25. O ile się zgodzisz.
#notimportantff
Lily
- Wstawaj, śpioszku. - Usłyszałam zadowolony głos Shawna nad moim uchem. Jęknęłam głośno i przykryłam się kołdrą po czubek głowy.
- Nie ma mnie.
- Okej, szkoda, bo miałem dla swojej super dziewczyny miłą niespodziankę.
Wiedziałam, że próbuje mnie wyciągnąć z łóżka i prawdopodobnie powinnam już wstać, bo mój budzik, który był ustawiony na dziesiątą, dzwonił już dobrą chwilę temu, ale ja naprawdę nie miałam na to żadnej ochoty.
- Okej, przekażę jej, że wpadniesz potem.
- Jasne, powiedz jej, że zobaczymy się za półtorej tygodnia, gdy wrócę z Portland.
Otworzyłam gwałtownie oczy, gdy usłyszałam jego słowa. Odwróciłam się w jego stronę,chwytając go za koszulkę.
- Musisz lecieć do Portland? Zostawiasz mnie na półtorej tygodnia? - spytałam, czując przypływ paniki. Nie chciałam zostawać bez niego.
- Tak się składa, że moja dziewczyna miała lecieć ze mną, ale nie chce jej się wstać z łóżka, a ma dosłownie cztery godziny na spakowanie się.
- Co?
- Lecimy do Portland. Wracamy za półtorej tygodnia. O ile wstaniesz z łóżka i zdążysz się spakować.
- Czemu mówisz mi o tym dopiero teraz? - Podniosłam się do pozycji siedzącej, pocierając zaspane oczy.
- Usiadłem na kanapie, stwierdziłem, że chcę gdzieś polecieć z tobą i padło na Portland. A że lot jest jeszcze dzisiaj, a ty nie odbierałaś telefonów, to informuję cię, że za cztery godziny musimy być na lotnisku.
- Okej, zdążę! Na milion procent! - wstałam z łóżka. Chwyciłam gumkę do włosów ze stolika nocnego i spięłam włosy w kucyka. - Na szafie jest walizka, mógłbyś ją dla mnie ściągnąć?
- Jasne, krasnoludku.
Zaskoczył mnie swoją propozycją. W sumie, raczej informacją, bo postawił mnie przed faktem dokonanym. Ale nie żebym narzekała. Byłam ostatni raz w Portland cztery lata temu, gdy poznałam Shawna. Cudownie będzie znowu pójść razem na spacer i powspominać.
- Stul twarz.
- Jesteś dla mnie bardzo niemiła, a ja zabieram cię w super miejsca.
- Okej, okej. Idź zrób mi proszę kawusię i coś do jedzenia, a ja się spakuję, dobrze, kochanie? - Przejęłam od niego fioletową walizkę. Kiwnął głową, przykładając palec do swojego policzka. Stanęłam na palcach i złożyłam krótki pocałunek na jego skórze.
- Moja cudowna dziewczynka. Kocham cię bardzo mocno, wiesz? - objął mnie jedną ręką w talii, bym nie stanęła na całych stopach. Zaśmiałam się, czując, że moje stopy wiszą w powietrzu.
- Ja ciebie też bardzo, bardzo mocno cię kocham. Naprawdę.
- Bardzo mnie to cieszy. Naprawdę.
Uśmiechnął się do mnie, ale to nie był taki beztroski, szczęśliwy uśmiech, jaki posyłał mi, gdy się niczym nie martwił i po prostu cieszył. Ten był przysłoniony jakimiś obawami. Jakby coś zaprzątało jego głowę.
Odstawił mnie na ziemię i oznajmił, że zaraz zawoła mnie na śniadanie. Kiwnęłam głową i odprowadziłam go wzrokiem, dopóki nie zniknął za zakrętem korytarza.
Otworzyłam szafę i westchnęłam głośno. Półtorej tygodnia. Co ja mam spakować? Przecież to dużo czasu! Ściągnęłam kilka bluz z wieszaków i władowałam je na dno walizki. No, przynajmniej nie zmarznę. Przeanalizowałam wszystkie ubrania w mojej szafie i wzięłam te, które lubię najbardziej i w dodatku nie zajmują za dużo miejsca.
Chwilę później Shawn krzyknął, żebym przyszła jeść. W kuchni pięknie pachniało. Co jak co, ale trafiłam na dobrze gotującego faceta. Jestem cholerną szczęściarą.
- To, co lubisz. Smacznego, słoneczko. - Podsunął mi talerz, na którym była jajecznica i kanapka z pomidorem. Naprawdę uwielbiałam takie śniadanie. - Kawa się parzy.
- Okej, dziękuję, kochanie. Ty nie jesz?
- Jadłem w domu - wyjaśnił, stawiając przede mną kubek z gorącą, parującą cieczą. - Wyspałaś się? - Odgarnął z mojej twarzy kosmyk włosów.
- Tak. Ale nie chciało mi się wstawać, więc pozwoliłam sobie olać budzik.
- I moje telefony też.
- Miałam wyciszony. Nie gniewaj się.
- Nie gniewam się. No, może troszkę. Wyrzucę cię z samolotu.
- Okej, polatam sobie.
Wybuchnął śmiechem, a ja wzruszyłam ramionami, biorąc łyka kawusi, którą mi zrobił.
***
Lot minął naprawdę miło. W sumie, ciężko byłoby o to, żeby miał minąć inaczej, skoro Shawn zarezerwował bilety w pierwszej klasie. On zdecydowanie nie ma żadnego problemu z wydawaniem pieniędzy. Ale wiedziałam, że chce dobrze, więc nie byłam na niego zła.
- Witam w Portland, słoneczko - szepnął mi do ucha, kładąc swoją dużą dłoń na moim brzuchu i przyciągając mnie do siebie, gdy wyszliśmy w lotniska. Uśmiechnęłam się szeroko.
- Tu się poznaliśmy. - Okręciłam głowę, by móc na niego spojrzeć.
- Wiem. Dlatego cię tutaj zabrałem.
W jego uśmiechu było coś, co mnie niepokoiło. Denerwował się czymś, przez co ja też się denerwowałam. Dawno taki nie był. Nie wiem, czy w ogóle kiedyś taki był. Muszę z nim o tym porozmawiać.
Przed lotniskiem czekała na nas taksówka, która miała nas odwieźć do hotelu. Kierowca pomógł nam zapakować walizki do bagażnika. Byłam ciekawa, czy zatrzymamy się w tym samym hotelu. To byłoby naprawdę fajne.
Uśmiechnęłam się, widząc, że moje przypuszczenia okazały się trafne. Westchnęłam cicho, gdy weszliśmy do budynku. Mimo tych lat, to wszystko było tak bardzo znajome, jakbym była tu wczoraj.
Shawn podszedł do recepcji i wrócił do mnie po chwili z kluczem w ręku. Miałam wrażenie, jakby się czymś denerwował. O co mu chodziło?
- Chodźmy, kochanie, nasze walizki przyniosą za chwilę.
Kiwnęłam głową i chwyciłam jego dłoń. Skierowaliśmy się do windy. Wstrzymałam oddech, gdy wcisnął numer dwanaście. Poprzednim razem też mieszkałam na dwunastym piętrze. Wysiedliśmy z niej po dłuższej chwili.
Zatrzymaliśmy się pod pokojem tysiąc dwieście dwanaście.
Moje serce zaczęło szybciej bić. Tutaj się poznaliśmy. W tym pokoju. Dwie dwunastki. Trudno o tym zapomnieć. Tutaj pierwszy raz go przytuliłam i wypłakałam w jego koszulkę.
Otworzył drzwi i puścił mnie przodem. Wyszukałam ręką włącznik światła i wstrzymałam oddech. Łzy napłynęły do moich oczu. Zrobiłam krok do przodu. Na łóżku leżało mnóstwo płatków róż. Drogę do niego tworzył korytarz z wazonów pełnych bukietów moich ukochanych kwiatów i świec.
Odwróciłam się w stronę Shawna, który zamknął drzwi i wziął głęboki oddech. Co on wymyślił?
- Kochanie... - zaczął, wyjmując z kieszeni niewielkie pudełeczko. Uklęknął na jednym kolanie, a ja zakryłam buzię ręką, pozwalając, żeby łzy spłynęły po moich policzkach. Otworzył pudełeczko, a ja spojrzałam na błyszczący pierścionek. - Lily, słoneczko... wiem, że zawaliłem wiele razy. Wiem, że wiele razy przeze płakałaś. Wiem, że nie zasługiwałem na żadną z kolejnych szans, które mi dawałaś. Ale cię kocham. Bardzo mocno cię kocham. I nie chcę, żebyś kiedykolwiek mnie zostawiła. Chcę być z tobą do końca moich dni. Chcę budzić się przy tobie każdego dnia. Powtarzać ci, że jesteś najpiękniejsza na świecie, przytulać do siebie i cieszyć się, że mogę nazywać cię moją żoną. Obiecuję, że będę się starał, jak jeszcze nigdy dotąd, żebyś nigdy nie zwątpiła w to, że dobrze zrobiłaś, że się zgodziłaś. O ile się zgodzisz. Lily... zostaniesz moją żoną?
****
ale się wzruszyłam....
Do jutra!
Buzi,
Mrsgabrielleexx
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top