie? – zapytał, pochylając się niżej. Oparł łokcie o nogi i przyjrzał się jej nieco dokładniej. Wzruszyła ramionami, stukając paznokciami o szkło. Westchnął i przysunął się do niej. Łzy zatańczyły na jej rzęsach, ale starała się zakryć twarz burzą włosów, co skutecznie jej wychodziło. Wyglądała co najmniej mrocznie. Dotknął delikatnie jej ramię, a ona zadrżała. Było zimne i zesztywniałe.
– Wszystko okej? Dobrze się czujesz? – zapytał z troską, odwracając ją ku sobie. Z nerwów upuściła szklankę, która z krótkim brzękiem rozbiła się od panele. Podskoczyła lekko i rozszerzyła oczy. Jej spojrzenie było puste, jakby wpatrywała się w inny wymiar. Oddychała szybko i niespokojnie. Joseph złapał jej ramiona i potrząsnął ją z przerażeniem.
– Miss, ej? W porządku? – zapytał zaniepokojony, a dziewczyna jęknęła i zakryła twarz dłońmi. Spuściła głowę, a łzy płynęły między chudymi palcami. Chłopak wystraszył się. Chciał ją przytulić, ale zawahał się i cofnął rękę. Pociągnęła nosem i wstała powoli.
– Muszę posprzątać... – mruknęła suchym głosem, ale on złapał ją za dłoń i przyciągnął do siebie, wtulając jej głowę w materiał podkoszulka, który momentalnie przesiąknął łzami. Siedzieli tak kilka minut. Woda ze szklanki zrobiła sporą plamę, a odłamki szkła rozsypały się po salonie. Ciało dziewczyny trzęsło się, mimo wysokiej temperatury, jaka panowała na zewnątrz. Joseph nie wiedział jak zareagować, co powiedzieć, jak postąpić.
– Boisz się czegoś...? – zagadnął i rozejrzał się nieco podejrzliwie po pustym pokoju. Uspokoiła się, powoli biorąc kolejny oddech.
– J-ja... – odkleiła się od niego, ocierając oczy. Uśmiechnęła się do niego słabo, a on uniósł brew.
– ...Tęskniłam...– Rzuciła mu się na szyję, ale już nie płakała. Chciała w spokoju napawać się chwilą, w której nie ogarnia jej lodowata samotność. W której ma do kogo usta otworzyć i poczuć, że ma przyjaciela. Przyjemne ciepło osiadło się w jej sercu. Brunet zamknął oczy i odchylił się do tyłu, sprawiając tym samym, że nastolatka leżała na jego brzuchu. Przytulił ją delikatnie i uśmiechnął się pod nosem.
– Nie strasz mnie tak, jeju – zmierzwił ruchem ręki jej fryzurę. Zmężniał przez ten czas i ona doskonale to wiedziała. Nie był już małym Joe, który chował się za nią, kiedy tylko słyszał pioruny, nie był już tak niski jak kiedyś. Stał się umięśnionym i przystojnym mężczyzną i gdyby nie to, że nie widziała go po raz pierwszy, pewnie by się w nim zakochała, ale... to nie to wcielenie.
– I tylko przez to, że tęskniłaś, będę wracał do Akademii z mokrym podkoszulkiem? – pstryknął ją w czubek nosa. Ona uniosła brew.
– Zmieniłeś szkołę? – zdziwiła się, a on odwrócił wzrok w stronę okna. Wstała z niego i rozwiązała kokardę od mundurka.
– Na Akademię Królewską, może kojarzysz? – pokiwała głową, ale to nie był koniec jej pytań.
– I musisz wrócić do dwudziestej? – powiedziała nieco kpiącym tonem, a on podniósł się zirytowany.
– Mam trening. Nie zrozumiesz, ale powiem tyle. Uważaj na siebie, zwłaszcza jak będę miał mecze z twoją szkołą – spojrzał jej ostro w oczy, a ona zaniepokoiła się.
– Nie zastanawia cię może, skąd wiem o tym, że jesteś w Japonii i o tym, że chodzisz do Raimona? – zapytał, a ona zaniemówiła. Faktycznie – skąd mógł to wiedzieć? Nie miała przecież żadnych znajomych w tej szkole, no może poza Silvią z którą robiła szkolny projekt.
– Joe...? – uciszył ją gestem dłoni.
– Naszym trenerem i dyrektorem jest pewien dziwny gość. Dziś po szkole zwołał spotkanie. – zaczął i zacisnął dłoń w pięść. Zamknął mocno powieki.
– I? – Podrapała się nerwowo po ramieniu.
– I mówił, że ma zamiar cię... nie wiem, jak to zrozumieć. Powiedział, że masz w sobie ogromną moc i że musi ją zdobyć. Pokazał nam twoje zdjęcia, nazwisko i imię. Jutro mamy przyjść do szkoły, aby się z tobą oficjalnie spotkać w sprawie transferu do Akademii Królewskiej – uniosła brew, a jej ciało przeszedł zimny dreszcz.
– A Akademia nie jest męską szkołą? Poza tym, przecież dobrze wiesz, że zrezygnowałam z piłki dawno temu – zaczęła się gorączkować, ale wzięła kilka oddechów, by się uspokoić. - Genda, co ja mam robić?
– Jest jedna opcja. Jude, nasz kapitan, przedstawił mi ją przed tym jak tu przyszedłem. Rozmawiał on z Markiem Evansem. Na nim Rey'owi Darkowi zależy tak samo, jak na tobie. – kontynuował, ale Misty nadal nie wiedziała o co chodzi.
– Innymi słowy, musisz dołączyć do klubu piłkarskiego drużyny Raimona. –
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top