20. 26.12
Następnego dnia rano, Julie obudziła się ponownie przytulona do klatki piersiowej swojego przyjaciela, ale tym razem w swoim łóżku i w jego koszulce. Co dziwne, dziewczynę nie obudził jak zwykle głośny tupot sąsiadów z góry, a lekkie ciągnięcie włosów, co nawet było dziwnie przyjemne.
- Dzień dobry Juliet i wesołych świąt - od razu usłyszała nad uchem lekko zachrypnięty głos przesiąknięty mocnym akcentem Brummie.
- Dzień dobry Bradley o wzajemnie - szepnęła nadal mając zamknięte oczy. Jej akcent nie był już tak ładny jak Bradley'a, ale każdemu się podobał...podobno - wyspałeś się?
- tak... tak wyspałem - powiedział spokojnym tonem dalej bawiąc się jej włosami - a ty?
- jak nigdy dotąd - zachichotała podnosząc się do pozycji siedzącej i poprawiając włosy by zakryły jej piersi spojrzała na jego twarz - jak długo nie śpisz i czy wiesz która godzina?
- obudziłem się jakieś dwadzieścia minut przed Tobą kochanie - zachichotał i oparł swoje plecy o ramę łóżka. Spuszczając wzrok z jej twarzy sięgnął po zegarek który leżał na szafce nocnej i sprawdził czas - za pięć dziewiąta.
- okey czyli mogę dalej spać - zachichotała, ponownie wtulając się w jego brzuch, który swoją drogą był teraz lekko napięty i schowała głowę pod kołdrę
- będziemy czekać na śniadanie? - zapytał rozbawiony jej zachowaniem. - głodny jestem
- idź spać, zapomnisz o głodzie - odezwała się, ale przez kołdrę zakrywającą jej twarz wyszedł niewyraźny bełkot
- Świąteczna wariatka
- świąteczny świr
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top