6. Poranek
Wiktor obudził się jak zwykle pierwszy.
Od kiedy tylko pamiętał, lubił wstawać wcześnie, przed wszystkimi innymi. Gdy się usamodzielnił, wypracował sprawdzoną rutynę na dni powszechne: Budził się o szóstej, sprawdzał jeszcze w łóżku nowości na social media i wiadomości ze świata, po czym udawał się do łazienki. Brał długi prysznic, mył zęby, golił i wypachniał się, a następnie szedł z Makkachinem na spacer. Tajemnicę poliszynela stanowiło kilka tras, które rankiem przemierzał wraz ze swoim pudlem, dlatego co bardziej zdesperowanym fanom czy dziennikarzom regularnie zdarzało się tam na niego czaić. Wiktor nie miał im tego za złe, grzecznie odpowiadając wtedy na najpilniejsze pytania czy zgadzając się na selfiaczka. Zwykle jednak były to najspokojniejsze chwile dnia, zakończone śniadaniem w jednej z paru ulubionych knajpek, gdzie doskonale wiedziano jak słodzi swoją herbatę i nikomu nie przeszkadzało, że wprowadza do lokalu Makkachina, ba, witano go serdeczniej niż właściciela. Po spacerze zostawało tylko odstawić psinę do mieszkania, obiecując, że zjawi się ponownie w porze lunchu, zabrać graty potrzebne do treningu i w drodze na lodowisko skontaktować się z menedżerem w sprawie nadchodzących terminów, zaczynając tak nowy wspaniały dzień pracy.
Od pewnego czasu idealny rozkład poranka, którym sąsiedzi regulowali zegarki, został zaburzony. A sprawca całego zamieszania nawet nie był tego świadom.
Wiktor przełączył cichy budzik w tryb drzemki i zamiast nadgonić zaległości w Internecie, skupił się na czarnej czuprynie widocznej po swojej prawej stronie. Jej właściciel ani drgnął na dźwięk dzwonka. Zaczepliwy głask po odsłoniętym ramieniu także nie zrobił na nim wrażenia. Dopiero po mokrym pocałunku w tył szyi i naparciu na śpiące ciało ciężarem własnego doczekał się jakiejkolwiek reakcji. Yuuri burknął coś gniewnego i zakrył się bardziej kołdrą, tak, że po ciemnych kudłach nie było już nawet śladu.
Gdzieś w tle świadomości Wiktor wyczuwał, że pewnego dnia przyzwyczai się do widoku śpiącego Japończyka tuż po przebudzeniu. Naukowcy mówili coś o dwóch latach, po których mijała największa fala zauroczenia i zaczynała się normalność. Brzmiało to logiczne. Ale w tym momencie Nikiforow nie mógł sobie tego absolutnie wyobrazić. Od kiedy zaczynał dzień od widoku swojego kochania śpiącego tak blisko, że wystarczyło wyprostować ramię by przytulić je do serca, czuł się po prostu tak zwyczajnie Szczęśliwy. Wiktor nie potrafił nawet opisać, jak uwielbiał patrzeć na drzemiącego narzeczonego. Nie sposób go dobudzić przed czasem, a wszystkie zaczepki albo ignorował, albo przeciwnie, reagował i to nawet wylewnie, a po wydostaniu się wreszcie z łóżka o wszystkim zapominał. W dni, gdy obaj mogli pozwolić sobie na dłuższy odpoczynek, Rosjanin korzystał z tych nieświadomych pieszczot godzinami, a gdyby nie potrzeba wyprowadzenia Makkachina, mógłby spędzić cały dzień po prostu tuląc się ze swoją śpiącą pięknością.
Budzik zadzwonił po raz drugi. Wiktor z westchnieniem pogłaskał część kołdry, pod którą spodziewał się głowy ukochanego, a sam wyruszył zająć się życiem.
Z wyjątkiem tego, że wymienił porę brania prysznica z rana na wieczór, dalsza część porannych rytuałów pozostała taka sama. Nikiforow wychodził z łazienki zrobiony na młodego boga, brał Makkachina na smycz i wyruszał na spacer. Różnice zaczynały się znów, gdy trafiał do jednej ze swoich ulubionych knajpek. Teraz, zamiast zostać, brał kanapki na wynos, a sprzedawcy oprócz życzeń udanego dnia prosili, by „przesłać pozdrowienia". I zawsze przy tym mrugali. Cóż, plotki szybko się roznoszą, szczególnie gdy jest się znanym na cały kraj celebrytą.
Po powrocie do mieszkania jak zwykle zaczynał od pierwszego ostrzeżenia.
- Yuuuuri! Wstawaj! - zawołał, otwierając drzwi do sypialni. Na razie nie otrzymał odpowiedzi.
Wiktor zdjął płaszcz, zzuł buty, uwolnił Makkachina i kazał mu pobiec obudzić swojego drugiego pana. Następnie włączył radio, rozpakował przyniesione kanapki i przygotował herbatę z samowaru. Po tym mogło nadejść drugie i ostateczne ostrzeżenie.
- Yuuri, już czas! - Zakopane pod kołdrą ciało poruszyło się, ale wciąż niemrawo. Zimowe dni w Petersburgu były krótkie, więc odsłonięcie okien nic nie dawało, dlatego włączył górne światło. Pościel lekko się odsunęła i wydała dźwięk brzmiący jak „jużidęjuż".
Czasami Nikiforow kończył na tym i wracał do aneksu kuchennego. A czasami, jak dziś, miał zbyt dobry humor, by nie skorzystać jeszcze z możliwości porannego pomigdalenia się. Skoczył na łóżko i niczym młody pudel rozkopał kołdrzaną kryjówkę, obsypując znalezionego w niej mężczyznę salwą całusów.
- Wiiiktooor - zawył przeciągle Yuuri, próbując jakoś odepchnąć od siebie napastnika. - Już dobra, wstaję, litości!
- No, bo ile można na ciebie czekać! - Z urażoną miną mruknął Rosjanin, odgarniając do końca przykrycie i przytulając się do narzeczonego. Chwilę leżeli tak w błogim milczeniu, Wiktor z głową przyciśniętą do szyi Japończyka, a ten gładzący swój niesforny budzik szeroki ruchami po plecach. Zaciekawiony Makkachin przyszedł sprawdzić, co jego panowie wyprawiali i dlaczego bez niego. Jego mokry nos łaskoczący ich po twarzach przypominał, że powinni jednak przygotować się do wyjścia.
Wiktor wrócił do kuchni i nalał sobie herbaty, którą przyprawiał konfiturą, a Yuuri z trudem, ale jednak, trafił na drogę do łazienki. Dźwięk zamykanych drzwi oznajmił Nikiforowi moment, w którym może zalać kawę. Sam zabierając się za pierwszą kanapkę, czekał na ukochanego, przeglądając Internet i nasłuchując radiowych wiadomości.
- Kaaawa. - Przeciągły jęk Yuuriego oznaczał, że ten skończył poranną toaletę.
- Tobie też dzień dobry - uśmiechnął się Wiktor i przesunął w kierunku narzeczonego duży kubek z czarnym napojem. Naczynie ozdobione było napisem w cyrylicy: „Plan na dziś: 1. Wstać 2. Nie doprowadzić trenera do szału 3. Iść spać". Prezent od kolegów z tafli na 25-te urodziny.
Na świeżo ogolonej twarzy Japończyka widać było jeszcze pojedyncze krople wody i pachniało od niego mydłem i dezodorantem. Gdy siorbnął pierwszy łyk kawy z trzymanego oburącz kubka, oczy miał jeszcze zamknięte. Dopiero przy powolnym wlewaniu w siebie płynu, gdy radio grało jakąś skoczną, popularną piosenkę, mina Yuuriego się rozpogodziła, a on sam, jak kwiat rozkwitający na przyśpieszonym filmie, stopniowo powracał do żywych. Gdy spojrzał na Wiktora znad lekko zaparowanych okularów i uśmiechnął się z delikatnym rumieńcem, Rosjanin poczuł, że jego serce zapomina o jednym uderzeniu. Nie wiedział po co w ogóle słodził herbatę, mając przed sobą słodycz w stanie czystym.
Włączenie radia było ważnym elementem porannej rutyny, bo gdyby nie głos spikera oznajmiającego która godzina, gotowi byli zatracić się we wzajemnej uroczości i całkiem zapomnieć o obowiązkach. Teraz też zaczynający się serwis wiadomości ukrócił poranne flirty.
- Musimy się zbierać, prawda? - rzucił Yuuri, słysząc potok niezrozumiałych słów donoszący o jakichś niedotyczących ich wydarzeniach z zupełnie nieistotnego świata.
- Najpierw coś zjesz - pouczył go Wiktor z uśmiechem, przysuwając w jego kierunku ładnie ozdobioną kanapkę. - Nauczyłem się na pamięć tyrady o istotności pierwszego posiłku dla sportowców, ale chyba nie muszę jej znowu powtarzać, mój drogi podopieczny?
Japończyk burknął coś niemrawo w odpowiedzi i grzecznie wgryzł się w bułkę. Wojnę o śniadanie prowadzili już od początku ich treningów w Hasetsu. Tam Rosjanin miał sprzymierzeńca w postaci pani Hiroko, potrafiącej jednym spojrzeniem zmusić syna do zjedzenie o świcie największego posiłku. Wiktor był jej pojętnym uczniem.
- Zaraz po przebudzeniu nie mam apetytu - mruknął Yuuri, przeżuwając niemrawo posiłek.
- Nikt ci nie broni wstawać wcześniej - zaćwierkał Nikiforow, na co odpowiedziało mu spojrzenie „Ta, jasne, szybciej Makkachin nauczy się jeździć na łyżwach".
Naczynia wylądowały w zlewie, sprzęt na trening znalazł się w dłoniach i po wylewnym pożegnaniu z pudlem obaj ruszyli w drogę na lodowisko.
- Dlaczego się tak uśmiechasz? - spytał Yuuri, gdy szli mostem Tuczkowa. Na niebie widać było dopiero pierwsze odznaki zbliżającego się świtu.
- Ach... Nic szczególnego - odrzekł zamyślony Wiktor. - Pogoda jest ładna, rzeka sobie płynie, mewy pokrzykują... Cieszę się życiem i miłością.
Yuuri z rozbawieniem pokręcił głową, ale nie skomentował tej dziwnej wypowiedzi.
Ranek zamieniał się właśnie w ich kolejny wspólny dzień.
Strzelce Opolskie, marzec 2017
+++
Dziękować Dziabara za betę, a an-nox życzę spóźnione wszystkiego najlepszego z okazji urodzin :"D
A wam wszystkim wesołego Białego Dnia :"D
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top