27. Wiem, Mendes.
#notimportantff
Lily
Usiadłam na łóżku, schylając się, by założyć skarpetki. Wszędzie były kwiaty. Dosłownie wszędzie. Mieliśmy iść teraz na śniadanie, a potem na miasto, żeby obsługa mogła to ogarnąć.
Uśmiechnęłam się, zatrzymując wzrok na mojej dłoni. Ten pierścionek był naprawdę cudowny. Jeszcze cudowniejszy był fakt, że awansowałam na narzeczoną.
- Okej, gotowa? - Spojrzałam na Shawna, który wyszedł z łazienki. Pokręciłam głową, sięgając po buty. Zawiązałam sznurówki i podniosłam wzrok.
- Już gotowa.
Wstałam z łóżka, a on uśmiechnął się i wyciągnął przed siebie dłoń, którą z chęcią chwyciłam.
- Będziemy dzisiaj cały dzień chodzić po mieście, nie wrócimy do hotelu do wieczora, rybko, więc liczę, że masz wygodne buciki.
- Tak? - uniosłam brew.
- Tak. Jutro wylatujemy z Portland.
- Co? Nie mieliśmy tu być półtorej tygodnia, czy coś?
- Nie. Powiedziałem, że wrócimy za półtorej tygodnia. Jutro lecimy w drugie miejsce, które chcę z tobą odwiedzić.
- A dowiem się jakie?
- Na lotnisku. - Wystawił język, a ja pokręciłam głową. Idiota. - Okej, idziemy jeść, bo jestem już naprawdę głodny.
- Jasne, jestem niemalże pewna, że mają tam pomidory. - Puściłam mu oczko, a on pokręcił głową, robiąc naburmuszoną minę.
Widziałam, że przygryzał wargę, żeby nie wybuchnąć śmiechem.
- Moja przyszła żona straszy mnie pomidorami, lepiej być nie mogło.
Starałam się nie rozpłynąć nad jego słowami, ale na to określenie, serce podbijało mi do gardła, a ja czułam się, jakbym miała zamienić się w dużą kałużę. W sensie, rozpłynąć się.
- To ja mam wyjść za gościa, który się ich boi.
Mruknął coś pod nosem, ale niezbyt wyraźnie. Zatrzasnął za nami drzwi, upewniając się, że drzwi się zamknęły.
- Masz kartę, tak? - kiwnął głową. - Cudownie.
- Cóż, najwyżej nie dostalibyśmy się do pokoju, co za problem? - wzruszył ramionami, a ja zaśmiałam się cicho. Chwyciłam go za rękę, którą ścisnął mocno. - Będziesz moją żoną. Naprawdę będziesz moją żoną. - Uśmiechnął się, patrząc na błyszczący pierścionek na moim palcu.
- Chyba tak.
- Chyba? - Uniósł brew, a ja uniosłam ramiona.
- Jeśli zaraz nie dasz mi jeść, to będzie źle!
- Okej, okej, zaraz cię nakarmię.
Posłałam mu uśmiech, a on roześmiał się głośno. Ruszyliśmy w stronę windy. Cudownie było być tutaj znowu. Przed oczyma miałam wszystkie te momenty, kiedy się poznawaliśmy. Gdy pierwszy raz szliśmy razem na kolację, potem na spacer. Naprawdę dobrze to wspominam.
Poznanie go było czymś przełomowym w moim życiu i jestem naprawdę wdzięczna losowi, że teraz mogę znać go tak dobrze. Że to ja jestem tą szczęściarą, w której się zakochał i z którą chce spędzić całe życie.
- Nad czym myślisz? - Głos Shawna wyrwał mnie z toku myśli. Spojrzałam na niego, unosząc kąciki ust do góry.
- O tym, że jeszcze cztery lata temu chciałam, żebyś poznał kogoś, kto cię szczerze pokocha i będzie z tobą w każdej chwili, gdy będziesz tego potrzebował.
- Mamy takie fajne love story, co nie? - zaśmiał się, a ja kiwnęłam głową. - Wiesz, że to wszystko twoja zasługa, prawda? To ty wysłałaś zgłoszenie.
- To ty ogłosiłeś konkurs i to ty mnie wybrałeś, Shawn. - Zrobiłam krok do przodu i przytuliłam się do niego. - Ciągle obiecujesz mi, że będziesz o mnie dbał. Więc ja też ci obiecuję, że będę o ciebie dbała najlepiej, jak tylko umiem. Obiecuję, że będę cudowną żoną i przyjaciółką.
Uśmiechnęłam się, czując pocałunek na mojej głowie. Drzwi windy rozsunęły się, zakłócając naszą piękną chwilę. Ale to nic. Będzie ich jeszcze dużo. Wyszliśmy z niej. Shawn podszedł do recepcji, żeby upewnić się, że obsługa ogarnie nasz pokój. Recepcjonistka posłała mi miły uśmiech, spoglądając poza ramię Shawna.
- Liczymy, że wszystko poszło dobrze.
- Nie zgodziła się - mruknął Shawn, a ja zaśmiałam się cichutko. Kobieta zmarszczyła brwi, przybierając zmieszany wyraz twarzy. Chyba się tego nie spodziewała.
- Przepraszam, nie, nie wiedziałam.
- On żartuje - postanowiłam się wtrącić. - Zgodziłam się.
- Ah - westchnęła cicho, znów przybierając swój firmowy uśmiech. - W takim razie serdeczne gratulacje od całej załogi hotelu. Życzymy dużo szczęścia na nowej drodze życia.
Kiwnęliśmy głowami, dziękując za gratulacje. Pracownica zapewniła nas, że wszystko będzie uprzątnięte, gdy wrócimy i życzyła miłego dnia. Skierowaliśmy się do hotelowej restauracji. Shawn kazał mi zająć stolik i poczekać. Wiedziałam, że przyniesie mi to, co lubię, więc nie zamierzałam zbytnio dyskutować.
- Smacznego. - Postawił przede mną talerz, a ja kiwnęłam głową w geście podziękowania i dorwałam się do jedzenia. Byłam naprawdę głodna.
- Nie zjedz tylko talerza.
- Bardzo zabawne, Mendes.
- Wiem, Mendes.
Uśmiechnęłam się słabo, czując, jakby stado tych pieprzonych motyli chciało rozerwać mnie od środka.
- Um, Shawn? - spojrzał na mnie pytająco. - Wiesz, że oprócz naszych bliskich jest jeszcze większa grupa osób, która powinna się o tym wszystkim dowiedzieć... - zaczęłam, a on kiwnął powoli głową, doskonale zdając sobie sprawę z tego, o co mi chodzi.
- Wiem, ale chciałem mieć dla nas trochę czasu, zanim wszyscy się dowiedzą o naszych zaręczynach.
- Rozumiem. Nie boisz się, że będą źli? Jeszcze dwa miesiące temu byłeś z inną dziewczyną.
- Posłuchaj, okej? Fani są ważną częścią mojego życia, ale mam swoje życie prywatne i oni muszą to uszanować. Kocham cię. Jesteś najważniejsza dla mnie. Poza tym, wszyscy cię lubili. Zaczynając od mojej rodziny, kończąc na moich fanach. Ucieszą się.
- Na pewno?
- Na milion procent. Jest tylko jedna sprawa. Myślę, że powinnaś zadzwonić do swojej mamy. Obiecałem, że jak już się zgodzisz, to ją poinformujesz.
- Ona wiedziała?
- No jasne, że wiedziała. Muszę żyć w zgodzie z teściową, słoneczko. - Wzruszył ramionami.
Stwierdziłam, że zadzwonię do niej, gdy zjemy. Mój naleśnik (tym razem nie jajecznica) był teraz na pierwszym miejscu. Nie pamiętałam, jak dobre jedzenie tutaj mają. A to jest naprawdę warte zapamiętania.
***
Wyszliśmy z hotelu dziesięć minut później. Pogoda była naprawdę ładna. Shawn wsunął na nos okulary przeciwsłoneczne, a ja zaśmiałam się cicho. Mój pan gwiazda.
- Nie śmiej się, nie chcę dostać napadnięty aż tak od razu.
- Myślisz, że to ci w czymś pomoże?
- Oczywiście, że...
- To Shawn! - usłyszałam cichy głos za naszymi plecami i wybuchnęłam śmiechem. Dwie dziewczyny podeszły do nas, prosząc mojego narzeczonego o zdjęcie.
Narzeczonego. To brzmi już tak poważnie. Chyba się starzejemy.
- Um, Shawn? - spytała nieśmiało jedna z nich, a on spojrzał na nią pytająco. - To Lily? W sensie ta Lily, ta, no wiesz?
Spuściłam wzrok na swoje buty, śmiejąc się cichutko. Shawn ścisnął mocniej moją rękę.
- Dokładnie, ta Lily. Fajnie, prawda?
- Nie lubiłam twojej, mam nadzieję, że byłej dziewczyny. Była dziwna.
- Nie mów tak - skarciła ją druga. - Była bardzo fajna. Rozstaliście się? Dlaczego?
- To raczej osobiste. Wolałbym nie mówić o takich rzeczach głośno.
Obie kiwnęły głowami. Pożegnały się z nami, a my ruszyliśmy dalej.
- Widzisz, nadal cię kojarzą.
- Ale nie wszyscy się cieszą.
- Ja się cieszę najbardziej.
- Okej, to mi wszystko wynagradza.
***
Przejściówkaaaaa
W następnym pojawi się jedna fajna postać... zgaduj zgadula?
Uwaga - mam ponad 20 okladek! Dziękuje! Do jutra możecie mi je jeszcze podsyłać! Na okładce ma się znaleźć tytuł WITHOUT PLANS, moja nazwa i opcjonalnie cytat 'we don't have to be ordinary'. Jeśli zrobicie, napiszcie w wiadomości prywatnej, podam wam, gdzie możecie ja podesłać!
Buzi,
mrsgabriellee xx
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top