10. Magiczna księga
Pov. Moony
Poszłam do domu. Przy okazji wstąpiłam na pocztę po paczkę, którą miała odebrać Silla. Ale jej nie było, więc ja musiałam to zrobić.
W domu usiadłam na kanapie. Paczka była ciężka. Otworzyłam kopertę i zaczęłam czytać.
Droga Drusillo!
Strzeż się Josephine! Ona powróciła i zechce się zemścić! Weź tą księgę, daj Moony. Ona będzie wiedziała, co z nią zrobić. Wiem, że też jesteś utalentowana, jednak Light ma silniejszą moc.
Pamiętaj o ostrzeżeniu. Jose wie wszystko.
Diakon
Zgniotłam list w dłoni. Kto to Drusilla? Czyżby to było prawdziwe imię Silli?
-Idiotka.-warknęłam i walnęłam się w czoło.-Oczywiście, że to Silla. Jaka jest końcówka?
Podskoczyłam na równe nogi i pobiegłam do pokoju. Zaczęłam czytać.
TIME SKIP
W tej księdze było wiele dziwnych słów. Głównie po łacinie, co rozumiałam, w końcu się jej uczę, ale składniki? O co chodzi?
W jednym tekście znalazłam słowa ,,magia", ,,zaklęcia" i ,,składniki". Czyli to były zaklęcia?
Postanowiłam je wypróbować. Wzięłam list i wszystkie przeczytane składniki, które znalazłam, ubrałam trampki i wybiegłam do pobliskiego parku.
Usiadłam pod bukiem z dala od ulicy i domów i wyjęłam scyzoryk. Otworzyłam książkę na pierwszej lepszej stronie. "Zaklęcie uzdrawiające". Miałam wszystko co potrzeba.
Nasypałam krąg z soli, wzięłam pierwszy lepszy zwiędły liść i położyłam go w środku. Nacięłam kciuk.
-Ago vita iterum.-szepnęłam, a liść na powrót stał się zielony. Uśmiechnęłam się.
-Moony?-usłyszałam i zobaczyłam Lucasa przyglądającemu mi się z rozdziawioną buzią.
-Eeee co ty robisz?
-Co?-kopnęłam księgę butem za siebie. Gdy odwrócił się wystraszony jakimś ptakiem, włożyłam ją szybko do plecaka razem z resztą składników.-Nic nie widziałeś.-pomachałam rękami wokół twarzy i zaczęłam się wycofywać.
-Widziałem-zaśmiał się lekko.
-Nie?
-Tak?
-Dobra.-westchnęłam i oparłam się o pień buka.-Powiesz komuś? Znów będę pośmiewiskiem szkoły? A może wezwiesz policję i wezmą mnie do psychiatryka?-z moich oczu popłynęły łzy.-Co ze mną nie tak...?
-Nic... Jesteś...Diakonem?
-Skąd to słowo?-walnęłam się w czoło.-Fuck, nie schowałam listu. Nie, nie jestem Diakonem. Nie wiem, o co chodzi. Nic nie rozumiem.-usiadłam i spojrzałam na scyzoryk umazany moją krwią.-Nie wiem kim jest ten Diakon. Pisze, że jestem potężniejsza od Sil. Może to mój ojciec?-spojrzałam mu w oczy.-Ale dlaczego pisze do Silli? Dlaczego w ogóle pisze? Przecież nie żyje.
-Jesteś czarownicą czy nie?-zapytał delikatnie.-Ehh dobra nie ważne powiesz mi kiedyś...Musze iść, bo mama mnie zatłucze jak zaraz nie wrócę z mlekiem... Pa!-krzyknął i pobiegł. Chociaż wiedziałam, że zaraz wróci.
Pobiegłam za nim.
-Czekaj!-zwolnił.-Nie wiem, czy jestem czarownicą. Nie wiem, kim jestem. Porozmawiam z Sillą. Ale... jej teraz nie ma. Jestem sama w domu, Nick pojechał na zjazd rodzinny a Sil... Nie wiem gdzie jest.-złapałam się za głowę.-Ile razy dzisiaj już powiedziałam "nie wiem"? Mogę ci towarzyszyć w sklepie? Czuję, że sama zwariuję.
-Ta... Możesz-powiedział z lekką niechęcią w głosie.- Ale obiecuj mi, że jak się dowiesz to zawiadomisz mnie...-Był mocno zamyślony z niewiadomego mi powodu.
-Skąd ta niechęć w głosie? Czy to moja wina? Może powinnam jednak iść...-uczepiłam się jego ramienia.-Kup mi sól jeżeli możesz. Masz tu pieniądze.-podałam mu dwa papierki.-W kryształach. Spotkajmy się jutro o 12.00 na tym samym miejscu, gdzie mnie znalazłeś. Nie spóźnij się!-krzyknęłam i pobiegłam do domu.
Teraz tylko czekanie na Sillę.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top