Rozdział 7

~ Evan's P.O.V ~

Stoję w wejściu i patrzę na Lenę. Jest bardzo zdziwiona, ja zresztą też. Rodzice powiedzieli mi, że dzisiaj przychodzą ich znajomi z dziećmi. Z dziesięcioletnim synem i córką w moim wieku. Szczerze to nie interesowała mnie ich córka, bo w tamtym momencie myślałem tylko o niebieskich oczach Leny.

Czy ja się w niej zakochałem?

Nie, to niemożliwe. Miałem pare dziewczyn, ale nie było to nic poważnego, zwykle przelotne związki. Z Leną było inaczej, w tej dziewczynie coś mnie urzekło. Gdy na mnie patrzyła, moje serce biło dwa razy szybciej. Gdy była smutna, chciałem uczynić wszystko, żeby uśmiech powrócił na jej piękną twarz, a gdy była radosna, miałem ochotę skakać ze szczęścia. Co się ze mną dzieje?

- Evan? - mówi mama.

- Tak? - dociera do mnie, że stałem jak ta ciota w wejściu z cukrem w ręce i nawet się nie przywitałem.

- Poznaj naszych gości. - pokazuje po kolei na rodziców Leny, potem na jej brata i w końcu na nią. - A to jest Lena, jesteście w tym samym wieku, ale to już wiesz. - uśmiecha się radośnie.

- Właściwe to my się znamy. - mówi Lena.

- Naprawdę? Skąd? - dziwią się wszyscy. Odkładam cukier na półkę i siadam koło siostry.

- Ze szkoły. Mamy razem matematykę. - uśmiecha się.

- To cudownie, jesteś dobra z tego przedmiotu? Może mogłabyś udzielić mojemu synowi korepetycji? On nigdy nie radził sobie z tymi obliczeniami, ma to po mnie. - chichocze, a ja się czerwienię.

- Nie jestem taki zły. - mamroczę.

- W zeszłym roku byłeś zagrożony, cudem przeszedłeś. - przypomina mi. - Co powiesz kochanie? Raz w tygodniu byś tu przychodziła i udzielała mu korepetycji? - patrzy na nią.

- Nie ma żadnego problemu. - odpowiada.

Po kolacji rodzice siadają w salonie, a ja z Leną idziemy do mojego pokoju, żeby nie przeszkadzać im w rozmowie.

- Nie potrzebuję korepetycji. - zaczynam.

- Skoro twoja mama twierdzi, że potrzebujesz to tak jest. Zresztą z tego co słyszałam w zeszłym roku byłeś zagrożony. - patrzy na mnie. Nie wiem co mam na to odpowiedzieć, więc milczę. Wchodzimy do mojego pokoju, a Lena od razu zaczyna go oglądać jakby była w jakimś muzeum. Nie ma tu nic nadzwyczajnego, czarne ściany, meble z ciemnego drewna i ogromnie łóżko.

- Siadaj. - proponuję wskazując na łóżko.

- Dzięki. - rumieni się. Słodko wygląda z rumieńcami na twarzy. - Wiedziałeś, że to z moimi rodzicami się spotykacie?

- Nie miałem pojęcia. A ty? - pytam.

- Nie. - mówi. - Cieszysz się? - spogląda na mnie nieśmiało.

- Jasne, czemu miałbym się nie cieszyć? - prycham. - Szczerze to nie miałem ochoty spotykać jakiejś innej dziewczyny. - wymyka mi się, a ona patrzy na mnie z niedowierzaniem.

- Naprawdę? Ja myślałam dokładnie to samo.

- Dlaczego? - pytam. Czuję ... ulgę?

- Nie wiem ... Nie miałam ochoty poznawać innego chłopaka, ponieważ ... - nie dokańcza i patrzy w ścianę przed sobą.

- Ponieważ co? - dopytuję się.

- Ponieważ myślałam o tobie. - wyrzuca z siebie czerwieniąc się jeszcze bardziej, a ja zaczynam szczerzyć się jak głupek. - Dlaczego się uśmiechasz?

- Bo ja myślałem o tobie. - mówię szczerze. Widzę na jej twarzy zwątpienie i cień uśmiechu.

~ Lena's P.O.V ~

Nie wierzę, że Evan to powiedział! Nie chciał spotykać się z inną dziewczyną, ponieważ myślał o mnie! Zauważam, że patrzy na mnie uśmiechając się przy tym figlarnie. Czuję, że się rumienię. I to bardzo. Fala ciepła rozlewa mi się po całej twarzy i szyi. Jednak jedno pytanie nie daje mi spokoju. Wiem, że muszę się go o to spytać, mimo że się stresuję.

- Evan ... - zaczynam. - Czy ja ci się podobam?

- Oczywiście, że tak, Leno. - odpowiada, a ja wiem, że nie żartuje. - Dlaczego pytasz?

- Byłam ciekawa. - mówię.

Czy on właśnie powiedział, że mu się podobam?!

- A ja ci się spodobam? - pyta. Oczywiście, że Evan mi się podoba, ale czy powinnam mu powiedzieć o swoich uczuciach? Czy powinnam tak po prostu się do nich przyznać?

- Tak. - mówię cicho decydując się na prawdę. Evan uśmiecha się i przysuwa się bliżej. Nagle zaczyna mnie całować. Najpierw powoli i delikatnie, ale potem nasze pocałunki robią się intensywniejsze. Dotyka ręką mojego uda, a ja trzymam swoją na jego klatce piersiowej. Rozlega się pukanie do drzwi, a my gwałtownie się od siebie odsuwamy.

- Cześć dzieciaki. - bełkocze tata Evana. - Mam dla was informacje. - uśmiecha się. - Zostajecie na noc. - patrzy na mnie, a ja gwałtownie nabieram powietrza.

- Dlaczego nie jedziemy do domu? - pytam.

- Twoi rodzice, cóż, nie nadają się do prowadzenia samochodu. - marszczy brwi. Świetnie, ciekawe jak jutro pójdą do pracy. A poza tym gdzie ja będę spać? - No to dobranoc. - mówi, po czym zamyka drzwi.

- I co ja mam zrobić? Jak ja jutro pójdę do szkoły bez plecaka i zeszytów, w dodatku nie znam do niej drogi od twojego domu. - zaczynam panikować.

- Uspokój się, zawiozę cię do szkoły.

- Nie musisz tego robić. - mówię.

- Ale chcę. - uśmiecha się, a ja wiem, że z nim nie wygram. - Idziemy umyć zęby?

- Jasne. - odpowiadam.

Po umyciu zębów idziemy z powrotem do pokoju Evana. Chłopak daje mi swój podkoszulek, w którym mogłabym spać.

- Dziękuję. - mówię nakładając go.

- Nie ma sprawy. - Evan zdejmuje T-shirt i nakłada dresy.

- Gdzie mogłabym spać? Na podłodze czy na kanapie? - pytam.

- Ze mną, oczywiście. - oburza się, po czym kładzie się na łożku, patrząc na mnie wyczekująco.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top