Rozdział 21

Patrzę na zegarek i widzę, że jest godzina 8:12. Pierwszy raz budzę się o takiej godzinie bez budzika. Obracam się na drugą stronę i patrzę na śpiącego Evana. Jest taki idealny, nie wiem czym sobie zasłużyłam na takiego chłopaka.

Skoro już nie śpię to postanawiam wstać i iść się trochę ogarnąć do łazienki. Cichutko schodzę z łóżka i na palcach udaję się do łazienki. Gdy otwieram drzwi dostrzegam Emily, która przemywa swoją twarz.

- Też nie mogłaś spać? - pytam. Dziewczyna patrzy na mnie i delikatnie się uśmiecha.

- Tak, zasnęłam chyba około 3, a obudziłam się godzinę temu. Zresztą, to chyba nawet widać. - rzeczywiście nie wyglada najlepiej. Ma potargane włosy, podkrążone oczy i resztki wczorajszego makijażu. Ale ja wyglądam tak samo.

- Wiesz, że za dwa dni musimy wrócić do szkoły. Trochę nas tam nie było. - zauważam.

- Wiem, ale nie wyobrażam sobie tego. Po tym wszystkim. - wzdycha.

- Za dwa miesiące koniec roku. A za tydzień wracają moi rodzice. - uświadamiam sobie.

- Lena, może zrobimy jakieś śniadanie? Umieram z głodu.

- Dobrze, chodźmy.

****

Stawiam na stole pięć talerzy i wycieram je ścierką. Emily kończy robić gofry, a ja zabieram się za wyjmowanie wszystkich dodatków.

Wyciągam czekoladę, bitą śmietanę i różne owoce. Każdy będzie mógł sobie dodać co będzie chciał.

- Wiesz może gdzie jest cukier puder? - pytam przyjaciółki.

- W dolnej szafce, tej najbliżej okna.

Znajduję cukier puder i kładę go na stole. Wszystko wygląda bardzo smakowicie. Chłopcy jeszcze śpią, więc postanawiam ich obudzić. Najpierw idę do pokoju, w którym spałam razem z Evanem.

Całuję go w policzek i potrząsam jego ramieniem.

- Evan, wstawaj.

- Nie chcę. - jęczy chłopak.

- Zrobiłyśmy z Emily śniadanie, no chodź.

- Będę za pięć minut. - odwraca się na drugi bok, kompletnie mnie ignorując.

- Dobra, ale jak zabraknie dla ciebie gofrów, to sam sobie coś zrobisz. - gdy tylko to usłyszał zeskoczył z łóżka i podszedł do drzwi. Uśmiechnęłam się pod nosem i poszłam za nim.

Zauważyłam, że Cody i Harry już wstali, więc zamiast ich budzić, od razu kieruję się do kuchni.

Wszyscy siedzimy przy wielkim, białym stole. Wyczuwam dziwne napięcie, które bardzo mi przeszkadza. Po minie Emily mogę zauważyć, że jej również coś nie odpowiada.

- Porozmawiamy na ten temat? - przerywa milczenie blondynka.

- Wydaje mi się, że powinniśmy to zostawić. Ruszyć na przód. Wiecie o co mi chodzi. - mówi Harry.

- Myślę, że Harry ma racje. - dodaje Cody. - Nie rozmawiajmy już o tym. Za dwa dni idziemy do szkoły, musimy się przygotować psychicznie.

- Dupek od biologii, już zapowiedział sprawdzian. Nie wiem jak ja się nauczę. - jęczę.

- Damy radę, trzeba się wziąć w garść. - uśmiecha się Emily.

Po śniadaniu idę na górę się ubrać i przyszykować do wyjścia. Ostatni tydzień będę mieszkać u Evana. Jak ten czas szybko leci, dopiero co moi rodzice oznajmili mi, że muszą wylecieć w sprawach służbowych, a teraz zostało tak mało czasu do ich powrotu. Cieszę się, że w końcu ich zobaczę, bo bardzo się za nimi stęskniłam.

****

Gdy dojeżdżamy do domu Evana, idę do jego sypialni i wyciągam książkę od biologii. Mam tylko dwa dni na nauczenie się 10 tematów z tego działu. Zapowiadają się świetne dwa dni.

- Chcesz coś do picia? - pyta Evan.

- Nie, po prostu się pouczę. A gdzie jest Luke?

- Pojechał na tydzień do Nowego Jorku.

- Okej. - uśmiecham się.

****

Minęły dwa dni nauki do tej pieprzonej biologii. Przeżyłam to, teraz tylko dobrze napisać sprawdzian. Dawno nie było mnie w szkole, dziwnie będzie wrócić. Ale w sumie to się stęskniłam. Mimo, że szkoła to gówno to nawet polubiłam tą, do której teraz uczęszczam.

Wjeżdżamy z Evanem na parking i widzę na dziedzińcu dużo znajomych twarzy. Ale jednej z nich już nigdy nie zobaczę. Natalie. Robi mi się smutno ilekroć o niej pomyślę. Była taka młoda, a odebrała sobie życie. Nie wyobrażam sobie teraz zachorować i umrzeć. To straszne, staram się już o tym nie myśleć.

Kieruję się do sali biologicznej, w której mam sprawdzian. Emily i Harry już są w klasie. Siadam w ostatniej ławce pod oknem, obok mojej przyjaciółki. Harry siedzi przed nami i nerwowo bawi się długopisem.

- Ręce mi się pocą z nerwów. - śmieje się Emily.

- Ja się kurwa cały pocę. - Harry odwraca się w naszą stronę i faktycznie, cały jest mokry.

- Nie denerwuj się tak, uczyłeś się? - pytam.

- Pieprzone dwa dni. - mówi i ściera sobie pot z twarzy.

- A czujesz się na siłach? - Emily patrzy na niego z niepokojem.

- Gdybym się nie czuł to by mnie tu nie było. - chłopak mruga do niej i odwraca się twarzą do tablicy.

- A ty? Jesteś przygotowana? - pyta mnie blondynka.

- Chyba tak, odkąd od was pojechaliśmy cały czas się uczyłam. Ale to nie zmienia faktu, że to strasznie obszerny materiał.

- No wiem, ja też cały czas zakuwałam. Ale to nie zmienia faktu, że dupek Piterson to idiota jakich mało i nie wiadomo co nam dowali. - wywraca oczami, a ja chichoczę przez to jak go nazwała. Cała szkoła mówi na nauczyciela biologii dupek Piterson przez to, że to najwredniejszy facet w całej szkole. Zawsze jak pyta, to mówi "Czwórkami do nieba szli ...". Jak już to powie, to wybiera cztery osoby, które pyta i oczywiście, te osoby przeważnie nic nie potrafią. Albo potrafią, ale pytania jakie wymyśla nasz nauczyciel są dla studentów medycyny.

Nagle drzwi od klasy otwierają się i wchodzi przez nie dupek we właśnie osobie.

- Cicho bądźcie i słuchajcie. - zaczyna. - jak kogoś przyłapie na kręceniu się, patrzeniu do kartki kolegi lub koleżanki z ławki, jakimś dziwnym zachowaniu czy ściąganiu, zabieram kartę, i nie zaliczam wam sprawdzianu. I nie możecie tego poprawić. Wszystko jasne, matoły? - patrzy na nas. Wszyscy z niechęcią kiwają głowami, a nauczyciel zaczyna rozdawać kartki.

****

- To była chyba jakaś pieprzona chemia, a nie biologia! - po biologii wszyscy siedzimy na ławce za szkołą. - Co zaznaczyłyście w czternastym?

- B - mówimy razem z Emily.

- A ja D! - jęczy chłopak.

- Nie martw się stary, poprawisz to. - klepie go po plecach Cody.

- Zmieniając temat, wiecie może gdzie jest Evan? - pytam się.

- Rozmawia z mamą od piętnastu minut.

- Czemu tak długo? - niepokoję się.

- Nie wiem, ale był strasznie zdenerwowany. - mówi Cody. - Wyszedł z lekcji jak zadzwoniła i do teraz z nią gada.

- To musi być coś poważnego.

Nagle widzę mojego chłopaka zmierzającego w naszą stronę. Wygląda na złego, smutnego, rozdrażnionego i przybitego w jednym. Muszę z nim porozmawiać. Wstaję do niego, a ten patrzy na mnie ze smutkiem w oczach.

- Musimy porozmawiać na osobności. - mówi.

- Co się stało? - pytam coraz bardziej wystraszona.

- Rozmawiałem z mamą i ... - urywa.

- I co? - przytulam go, żeby dodać mu otuchy.

- Wyprowadzam się do Nowego Jorku.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top