W pogoni za diabełkami
Hoseok był w stanie zrobić wszystko dla swojego chłopaka. Znosił humorki jego ojca i kiepskie żarty matki, pozwalał Tae naruszać swoją przestrzeń osobistą i nie skrzywdził tego nawiedzonego kota, który co chwilę próbował przegryźć mu tętnicę. Nawet Kook nie był w stanie wyprowadzić go z równowagi, a przecież gdyby nie fakt, że był streight jak ugotowane spaghetti, to zacząłby się martwić o swoje nienarodzone dzieci przez ataki na swoje dolne partie w wykonaniu nadpobudliwego dzieciaka.
Innym słowy, z miłości do swojego kociaka, ta rąbnięta rodzina nie była mu straszna i każda prośba Yoongiego była wykonalna. Niestety...
Trzy godziny ćwiczenia choreografii poprzedzone dniem w szkole, doprowadziły Hoseoka do stanu, gdy położenie się na ławce w parku wydaje się świetnym pomysłem. Wolał jednak nie ryzykować, że jakaś starsza pani wezwie policję i znów będzie musiał udowodnić, że nie jest pijany, naćpany i z całą pewnością nie ma zamiaru biegać goły po alejkach.
Dowlókł swoje przeszczepy do domu, cudem wczłapał na piętro i padł w pościel z błogim uśmiechem. Naprawdę tęsknił za swoją poduszką. Tylko po części dlatego, że na poszewce miał zdjęcie kotka, który wyglądał DOKŁADNIE jak Yoongi... a przynajmniej według Hobiego.
Jung mógłby już sennie zanucić Morfeusz już się zbliża, już puka do mych drzwi, gdy usłyszał wibracje... niedobiegające z pokoju siostry, na całe szczęście. Z jękiem, wciąż wciskając twarz w poduszkę, wymacał swoją torbę, w której telefon postanowił udawać wibrator.
– Czy ciebie pojebało?! – Po naciśnięciu zielonej słuchawki, z komórki rozniósł się krzyk Yoongiego, który pewnie spłoszył nawet jakiegoś przygłuchego suhaka w Mongolii.
– Też się cieszę, że cię słyszę kochanie – brzmiał jakby już praktycznie spał... ewentualnie właśnie zaatakował go kac, co dodatkowo wkurwiło Yoongiego. Jak niby śmiał spać, albo chlać, kiedy on go potrzebował?! W takich chwilach zaczynał kwestionować sens tego zwią... znaczy kontrolowanego stalkingu.
– Nie kochaniuj mi tu teraz! – Yoongi czuł, że jeśli będą ciągnąć tę rozmowę jeszcze minutę dłużej, to wyjdzie z siebie i stanie obok. Hoseok natomiast po prostu wstał i z żalem spojrzał na swoje łóżeczko, szykując się do wyjścia. – Musisz tu być za...
– Spokojnie, jestem w drodze, wstąpię jeszcze po ciastka dla ciebie, jak zobaczę gdzieś Tae to go przyprowadzę – wymienił, poprawiając szybko swoje czerwone włosy, które sterczały jakby zabłąkana papuga zamiast siedzieć na ramieniu pirata, postanowiła uwić sobie gniazdko na jego głowie.
– Po prostu przyjdź – mruknął, a Hoseok dałby sobie rękę (i nie tylko) uciąć, że jego maleństwo wydęło wargę i na samo wyobrażenie miał ochotę biec i go tulić, co też swoją drogą uczynił w trybie nagłym i natychmiastowym, jakby mu sam Amor motorek w wiadomym miejscu zamontował.
W rekordowym czasie dobiegł do domu Kimów... z Tae przewieszonym przez ramię, po tym jak zdjął go z ogrodzenia u sąsiadów. Niby mógłby udawać, że go nie zauważył, ale z drugiej strony Namjoon już go nie lubił, a gdyby dowiedział się, że pozwolił, by dzieciak skręcił sobie kark, próbując ukraść kota, sprawy mogły się trochę bardziej skomplikować.
– Dzień...– próbował zawołać, wchodząc do domu swojego chłopaka, ale nawet tego nie dane mu było skończyć. Najpierw minął go Jin, który pognał wyprowadzić samochód z podjazdu. Hoseok mógł jedynie domyślać się, że robił to w nerwach biorąc pod uwagę pisk opon i swąd palonej gumy. Zaraz po tym zjawił się Namjoon z ręką zawiniętą w ręczniki, krzyczący, że nie zostawi degenerata w swoim domu, choćby miał się wykrwawić na wycieraczce, a na końcu przybył Yoongi, który zaczął wypychać ojca z domu.
– Jedziemy do szpitala, Hobi ty tu ogarniasz – powiedział, przerywając na chwilę wykopywanie swojego mniej rozgarniętego rodzica, który jak na kogoś, kto właśnie się wykrwawiał całkiem mocno trzymał się futryny i całując Hobiego krótko w policzek.
Finalnie trójka odjechała z piskiem opon, choć krzyki Namjoona było słychać jeszcze jakiś czas, jakby zaopatrzył się w megafon na takie wypadki. Hoseok wciąż stał oniemiały w korytarzu z ośmiolatkiem przewieszonym przez ramię. Tae nie miał problemu z tym, że Hobiś go nosi, ale od wiszenia do góry nogami zaczynało mu się kręcić w głowie... jednak nie na tyle, by nie zrobił tego, co kusiło go od samego początku. Wziął zamach i uderzył w tyłek miłość swojego życia.
– Fajny – ocenił, zanim zeskoczył i pobiegł poszukać Mingyu, w końcu musiał mu powiedzieć o tym, że Hobiś miał go prawie na rękach i w dodatku przeniósł go przez próg!
Hoseok wpatrywał się w zamknięte drzwi. Gdzieś z odległej galaktyki docierały do niego jeszcze słowa Yoongiego, które po chwili przerwał dźwięk rozbitego szkła, miałczenie kota i płacz Jungkooka... Jeśli jakikolwiek bóg istniał, Hoseok byłby w stanie oddać mu się o ile zapewni mu przetrwanie tego dnia.
Tym czasem w szpitalu Namjoon z miną gorylicy w trakcie menopauzy, wyliczał powody, dla których powinien wrócić do domu, z czego tylko jednym było dobre samopoczucie. Przecież jak Seokjin mógł zostawić ich dzieci z tym zwyrodniałym alkoholikiem, seksoholikiem, striptizerem i chuj wie, czym jeszcze...
W sensie Joon był przekonany, że wie, a że jego rodzina uważała te teorie za delikatnie (a nawet bardziej) niezgodne z prawdą, było tylko i wyłącznie ich problemem.
– Panie Kim, proszę się uspokoić, bo zrobię panu krzywdę – młoda lekarka brzmiała na mocno zirytowaną. Zacisnęła dłoń na swoim białym kitlu, a między jej brwiami pojawiła się mała zmarszczka. Yoongi miał wrażenie, że gdyby idealny kok doktor Lee, nie był naciągnięty na czubek głowy tak mocno, by działać jak lifting dla ubogich, całe czoło poorałyby jej zmarszczki z wściekłości.
– Krzywdę to ja zaraz komuś zrobię! – oznajmił Namjoon, zsuwając nogi z kozetki, na której go usadzono. Kobieta wystraszyła się nagłego ruchu i mniej lub bardziej przypadkiem wbiła igłę głęboko w rękę pacjenta – KURWA MAĆ! – wydarł się, a przed oczami zatańczyły mu miliony gwiazd i obraz teściowej, co z kolei naturalnie skutkowało dreszczami.
– Proszę mi nie grozić, ostrzegałam, że zrobię krzywdę – oznajmiła lekarka, zachowując kamienną twarz, chociaż w duchu powtarzała sobie, że jeszcze jeden numer, a igła wyląduje w igle Namjoona.
Kim mamrocząc pod nosem przeróżne inwektywy, grzecznie położył się znów na łóżku, przesiąkniętym zapachem szpitala. Szelest papieropodobnej błękitnej narzutki pod swoim zacnym cielskiem, irytował go dodatkowo. Naprawdę, biorąc pod uwagę na ile się ubezpieczył i jak często odwiedzał ten przybytek, mogliby mu zapewnić nieco lepsze warunki.
W czasie, gdy Namjoon musiał oddać się w ręce sadystycznej przedstawicielki służby zdrowia, a Yoongi i Jin zgodnie uznali, że ciekawsze od jego krzyków będzie testowanie sernika z kafeterii, Hoseok zabarykadowany w ich salonie przechodził mini załamanie nerwowe.
Było źle... To znaczy nie od razu, bo początkowo, jeszcze cokolwiek ogarniał.
Przekonał Kooka, że jego króliczek nie został uprowadzony i nie ma powodu do płaczu. Wiązało się to z zapłaceniem maluchowi pudełkiem ciastek oraz gotówką... swoją drogą chyba wolał nie wiedzieć, skąd Jungkook wie jak sprawdzać banknoty pod światło. Później oczywiście musiał znaleźć zabawkę, co zresztą udało się po dwudziestu minutach, z pomocą Tae, któremu przetrząśnięcie domu od strychu po piwnicę zajęło właśnie tyle, ale właśnie ten moment Hoseok mógł uznać, za początek katastrofy.
Taehyung był nieugięty. Nie po to chował tego głupiego króliczka (każdy przecież wiedział, że jego lew był fajniejszy i lepiej odganiał koszmary), żeby tak po prostu go oddać. Zwłaszcza, że pokazanie Hobiemu króliczka i ucieczka, by ponownie go ukryć, było trudne. Musiał doprowadzić swój plan do końca.
Hoseok miał ochotę załatwić jakąś beczkę i pozbyć się ośmiolatka. Na początku zauroczenie chłopca mógł uznać za w pewien sposób słodkie i niegroźne. On w końcu też przez to przechodził, gdy w wieku lat dziesięciu stwierdził, że pani prowadząca kółko taneczne to miłość jego życia i właśnie dla niej zapiał się na zajęcia. Wtedy nie miał pojęcia, że dwadzieścia lat to taka potworna różnica wieku... No i przecież mu przeszło, ale na zajęcia wciąż chodził. Tańczył do tej pory, więc nawet z takiej głupotki były jakieś korzyści.
Niestety Tae jakby nie chciał przyjąć do wiadomości, że nie ma szans na rozbicie związku swojego brata, co wciąż od nowa udowadniał, doprowadzając Hoseoka do nieźle maskowanej, ale jednak szewskiej pasji.
Chłopiec postawił ultimatum, albo Hoseok zrywa z Yoongim i daje mu buzi, albo może zapomnieć o króliczku, co z kolei skutkowało kolejną falą łez Jeongguka. W końcu gdyby mamusia była w domu, to Taeś byłby dobry i nie krzywdził Kicusia! To wszystko musiała być wina głupiego Hoseoka, który nawet z jego trochę mniej ważnym braciszkiem nie umiał sobie poradzić! Jak w takim razie mógł kiedyś zająć się Yoongim? Kook musiał dodać to do listy „Dlaczego HOEseok nie jest dobry dla Yoongisia", ale to dopiero, gdy tatuś wróci, bo ktoś musi mu to ładnie zanotować na tej kartce, co poprzednie powody.
Jung przymknął na chwilę oczy i policzył do dziesięciu, żeby się uspokoić... powtórzył to dla pewności jeszcze pięć razy. Nagle i niespodziewanie uderzył go pomysł... dosłownie, gdyż, gdy miał zaczynać szóste odliczanie, Kookie doszedł do wniosku, że chłopak się popsuł i postanowił naprawić go w najlepszy znany sobie sposób, plaskaczem.
Hobi nachylił się do malucha i szeptem powiedział mu swój plan, który nie był najgorszym, na co mógł wpaść, zważywszy na to, że akurat ten nie zagrażał życiu i zdrowiu Tae. Hoseok podszedł do swojej torby, która wisiała przewieszona na krześle w kuchni i z wrednym uśmiechem naciął pasek, w sumie już i tak błagający o wymianę, więc nie było to jakieś wielkie poświęcenie.
– Tae zepsuł torbę, powiem mamie! – krzyknął Jungkook, wskazując palcem na brata.
– To nie ja, ty konfidencie!
– Ja myślę, że to ty, a co na to Kookie? – Jung brzmiał tak złośliwie, że ośmiolatek nie zdziwiłby się, gdyby z jego czerwonej grzywy zaraz wysunęły się diabelskie rogi.
– Sam widziałem! – diabełek, lat już wkrótce sześć, dorzucił równie wrednym tonem – Ale gdybym dostał Kicusia mógłbym mieć nagłą amnezję
– A ja mógłbym nie wspominać twoim rodzicom, jaki byłeś niegrzeczny... pomyśl, co na to twoja mama
Taehyung przerzucał wzrok to na brata, to na Hoseoka. Pomijając fakt, że Jung wystawiał ich uczucie na ciężką próbę i denerwował go w tamtej chwili bardziej niż Sooyoung, to nie mógł odrzucić od siebie widma gniewu mamy, która już nieraz ostrzegała, że jak będzie niegrzeczny to odda Mingyu. Głupota, przecież on zawsze był najgrzeczniejszy na świecie, a Gyu to jego maleństwo i nikogo innego!
Nie mógł jednak zaryzykować, że straci swojego kiciusia, więc pobiegł do kryjówki, czyli tajnego składziku w studiu taty, gdzie ten trzymał wazony, zastawy, żyrandole i inne rzeczy, które mogły zastąpić zniszczony sprzęt w domu, by Seokjin nie zorientował się, że coś uległo destrukcji. Wrócił z króliczkiem i z obrzydzeniem wypisanym na twarzy wcisnął go bratu w ręce.
– Kolaborant – prychnął i ukucnął, by jego kicia mogła spokojnie wejść mu na ramię, a gdy to nastąpiło odwrócił się do Hoseoka – Nikt mnie tak nie zdradził, idę do Sany przemyśleć, czy ten związek ma jeszcze przyszłość –oznajmił, zanim ewakuował się z domu, a fakt, że Hoseok na to pozwolił był najprawdopodobniej najgorszą decyzja jego dotychczasowego życia.
Po odczekaniu trzydziestu minut, Hoseok wygrzebał z notatnika zostawionego przy telefonie, numer do rodziców Sany, a gdy usłyszał, że Taehyung rzeczywiście u nich jest, żyje i nie przywołał żadnego antycznego demona, odetchnął z ulgą i postanowił zająć się należycie najmłodszym Kimem, jakiego miał na stanie.
Miał zamiar zrobić dla Kookiego obiad, pobawić się z nim trochę i zabrać na spacer w czasie którego odbiorą Tae. Teoretycznie plan był dobry i może nawet zyskałby odrobinkę w oczach Joona, gdyby go zrealizował... właśnie, gdyby.
Poszedł do salonu, z którego dobiegały dźwięki bajek i spodziewał się, że Gukie będzie siedział tam, tak jak go zostawił, gdy szedł zadzwonić. Przeliczył się. Dzieciak zniknął, a dusza w jednej chwili opuściła ciało Hoseoka.
– Kookie! Gdzieś ty polazł?! – wrzeszczał, biegając po całym domu i zaglądając w tak absurdalne miejsca jak pralka, przyjmując zasadę spodziewaj się niespodziewanego, która królowała w tym domu. – Kim Jeongguk, w tej chwili wyjdź, albo się zdenerwuję, a tego nie chcemy! – ryknął niczym głodny smok... albo Jin, gdy Namjoon mu podpadał.
Kookiego nie było. Hoseok wrócił do salonu. Usiadł na kanapie, podkurczając nogi i łapiąc się za włosy. Czuł, że zaraz zemdleje z nerwów, ale jeśli to się rzeczywiście stanie, to już na pewno nie znajdzie Guka, a myśl o tym wprawiała go w jeszcze większe przerażenie i przybliżała do stanu omdlenia.
W tym czasie Yoongi i Jin, nie przeczuwając nawet, co dzieje się w ich domu, gdzie Jung był na najlepszej drodze do wyskoczenia z okna, kończyli kolejny kawałek ciasta.
Namjoon nie obraziłby się, gdyby jego małżonek przyniósł mu ciacho i poinformował, że jadą do domu. To oczywiście byłoby zbyt piękne i jeszcze przez jakiś czas musiał mieć wątpliwą przyjemność obcowania z doktor Lee.
– Czy mogę już wracać do domu? – powiedział spokojnie, chociaż nie wyglądał jakby rzeczywiście był niby ten kwiat lotosu na tafli jeziora przed buddyjską świątynią...
– Wnioskując po pańskim zachowaniu, powinnam zlecić badania na obecność narkotyków w organizmie – Chaerin wyjęła długopis, który trzymała za uchem i wróciła do wypełniania karty Namjoona. Po tak długim czasie spędzonym z nim, chętniej uzupełniłaby akt zgonu, ale nie musiał o tym wiedzieć.
– Jestem w pełni trzeźwy, po prostu martwię się o swoje dzieci
– Chyba nie zostawiliście ich samych, więc w czym problem? – kobieta brzmiała na jednocześnie zmęczoną i wkurwioną, bo określenie tego, co czuła zwykłą złością, byłoby sporym niedopowiedzeniem.
– W tym, że chłopak mojego syna to ostatnia osoba, której powierzyłbym dom i którekolwiek z dzieci? – powiedział, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie.
Chaerin popatrzyła na niego z zaciekawieniem i czymś na kształt zrozumienia. Chyba pierwszy raz poczuła, że coś łączy ją z tym rozwydrzonym troglodytą i może mogłaby okazać mu trochę sympatii.
– A pana partner nie ma z nim problemu?
– Właśnie w tym problem, że nie! No jak mam być spokojny w tym domu, kiedy każdy mi wmawia, że przesadzam...
– i jesteś nadopiekuńczy, a nie każdy, kto jest zainteresowany twoim dzieckiem, to degenerat, chociaż ty i tak masz przeczucie?
– Dokładnie!
– U mnie to samo – westchnęła – Niby jak potem nie wkurwiać się na pacjentów, jak w domu mąż ci zaraz wyjedzie z tym, że mówienie przy kolacji, na której jest chłopak córki o niewykrywalnych truciznach, to przesada?
Namjoon z każdą minutą rozmowy nabierał więcej pozytywnych odczuć względem lekarki i przedłużał tym swój pobyt w szpitalu, co mogło oznaczać tylko, że los postanowił dać szansę, by Hoseok odpłacił za swoje winy i sprowadził wszystkich małoletnich.
Wybiegł z domu i zaczął po kolei pukać do każdego sąsiada. Co prawda wizyta u pana, który miał nieco zbyt przyjacielskiego dobermana spowolniła go prawie tak bardzo jak czterdziestoletnia gospodyni, chcąca namówić go na chwilę sam na sam, ale poza tymi przypadkami utrzymywał niezłe tempo... prawdopodobnie, ponieważ Kooka nigdzie nie było.
Nie wierzył, że dzieciak mógł uciec tak daleko. Musiał się teleportować, albo co gorsza, pójść z jakimś panem oglądać kotki, czy inne małpiatki! Na samą myśl o tym Jung zaczynał hiperwentylować i zastanawiał się, czy lepiej zapisać ostatnią wolę, czy nagrać. Nie było szans, żeby wyszedł z tego żywy. Najpierw zabije go Namjoon, potem Jin, a na końcu Yoongi... Mingyu pewnie jeszcze podrapie zwłoki, a potem zdefekuje mu na mogiłę, jak na kociego szatana przystało.
Hoseok przebiegł pół miasta, krzycząc po części z bezradności, po części wołając Kookiego. Miał dość, naprawdę, bo przecież to miał być zwykły dzień.
Chciał poćwiczyć choreografię przed konkursem, pospać kilka godzin. Po drzemce, wstałby, żeby się najeść, umyć, otworzyć kilka zeszytów i równie szybko je zamknąć. W końcu, jeśli poprzednie pięć razy nie wydało się, że nie ma zadania, to szósty też się uda i nie było przeciwskazań, by zamiast pisać referat o bardzo nudnym i jeszcze bardziej martwym pisarzu, zająć się rozmową z Yoongim.
Ten dzień mógł być naprawdę miły i spokojny... mógłby, ale życie postanowiło mu dokopać, tak jakby chciało wyręczyć Namjoona.
Usiadł na chodniku i wziął głęboki wdech, spoglądając w niebo. Nie mógł się tak łatwo poddać! W końcu był facetem, czy nie?! Jeśli miał zginąć (a świadomość tego boleśnie uderzała go w potylicę) to przynajmniej próbując tego uniknąć... nawet jeśli w akcie desperacji będzie musiał wygooglować jakiś satanistyczny rytuał i sprzedać cnotę demonowi za pomoc.
Po pierwsze ruszył do domu pana Takanoriego i jego nadpobudliwego faceta, z którym hodowali zdecydowanie zbyt inteligentne dziecko. Cieszył się, że pamiętał o zapisaniu ich adresu, bo biorąc pod uwagę, to jaką ilością dzieci przyszło mu się opiekować, dostarczenie do domu połowy tegoż inwentarza powinno chociaż minimalnie polepszyć jego sytuację... nawet jeśli na miejscu Jina bardziej cieszyłby się, gdyby tę połowę stanowił Kook.
Stanął pod drzwiami mieszkania nauczyciela... i prawie zszedł na zawał, co zasygnalizował tak wysokim piskiem, jakby chłopak, który uchylił drzwi, co najmniej przejechał mu brzeszczotem po orzechach.
Nie zdążył nawet powiedzieć, po co przyszedł. Chłopak, który na oko był od niego ze trzy lata młodszy... chociaż poziom irytacji w jego oczach mógł świadczyć o tym, że jest osiemdziesięciolatkiem, którego duszę zamknięto w dzieciaku, wypchnął Tae na korytarz i głośno trzasnął drzwiami.
– Chcę wiedzieć, co mu zrobiłeś? – spytał Hobi, mierzwiąc włosy ośmiolatka... czego robić nie powinien, bo Taehyung właśnie w tamtym momencie obiecał sobie unikać mycia włosów, aby dotyk Junga nie zniknął za szybko.
– Zależy... masz słabe serce? – odparł chłopiec poważnie.
– Nie wnikam! – Hoseok doszedł do wniosku, że emocje tego dnia już dostatecznie nadwyrężyły jego biedną pikawkę i pozbawiły jakichś trzynastu lat życia, a utrata kolejnych nie wchodziła w grę, bo mógłby je przecież spożytkować na kochanie Yoongiego. Biorąc to pod uwagę, naprawdę wolał nie wiedzieć, co miało miejsce w tamtym mieszkaniu.
Yoongi podejrzewał czasem ojca o słabo skrywany masochizm, albo wrodzony debilizm. Nie widział innego wytłumaczenia dla tych wszystkich momentów, gdy Namjoon lądował w mniej lub bardziej dwuznacznych sytuacjach z kobietami i nie tylko.
Przedszkolanka, która potknęła się o dywan, kiedy dzieci miały przedstawienie i wylądowała na kolanach siedzącego na widowi Joona, akurat wtedy, gdy zjawił się Jin. Prezenterka, która przeprowadzając z nim wywiad poluzowała dwa guziki... co wystarczyło, by jej koszula trzymał się tylko na słowo honoru i rozpraszała go. Tym razem lekarka, z którą w najlepsze rozmawiał sobie, żartował i jakby kompletnie nie zauważał swojego męża, który podpierając swoje boki, obserwował ich z mordem wypisanym na twarzy.
– Może pośmiejemy się razem? – wycedził, przez zaciśnięte zęby, gdy ręka doktor Lee dotknęła uda Namjoona, na gust Jina zbyt wysoko, jak na zwykłe przyjacielskie poklepanie.
– Kochanie, to nie tak jak myślisz! – Joon wstał z kozetki i szybko podszedł do swojego ukochanego, licząc, że jakoś się wymiga. W tym czasie i Chaerin i Yoongi przybili mentalną piątkę z czołem. Przecież każdy wiedział, że to nie tak jak myślisz znaczy tyle co to DOKŁADNIE tak jak myślisz.
– O nie, ty nie chcesz wiedzieć, co sobie myślę! – Chwycił rękę męża i pociągnął go w stronę wyjścia, kompletnie ignorując fakt, iż kończyna była niedawno szyta, a delikwent stracił sporo krwi. Chaerin rzuciła mu tylko bezgłośne powodzenia zanim wróciła do swoich zajęć, chociaż spodziewała się, że niedługo znów będzie mieć z tym pacjentem do czynienia.
Hoseok im bliżej domu Kimów był, tym wyraźniej widział dzień swojej śmierci... o ile Namjoon i Jin postanowią zabić go jeszcze tego samego dnia, a nie rozwlekać jego katusze na kilka dni bezustannych tortur. Cały czas wypytywał Tae, gdzie mógłby zniknąć jego brat, a ośmiolatek chcąc nie chcąc musiał wysilić swoje szare komórki i jakoś rozwiązać tę sprawę. Chociaż jednak robił to bardziej chcąc, bo w końcu kochał swojego małego braciszka, a nigdy nie wiadomo, czy pan Wu go nie porwał i nie zjadł.
– Wiem! – Chłopiec krzyknął, podskakując, a jego nagła akcja tak zaskoczyła Hoseoka, że stracił równowagę i spadł z chodnika. Na jego szczęście wkurwiony do granic możliwości Seokjin nie przejeżdżał akurat obok, bo przy stanie w jakim były jego nerwy, najpewniej nie zauważyłby go i przejechał jak po nieszczęsnym gołębiu w locie...
– Gdzie jest Kookie?
– Nie, gdzie tata Sooyoung poszedł pięć lat temu po mleko – prychnął Taehyung – No oczywiście, że gdzie jest Gukie! Kogo Kookie lofcia najbardziej na świecie poza mną?... I mamusią i Yoongim i czasem tatą?
– Królika?
– Też... ale jeszcze Jimina i na pewno poszedł do niego! – Tae wypiął dumnie pierś, czekając aż Hobi rzuci mu się w ramiona, bo w końcu pokazał, że jest geniuszem i dedukuje niczym syn Sherlocka i Poirot.
– On mieszka na drugim końcu miasta! Kook nie mógł tam tak po prostu iść!
– Myślisz, że młody ogarnia jak daleko mieszka Jimin, czy po prostu kojarzy, w którą stronę trzeba iść i jak wygląda dom? – Chłopiec naprawdę nie chciał zabrzmieć jakby tłumaczył coś idiocie... ale Hobi w końcu był ładną księżniczką, co nie znaczyło, że był też mądrą księżniczką, taką jak Sana... która z kolei była mądra, ale nie była księżniczką i nie była taka ładna.
Hoseok niechętnie musiał przyznać mu rację. Przerzucił sobie chłopca przez ramię, dochodząc do wniosku, że niosąc go jak wór ziemniaków, dobiegną do domu szybciej, niż jeśli Tae szedłby o własnych siłach. Miał zamiar zostawić go tam, zadzwonić po posiłki w postaci Lisy i Chena, którzy zajęliby się małym detektywem, a on mógłby pójść po Kooka.
Kolejny, teoretycznie dobry plan...
Stanął na podjeździe i wlepił wzrok w drzwi... otwarte drzwi. Nie było szans, żeby pozostali wrócili już ze szpitala, bo nigdzie nie widział samochodu, więc z całych sił starał się pobudzić swoją pamięć, żeby ogarnąć, w jakim stanie zostawiał dom, gdy wychodził.
Niepewnie wszedł do środka, odstawiając wcześniej Tae na ziemię, bo ten zaczął wyglądać jakby zaraz miał zwrócić wszystko, co zjadł od rana. Znów usłyszał dobiegający z salonu dźwięk bajek, a po chwili śmiech Kooka i... kobiecy głos!
– Kookie! – Hoseok na widok malucha prawie popłakał się ze szczęścia (jak tego pięknego dnia, gdy okazało się, że tajemnicze pudełeczko w torebce jego siostry zawiera termometr, a nie test ciążowy)... miał szansę przeżyć! Jego entuzjazm nieco opadł, gdy dostrzegł osobę, która właśnie wyszła z kuchni, podając małemu sok.
Kobieta ubrana w czarną sukienkę z gigantycznym dekoltem ( przez który Hoseokowi przebiegła przez głowę myśl, czy materiał utrzymuje się na jej biuście sam, czy musiała pomóc mu taśmą klejącą, by nie opadł do końca), uśmiechnęłam się przyjaźnie i poprawiła swoje rude włosy. Na ten widok przeszły go ciarki, gdyż paznokcie kobiety były tak długie i wypilniczkowane, że według chłopaka spokojnie mogła nimi zabijać, a pod włosami musiała mieć przez nie rany.
– To jest Bunny! – przedstawił ją pięciolatek – Byłem w takim domu i on był duży i było tam dużo czerwonego i jeszcze więcej ludzików i taka rura jak mają strażacy i była jeszcze ona i powiedziała, że mnie zaprowadzi do domu, bo jestem za mały, żeby chodzić do takich miejsc i jesteśmy, a was nie było – opowiadał podekscytowany chłopiec. Hoseok cudem powstrzymał szczękę przed uderzeniem w podłogę, po wysłuchaniu tego wszystkiego. Gdyby nie to, jak mocno kochał Yoongiego, zacząłby uciekać z krzykiem na widok kogokolwiek z tej rodziny, bo najwyraźniej nawet pięciolatek był w niej zdolny do wszystkiego.
– Zbieram się – powiedziała kobieta, a Hoseok miał wrażenie, że jej głos jest tak piskliwy, że wwierca się mu w głowę niby świder – Następnym razem lepiej go pilnuj – dodała, a mijając nastolatka zmierzyła go dokładnie wzrokiem, jakby był kawałem wołowiny w mięsnym.
– Dziękuję, że go pani przyprowadziła – wydukał zmieszany, udając, że nie widzi oceniającego spojrzenia i absolutnie nie ma pojęcia, czym zajmuje się jego wybawczyni. W końcu żadna praca nie hańbi, a bohater nie zawsze nosi pelerynę. W tym przypadku heroina Hoseoka nosiła czerwone szpilki, a jej usta i piersi na pewno miały tyle wspólnego z naturalnością, co on ze striptizem...
– Nie ma, za co... w ogóle jakbyś potrzebował kasy, to dzwoń, mogę cię zapoznać z ciekawym facetem – zaśmiała się, wsuwając najprawdopodobniej wizytówkę w jego tylną kieszeń, zaciskając przy tym palce na jego tyłku. Hobi prawie odskoczył zaskoczony, a ona wciąż śmiała się niby lalka w horrorze.
– Ani słowa rodzicom o tym, co się działo, bo wszyscy będziemy martwi – powiedział do dzieciaków grobowym tonem, gdy Bunny już definitywnie ich opuściła. Jego twarz wyglądała tak przerażająco, że pozostało im szybko przytaknąć. To zdecydowanie nie był ten Hobi, który albo jest wesoły i uroczy, albo niezdarny i pierdołowaty... w tamtej chwili wyglądał na gust dzieciaków, po prostu jak seryjny morderca.
Kiedy Seokjin, Namjoon i Yoongi wreszcie dotarli do domu, w salonie zastali całkiem uroczy (zdaniem dwóch trzecich przybyłych) obrazek. Hoseok leżał na kanapie, przytulając jedną ręką Kooka, który zasnął na jego brzuchu, a drugiej użyczył, jako poduszki leżącemu obok Taehyungowi. Chociaż może leżenie, nie było najlepszym określeniem tego, co robiła ta trójka. Byli zwyczajnie upakowani jak sardynki, ale najwyraźniej nikomu to nie przeszkadzało po tak męczącym dniu.
Yoongi wykończony wizytą w szpitalu ( a bardziej kłótnią rodziców) poczłapał położyć się spać, jednak w swoim łóżku, bo nie miał zamiaru być kolejną kanapową szprotką. Namjoon postanowił zrobić oględziny domu, by upewnić się, że Hoseok coś zjebał, a Seokjin poszedł do kuchni, w której zobaczył ślady po obiedzie, który musiał zrobić dla chłopców Jung... czyli dostał kolejną gwiazdkę na mentalnej liście Seokjina.
Wszystko mogło skończyć się szczęśliwie, gdyby nie mała, niepozorna, różowa karteczka. Było jasne, że znalezisko nie mogło należeć do żadnego z dzieciaków, Yoongi był zbyt zapatrzony w Hobiego, by coś takiego mieć, a Hoseok... to Hoseok, więc tym bardziej. Karteluszek nie należał też do Jina, więc drogą eliminacji właściciel odnalazł się szybko... przynajmniej zdaniem Seokjina, którego głos po chwili zmroził krew Namjoona
– KIM NAMJOON, KIM DO CHOLERY JEST BUNNY?!
Hejka, moje zbłąkane duszyczki!
Zjebałam, pierwszy raz nie wstawiłam rozdziałów urodzinowych... emm, ale zawsze można to kiedyś nadrobić. Ogólnie nie chce mi się tego pisać, ale postaram się, żeby niedługo był kolejny rozdział, a razem z nim pojawią się u mnie nowe prace, chociaż nie wszystkie, bo mój bubuś aka luvmisaaki za każdym razem jak coś wymyślę, to zamiast kazać mi siąść na dupie i pisać to, co już mam, to tylko „pisz!" i „chcę to!", więc mam planów i zaczętych historii dziesiątki, a chęci i czasu niekoniecznie dużo.
Do następnego misiaki! ^^
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top