!16!Cameron

Nie wiem czy to przez wygląd Rebeki, czy jej zachowanie, ale zrobiło mi się niedobrze. Spojrzałem przerażony na resztę ekipy, a potem na Molly. Wszyscy siedzieli jak skamieniali i nikt się nie odzywał, tylko patrzył na nią.

-No ruszcie się!- pisnąłem spanikowany i to jak by na nich podziałało, bo Taylor podniósł moją przyjaciółkę i wybiegł z pokoju, a oni za nim.- Co teraz?

-Nie wiem Cameron, ale to wasza misja.- rudowłosa uśmiechnęła się do mnie, kładąc rękę na moim ramieniu.- Widziałam jak na niego zerkasz.- otworzyłem szeroko oczy na jej słowa.- Wiem, że to cię boli, kiedy widzisz między nimi to napięcie, ale musisz być dzielny, bo to ty masz trzymać swoją drużynę w ryzach i razem. Dasz radę?

-Tak dam redę.- skinąłem głową i odwróciłem się chcą dogonić resztę, ale później dotarł do mnie sens jej słów i odwróciłem się gwałtowanie, ale jej tam nie było. Nie było nikogo. Jedyne co zobaczyłem to lekki zielony pył w powietrzu.-To się robi coraz straszniejsze.

Pokiwałem głową na boki i wybiegłem na korytarz, zamykając drzwi. Jęknąłem w duszy głośno. Dlaczego moją mocą nie boże być szybkie bieganie. Przydało by się mi, skoro nie lubię tej czynności w... w ogóle jej nienawidzę. Po co komu biegać! Nawet nie zdążyłem wziąć rozpędu, bo zza rogu wpadłem na kogoś. 

-Tu jesteś.- rzekł Gabriel na co podniosłem głowę do góry.- Myślałem, że też zniknąłeś. Nie strasz mnie. 

Zrobiło mi się ciepło na sercu słysząc jego słowa. Wiem, że on coś do mnie czuję i za każdym razem mówię mu żeby dał se spokój, jeszcze na dodatek podoba mi się jego przyjaciel. To jest chore jak na mój gust, ale sam się do tego wpakowałem. Nie chcę stracić Gabriel'a, bo jest dla mnie jak przyjaciel. Chcę go mieć przy sobie. 

-Nic mi nie jest. Gadałem z Molly, a gdzie reszta? 

-Pobiegli do cioci Anastazji i tam są. Ja nie chciałem się tam plątać im pod nogami, bo i tak jest zamieszanie.- wzruszył ramionami.

-Masz rację, niech oni się nią zajmą.- powiedziałem.

-Nie martwa się.- podniósł moją głowę dwoma palcami i spojrzał w oczy.- Rebeka jest silna i da se radę ze wszystkim, nie? 

-Tak.- przytaknąłem szybko. Nie wiem czemu po prostu, kiedy spojrzałem w jego oczy jakoś moje ruchy przyśpieszyły, a jego ręce paliły moją skórę. 

-Widziałeś to co miała na ciele?- zmienił temat i odsunął się ode mnie.

Poczułem lekkie zawiedzenie, ale zignorowałem to szybko. Ruszyłem korytarzem. Zobaczę co jest z Carlos'em. Miał być w szkole, ale nie był. Martwię się też o niego, ale inni są za bardzo zajęci Rebeką, więc ja skoczę zobaczyć co z nim. Nie że się nie martwię, ale wiem, że jest w dobrych rękach, co mnie uspokaja. 

-Jak by jej ciało było pokryte mnóstwem ciemnych znamion, ale ona ich wcześniej nie miała. Chyba, że jestem tak ślepy.- mruknął doganiając mnie i idą obok. 

-Głupek.- pokiwałem głową na boki.

-Gdzie idziemy?- zapytał po chwili, kiedy wyszliśmy z akademika i poszliśmy w stronę mieszkań. 

-Poszukać Carlos'a.- odrzekłem.

Spojrzałem na niego z boku. Miał zmarszczone brwi i patrzył przed siebie, jak by głęboko nad czymś myślał. 

-Szedł do domu Austin'a.- mruknął po kilku minutach marszu, a ja zatrzymałem się gwałtownie i spojrzałem na niego z ukosa. 

-On mieszka na drugim końcu kretynie.- syknąłem na niego i walnąłem lekko w ramię.- No wiesz ty co.

Odwróciłem się w przeciwnym kierunku i szybkim chodem udałem się do domu blondyna. To było zagranie poniżej pasa, bo każdy wie, że nienawidzę chodzić. Dogonił mnie z szerokim uśmiechem na twarzy.

-Nie wiem co.- odrzekł radośnie.- Ale wiem, że jak się złościsz to tak słodko marszczysz nosek. 

Wywróciłem oczami na jego słowa i znowu poczułem poczucie winy. Nie chcę mu robić nadziei,  jeżeli takie kiedykolwiek mu zrobiłem. Szliśmy w ciszy. Była ona dość przyjemna. Ja ani Gabriel nie chcieliśmy jej przerywać. W końcu dotarliśmy do domu blondyna. 

Zapukałem, ale nikt nie otworzył, więc se wszedłem. Wujkowie pewnie gdzieś wybyli, a Austin miał pilnować małej spryciuli.

-Są buty i jego i Austin'a, więc są w domu.- Gabriel mruknął.- Widziałem jeszcze jak Bella szła z wujkiem Dylan'em. Są sami?- spojrzał na mnie dziwnie, a ja to odwzajemniłem. 

Ostatni raz, kiedy oni byli sami był, no nie wiem trzy bądź cztery lata tamu, przed ich kłótnią. Nikt nie wie o co się pokłócili, ale mocno i unikają się jak ognia, a jeżeli już  są obok siebie to nie odzywają się do siebie i nie patrzą. Ja bym tak nie wytrzymał, jeżeli takie coś stało by się ze mną i którymś z naszej paczki. A po za tym mam trzymać nas razem i nie pozwolę się nam rozpaść. 

-Chodź rozejrzymy się, ale bądź cicho.- westchnąłem do niego i ruszyłem, ściągając buty wcześniej, tak jak rudowłosy. 

Sprawdziliśmy salon i kuchnie, łazienkę. Została jeszcze góra. Powoli weszliśmy po schodach i zmarszczyłem brwi widząc drzwi otwarte do pokoju Austin'a. On tego nienawidzi i zawsze upomina mnie jak są otwarte. Coś tu nie gra.

 Złapałem Gabriel'a za rękę i pociągnąłem w tamtą stronę. Włożyłem lekko głowę do środka i to co zobaczyłem sprawiło, że chyba muszę umyć oczy. Szybko cofnąłem się i wręcz ciągnął za sobą Gabriel'a, wybiegłem z domu.

AUSTIN 

Nie wiem jak to się stało, ale moje gardło ścisnęło się mocno i potrafiłem tylko patrzeć na białowłosego. On z resztą też patrzał na mnie. Ani ja ani on nie odezwaliśmy się do siebie przez około półgodziny tylko na siebie patrząc.W tym czasie wujek Thomas odebrał Belle, która pokazała nam kciuki do góry przed wyjściem. 

-I teraz zamierzasz się tak na mnie patrzeć, tak?- Carlos westchnął i położył mi dłoń na policzku.- Austin? 

-Cztery lata.- szepnąłem cofając się i zabierając jego ręce z mojego ciała.- Tyle czasu czekałem na to jedno słowo i jeszcze możesz do tego dać wyjaśnienie. 

- Przepraszam.- brązowooki popatrzył na mnie jak zbity pies i przysunął się znowu do mnie.- Wiem zjebałem, wiem że mnie nienawidzisz, wiem jesteś też wściekły na mnie. 

-Nie wiem tylko dlaczego.- mruknąłem cichutko, kiedy moje plecy zetknęły się z blatem w kuchni,  a oczy zaszkliły się mimowolnie.- Carlos dlaczego w tedy ty mi to zrobiłeś? 

-Dla tego.- odszeptał. 

Jedyne co poczułem w następnych sekundach to jego usta na moich. 

YYYYYYYY

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top