50.Thomas

Kiedy Max zakończył połączenie to myślałem, że padnę na zawał przez Scott'a! Bądź co bądź, ale brunet rzadko porusza się z taką prędkością. Schowałem telefon do kieszeni i spojrzałem na niego z podniesioną brwią. Ciekawe czemu tym razem się tak wkurwił.

- Co ci? - zapytałem po chwili.

- Nic. - bruknął i ruszył szybko pod pokład.

- Um okej.- westchnęłem i spojrzałem na Alex kiwającą się na środku podłogi. Uśmiechnęłam się lekko bo uwielbiam, kiedy moi przyjaciele są szczęśliwi. Podeszłam do zdezoriętowanego Bred'a,  aktualnie wstającego z ziemi.

- To co robimy?- zapytał, a ja wzruszyłem ramionami.

- W sumie to nie wiem, co możemy robić. A w ogóle to za ile będziemy?

- A ile płyniemy?- zapytał,a ja zmarszczyłem brwi.

- Nie wiem tak właściwie ile.- odrzekł.- Ale myślę, że tak około 5 godzin.

- Serio?- zdziwiłem się natychmiast.

- No tak.- powiedział i spojrzał na Alex.- Jak myślisz zaśnie tu czy przenieś ją do łóżka?

- Lepiej ją tu zostawmy, bo nie wiadomo czy nas za burtę nie wywali jak ją tkniemy.- stwierdziłem.

- Te argumenty do mnie przemawiają.- zaśmiał się i ziewnął.- Nie obrazisz się  jak pójdę do łóżka? 

- Nie, idź.- pomachałem mu na pożegnanie.

Oparłem się o barierkę i spojrzałem przed siebie. Dlaczego Max zabrał telefon Dylan'owi? Co się tam stało do jasnej cholery? Mam nadzieję, że nic poważnego, lepiej jeszcze by było gdyby nic się nie stało.

Czy to normalne, że tęsknie za osobą, którą znam mniej niż miesiąc. Czy to normalne, że kocham chłopaka, który od początku naszego spotkania wkurwiał mnie niemiłosiernie. Nie wiem. Ale jeżeli nie to mam na to wywalone. Dopiero, kiedy nie ma przy mnie mojego chłopaka odczuwam pustkę i niepewność oraz lęk o jego zdrowie jak i miłość do niego. Pewnego razu powiedział mi,że jesteśmy sobie przeznaczeni i teraz to odczuwam. 

On jest moim jedynym.

Wiem, że to dziwnie brzmi, ale jestem tego pewny. 

Jeszcze teraz ta podróż. Mam nadzieję, że znajdziemy tego całego Snejka i załatwimy sprawę, po czym szybko wrócę do Dylan'a, a oni do swoich połówek. Bo jak zdążyłem zauważyć, żeśmy ostatnio powiększyli watahę o tym imbecyli i nie tylko. Z sześciu osób powstała ponad 15 osobowa rodzina. Kiedyś pewnie bym kazał im się trzymać o nich z daleka, ale to wina mojego zjebanego chłopaka, bo przez niego mięknę i staję się kluchą.

 Ciekawe co by zrobił teraz Theo. Od kiedy go nie ma ,widzę jak Liam ma jakieś problemy w środku na przykład w pociągu, widziałem jak się trząsł. Od zawszę widziałem, że oni coś ukrywają, a nasz zmarły kolega bronił niebieskookiego, lecz nadal nie wiem przed czym. Brad brał z niego przykład, Alex zawszę go rozśmieszała i robiła razem z nim zakręcone rzeczy. Ze Scott'em zawsze chodził na polowania, wracali zawszę brudni i spoceni. Theo i Isak rozmawiali, a raczej chodzili na plotki jak stare przyjaciółki, potrafili nawet godzinę siedzieć i pierdolić o pogodzie. Ze mną natomiast uczył się walki i nauczał jak mam radzić sobie w pewnych sytuacjach. Od kiedy go nie odczułem niepokój w sercu, że nie dam rady, ale jakoś sobie daje radę, zresztą mam teraz Dylan'a.

Pamiętam jak by to było wczoraj, a wydarzyło się pół roku temu, ten pamiętny dzień. Dzień przez który wszystko się zawaliło.

Szliśmy se dróżką jak zawsze w ciepłe popołudnie,  Alex i Brad ganiali się po ścieżce, a my gadaliśmy zawzięcie.

-Mam wrażenie, że znamy się od zawszę.- oznajmił naglę Liam.

-Nie tylko ty.- wtrącił się Isak idąc z nosem w książce.

-Na ckliwości wam się zebrało?- zakpił z nas Theo.

-I tak wiemy, że nas kochasz.- Scott wystawił mu język i śmiesznie zmarszczył czoło. 

Zaśmiałem się cicho i poczochrałem zmiennokształtnego po włosach. 

-Chcieli byście.- fuknął i uśmiechnął się zadziornie.- Ale...

-Nas uwielbiasz!- krzyknęła Alex i stanęła przed nami z rumieńcami na twarzy, a po chwili dołączył  do niej Brad. 

-Niech już wam będzie.- poddał się i posłał nam szeroki uśmiech.- Zamawiam pilota jak wrócimy!

-Co?- ożywił się natychmiast Liam.- Nie ma mo....!

-Cicho bądźcie.- rzekł cichym głosem Scott, a na jego twarzy widniało przerażenie.-Nie jesteśmy tu sami.

Alex napięła się szybko i jej ręce zacisnęły się w pięści. Przybraliśmy pozy bojowe i zaczęliśmy rozglądać się w okół siebie.

-Kto niby...-zaczęła jedyna dziewczyna, ale po chwili upadła na ziemię.

-Alex!-krzyknął LIam i klęknął przy niej, wyjmując z jej ciała czerwoną strzałkę, kto tu gra w lotki?-Co do chuja?

Kolejne kilka sekund wyglądało tak, że każdy z nas padał jak mucha na ziemię, tylko ja i Theo zostaliśmy jeszcze na nogach. O co tu chodzi?!

-Pokaż się tchórzu!- warknął mój przyjaciel i rozejrzał się w okół siebie.- Trzeba ich stąd zabrać.

Nawet nie czekając na moją odpowiedz teleportował ich, na pewno do bazy w lesie. Spojrzałem na niego i widziałem lekkie przerażenie.

-Cykor!- wydarł się na całe gardło omijają kolejną strzałkę.- Boisz się nas?!

-Nie! -warknął jakiś głos z krzaków.- Nie boję się ciebie!

-To walcz!- polecił i ustawił się do pozycji bojowej.-Jak się nie boisz, oczywiście.

Nagle z każdej strony wyszło kilkunastu ludzi, nawet nie wiem kim oni są! Ale skurwysyni tacy sami jak jedne krople wody! Jak pamiętam ostatnio z nikim nie walczyliśmy ani nie wkurwiliśmy.

-Kpisz se ze mnie?- zapytał ciemnowłosy, a ręce opadły mu wzdłuż ciała, lecz po chwili powróciły na miejsce.

-Zabić ich.- rzekł w końcu jakiś facet. 

Wszystko działo się tak szybko,  że po chwili byłem otoczony przez te klony, a obok mnie Theo w tej samej zjebanej sytuacji. Nadal nie wiem, co tu się dzieje do cholery, ale mam tego dość. Oni myślą, że nas pokonają? Dobre żarty!

 Odpierałem ich ataki szybko, nadal nie chcąc zrobić im krzywdy, lecz po chwili usłyszałem krzyk Theo, spojrzałem tam i to był mój błąd, bo boleśnie wykręcili mi ramiona do tyłu, aż syknąłem z bólu, chuje jebane. Mój przyjaciel trzymał się za krwawiący bok i z cierpieniem, mając coraz mniej siły odpierał ich ataki. Kiedy dostał od jednego klona z kopa w plecy i upadł na ścieżkę, miarka się przebrała. Wezbrał we mnie gniew tak wielki, że z moich rąk wystrzeliły płomienie, słyszałem jak wrzeszczą z przerażenia, lecz miałem to gdzieś . Moje oczy świeciły się na czerwono jak nigdy wcześniej, nie pozwolę krzywdzić moich przyjaciół! Ruszyłem w stronę Theo po drodze taranując wszystkich w okół, tak że lecieli kilka metrów dalej. O dziwo nie było ciał tych spalonych, tylko jasny pył unosił się w powietrzu.

-Wszystko gra?- zapytałem ze zmartwieniem patrząc na jego zakrwawiona z boku koszulkę.

-W jak najlepszym, nawet ci powiem, że w życiu się tak nie czułem.-zażartował i podniósł się ze skrzywieniem z ziemi.- To co, pokażemy im jak się walczy?- zapytał i spojrzał na mnie z uśmiechem.

-Myślałem, że nie spytasz.- uśmiechnąłem się szeroko do niego.

Ruszyliśmy razem na nich, a było ich 20 jak nie więcej, szło nam nieźle wręcz cudowni, ale wszystko się kończy z czasem, nie? Traciliśmy siły tak szybko jak ich przybywało, jebane karaluchy! I właśnie w tedy popełniłem błąd, odsłaniając swój bok, od razu to wykorzystali skurwiele. Poczułem jak w moje ciało zagłębia się metalowy przedmiot, skąd oni do kurwy nędzy wzięli miecz?Zacisnąłem szczękę i oczy, zbierając ostatki sił i stworzyłem ognistą falę odrzucając ich ode mnie jak najdalej. Wyciągnąłem ze swojego ciała miecz i poczułem jak z mojego nosa pociekła stróżka krwi. Spojrzałem na Theo, który nie był w lepszym stanie ode mnie, miał rozwalony łuk brwiowy i wargę tak mocno, że zobaczyłem mięso. Wyciągnął w moją stronę rękę i poczułem jak tracę grunt pod nogami.

-Nie!- wrzasnąłem na całe gardło i w tym momencie zobaczyłem jak przez środek jego ciała przechodzi miecz i jak z jego ust wyleciała krew, to wszystko było tak szybko, lecz mimo tego,że mnie teleportował, nie zapomnę...

Nigdy nie zapomnę twarzy osoby, która odebrała mi mojego przyjaciela, nigdy nie zapomnę jego uśmiechu i oczu pozbawionych uczuć. NIGDY.

-Pomszczę cię..- szepnąłem i ruszyłem do do swojego pokoju, mijając Alex kołyszącą się na boki. 

Po dotarciu do pokoju oczy same mi się zamknęły, kiedy rzuciłem się na te miękkie łóżko. Sny to tylko jawa, ale potrafią być dość rzeczywiste, znowu, znowu jestem w domu, naszym domu po śmierci Theo. Patrzę na ścianę w kuchni, a potem zerkam w stronę okna gdzie stoi on. Zerwałem się z miejsca i wybiegłem z domu, ale go tam nie było, nie było nikogo, niczego, tylko ciemność.

-Odpowiedz znajdziesz w przeszłości.- szepnął mi dziewczęcy głos do ucha.

Potem spadłem z łóżka, przez gwałtowne zatrzymanie się statku. Wstałem szybko i wbiegłem na główny pokład. Zobaczyłem Scott,a machającego w stronę wody i poruszającego ustami. Pewnie dziękuje tym orką, czy czym to było za podwózkę. Spojrzałem na Alex, która patrzyła się w stronę lądu, stanąłem obok niej i westchnąłem z zachwytem, nawet tu ładnie tylko za bardzo zabudowane jak na mój gust.  Obok mnie za chwilę stanął Brad, a potem Isak, zmiennokształtny obok różowowłosej.

-Coś mnie ominęło?- zapytał zaspanym głosem Liam, który wrócił do żywych jak widać. 

Jedyna z naszej szóstki dziewczyna wyszła z pomiędzy nami i odwróciła się do nas rozkładając ręce na boki.

-Witamy w świecie normalsów.- oznajmiła z wielkim uśmiechem.

XXXXXXXXX

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top