98.Dylan cz.1
Spojrzałem na Thomas'a, który stał obok mnie z lekkim przerażeniem, a potem na uradowaną Wendy.
- One są śliczne!- pisnęła, zaczynając głaskać jednego przerośniętego gada.
- Raczej przerażające.- skomentował Edawn, stojący obok nas.
- Nie mów o sobie.- prychnęła pod nosem dziewczyna.
Scott wystawił je nam tuż przed zebraniem w klasie, nawet nie wiem dlaczego je wystawił już w tedy i czy wiedział, że one już czekają. Pewnie hormony mu dopisały ponownie i je niechcący wywołał.
- O Max.- usłyszałem zadowolone i lekko spięte słowa Liam'a. -Już jesteś to możemy jechać.
- Spoko. - mruknął jedynie i spojrzał na przerośnięte gady.- Kto, jak jedzie?
- Więc tak skoro ich jest 4, więc na pierwszym jadę ja, Markus oraz Liam i Brett.- Theo mruknął cicho.- Na drugim jedziesz ty, Thomas, Dylan i Connor.- dodał.- Wendy, Katy, Samira oraz Edawn na trzecim, a na ostatnim jedzie Brad, Minho, Evan oraz Isak. Wszystkich wymieniłem?
- Bryce i Mikey?- zapytał się chłopak Azjaty.
- Mikey powiedział, że sami będą frunąć obok nas, cokolwiek to znaczy.- odpowiedział pewnie.
- To ruszamy?- moja blondyneczka spojrzała na nas wszystkich zdeterminowany.- Bo jest już 11: 15, a trochę drogi mamy.
Wszyscy zapakowaliśmy się na stwory, niektórym trochę ciężej to poszło, a innym gładko, jak po maśle.
- I co teraz?- zapytał Liam, siedząc na tym gadzie z lekkim uśmiechem, machał nogami na boki. Jak małe dziecko.- Jak to działa?
- Po prostu jedźmy, bo im szybciej będzie koniec, tym szybciej wrócę do mojego wilczka.- prychnął Max, a zwierzęta jak by z bicza strzelił zaczęły biec przed siebie.
-Osz Kurwa!- wrzasnęła zaskoczona Wendy i jak by przerażona objęła w pasie Edawn'owi.
- Evan bariera!- Connor krzyknął do chłopaka siedzącego na sąsiednim dinozaurze.
Blondyn wyciągnął rękę i w barierze zrobiła się dziura, przez którą nasze środki transportu wybiegły przez nie, a później bariera znowu się naprawiła. Przez pierwszy kawałek czasu, każdy był zdezorientowany i lekko przerażony tak szybka jazdą, jednak z ich biegiem jakoś przyzwyczailiśmy się do tego tempa. Najlepiej i tak mieli tam gdzie siedział Liam, bo on stworzył takie jakieś coś na czym siedzieli se wygodnie.
- Nam też mogłeś takie stworzyć!- krzyknął do niego Brad.
- Muszę energię oszczędzać!- okrzyknął i wygodniej oparł się o Brett'a , który siedział obok niego, po czym przymknął oczy.
Widzę, że między nimi coraz więcej serduszek lata, co w sumie jest słodkie. Ale najważniejsze, że ich kłótni już nie słychać w całym akademiku.
- Lamus.- skomentował Thomas pod nosem.
- Lepsze to niż latanie na wietrze na okrągło!- krzyk Mikey gdzieś obok nas.
Spojrzałem w tamtą stronę zdziwiony. Okazało się, że chłopak dosłownie ujeżdżał powietrze, jego stopy były w powietrzu i można było dostrzec jak pod nimi jest taka jakby deska. Bryce natomiast był noszony przez skały. Siedział se na głazie, pod którym, kiedy się poruszał wystrzelała ziemie, robiąc mu taką drogę. Ciekawe czy ja też bym tak potrafił z wodą. Skoro oni potrafią to ja pewnie też. Z resztą nigdy nie obchodziła mnie moja moc, ale teraz widzę błąd w moich czynach. Przez to nie jestem przygotowany w stu procentach na nadchodzącą walkę, która już depczę nam po piętach!
Głupi ja!
-Dylan.- szepnął Thomas i ścisnął moją dłoń, którą trzymał. Natychmiast skierowałem na niego swój wzrok. Blondyneczka moja, jedyna, kochana, istotka najmilsza patrzyła na mnie z niepewnością.
-Co jest?- zapytałem i cmoknąłem go w te jego usteczka piękne.
-Spójrz na Max'a i Connor'a.- szepnął, a ja wykonałem jego polecenie.
Zerknąłem na moich ziomali i zmarszczyłem brwi. Oboje wyglądali na przybitych i patrzyli gdzieś w przestrzeń. Wiem dlaczego Connor jest przygnębiony. Alex jest tam gdzieś i nie wiemy, czy jest bezpieczna, w ogóle nic nie wiemy, a na dodatek chłopak szaleję za nią jak jakiś kundel. Ale Max? Wie, że Scott jest bezpieczny i nic mu nie grozi, więc o co chodzi?
-Wszystko w porządku?- zapytałem chłopaków.
-Tak.- odrzekł karmelowowłosy i spojrzał na mnie.- Martwię się o Alex i tyle.
Mówiłem!
-Poradzi se.- odpowiedział mój blondynek.
-Wiem, ale i tak się martwię.- skomentował.
-Coś jest nie tak.- odrzekł Max i spojrzał na nas.-Ja to czuję, coś się dzieje.
-Jak to?- zmarszczyłem brwi zdziwiony.
-Od kiedy Scott'y jest w ciąży, wszystkie zmysły mi się wyczuliły, a teraz kiedy ruszyliśmy poczułem taki tępy ból i przerażenie, a one nie są moje!- powiedział spanikowany.
-Myślisz, że coś się dzieje ze Scott'em?- podsumował Thomas.-Może to po prosty stres, bo boisz się o wasze dziecko.-podsunął pomysł blondyn.- Nie chcesz go stracić i oddaliliśmy was od siebie, a stanowiliście papużki nierozłączki. To normalne, że się o niego teraz boisz, bo twój instynkt się wyczulony na niego i chcesz do niego wrócić.
Moje mądre kochanie. Objąłem blondyneczkę w pasie i przyciągnąłem do siebie, całując w skroń.
-Może masz rację.- odpowiedział mu Max, zamyślony.
-Zawsze mam rację.- odbruknął, a ja lekko uśmiechnąłem się na oburzenie w jego głosie, jednak dostrzegłem w jego oczach pewien niepokój.
BRETT
Nawet bez słów rozumiałem się z krzykaczem. Nasza stosunki poprawiły się od rozmowy jaką przeprowadziliśmy. Nie ucieka przede mną i jest bardziej otwarty na moje gesty. Nawet sam zaczął się do mnie zbliżać. Chociaż czasami mam ochotę komuś zajebać, widząc jak jego piękne niebieskie oczka iskrzą się, kiedy patrzy na Theo, ale nie zrobię tego. Wiem, że Liam'ek dużo przeszedł i zamierzam go wspierać, a nie jeszcze bardziej dobijać swoim zachowaniem. Za bardzo mi na mim zależy. Za mocno się już w nim zakochałem, żeby go skrzywdzić. Mimo tego, że puls mi skoczył kiedy usłyszałem, że będę musiał jechać z Theo i tym jebniętym guru z innej epoki, nie dałem po sobie tego poznać.
Jechaliśmy siedząc na jakieś macie, którą stworzył Liam. Rozmawiali zawzięcie o jakiś bzdurach, a mnie to miało obchodzi. Wolałem patrzeć na chłopaka, który opierał się o mnie. Na samym początku dostrzegłem jego urodę, ale teraz, wydaje mi się, że nie widziałem jej całkowicie. Jego oczy, świecące jak się śmieje, uśmiech który dodaje mu uroku i słodkości oraz malutka i drobniutka postura daje pozory delikatności, ale naprawdę jest odważy i pyskaty, co mnie kręci jak nic innego. Taki mały słodki diabełek wcielony.
-Brett?-usłyszałem jego śliczny głosik, więc spojrzałem na niego.- Czemu jesteś taki zamyślony? Pogadaj z nami!
-Tak jakoś wyszło.- odpowiedziałem i mimo woli uśmiechnąłem się lekko, bo widząc jego słodką buźkę nie mógłbym inaczej.
-A o czym tak myślałeś, jeżeli można zapytać ?- zapytał się niepewnie Theo.
I mimo, że chciał bym nie lubić tego chłopaka, bo zranił Liam'a, to nie mogę. Jest taki elastyczny, że nawet Wendy go polubiła od razu.
-Um częściowo o tym jak to będzie wszystko wyglądać, tam.- skinąłem głową przed nas.- A częściowo o tobie.- szepnąłem do ucha krzykacza, na co zadrżał i walnął mi lekko w ramię, jednak uśmiechnął się i zarumienił.
-Pewnie będzie ciekawie.- odpowiedział przyjaciel mojego diabełka.-Ale będzie zabawa. Ym..- mruknął i złapał się za brzuch, na co Markus od razu spojrzał na niego i przybliżył się.
-Wszystko okej?- zapytałem patrząc na niego, ale potem poczułem jak Liam również się lekko zwija.
-Dziwne.- odpowiedział mi zielonooki.- Jak by to nie był nasz ból .
-Tylko byśmy go odczuwali częściowo.- dodał jeszcze Liam.
Zmarszczyłem brwi i spojrzałem na innych. Isak też miał niemrawą minę, za to Thomas wyglądał jak by nad czymś rozmyślał, a Brad to trzymał telefon i pisał do kogoś energicznie.
Dobra to dziwne. Chwyciłem za rękę niebieskookiego i ścisnąłem ją lekko.
-Już lepiej?- zapytałem i spojrzałem na jego lekko zmieszane spojrzenie.
-Tak, to było jak by powiadomienie, czy coś takiego, bo już nie boli.- odpowiedział i wyprostował się.
Zmarszczyłem brwi i przekręciłem głowę w bok. Co jest grane? Kolejny raz spojrzałem na sąsiadów, tym razem reszta miała jak by zaniepokojone miny. Jeszcze Max rozmawiał przez telefon zawzięcie i domyślam się już z kim.
-Może to stres?- zasugerowałem.
-Nie sądzę.- mruknął Markus.- Jednak teraz jest coś ważniejszego do zrobienie. Zaraz będziemy.
Skinąłem głową i przytuliłem się lekko do pleców mojego diabełka, wciągając go do siebie na kolana. Ten położył się na mojej klatce piersiowej i przechylił głowę, patrząc na mnie.
-To co, wojna?- zapytał, spoglądając mi w oczy.
-Tak, wojna.- odpowiedziałem.- Trzeba będzie znaleźć Alex.
-I skopać dupę pewnej zjebanej ciemności.- dodał, a je zaśmiałem się lekko.
-Jak już z tego wszystkiego wrócimy i się wszystko poukłada to pójdziesz ze mną na randkę?- zapytałem.
-Serio?- odpowiedział zmieszany.
-Tak czy nie?- zapytałem lekko podenerwowany.
-No nie wiem..- odrzekł i wyglądał jak by się nad czymś zastanawiał.-To zależy.
-Od czego?- zmarszczyłem brwi.
-Czy przeżyjesz.- odpowiedział z chytrym uśmiechem.
Wywróciłem oczami na jego słowa i nachyliłem się, całując go delikatnie. Oddał pieszczotę, miałem ochotę pocałować go mocniej i zachłanniej, ale wiedziałem, że to go odstraszy. Liam odsunął się ode mnie i otworzył powoli oczy, patrząc na mnie z gwiazdkami. Uśmiechnął się lekko, a kiedy chciał coś powiedzieć, ktoś go uprzedził.
-Gołąbeczki wysiadka.- oznajmił Markus.-Dotarliśmy
THOMAS
Jakoś moim ciałem włada niezrozumiała mi emocja, stres. Nie boję się, że zginę, boje się, że stanie się komuś kto nam pomaga, a Max'a to nawet drasnąć nic nie ma prawa, bo czuję niepokój i stres Scott'a, a teraz nie za bardzo mu to pomaga. Spojrzałem na Dylan'a, który stał obok mnie, trzymając za rękę. Później rozejrzałem się w okół, byliśmy za jakimiś drzewami, ale i tak dostrzegłem za nimi jakiś obóz. Byli tam sami faceci i to dość ładni oraz dobrze zbudowani.
-To tu?- zdziwił się Liam.- Przecież tam jest sama pustynia, a było miasto i piękna plaża.
-A jak myślisz, co zostało ze zderzenia się naszych królestw?- Isak spojrzał na niego z ukosa i wychylił się lekko zza drzewa.-O boże?
-Co jest?- zapytał Theo.
-Widziałeś te ciacha?- powiedział i ponownie tam spojrzał,a Liam w podskokach podszedł do niego.
-Gdzie?- zapytał, a ja potarłem ręką czoło, jakie debile.
Zerknąłem na Brett'a i Evan'a, a ich miny mówiły wszystko. Też tak wyglądam jak jestem zazdrosny o Dylan'a?
-Dobra, później pooglądacie.- westchnąłem zirytowany.
-Nie ma mowy!- krzyknęła dwójka chłopaków na których przed chwilą patrzyłem.
-Marudzicie.- wywrócił oczami niebieskooki na ich słowa.
-Dobra serio dość.- Connor skarcił nas wzrokiem, a ja jedynie wzruszyłem ramionami na jego słowa.- Musimy znaleźć Alex.
-Tam jest.- Brad odrzekł mu, wszyscy spojrzeliśmy tam gdzie chłopak.
I to prawda. Dziewczyna stała obok jakiś dwóch typów i dyskutowała z nimi, uśmiechając się szeroko. Dobra to trochę dziwne.
-Która godzina?- zapytał się Mikey, siedząc na ziemi, pod nogami Bryce'go.
-Za kwadrans dwunasta.- odpowiedziała Katy, stojąca obok mnie.- To jaki jest plan.
-Zajebać Alex za taki plan?- zapytałem, a inni spojrzeli na mnie jak na debila.- No co?
-Nie ważne.- Markus odsunął się od drzewa.-Trzeba zbadać teren.- oznajmił.- Mikey?
-Jasne.- odrzekł i odepchnął się rękami tak mocno, że wyleciał kilka metrów w górę, a kiedy wrócił na ziemię, był lekko blady.- Dobra jest tak, że po drugiej stronie z kilometr stąd jest inne wojsko, zapewne normalsów, ale jeszcze ze wschodu jest jeszcze coś, jaki by..
-Potwory?- dokończył za niego Edawn.
-Pewnie będą chciał zabić tych i tych.-dodał Theo.- Albo nas.
-Stawiam, że i tak ich zajebie.- Wendy odrzekła i strzeliła kośćmi w dłoniach.- To idziemy?
-Uspokój się.- Samira syknęła na nią.- Nie mamy planu.
-Znaleźć Alex, zabić ciemność i wrócić jak najszybciej.- Max bruknął i wyglądał na zdeterminowanego.
-To brzmi jak plan.- odpowiedziałem i skinąłem głową na znak zgody. Wszyscy spojrzeli na mnie zdziwieni.- No tak. Musimy pomóc Alex, pokonać tego menela i wrócić do akademika przed porodem Scott'a.- na moje słowa jak by dopiero inni to sobie uświadomili.-Nie chcę nic mówić, ale lepiej być przy porodzie przyjaciela. A Max to już nawet nie ma prawa nic decydować, więc ruszamy, bo Scott nas zabije jak nas nie będzie.
-To już.- poparł mnie Minho.
Wszyscy szliśmy jak myszki, cichutko, dopóki Liam nie wypierdolił się na mordę, prosto w piasek. Spojrzeliśmy na niego jak na idiotę, a on wypluł zawartość swojej buzi.
-Zabiję cię.- syknął, podnosząc się z ziemi.
Myślałem, że rzuci się na Brett'a, ale on ruszył w stronę spanikowanej Wendy. Dziewczyna udawała jakieś karate podobne triki i unikała jego ciosów, kiedy chciał ją wywalić.
-Jezu, jakie klauny.- skomentował Connor i ruszył dalej.
Poszliśmy za chłopakiem i w odpowiednim momencie weszliśmy między jakieś furgony. Nagle między nami rozległo się uderzenie wielkiego dzwonu. Natychmiast spojrzeliśmy w tamtym kierunku z przerażeniem.
-Ups?- pisnął Brad wyjmując telefon i grzebiąc w nim.-Chciałem po prostu wiedzieć kiedy będzie dwunasta.
XXXXXXXX
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top