>6: Your grace.
W piątek, od razu po szkole pojechałam z Kim do niejakiego nocnego, nowojorskiego klubu. Podejrzany regulamin tkwił w mojej dłoni, gdy szłam w stronę wejścia. Po drodze kartki się pomoczyły, dzisiejsza pogoda była bardzo deszczowa. Nawet mój podpis (który o dziwo napisałam na ostatniej stronie) rozmazał się pod wpływem niesfornych kropli. Lecz ja szłam przed siebie, nie zwracając uwagi na jakże cudowną pogodę. Nie przejęłam się nawet, że moje włosy stały się jedną zlepką kudłów. Siły dodawało mi oburzenie i złość, które wywołały wyżej wymienione kartki. Cofnij, to nie ich wina, tylko tego, kto to pisał. Ja się tego dowiem, a osoba, która to pisała musiała posiadać niezwykle wysoki intelekt. Tak się właśnie działo, gdy Nayla Feer musiała przyjąć postawę desperatki. Ale zrozumcie, to ostatnia możliwa opcja, żebym nie wylądowała na bruku z jednym dolarem na życie.
-Jezu, dziewczyno, zwolnij bo się zabije -marudziła Kim, drepcząc po kałużach w niebotycznie wysokich szpilkach w oczojebnym miętowym kolorze.
-Ja im zaraz wygarnę -całkowicie ignorując kuzynkę, zaczęłam sama do siebie szeptać.
-Nay, albo przestaniesz biec, albo zawrócę i będziesz musiała wracać na nogach! - Brunetka mówiła podobne rzeczy od kiedy wysiadłyśmy z jej samochodu i żadnej z gruźb nie spełniła, więc czemu miałaby nagle to zrobić? Po prostu nadal ją ignorowałam.
-Chodź szybciej, chyba że jesteś wielbicielką mokrych spacerków - wymamrotałam.
Z tyłu usłyszałam sapnięcie, a potem stukot obcasów ucichł. Obróciłam się, o proszę, moja kochana kuzynka założyła ręce na piersi i stała jak kołek na chodniku.
-Co stoisz, została nam jakaś minuta drogi -westchnęłam, bo moje słowa na nią nie zadziałały.
-Nie idę. -Na domiar złego tupnęła obrażona nogą, jak sześciolatka, której zabrano but kopciuszka.
-Kim, rusz tyłek, nie mam ochoty moknąć tu z tobą!
-Nie.
-Chodź!
-Nie!
No nie wytrzymam, czy można być bardziej dziecinnym?
-Okej, może chociaż powiedz czemu.-Spojrzałam na nią wyczekująco.
-Obtarłam sobie stopy.
Na jej słowa poczęłam śmiać się do rozpuku. Kim patrzyła na mnie widocznie zdegustowana. Już miałam powiedzieć "mówiłam, żebyś nie ubierała tych butów aka narzędzia zbrodni", lecz obecny napad śmiechu mi na to nie pozwolił.
-Wskakuj mi na plecy, poniosę cię. -Gwałtownie podniosła głowę i spojrzała na mnie jak na wybawcę.
-Jeju, Nay jesteś dla mnie taka kochana.- Uśmiechnęła się szczerze, a ja ponownie zareagowałam śmiechem, lecz dwa razy mocniejszym.
-Naprawdę myślałaś, że cię tam zaniosę?- Moim słowom towarzyszył mój gromki śmiech, natomiast Kim spojrzała na mnie spod byka i wysunęła środkowego palca dokładnie milimetr od moich oczu.
-Sama się fakaj -powiedziałam do pleców brunetki nadal nie mogąc przestać się śmiać.
Dziewczyna w magicznym tempie dotarła do wejścia i musiała tam na mnie chwilę zaczekać, gdyż zbyt duża ilość śmiechu jakoś zaszkodziła mojej równowadze, więc kilka razy prawie utonęłam w kałużach, które swoją drogą były naprawdę glebokie.
Pokonałam wielkie, ciemne drzwi z prędkością slimaka, tym razem zachaczając o próg. Na moje nieszczęście Louis i Kim byli świadkami mojego wejścia aka jestem-urodzona-do-chodzenia-w-szpilkach-a-równowaga-to-moje-drugie-imię. Ale ja się tym nie przejmowałam, gdyż nadal miałam w głowie obraz ucieszonej Kim na moje słowa ''że ją poniosę''. Tak to ze mną bywa, jak się śmiać, to na całego.
Postanowiłam podnieść wzrok na dwójkę szczęśliwców, w końcu nie każdy ma okazję zobaczyć jak ląduję na podłodze. Nie powiem, poniekąd jest to mój zwyczaj, ale nie przesadzajmy, aż tak często nie zaliczam wpadek. Oboje patrzyli na mnie jak na krowę, która spadła z nieba. Jedynie na ustach chłopaka błąkał się nikły uśmiech, który przeistoczył się za chwilę w napad śmiechu, podobny do mojego.
-Cześć, Louis.- Spróbowałam się szybko podnieść, by nie wyglądać na niezdarę, lecz pech chciał, ze gdy wstawałam zachaczyłam o kawałek mojej czarnej, skórzanej kurtki. Zatem 'runęłam ponownie'. Nie ma to jak dobre wrażenie na przyszłym szefie, co?
Wreszcie szarym się zlitował i podał mi rękę, która pomogła mi w powróceniu do pionu.
-Hej, Nay. Widzę, że już coś tam wiesz o gracji, jaką posiadają tancerki.- Chłopak wciąż się śmiał, a ja razem z nim.
-Moja gracja utonęła w tamtej kałuży.- Pokazałam z robawieniem palcem na drzwi, za którymi kryła się ulewa.
-Może ją jeszcze znajdziesz.
-Pf, wątpię.- Do naszej rozmowy straciła się wielmożna per pani obrażalska.
Po tych słowach brunetka skierowała się do wnętrza lokalu, szepcząc po drodze coś w stylu "idioci". Dołączyliśmy do niej z Louis'em. Idąc, przypomniałam sobie najistotniejszą rzecz: miałam być wkurzona na szatyna za umowę. Już miałam mu to wytknąć, ale weszliśmy przez duże drzwi do tej samej, wielkiej sali co ostatnio. Po środku, na rurach wywijali dwaj chłopcy, farbowany blondyn i jakiś loczek bez koszulki. Następni dwaj: brunet (chyba) i Zayn, jeśli dobrze pamiętam, stali przy barze, śmiejąc się w najlepsze z wyczynów swoich kolegów. Muszę przyznać, że całkiem dobrze szły im te tańce. Chwila, to pewnie oni.
Już wiem, o jaką bandę kretynów chodziło Kim. Oj, wiem.
>>>>>>>>>>>>>
Lubię ten rozdział xD idk why
Następny pojawi się jutro!!! lub za tydzień, ale raczej jutro :-)
Kawałek herriego jest!! ♥
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top