!32!Lydia
-Trzeba coś wymyślić.- Ryan rzekł w końcu przy śniadaniu.- Trzeba coś w końcu zrobić.
-Nie wiemy co.- odpowiedziałam zrezygnowana i zaczęłam grzebać łyżeczką cukier na dnie herbaty.
Reszta już poszła. Zostałam tylko ja i on. Siedzimy już tu dziesięć minut. Patrzymy co chwila na siebie bezsilnie i nie wiemy co robić i on to doskonale wie, ale widzę że jego irytacja sięga zenitu.
Sama się pogubiła przez poprzednie kilka dni. Za klimatyzowaliśmy się tu. Zachowujemy się jak u siebie i mi też to się nie podoba. Coraz bliżej nadchodzi sądny dzień dla nas i całego świata i mnie to przeraża. Nie umiem dowodzić. Ryan się już lepiej do tego nadaję, bo ja na pewno nie. Może i znam ich, ale nie potrafię wydawać poleceń i się rządzić tak jak szef. Jestem bardzie prawą ręką jak by co.
-Lydia musisz zacząć coś kombinować, bo inaczej..- zaczął lekko podenerwowanym głosem.
-Ja? Dlaczego akurat ja?- zapytałam zła.
Skoro to ja mam walczyć z tą Ciemnością oznacza, że to ja mam rządzić? To jest niesprawiedliwe! Niech mi ktoś pomoże kombinować, bo nie dam sama! Nie jestem przecież wszechmogąca! Wszystko zrzucają na moje barki, a ja czuję się jak osioł, który ma ich dźwigać. Nie jestem tak silna na to.
-Spokojnie.- rzekł zdziwiony.- Mówię po prostu, że...
-Ja mam wszystko odwalić i jeszcze wam nogi wymyć, co?- poderwałam się z krzesła, a ono prawię się wywalił, ale mam to teraz gdzieś. Jestem wściekła jak podczas okresu.
-Lydia spokojnie.- powiedział jak by zaniepokojony.- O co ci chodzi?
-O co mi chodzi?!- krzyknęłam, a ten zrobił minę jak by właśnie zobaczył coś przerażającego.- Zastanów się czasami okej!? Wszystko ja! Może ja też nie wiem, co robić i jestem przerażona! Zastanów się nad tym dobra! Jestem również człowiekiem!
-Ochłoń Lydia.- rzekł i również wstał.- I przestań krzyczeć, bo zachowujesz się jak wariatka.
Otworzyłam i zamknęłam usta. Zeskanowałem go złym spojrzeniem i ruszyłam szybko do wyjścia. Nie sądziłam, że nawet on mnie nie rozumie. Szybko zamieniłam kapcie kapcie od Jay'a na swoje trampki, złapałam jeszcze za swoją czarną bluzę i zignorowałam wołanie Ryan'a i głośno trzasnęłam drzwiami.
Szybko pokonałam drogę do wyjścia przez dojo i wybiegłam na dwór. Szybko przemierzyłam kilka uliczek i nie za bardzo zwracałam uwagę gdzie idę. Muszę sobie myśli poukładać. Usiadłam w końcu po kilku minutach spaceru ze spuszczoną głową na ławce przed jakąś restauracją.
Nie wiem dlaczego to tak boi. Nie wiem dlaczego też czuję takie zranienie serce przez słowa Ryan'a które nie chcą wyjść mi z głowy. Tylko dlaczego akurat t, że jestem wariatką? Przyjaźnimy się i myślałam, że mnie zna, ale najwidoczniej nie zna.
-Co zasmuciło taką niewiastę jak ty?- usłyszałam zatroskany głos i podniosłam wzrok w tamą stronę.
- Sprawy... rodzinne.- odrzekłam cicho, bo nie za bardzo ufam teraz swojemu głosowi.
Mężczyzna miał około 80 lat. Miał długą szarą brodę i jakieś białe kimono. Wyglądał na mądrego i rozsądnego starca. Usiadł obok mnie i spojrzał na mnie uważnie.
-Są przyczyną wielu nieporozumień i konfliktów.- mrukną zrozumiale.- Chcesz może rumianku lub melisy na uspokojenie, bo ręce ci się rzęsą.
-Nie dziękuj..-zaczęłam, ale urwałam i ze zdziwienia uchyliłam lekko usta. Ten starszy mężczyzna wyciągnął z brody niebieski dzbanek na herbatę i dwie filiżanki.- Wow. Jak pan to zrobił?
-Tajemnica.- spojrzał na mnie radosnym spojrzeniem i wcisnął w rękę jedną porcelanę i rozlał o dziwo ciepłą herbatę.- A ta sprawo to poważna jest?
-Tak.- westchnęłam.- Wszystko spada na moją głowę.
-A to dlaczego?- zmarszczył brwi zdziwiony.- Przecież to sprawy rodzinne, tak.
-I właśnie o to jestem taka zła.- wyznałam.- Boje się, że temu nie podźwignę i nie dam rady, a oni myślą, że potrafię wszystko i mogę więcej.
-To poszukaj kogoś do pomocy.- polecił i napił się.- Każdy z nas może więcej niż może tylko ogranicza go umysł, a ty wydajesz się być mądra. Nie trzymaj się schematów, bo to ty masz rządzić tak?
-No tak, ale..- urwałam i się zamyśliłam.
-No widzisz. Ty jesteś szefem, a szefa trzeba się słuchać i wykonywać rozkazy, ale zawsze przyda się ktoś kto ci pomoże i podtrzyma na duchu i potrzyma berło władzy z tobą. Nie zapominaj, że masz jeszcze rodzinę.- rzekł spokojnie i ponownie się napił.
- Boje się po prostu.- jęknęłam.- Że to nie ja. Że to nie ja jestem tą która ma pomóc.
-Każdy ma takie myśli, ale najważniejsza jest współpraca i wiara w siebie.- mruknął.
Mój wzrok tylko na chwilę zatrzymał się na filiżance, a kiedy miałam się już odezwać do tego pana i spojrzałam w tamtą stronę, odebrało mi mowę. Nikt obok mnie nie siedział. Rozejrzałam się w okół, ale nikogo o takim wyglądzie w pobliżu nie było. Ponownie spojrzałam na filiżankę i lekko się uśmiechnęłam.
RYAN
Co to miało być? Co tu się stało? I czy ja się właśnie pokłóciłem z Lydią? Przecież.. nie. Chyba mi się to śniło, ale kiedy z powrotem usiadłem na krześle strzeliło we mnie jak z procy.
Lydia wyszła i nie zna okolicy! Może jej się coś stać, a mi z tym nie do śmiechu jest. Miałem już ponownie wstać i ruszyć w stronę wyjścia, ale Lloyd wszedł do salonu. Rozejrzał się i spojrzał na mnie zdziwiony.
-Kłótnia?- zapytał i podszedł do mnie.- O co poszło i gdzie Lydia?
-Nie wiem dokładnie o co poszło.- jęknąłem.- A ona wyszła i muszę iść ją poszukać i...
-Daj jej ochłonąć, bo na pewno tego potrzebuje.- polecił i usiadł obok mnie.- A teraz jak na spowiedzi.
-No powiedziałem, że może czas działać i chyba mówiłem to tak... jak by to ona miała to zrobić.- wykalkulowałem.
-Zrzuciłeś jej to przez przypadek na barki?- zapytał zdziwiony.- Musicie poważnie porozmawiać i to w cztery oczy i to tak szczerze Ryan. Lydia potrzebuje wsparcia, bo dla niej może tego być za dużo.
-Rozumiem.- skinąłem głową i uśmiechnąłem się lekko widząc jak zerka na kuchnie.- Kai wie?
-Wie co?- zdziwił się, a potem widząc mój wzrok zaprzeczył kiwając głową.- Może czasami ma takie odruchy, ale nie domyśla się kretyn nawet,a ty skąd wiesz?
-Mój wujek jak był w ciąży to zachowywał się podobnie.- wyznałem na co on zachichotał.- Kiedy chcesz powiedzieć.
-Poczekam, aż zauważy.- zaśmiał się. - A ty idź do pokoju i przemyśl rozmowę z Lydią.
I to dobry pomysł.
YYYYYYYY
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top