6. Nie muszę być zazdrosna
#notimportantff
Shawn
- A co to za malutki słodziak? - uśmiechnąłem się szeroko do rocznego chłopca, który wyciągał do mnie rączki. Podniosłem go z łóżka, na którym siedział i przytuliłem do siebie. - Ale się za tobą stęskniłem, urosłeś bardzo dużo. Pewnie mamusia ciągle wciska ci jedzonko, prawda?
Chłopczyk odpowiedział mi coś po swojemu, co nie za bardzo zrozumiałem, ale i tak byłem nim zachwycony. Był jak taka duża, urocza przytulanka.
- Shawn, zostaw go w spokoju, bo matka mnie zatrzaśnie. - Brian wszedł do pokoju i zabrał mi małego z rąk. - Nie lubimy wujka Shawna, prawda, Johny?
Wywróciłem oczyma, a mały braciszek mojego przyjaciela spojrzał na niego zaciekawiony, najprawdopodobniej dlatego, że usłyszał swoje imię. Był naprawdę uroczym dzieckiem.
- Chciałbym mieć takiego swojego skarbka.
- To sobie zrób.
- Lily chce się skupić na swojej karierze. Idzie niedługo na pierwszy casting do jakiejś reklamy. - chwyciłem rączkę Johny'ego, potrząsając nią, a on zwrócił swoją uwagę na mnie.
- To znajdź sobie kogoś innego, co za problem? - wzruszył ramionami, a ja pokręciłem głową. - Nie zaczynaj tej swojej gadki o tym, jak bardzo ją kochasz, bo to gówno. Może i coś tam do niej czujesz, ale i tak dobrze wiemy, że to nie jest miłość.
Westchnąłem głośno. Zaczynał mnie już naprawdę irytować swoim zachowaniem. To było moje życie uczuciowe i tylko ode mnie zależało, z kim będę.
- Brian, wiem, że jej nie lubisz, ale wcale nie musisz, bo to moja dziewczyna.
- Dobra, dobra, rób co chcesz. Mamy zaproszenie na imprezę na dzisiaj wieczór i nie ma opcji, że ze mną nie pójdziesz.
- Nie mam ochoty na imprezy. Wróciłem dopiero do domu, daj mi żyć.
- Musisz iść, nie możesz nie iść, Shawn. Uwierz mi, po prostu mi uwierz. To tylko jedna impreza, co ci szkodzi?
- No właśnie, Brian. To tylko jedna impreza, wątpię, żeby miała w jakikolwiek sposób zmienić moje życie. Pójdę na następną, obiecuję. - poklepałem go po ramieniu, ale on nie wydawał się być przekonany. Pokręcił głową, patrząc na mnie surowo.
- Nie ma opcji. Idziemy tam razem i koniec. Znajdź trochę czasu dla przyjaciela.
Wiedział, że to jest argument, który zawsze na mnie działa. Przez moją karierę mój czas dla przyjaciół nie zawsze jest wystarczający i często mnie to gryzie.
- O której? - Westchnąłem ciężko, a on uśmiechnął się szeroko.
- O siódmej będę po ciebie. Proszę być gotowym. A, i Lily z nami nie idzie. To będzie męski wieczór. No i na tą imprezę wchodzą tylko zaproszeni goście.
Nie miałem pojęcia, dlaczego tak bardzo zależy mu, żebym na nią poszedł. Chodziliśmy razem na dużo imprez, ale tym razem to było jakieś dziwne. Nie powiedział mi ani gdzie, ani do kogo, ani po co. Miałem szczerą nadzieję, że będzie tam znośnie, naprawdę.
***
Zapiąłem ostatnie guziki koszuli i przejrzałem się w lustrze, poprawiając włosy.
- Kochanie, jesteś pewien, że nie mogę iść z wami? Będzie mi się bardzo nudzić - jęknęła Lily, stojąca w drzwiach łazienki.
Spojrzałem na nią i zaśmiałem się cicho, widząc jej zbolałą minę. Podszedłem do niej, obejmując ją w talii i przyciągając do siebie.
- Kotku, zabrałbym cię, gdybym mógł, ale Brian też chciałby spędzić ze mną trochę czasu. Obiecuję ci, że spędzimy ze sobą jutro calutki dzień, dobrze? - pocałowałem ją w czoło, a ona kiwnęła głową, uśmiechając się do mnie słabo. - Cudownie.
- Chyba nie muszę być zazdrosna o żadne dziewczyny na tej imprezie, prawda? - zaśmiałem się cicho, kręcąc głową.
- Nikt oprócz ciebie mnie nie interesuje. - Uśmiechnęła się do mnie, chyba troszkę uspokojona i przytuliła do mnie. Pogłaskałem ją po plecach, całując we włosy.
- Nie pij za dużo, okej, skarbie?
- Okej.
Chwilkę później zadzwonił Brian, który kazał mi już wychodzić z domu, bo nie zamierza na mnie zbyt długo czekać. Pożegnałem się z Lily, zgarnąłem kurtkę i telefon i wyszedłem przed dom, gdzie już czekał na mnie mój przyjaciel.
- Masz szczęście, że jej nie uległeś i jej nie zabrałeś - mruknął na start, włączając się do ruchu. Zmarszczyłem brwi.
- Czy ja tak kiedyś zrobiłem?
- Tak, zdarzyło ci się kilka razy. Ale dzisiaj myślę, że wyprosiłbym ją z samochodu.
Nie rozumiałem, dlaczego ta impreza była dla Briana aż tak ważna. Domówka, jak domówka. Nie pierwsza i nie ostatnia, a on zachowywał się, jakby miała być na niej co najmniej królowa.
- Tak właściwie, z jakiej okazji organizowana jest ta impreza? Kto ją organizuje, czy coś?
- Przyjaciółka mojej znajomej wróciła do domu. Obie są zajebistymi laskami, stary, wierz mi, że będziesz zbierał szczękę z podłogi, gdy zobaczysz tą, dla której organizują imprezę.
- Ty już się ślinisz. Wyrywaj śmiało, na mnie w domu czeka moja dziewczyna, której nie zamierzam zdradzać, ani zostawiać.
- Wiesz, plany się często zmieniają. Jestem cię w stanie zapewnić, że twoje ulegną zmianie. - Trochę przerażał mnie jego pewny siebie uśmieszek, ale postanowiłem, że tego nie skomentuję.
- A ja jestem cię w stanie zapewnić, że nic takiego się nie stanie.
- Zobaczymy.
Kiwnąłem głową, a on zaparkował pod piętrowym, białym domem. Wysiedliśmy z samochodu, kierując się w stronę wejścia. W domu było sporo osób, a muzyka była na tyle głośna, że myślę, że zagłuszała moje myśli.
Niespodzianką wcale nie było, że niektórzy patrzyli się na mnie dziwnie i coś do siebie szeptali, tak, jakby moja obecność tutaj była czymś niemożliwym i niesamowitym.
Dziwne.
- Chodź, pójdziemy się przywitać - krzyknął do mnie Brian, a ja kiwnąłem głową. Ruszyliśmy w nieznanym mi kierunku, jak obstawiałem po tym, że wszyscy wychodzili z tego pomieszczenia z drinkami, do kuchni.
Wyszła z niej niziutka dziewczyna, która szła tyłem i chyba niezbyt zwracała uwagę na ludzi wokół. Najprawdopodobniej mówiła coś do kogoś, ale niezbyt ogarniałem co, bo hałas był naprawdę duży.
- Hej! Uważ... - Nie dokończyłem, bo wpadła na mnie, tracąc równowagę. Zachwiała się, a ja chwyciłem ją w pasie, żeby nie zaliczyła spotkania z podłogą.
Cała się spięła, czując mój dotyk na sobie. Stanęła stabilniej na nogach i odsunęła się ode mnie odrobinkę, a ja zabrałem swoje ręce z jej bioder. Odwróciła się w moim kierunku.
Kurwa mać.
Wpatrywała się we mnie, jakby zobaczyła ducha, a ja chyba nie byłem lepszy. Przełknąłem głośno ślinę, nie wiedząc, co mam powiedzieć.
Analizowałem każdy kawałek jej twarzy, żeby mieć stuprocentową pewność, że to ona. Miałem wrażenie, jakby serce zaraz chciało wyskoczyć mi z piersi. Biło jak oszalałe.
Zamrugała kilkukrotnie.
Chciałem się odezwać, ale chyba po raz pierwszy w życiu nie wiedziałem, co mam jej powiedzieć.
Cholera, przede mną stała Lily. Moje słoneczko.
Otworzyłem usta, w końcu zdobywając się na odwagę, by powiedzieć choć głupie cześć, ale ona pokręciła głową i minęła mnie, znikając wśród tłumu ludzi.
Cholera jasna.
***
cześć cześć
No to jak? Już z górki? Czy niezbyt?
dziękuje za wszystkie komentarze, gwiazdki i wyświetlenia!
Buzi,
mrsgabriellee xx
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top