73.Max
Kiedy miałem zamiar ruszyć w stronę w której znajduję się mój Scott'y w mojej głowie zabrzmiało dość mocne echo.
~Ja im pokaże, że potrafię o siebie zadbać! Pokaż co potrafisz!~ ten głos na stówę należał do mojej brunetki, tylko nie brzmiał jak tamte, brzmiał tak realistycznie.
Natychmiast puściłem się biegiem w stronę szkoły, a kiedy byłem pod samymi drzwiami usłyszałem huk. Serce stanęło mi natychmiast, a później zaczęło napierdalać tak mocno, że zaraz mi z klatki piersiowej mi wyskoczy.Z imputem otworzyłem wrota i sparowałem do środka. Miałem zamiar rzucić się na tego kto zagroził mojemu Scott'owi i dzidziusiowi. Nikt nie ma prawda tknąć mojej rodziny!Stanąłem jak wryty widząc to co... Kurwa co to ma być! Szafki są rozpierdolone, a z pod jednej z nich wystaje cielsko potwora, który zamienił się po chwili w pył. Yyy jakim jebanym cudem?
-Max'i!- Scott pisnął przytulając mnie. Natychmiast objąłem go ochronnie ramionami patrząc, czy nie jest ranny. Jednak nic nie znalazłem.- Co tam?
- Nie ma co tam.- syknąłem.- Co tu się stało?
Jak na zawołanie wleciała reszta idiotycznej gromady, rozglądając się dookoła.
- Niezły rozpierdol.- zagwizdał Brett.- Lepszy od tego który zrobił Dylan po pijaku.
- Zabawne. - szatyn wywrócił oczami na jego słowa.
- No czekając na was tutaj, doszedłem do wniosku, że...- zaczął kreśląc jakieś wzorki na moim policzku palcem Scott.
- Dochodziłeś w inny sposób, kilka dni temu.- Evan powiedział z dwuznacznym uśmiechem, a na mojej twarzy pojawił się mimowolnie uśmiech.
Jak on pięknie wyglądał z rozmarzonym wzrokiem i lekko rozchylonymi ustami z których wydobywały się jęki. Jednak już prawie te obrazki z głowy mi wyleciały, więc trzeba zrobić chyba powtórzenie takich widoków.
-Spierdalaj na szczaw lamusie.- skomentował mordując go wzrokiem, a na mnie spojrzał słodko. Na pewno coś odpierdolił.- No i poszedłem się przejść po korytarzu w tą i z powrotem, aż tu nagle znikąd kuźwa wyskakuję na mnie ten paszczur i rzuca o ścianę, ale bez obaw podgryzłem mu tętnice i wbiłem pręt w serce.- dodał szybko, kiedy zobaczył jak moje oczy rozszerzają się gniewnie.
- Idziemy do Anastazji.-stwierdziłem natychmiast.
- Max..- jęknął i zaczął jojczyć, że nigdzie nie idzie.- No weź.. nic mi nie jest.
- No i? Idziemy czy chcesz czy nie.- odpowiedziałem stanowczo i po prostu jak najdelikatniej przerzuciłem go sobie przez ramię.
- Max kurwa!- wrzasnął natychmiast i zaczął mnie nawalać pięściami po plecach.
-Co?- bruknąłem patrząc na resztę.
Patrzyli na mnie jak na idiotę z lekko zdziwionymi minami. Ciekawe o co im tym razem chodzi.
- Nic tylko...- zaczął Dylan natychmiast.
- Jesteś taki...- dodał po nim natychmiast Minho.
- Opiekuńczy?- dokończył Evan.- Stary ty serio dojrzałeś.
- To niech kurwa się cofnie bądź zatrzyma z tym dojrzewaniem, bo ja obrywam.- Scott wytknął i walnął mnie jeszcze raz w plecy.
- Serio?- westchnąłem.- Po prostu Scott'owi mogło się coś stać i idziemy do lekarki.
Nie czekając na resztę ruszyłem korytarzem w stronę akademika. Mam nadzieję, że Ana jest. Trzeba chociaż zrobić podstawowe badania, żeby się upewnić, że nic mu nie jest. Tak jak by co, bo nigdy nie wiadomo.
- Dajcie mu spokoju. Martwi się i tyle.- poparł mnie jedynie Dylan. - Ja bym współczuł Scott'owi.
Serio kurwa?! Nawet ty gnojku jebany!
- Zmiana tematu.- Alex zaśmiała się lekko zestresowana. - Skąd wiedziałeś, że coś się stało?
- Usłyszałem w głowie.- powiedziałem szczerze.
- Ty serio?- zakpił ze mnie Connor.- Chory jesteś czy coś?
- Nie stop.- Thomas przyspieszył kroku i szedł równo ze mną.- Scott daj rękę.
Brunet westchnął i podał mu swoją rękę. Nic kurwa nie widzę! Zajebiście.
-Masz fragment yin yang na nadgarstku.- oznajmił blondyn, a później chwycił moją dłoń w której trzymałem nogi Scott'a, żeby mi nie wypadł. Mogło by mu się coś jeszcze stać!- Ty tak samo.
-Czekaj ty myślisz, że...- Isak dodał zaskoczony.
-Są istotami złączonymi duszą.- dokończył, a ja zakrztusiłem się powietrzem.
Jakimi kuźwa istotami! Nie dość, że będę ojcem z czego jestem dumny, tak z innej beczki, ale te istoty to już kurwa za dużo. Po tym co nam powiedzieli już mnie głowa trochę boli. Jeszcze jak mówili o tych niebezpieczeństwach, miałem zamiar zejść na zawał. Tak, zależy mi na Scott'ym, nawet bardzo. Jednak jak jest mowa o jakimś złączeniu duszami to już dla mnie za dużo. Odstawiłem brunetkę na ziemię i podrapałem się po karku. Reszta widocznie wolała się do tego nie mieszać, bo stanęła trochę dalej. Tylko Thomas stał bliżej i spojrzał na mnie zaskoczony.
-Co to znaczy istoty złączone dusz?- zapytałem nie spoglądając na bruneta tylko patrząc na blondyna.
-No to znaczy.. ja to by ci wytłumaczyć.- zamyślił się, a ja w tym czasie spojrzałem na resztę. Ich wzroki były jak by niepewnie.- No skoro słyszycie swoje myśli i słowa przez was wypowiedziane, bo tak zapewne jest i jeszcze te znamiona na nadgarstkach oznaczają to, że Scott znalazł sobie bratnią duszę, czyli 7 osobę z którą jest połączony. Jesteście sobie przeznaczeni i już będziecie na zawsze razem.
Co? Jak to na zawsze razem? Uwielbiam Scott'a i naszą fasolkę, ale żeby już tak na poważnie. Mogę być ojcem, ale nie żeby na wieki. Nie mają prawa mi niczego narzucić! To moja decyzja, a nie kurwa ich.
-Max..- usłyszałem niepewny głos Scott'a, więc na niego spojrzałem.- Może..
-Muszę iść sobie to przemyśleć.- przerwałem mu i odsunąłem się kiedy chciał złapać mnie za rękę. Spojrzałem jeszcze raz w jego oczy i po prostu się odwróciłem.
Muszę to se wszystko poukładać w głowie, bo jest tego już za dużo.
BRAD
Blondyn po prostu se odszedł korytarzem w drugą stronę. Co za ignorant! Jak on tak mógł! Spojrzałem ze smutkiem na Minho i ścisnąłem jego dłoń, później mój wzrok spoczął na Scott'cie. Spuścił powoli rękę, którą wystawił do Max'a, a za razem głowę. Biedaczek, pewnie czuję się fatalnie.
-Zostawi mnie.- powiedział smutno.
Po raz pierwszy słyszę taki głos chłopaka. Nawet po śmierci Theo nie miał takiego tonu.
-Nie mów tak.- rzekł spokojnie Dylan.-Daj mu czas.
-Widziałem to w jego oczach.- podniósł głowę, a w jego własnych dostrzegłem zbierające się zły.- On mnie zostawi. Na pewno mnie zostawi.
-Nie mów tak.- powtórzyłem po szatynie szybko i go przytuliłem. Chłopak wtulił się w moje ciało natychmiast.-Nie zostawi cię.
-Max taki nie jest.- stwierdził Evan.- Aż takim skurwielem nie jest.
-On na-na pewno od sa-samego począt-tku nie chciał ze mną by-być. - wyjąkał i zaczął cicho płakać.
-Scott'y.- Alex zaczęła gładzić go po włosach.-Zależy mu na tobie. Proszę nie płacz.
-Straciłem go.- powiedział głośniej i wręcz zaniósł się płaczem.
Zacząłem bujać się na boki z nim w ramionach próbując jakoś uspokoić. Isak i Alex mówili miłe słowa pocieszenia, a Thomas obrażał Max'a razem z Liam'em. Reszta nie wiedziała co zrobić, więc stała skrępowana lekko z tyłu. Nie można go było uspokoić w żaden sposób. Może jakaś herbata się przyda.
-Uznajmy, że cię zostawił. Możemy iść już dalej?- powiedział niepewnie Brett.
Scott zapowietrzył się i nagle zamarł, po czym lekko osunął się z moich ramion. W ostatniej sekundzie Thomas złapał jego głowę przed zderzeniem frontalnym z płytkami.
-Scott!- powiedział przerażony Liam.-Ty kretynie jebany! Przez ciebie zemdlał!
-Sorry! Nie chciałem!- odrzekł od razu chłopak.
-Trzeba go przenieść do Anastazji.- rozkazała Alex spanikowana.
-My lecimy pogadać z tym kretynem.-Evan powiedział łapiąc za ramię Brett'a i ciągnąc w stronę którą poszedł wcześniej Max.
Connor natychmiast podniósł nieprzytomnego zmiennokształtnego z ziemi. Razem ruszyliśmy w stronę akademika. Szybko dotarliśmy na miejsce, bo adrenalina zaraz sięgnie zenitu.
-Ana!- wydarł się Dylan.- Ratunku!
-Co się drzesz?- wyszła z sali dla poturbowanych, ale jak zobaczyła nieprzytomnego Scott'a natychmiast spoważniała.- Czy wy zawszę musicie coś odpierdolić?! Dajcie mi go tam.
Weszła do pokoju gdzie poznaliśmy Markusa i kazała położyć go na łóżku. Następnie wypierdoliła nas z sali. Ścisnąłem dłoń mojego chłopaka dość mocno. Nie dość, że wojska wroga są za barierą Alex, to jeszcze wojna nam w kark dyszy i zaczyna dotykać naszych terenów. Co mnie coraz bardziej przeraża. Ale mam Minho, on mnie wspiera i pomaga. Ufam mu i wiem, że mnie nie zawiedzie. Jednak Scott nie ma tak prosto. Biedaczek mały nasz znalazł se bratnią duszę i teraz leży nieprzytomny w sali za ścianą.
-Zabiję go.- warknął Thomas zaczynając wiercić się w ramionach Dylana.- Scott przez niego zemdlał i nie wiemy co z nim.
-Miejmy nadzieję, że nic mu nie jest.- Alex oparła się o ścianę i zjechała po niej na ziemię, obok Connor'a, kładąc mu głowę na ramieniu.
Siedzieliśmy w ciszy jakieś dziesięć minut. Nikt się nie odezwał i nawet nie mruknął. Liam o dziwo też siedział cicho. Wszyscy baliśmy się o Scott'a. Miejmy nadzieję, że nic mu nie jestNagle Anastazja wyszła z sali. Od razu Isak i Thomas podskoczyli do niej z zaciętymi minami.
-Co mu jest?- zapytali natychmiast.
-Jeszcze nie odzyskał przytomności, ale tak z organizmem wszystko dobrze, więc nie martwcie się. Wiecie co mogło być powodem, aż takiej reakcji Scott'a?- zmarszczyła brwi.
-Zestresował się i tak wyszło.- rzekłem pierwszy z towarzystwa.
-Rozumiem.- skinęła głową.- A gdzie jest Max?-spojrzeliśmy na nią jednoznacznie, a ona natychmiast zrozumiała, bo otworzyła buzię szeroko i zamrugała oczami.-Zabiję gnoja za to, cokolwiek zrobił!
To ustaw się w kolejkę, bo jak go spotkam to przysięgam, że mu jebnę w mordę, lub gdzieś indziej.
Dotrzymam słowa!
XXXXXXXXX
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top