Rozdział 3: Od teraz będziesz mi służył
Obudziło mnie pieczenie w obydwu ramionach. Czułem jakby ktoś zdarł ze mnie skórę! Pamiętając wydarzenia dnia wczorajszego uważałem jednak żeby nie krzyknąć. To coś, cokolwiek to było mogło się jeszcze czaić w pobliżu.
Powoli uchyliłem klapę od śmietnika. Delikatny promień słońca wkradł się do środka oświetlając stertę śmieci na której miałem nieprzyjemność spać. Na moje "szczęście" były to resztki z jakiejś restauracji. Ledwo powstrzymałem odruch wymiotny.
Nie chcąc narażać mojego żołądka, na patrzenie na coś co ludzie kiedyś się nazywali jedzeniem, rozejrzałem się na zewnątrz. Chyba jest okej, przynajmniej na razie nic się na mnie nie rzuciło a to dobry znak.
Pomimo snu byłem całkowicie wycieńczony ... i głodny. No kto by pomyślał, że martwi też muszą jeść?
Będzie trzeba obczaić coś do jedzenia. No nic. Wyszedłem z kontenera. W dniu ten zaułek Tokio był jeszcze bardziej obskurny niż w nocy. Wyraźny był grzyb porastający ścianę.
Wyjrzałem ostrożnie na ulicę. Czysto. Ruszyłem. W sumie to nawet nie wiem gdzie. Po prostu skręciłem w prawo. Na ślepo, byle by nie z powrotem do tego cholernego szpitala. Głód coraz bardziej wykręcał mi kiszki co w połączeniu z bólem rąk praktycznie zerowało moje możliwości osiągnięcia czegokolwiek.
Właśnie ręce! Jeszcze nie zdążyłem ogarnąć co z nimi jest! Czując lekki strach ale i podekscytowanie powoli skierowałem wzrok na ręce.
Nie wiem co to jest! Całe siwe i do tego wydobywa się z nich jakiś dziwny dym!
-Trawi cię spaczenie- odwróciłem się w stronę dźwięku. Była to dziewczyna mniej więcej w moim wieku, z długimi, bo sięgającymi za ramiona kruczoczarnymi włosami. Ciemnozielone oczy wyrażały obawę o moją osobę. Była ubrana w mundurek licealistki. -Trzeba to oczyścić-
-Co?- z wrażenia aż zapomniałem o wszystkim poza tym, że mówi do mnie drugi człowiek! Odkąd pamiętam to jest pierwsza osoba, która do mnie mówi!
-Twoje spaczenie, trzeba je oczyścić- powtórzyła nieznajoma.
Jedno pytanie cały czas mi się cisnęło na usta -A... ale... ALE JAKIM CUDEM TY MNIE W OGÓLE WIDZISZ?!-
-To proste- odparła lekko się uśmiechając -Po prostu jestem martwa, tak samo jak ty-
Ładnie pachnie
Z zaskoczenia zrobiłem krok w tył potykając się o nierówność w chodniku.
I to uratowało mi życie.
Kolejny potwór, tym razem podobny do sępa zaatakował mnie lotem płaskim, przez co, kiedy upadłem przeleciał parę centymetrów nade mną.
-KAZUCHA!- Słychać strzały. Resztki stwora upadają na ziemię. Obok mnie staje wysoka kobieta, w długich czarnych butach, szarej, krótkiej spódnicy i w żakiecie tegoż samego koloru. Warto nadmienić, że żakiet ten jest rozpięty i ukazuje wydatne kobiece krągłości, zakrywane jedynie czarnym stanikiem. Jej fioletowe oczy przewiercają mnie na wylot.
Łał.
Po chwili wzrok łagodnieje a na jej usta wkrada się lekki uśmiech. Uśmiech matki. I ja już wiem, że ten uśmiech jest zarezerwowany tylko dla mnie. Jest mój.
Po chwili kobieta wyciąga przed siebie dwa palce
-Ty, który nie masz gdzie pójść i gdzie wrócić, daruję ci miejsce do którego możesz należeć! Zwę się Bishamon. Z pośmiertnym imieniem pozostaniesz tutaj. Z tym imieniem uczynię z ciebie mego sługę. Z tym imieniem jak i jego zamiennikiem użyję mego życia, by uczynić z ciebie Świętą Broń!-
Mówiąc to kreśliła palcami znak. Znak mojego przyszłego imienia.
-Zwiesz się ...
Polsat XD ciekawe czy ktoś jeszcze w ogóle to czyta? :) Mam nadzieję że się podoba ;)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top